Nie miałem siły płakać i się nad sobą użalać, dlatego tym bardziej chciałem jak najszybciej zasnąć. Zapomnieć o tym na chwilę. Przestać się zadręczać. Niestety po tym wszystkim trudno zmienić nastawienie. Sama świadomość, że prawie niczemu winne dziecko we mnie umarło i przez drobne niedopatrzenie nieodwracalnie może umrzeć, jest przerażająca. Trudno mi było zasnąć i żadne pokrzepiające teksty Lenniego by tego nie zmieniły. Jak można myśleć, że będzie dobrze, skoro balansuje na granicy śmierci własnego dziecka, a tym żeby przeżyło?
Wszystko zależy teraz ode mnie.
To pod moim sercem rośnie i rozwija się drugie życie.
Nie mogę o tym zapominać.
W zasadzie nie wiem, czy udało mi się zasnąć. Ciągle biłem się z przygnębiającymi myślami, aż w końcu postanowiłem otworzyć oczy. Nie stało się nic nadzwyczajnego, a sam czułem się tak samo, jak przedtem. Z taką różnicą, że byłem bardziej skłonny w stronę złości niż płaczu. W dodatku dość szybko okazało się, że jestem sam. Po Lenniem nie było śladu, przez co wydałem z siebie głośne westchnięcie. Mimo wszystko nigdy nie polubię tego, że mnie tak zostawia w najmniej odpowiednim momencie. Zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. Czułem się tak sobie. Nie za bardzo zmęczony i nie za bardzo wypoczęty.
W takim wypadku mogę wstać czy nie?
Samo pytanie już wprawiło mnie w irytację. Nie znoszę się aż w takim stopniu zastanawiać nad własnymi poczynaniami. Poza tym zawsze to była krótka piłka. Wstaję albo nie i koniec, a teraz? Może i chcę wstać, ale czy to dobra decyzja dla nas obu, mnie i dziecka?
Po analizie wszystkich za i przeciw argumentem, który przeważył w mojej decyzji na wstanie, było to, że Lennie gdzieś sobie poszedł i mnie tak zostawił. Gdyby przy mnie leżał, to prędzej też bym sobie jeszcze leżał, ale tak to wolę wstać. Wtedy już bez wahania stanąłem na nogach. Chciałem się przede wszystkim wykąpać, a przynajmniej opłukać i przebrać, więc w moim planie była trochę dłuższa wycieczka, która zrodziła we mnie kolejne pytanie: "Powinienem tyle iść? Trochę to daleko, a ja przecież nie idę sam..." Od razu przeniosłem wzrok na swój jeszcze nie aż tak bardzo duży brzuch, kładąc na nim dłoń. Każda najprostsza czynność była już teraz taka trudna...
Nie mogłem być niczego pewny.
Gdy w końcu wróciłem do namiotu, zacząłem się zastanawiać czy moje zachowanie nie zmienia się w jakąś paranoję, przy okazji znajdując na stoliku krótką wiadomość od Lenniego. Minęło niecałe pół godziny, odkąd wstałem, dobre paręset razy miałem wrażenie, że coś mogę zrobić niedobrego temu dziecku, a ten sobie poszedł do miasta. Osobiście nie miałem nic przeciwko, ale byliśmy już w mieście. Po co znowu tam poszedł?
Miałem się nie martwić, hm? Miałem się nie stresować, czyż nie? Nie mogłem dźwigać... Ja już nawet się zastanawiałem czy ręcznik i ubrania na zmianę, to już nie będzie za ciężkie do noszenia w moim stanie. Jestem świadom, że muszę przestać wszystko tak analizować pod kątem dziecka, ale aktualnie jest to strasznie trudne. Gdy już odłożyłem wszystkie rzeczy, z którymi wróciłem na miejsce, usiadłem powoli i ostrożnie na łóżku, by później znów się na nim położyć. Może i nie czułem się zmęczony, ale co jeśli tak mi się tylko wydaje, a tak naprawdę to całe mycie było wyczerpującym zajęciem?
Miałem ochotę sobie strzelić w łeb.
W końcu na tym się to skończy, że dobrowolnie będę leżeć i nic nie robić! Znowu się zaczynałem denerwować, ale dla odmiany byłem zły tylko i wyłącznie na siebie, a w zasadzie na swoją głowę, która już zaczęła widzieć potencjalne zagrożenie we wszystkim. Mogłem zacząć to ignorować, ale z drugiej strony... Przez własną nieuwagę mógłbym bezpowrotnie stracić to dziecko. Teraz to już czułem się rozdarty, a Lenniemu, którego jeszcze nie ma, nie mogłem się pożalić. Tu nawet nie chodziło o to, żeby mi jakoś pomógł. Chciałbym mu to po prostu powiedzieć.
Postanowiłem się znowu położyć. Minęła chwila i... Czy moja pozycja na boku była odpowiednia dla malucha? Może powinienem leżeć na plecach?
Wtedy już nie mogłem się powstrzymać i zacząłem krzyczeć w poduszkę, a gdy już się uspokoiłem, odstawiłem ją na bok, zamykając oczy. Tylko wdech i wydech może mnie uratować przed dostaniem kompletnego świra. Chyba że powinienem oddychać jakoś inaczej, bo to też może być jakieś cholerne zagrożenie!
Teraz to już miałem podły humor.
Na szczęście nie trwałem w tej złości zbyt długo. Udało mi się przysnąć na chwilę, a obudził mnie Lennie. Ledwo co wszedł do środka, a ja już miałem w planie zasypać go pytaniami.
- Po co byłeś w mieście? - spytałem od razu, gdy tylko go zauważyłem. Momentalnie też się podniosłem, siadając po turecku na materacu. Tak dla bezpieczeństwa wolałem nie wstawać, chociaż w środku trochę mnie korciło, żeby zrobić samemu sobie na złość i wstać. Jednak samo wspomnienie o dziecku, wybiło mi ten pomysł z głowy.
- Pomyślałem, że w końcu czas najwyższy zająć się naszym ślubem. - mówiąc to, sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej różne gazetki, które później z uśmiechem mi wręczył. Tak jak się mogłem spodziewać były w nich różne propozycje ślubne odnośnie dekoracji, jedzenia, jak i wyglądu samej ceremonii. Mimo wszystko nawet nie zauważyłem, kiedy na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Przerzucałem stronę po stronie z ogromną ciekawością. Tyle pięknych kwiatów, sukienek, a od samego patrzenia na torty zrobiłem się głodny.
Lennie z czasem do mnie dołączył. Usiadł tuż przy mnie, co jakiś czas zerkając mi przez ramię. Głównie kiwał głową, gdy znalazłem coś szczególnie fascynującego. Nie zamierzałem na razie prowadzić z nim żywej dyskusji na temat ślubu. Chciałem wszystko dokładnie obejrzeć, a później przedstawić narzeczonemu moją wizję na ten ślub. Później mogliśmy się już kłócić.
Trudno powiedzieć ile mi to zajęło, ale byłem pochłonięty tymi wszystkimi zdjęciami i opisami w gazetkach. Nim się w ogóle obejrzałem, leżałem w spokoju przy Lenniem, a ten, zamiast patrzeć na to, co oglądam, czytał coś swojego. Z czasem nie dawało mi to spokoju i odstawiłem swoją lekturę, by spojrzeć na książkę mojego już prawie męża.
- A ta książka to o czym? - spytałem i nie czekając na odpowiedź, zmieniłem się w pieska, by na niego wejść i pomachać mu psim tyłkiem przed twarzą. W sumie cudem mi się udało. Mając taki okrągły brzuch, myślałem, że będzie to niemożliwe. A tak serio, to ciekawość znów wzięła górę i miałem idealny widok na wprost na obie strony otwartej książki. Usiadłem sobie na nim i zacząłem czytać. Już po dwóch pierwszych zdaniach, mój ogon automatycznie zaczął machać, jak szalony. (Sorki Lennie, nie miałem na to wpływu) To takie kochane, że specjalnie poszedł i kupił książkę o rodzicielstwie.
- Shuzo, no weź. - mruknął, po raz któryś obrywając ogonem po twarzy (jeszcze raz przepraszam). Szybko odstawił książkę, jednocześnie dźwigając się w górę, a mnie biorąc na ręce. Już się bałem, że go tym zdenerwowałem, ale koniec z końców zaczął mnie głaskać z uśmiechem na twarzy. Położyłem się wtedy na jego kolanach, wciąż machając ogonem. - Tym brzuchem to się nie przejmujesz. - dodał, cicho się śmiejąc. Wtedy już niezadowolony odepchnąłem jego rękę pyszczkiem i prychnąłem wielce urażony. Chociaż miał rację. Psi brzuch mnie w ogóle nie obchodził, a wyglądał tak, jakbym co najmniej zaraz miał urodzić. Nie zamierzałem dłużej zwlekać i znów zmieniłem się w człowieka. Siedziałem dalej na kolanach Lenniego i w zasadzie nie miałem zamiaru schodzić. Od razu go pocałowałem, owijając ręce wokół jego szyi.
- Miłość to naprawdę dotrzymywanie obietnic wbrew wszystkiemu. - powiedziałem z uśmiechem na twarzy, jednocześnie przypominając sobie, co mi powiedział, za nim jeszcze zdążyłem zasnąć.
Nie stracę tego dziecka. Na niego lub na nią za niedługo czekać będzie jeden z najlepszych tatów na świecie, a po przeczytaniu książki równie wyedukowany w tej dziedzinie.
*
To trochę śmieszne, bo ta cudowna książka pod tytułem "W oczekiwaniu na dziecko" stała się taką naszą lekturą przed snem przez te ostatnie dni. Mimo wszystko sam też chciałem się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, dlatego Lennie miał towarzystwo do czytania. Najczęściej wyglądało to tak, że siedziałem sobie przy nim, dziergając bądź pałaszując małe co nieco, chociaż byłem po dobrej kolacji, a on czytał na głos rozdział po rozdziale, dopóki najczęściej ja, nie stwierdziłem, że jestem zmęczony i pora iść spać. Wbrew pozorom nie minęło za dużo czasu, a przygotowania do ślubu szły już całkiem sprawnie. Aktualnie wszystko już dopinaliśmy na ostatni guzik. Stroje uszyte, chociaż swoją kreację praktycznie codziennie musiałem trochę przerabiać ze względu na rosnący brzuch. Dekoracje były również gotowe. Jedzenie, a przede wszystkim tort już zamówiony. Dziś wieczorem miał nawet przylecieć ojciec Lenniego, przez co od rana chodziłem jak na szpilkach. Chciałem nawet się wykazać i zrobić małą kolację, żeby jakoś go ugościć w tych naszych bardzo skromnych progach. Lennie oczywiście automatycznie był na nie, gdy usłyszał, że to ja będę gotować. Nie chciałem, żeby mi się do garów mieszał, więc musiałem go zapewnić, że mam kogoś do pomocy, a tą osobą był Robin, chociaż wiedziałem, że nie do końca ogarniał temat. Jednak ważne było to, że sobie poradziliśmy, a mojego ukochanego w tym czasie wysłałem na małe zakupy. Chciałem, żeby kupił mi w mieście dwanaście cytryn, a po co? Stwierdziłem, że ładnie będzie, jeśli na tym konkretnym stoliku w bufecie oprócz kolacji będzie jakaś ozdoba, a taka z cytryn jest bardzo ładna, więc stwierdziłem czemu by nie.
Wszystko układało się dobrze. Kolacja była prawie gotowa, Robin wrócił do medyka, ja do namiotu i zdążyłem się nawet przebrać, więc czego mi brakowało?
Lenniego i moich dwunastu cytryn.
Jego ojciec miał tu być za niecałe pół godziny, a po nim nie było ani śladu. Stół był taki goły. Waza czekała u mnie na biurku na tę cytryny, a ja starałem się uspokoić. Na szczęście niedługo później mój ukochany prawie mąż, wrócił.
- Lennie, czemu tak długo? Twój ojciec zaraz tu będzie. - miałem wrażenie, że nie brał tego aż tak na poważnie, jak ja. - Kupiłeś mi cytryny? - spytałem jeszcze, a ten postawił torbę z zakupami na stoliku przy wazie, po czym do mnie podszedł z uśmiechem.
- Wszystko to, co chciałeś. - zapewnił mnie i pocałował w policzek, po czym zgrabnie mnie wyminął. Podejrzewam, że ktoś już myślami był w jutrzejszym dniu, niż w teraźniejszej chwili, ale nie miałem czasu się tym przejmować. Od razu uradowany podszedłem do torby. Już oczyma wyobraźni widziałem tę piękną dekorację, gdy tu nagle wyciągam z torby worek z zaledwie trzema cytrynami. Co to mają być za żarty? To był naprawdę kiepski moment...
- Lennie... - zacząłem, odwracając się w jego stronę.
- Hm? - nawet na mnie nie spojrzał, kładąc się na łóżku.
- Kupiłeś mi trzy cytryny. - oznajmiłem dość głośno.
- Kotek chcę, kotek dostaje.
Nie no, on sobie chyba robi jakieś nieśmieszne jaja.
- Kotek chciał dwanaście cytryn. - odpowiedziałem z wyrzutem, krzyżując ręce i kładąc po sobie uszy.
(Lennie? Twój kotek jest zawiedziony)