W momencie, gdy dwie bestie na siebie natarły, uskoczył na bok. Zrobiło się zbyt niebezpieczne. Ale gdzie się podziewał Robin. Czy zdążył uciec? Musiał... A Riddle? Szczerze nie obchodziło go co z drugim demonem, ważne było gdzie się podział chłopak. Nie powinien był go stracić z oczu, po raz kolejny. Spojrzał za siebie. Coś znajomego było w tym duchu. Jednak nie wiedział co. Podskoczył, gdy ziemia zadrżała od dwóch gigantów tarzających się po ziemi. Co chwila, zerkając za siebie, szedł dalej, aż się o coś potknął. Zerwał się zaraz na łapy i spojrzał za siebie, no i w momencie zamarł. Na ziemi leżał jego mały chłopiec. Wyglądał jakby spał. Tak spokojnie. Szturchnął twarz Davida wilgotnym nosem. Ani drgnął. Przerażony nie na żarty szturchnął go jeszcze łapą. Nie oddychał- Nie oddychał, prawda? Nie mógł nie żyć, nie mógł... To musiała być JEGO robota. Z gardła lisa wydobył się cichy warkot. Po lesie zaczęła się rozprzestrzeniać dziwna, zielona mgła. Już miał biec, szukać Dostojewskiego, ale jednak usłyszał za sobą jakiś jęk. Od razu zerknął za siebie i ku swojej radości był to Robinek. Stanął przy nim, tak żeby było mu łatwiej wstać.
- Robin... Co się stało, nie ruszałeś się...
- N...nie wiem — Masował sobie główkę, marszcząc brwi.
- M...miałem bardzo dziwny sen...
- Ah tak? - Zapytał miękko, delikatnie machając ogonem. - Opowiesz mi potem, dobrze?
- Ale Vivi... Co się stało?
- Nie sądzę, że to teraz ważne, chodźmy stąd po prostu. Dobrze? - Powoli zrobił krok w przód i zatrzymał się czekając na Davida. Bez zwlekania poprowadził chłopca z powrotem na teren cyrku. I delikatnie popchnął go w kierunku jego przyczepy.
- Idź się położyć... Rano będzie lepszy dzień. - Czule liznął Davida po ręce. - Już się niczym nie martw... Robin znowu chciał coś powiedzieć, jednak lis odsunął się od niego parę kroków, lekko machając ogonem.
- Dobranoc... - Po tych słowach zostawił chłopaka samego. Wiedział, że to nie było zbyt mądre, czy też uprzejme. Przecież musiał mieć tyle pytań. Nie. Nie. Nie. Nie czas na odpowiedzi, jeszcze się to dla niego źle skończy. Czy on już wiedział? Zachowywał się jakoś... Dziwnie... Może przesadzał. Tak to te nerwy spowodowane całą sytuacją. Wystarczy herbata na uspokojenie i gorąca kąpiel na ukojenie nerwów. Do tego na koniec mocny, pokrzepiający sen. Niestety to jeszcze nie koniec, a zaledwie początek problemów.
Riddle jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nie wiadomo, co mu chodzi po głowie, ale to, czego dopuścił się teraz, było zdecydowanym przegięciem. Następnego dnia pogoda ani trochę nie dopisywała. Niebo pokryte było grubą warstwą czarnych chmur. Od samego rana padał deszcz, a w południe rozpętała się najprawdziwsza wichura. Burza z piorunami, mocny porywisty wiatr, woda lejąca się strumieniami po zwykłych drogach budziła u wszystkich niepokój. Robin i Vivi wciąż byli roztrzęsieni wydarzeniem z minionej nocy. Jeszcze ze sobą nie rozmawiali. Podczas takiej pogody wszyscy w cyrku siedzieli w swoich namiotach bądź przyczepach i nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się teraz wyjść na zewnątrz. Niestety Riddle nie należał do takich osób. Była to idealna pora, aby mógł kontynuować kolejną część swojego diabolicznego planu. Teraz przyszedł czas na coś zupełnie innego. Demon zjawił się u pielęgniarza, który nic nie podejrzewając, czytał coś w swojej przyczepie. Pewnie szukał kolejnego sposobu na jawne, czyste i bezbolesne samobójstwo. Powoli, z uśmiechem na twarzy, podszedł do niego i spytał:
- Nie pilnujesz swojego chłopaczka? Co jak coś się stanie i nie zdołasz mu pomóc?
- Zostaw mojego Robinka w spokoju. - odpowiedział, nie odrywając wzroku od książki. Riddle jedynie przewrócił oczami i westchnął zawiedziony podejściem Viviego do tej sprawy.
- Wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? - spytał, zmieniając kompletnie temat z uśmiechem na twarzy.
- ... Czwartek? - odpowiedział Vivi znudzonym tonem, bardziej zajmując się tą pasjonującą książką o samobójstwach.
- Ale tego też dnia straciłeś kogoś bardzo bliskiego. Hmmm... - zamyślił się, biorąc mu książkę i wyrzucając za siebie. - To już będzie... Dwudziesta rocznica śmierci, czyż nie?
Vivienne nie miał zamiaru o tym rozmawiać. Zachował kamienny wyraz twarzy, podnosząc się z miejsca. Riddle widząc brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony, postanowił kontynuować:
- Okrągłe dwadzieścia lat już minęło od czasu twojej porażki. - spojrzał mu prosto w oczy. - Dokładnie dwadzieścia lat temu nie zdążyłeś go uratować i co się stało? Jego oprawca dalej robi, co chcę. Mogę ci przysiąc, że Robin skończy tak samo i to niedługo.
- Nie odważyłbyś się — Lis syknął na demona, kładąc po sobie uszy.
- O, naprawdę? Pewny jesteś?
Nawet nie chciał mu odpowiadać. Przecież tak by go tylko dalej prowokował do działania. Riddle jedynie bardziej się wyprostował, unosząc głowę.
- Nie ładnie tak nie odpowiadać, a dobrze wiesz, na co mnie stać. - ciągnął Dostojewski rozbawionym tonem. - Boisz się, że znowu mnie nie powstrzymasz? - od razu wybuchł śmiechem. - Ojejku Vivi stał się strachliwym szczeniaczkiem przez te wszystkie lata. - nagle spoważniał. - Sam nie wiem, co z ciebie za demon. Jesteś jedną wielką hańbą dla piekła. Nic ci nie wychodzi... Nawet samobójstwo.
Artemis drgnął, słysząc to.
- Oh tak? Tak sądzisz Riddle? Naprawdę? - Powoli się do niego odwrócił, a jego oczy zabłysły czerwonym światłem.
- Skoro wylądowałeś w byle cyrku i pomagasz bandzie szczurów. - wzruszył ramionami. - Można się załamać albo wybuchnąć śmiechem.
Od razu się przemienił w swoją lisią formę i rzucił się na lalkarza, ale on zręcznie tego uniknął. Zniknął w momencie i przeniósł się na zewnątrz. Tamten wyskoczył za nim i momentalnie rzucił się na Riddle'a, przygważdżając go do ziemi. Los chciał niestety, aby Robin został świadkiem tych przykrych (a może jednak nie) wydarzeń. Przerażony obserwował, gdy lis rozszarpywał ciało biednego Fiodorka. Zamiast krwi z jego ran wypływała dziwna czarna maź. Stracił dłoń, miał pogryzione ramię aż do samych kości, jego oko uciekło z oczodołu, w brzuchu miał ogromną dziurę, z której ciągle sączyła się ta niezidentyfikowana ciecz. Twarz była cała poszarpana, miał parę dziur po zębach na głowie. Można opisywać bez końca, ale szkoda na to czasu i wkładu w długopisie. Wyglądało to gorzej od tego, co można sobie wyobrazić w najgorszym koszmarze. Gdy Vivi dokończył swoje dzieło, przemienił się w człowieka, chwycił Riddle'a za szyję i podniósł, mówiąc:
- Jeszcze raz to powiesz, a nie ręczę za siebie. Dobrze wiesz, jak mogę cię urządzić. - warknął, puszczając ciało na ziemię, a potem nagle odwrócił głowę w stronę Robinka.
Jego oczy przypominały, te dzikiego zwierzęcia. Nie było już w nich nic ludzkiego. Chłopak wystraszony zaczął się cofać. Vivi jednak zdążył go chwycić i przygwoździć do ziemi, trzymając go za nadgarstki. Cały drżał, a czarna maziowata ciecz mu skapywała z twarzy. Wpatrywał się w Davida tym obłąkanym wzrokiem.
- Czego ode mnie chcesz? Czemu przede mną nie uciekasz? Nad czym rozmyślasz? Co wiesz? Dlaczego się mnie nie boisz? Dlaczego się mną przejmujesz? - Zacisnął szpony na rękach chłopaczka.
( Rooobin? Riddle? )