Miejsce, w którym wylądowali, było okropne. Budynku były brudne i zakurzone, z niektórych odstawała jakaś rynna czy odpadał dach, niektóre były odrośnięte zielenią, równie szare jak to społeczeństwo, które snuło się między ciasno zbudowanymi domkami. Niektóre miały pobite szyby, przez które patrzyli smutni ludzie, palący papierosa lub pijący alkohol. Ulice przypominały zatłoczone rynki, ale bez straganów. Nikt nie patrzył, czy na kogoś nie wpadnie, dzieciaki biegały bez opieki środkiem ulicy, po której przejeżdżały rowery lub skutery. Wszystko to było zaniedbane i wydzielało ohydny smród potu, zgnilizny i śmieci. Nawet w kubłach na śmieci nie było trzeba dużo szukać, aby znaleźć jakiegoś szczura, łysego kota, czy nawet szopa, węża. Slumsy przypominały jakiś inny, odległy świat i chociaż Robinowi zdawała się, że był tu pierwszy raz, przyłapał się na tym, że wiedział, co znajdzie w kubłach na śmieci, gdzie dzieciaki najczęściej się spotykają, a nawet w co najczęściej grają. Jakby znał to społeczeństwo.
- Więc mówiłeś, że co pamiętasz z tej wizji? - głos Castiela wyrwał chłopaka z namysłu. Przez chwilę milczał, aż w końcu przypomniał sobie ten sklep „U Rouveta”. Mężczyzna zatrzymał przypadkowego dzieciaka i zapytał gdzie znajduje się taki budynek. Młody pokierował ich palcem, po czym pobiegł dalej do swoich znajomych, a Robin i Castiel ruszyli we wskazanym kierunku. Po przejściu trzech przecznic odnaleźli sklep, jednak teraz nazywał się „U Rouveta-Kirsan”. Podeszli do niego, młodszy długo mu się przyglądał. Nie wyróżniał się niczym od innych budynków. Weszli do środka, okazało się, że sklep sprzedawał różne drobiazgi, od papieru po kredki, od słoików po garnki i tak dalej. Za ladą stał starszy mężczyzna, z miłym uśmiechem, podeszli do niego.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytał starszy człowiek o siwych już słowach.
- Jestem dziennikarzem i pisze artykuł o zaginionych ludziach – Robin spojrzał na białowłosego, nie sądził, że będzie tak kłamać. Mimo to milczał i pozwolił mu działać. - Wydaje się, że pan jest tu od bardzo dawna – dodał.
- Owszem, mieszkam tutaj od małego, znam tu wszystkich – powiedział spokojnie.
- Więc może odpowie mi pan na kilka pytań? - staruszek skinął głową. - Czy w tym mieście kiedyś zaginęło dziecko? - przez chwilę milczał.
- Czasem. Chociaż wie pan, to dość straszne miasto. Niektóre dzieci po prostu znikały i wracały po dwóch tygodniach, inne właziły tam, gdzie nie trzeba i umierały z głodu, albo pod jakimiś gruzami – Castiel pokiwał głową.
- A czy zaginął ktoś, kogo już nie znaleźliście? - dłuższa przerwa. Mężczyzna przymrużył oczy i zaczął sobie przypominać poprzednie lata.
- Wie pan co? Chyba nie – białowłosy westchnął. Zły trop. - Chociaż jeśli pana to zaciekawi, był jeden chłopiec, którego ciała nigdy nie odnaleźli – na te słowa oboje się ożywili.
- Tak? Zaginął?
- Przykro o tym mówić, ale wsadzili jego ojca do więzienia, pod zarzutem morderstwa. Przyznał się do tego. Potem ponoć szukali ciała w rzece, ale całkowicie zniknęło – Castiel pokiwał głową, udając, że wszystko zapisuje, jak prawdziwy dziennikarz.
- Znał pan tego chłopca?
- Słabo. Tak naprawdę, to nie znałem nawet jego imienia, ale często siedział na murku za szkołą, tu nie daleko. Zawsze mu dawałem cukierka na pocieszenie – powiedział z uśmiechem.
- To miłe z pana strony. A wie pan może, gdzie mieszkał?
- Oczywiście, na końcu miasta przy lesie. Chyba nawet jeszcze ich dom stoi, tylko pusty. Łatwo go pa znajdzie, to stara rudera wciśnięta między dwa większe domu.
- Bardzo panu dziękuje – powiedział z uśmiechem anioł i pożegnawszy się ze starszym człowiekiem, ruszyli w stronę tego domu, nie wymawiając żadnych słów.
Domek rzeczywiście łatwo znaleźli. Stanęli przed drzwiami.
- Na pewno chcesz wejść sam? - zapytał Castiel, na co chłopiec pokiwał głową. - Dobrze, zaczekam tu na ciebie – po tych słowach odszedł kawałek i usiadł na murku. Robin przez chwilę stał na zewnątrz i przyglądał się starej, rozwalającej się chatce. Po chwili uchylił drzwi. W pierwszej chwili miał wrażenie, że zobaczy powykręcane kończyny we krwi, jak w wizji, ale zamiast tego przywitały go bród, smród i kurz. Wszedł do środka. Był to mały domek. Z korytarza można było przejść do czterech pomieszczeń.
Zajrzał do pierwszego po prawej; była to kuchnia, chociaż pomieszczenie było puste. Wszystko, co było kiedyś zdatne do użytku, ludzie zabrali. Skąd wiedział, że to kuchnia? Wszedł do środka i stanął na środku pomieszczenia. Zamknął oczy. Przy oknie stał stół, na którym zawsze stały butelki. Przy ścianie były szafki z odpadającymi drzwiczkami i stara kuchenka gazowa, którą chłopiec raz sobie podpalił rękaw. Otworzył oczy i podciągnął ubranie, spojrzał na miejsce, w którym powinna być blizna po oparzeniu, ale nic nie miał. Wrócił na korytarz i zajrzał do kolejnego pokoju.
Usłyszał krzyki w głowie, były to pisk i płacz kobiety. Ten pokój także był pusty. Na samym środku stała kanapa, na której siedział gruby mężczyzna. Robin zamknął oczy, dalej słyszał krzyk, a potem odgłos bicia, opadającej ręki na twarz. Kobieta leżała na ziemi, a mężczyzna siedział na kanapie. Trzymał w dłoni butelkę. Gdy otworzył oczy, krzyki ustały, ale poczuł, jak niewidzialna ręka opada także na niego. Spojrzał na podłogę, zobaczył krew. Prowadziła ona do kolejnego pokoju, ruszył za nią.
Była to ewidentnie łazienka, był jeszcze stary zlew. Robin podszedł do zbitego lusterka nad nim, zobaczył siebie. Zamknął na chwile oczy i usłyszał czyjś głos. Znowu to były krzyki, ale dziecka. Znowu kogoś bił, ale nie potrafił rozróżnić kogo, ponieważ druga osoba także zaczęła krzyczeć. Wanna była cała zakrwawiona, a w niej leżała kobieta. Dłonie zwisały jej na brzegu, woda, w której leżała, także była czerwona. Na samym dnie leżał nóż. Chłopak otworzył oczy i wtedy w lustrze nie zobaczył białowłosego chłopca o ciemnej karnacji, ale czarnowłosego o bladej, ale brudnej twarzy. Wyszedł stąd.
Wszedł do ostatniego pokoju. W nim także nic nie było, ale wszedł do środka i usiadł na ziemi. Znowu zamknął oczy i zobaczył dwa materace na ziemi. W jednym leżała dziewczynka, w drugim chłopiec. Mężczyzna znowu pojawił się, stał w drzwiach. Dziewczynka zaczęła krzyczeć, kiedy ten zaczął się do niej dobierać, a starszy chłopiec rzucił się pięściami na mężczyznę. Rozległy się głośne krzyki i płacz. Robin przemiennie widział wizje, wszystko się ze sobą mieszało. Była krew, kończyny wygięte w nieodpowiednią stronę, opuchnięte guzy, otwarte rany i krzyk, a raczej pisk dziecka. Robin otworzył oczy i spojrzał na pustą ścianę. Przez długi czas się nie poruszał.
Teraz wszystko pamiętał.
Ale nie płakał. Zamiast tego schował twarz w kolanach i starał uspokoić bijące serce.
Była tylko jedna rzecz, jakiej nie wiedział.
Podniósł głowę.
- Vivi, gdzie jesteś? - wyszeptał, po czym chwiejnie wstał. Wyszedł z budynku i spojrzał nieobecnym wzrokiem na siedzącego niedaleko Castiela. Ten wstał i ruszył do chłopca, ale ten nagle zamknął oczy i osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
Nie wiedział jednego. Jakim cudem żył, kiedy zabił go własny ojciec?
<Vivi? Riddle?>