25 sie 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Wszystko było gotowe. Goście przyszli i powoli zajmowali swoje miejsca. Orkiestra była gotowa do zagrania swojego pierwszego utworu, przy którym Shuzo miał dojść do ołtarza. No zobacz, wychodzisz za mąż Lennie, mówiłem do samego siebie, dopiero w tym momencie czując, jak bardzo się stresowałem. Dekoracje był na swoim miejscu, posiłek przygotowany, alkohol czekał na gości. Pogoda była idealna, świeciło słońce i chociaż było dość duszno, nie przeszkadzało mi to. Bałem się, że kiedy przyjdzie wiatr, wszystko zwieje. Polana wyglądała na prawdę przepięknie. Ręce zaczynają mi drżeć. Gdzie on jest? Wodziłem wzrokiem po wszystkich gościach, z niektórymi łapiąc kontakt wzrokowy i posyłając sobie nawzajem motywujący uśmiech, ale głównie szukałem tej jednego osóbki. Tylko jeden się jeszcze nie pojawił. No gdzie on jest? Odwróciłem się i podszedłem do Robina, który stał przy Vivim. Uśmiech medyka stał się nagle o wiele szerszy, kiedy mnie zobaczył.
- Panna młoda jeszcze nie przyszła? - w jego głosie słyszałem kpinę. Wiedziałem, co powie.
- Robin, sprawdzisz, czy u niego wszystko gra? - młodszy pokiwał głową i zaraz ruszył w stronę namiotu. Demon spojrzał na mnie, otworzył już usta, ale mu przerwałem. Odwróciłem się do niego plecami i podszedłem do ojca, który siedział na krześle i czekał na rozpoczęcie.
- Są nerwy? - zapytał, a ja westchnąłem.
- Może trochę – spojrzałem na swoje ręce, chcąc opanować drżenie. Chociaż Vivi tego nie powiedział i tak słyszałem jego głos w mojej głowie: Może zwiał? Zrezygnował?. Nie, Shuzo taki nie jest. Pewnie długo się szykuje.
- Wiesz, że ja też prawie spóźniłem się na własny ślub? - rodzic chciał mnie uspokoić, więc opowiedział mi historię, w którym pojawił się w Kościele w ostatniej chwili, ponieważ na drodze był wypadek i należało przejechać inną, o wiele dłuższą drogą. - Zaraz przyjdzie – położył swoją dłoń na mojej, dodając mi otuchy. - Ciesze się, że znalazłeś miłość – uśmiechnął się. W tym momencie pomyślałem, że chyba na prawdę był szczęśliwy. Może nie dumny, ale szczęśliwy. Odwzajemniłem ten gest.
Wróciłem do ołtarza. Goście zajęli swoje miejsca, a ja zaczynałem nabierać coraz więcej wątpliwości, chociaż w głowie cały czas sobie powtarzałem, że zaraz przyjdzie. W końcu zaspał, na pewno długo się szykował.
Kiedy jego sylwetka pojawiła się na horyzoncie, kamień spadł mi z serca. Zerknąłem w stronę muzyków i skinąłem głową, dając im znać, aby zaczęli. Po polanie rozszedł się dźwięk gitary, delikatna melodia popłynęła w akompaniamencie akordeonu i keyboarda, a wszyscy goście odwrócili głowę do tyłu, aby spojrzeć na pana młodego. Czarnowłosy chłopak  ubrany był w biały, dłuższy ubiór, przypominający garnitur, był bardzo ozdobiony i oddawał cały wysiłek chłopaka, który włożył w tę pracę serce. Wyglądał wspaniale, a mi serce zabiło szybciej, kiedy go ujrzałem. Ci, którzy jeszcze stali, usiedli i podziwiali jego kreacje, kiedy ja byłem bardziej zafascynowany samą jego osobą. Nie sądziłem, że kiedyś nadejdzie taki dzień. Szedł dumnie i pewnie, z szerokim uśmiechem na twarzy, przyglądając mi się z radością w oczach, chociaż co jakiś czas przerzucał wzrok na gości, kiwając do nich głową albo posyłając szeroki uśmiech; jak na przykład do mojego ojca. Wyglądał pięknie, a nawet zniewalająco. Dla mnie mógł ciągle tak iść, a ja bym go podziwiał w nieskończoność. Co ciekawsze i pewnie dla niego zadowalające, wcale nie było widać okrągłego brzuszka. Napracował się, nie tylko przy swojej, ale także mój garnitur wykonany jego rękami był świetny i prawie niemożliwie wygodny. 
Kiedy Shuzo doszedł do ołtarza i stanął obok mnie, wiedziałem już, że nasze życie będzie piękne – prawdopodobnie myśli tak każde małżeństwo. W końcu to jeden z najpiękniejszych dni naszego życia. Świadkiem Shuzo był oczywiście Robin, moim zaś, ku zdziwieniu chyba wszystkich gości, Vivi. Pomysł pojawił się przypadkiem, kiedy okazało się, że nie mieliśmy dużego wyboru przez naszą dłuższą nieobecność, a kiedy medyk sam usłyszał o dziwnym zwyczaju, w którym świadkowie muszą się pocałować (dlatego nie mogą być po ślubie), sam się domagał bycia moim świadkiem – w końcu nikomu nie odda swojego "dziecka". Z jednej strony bardzo go nie lubiłem, wręcz nim gardziłem, ale lepsze było to, niż nic. Po za tym miał przyjąć poród naszego dziecka, nie chciałem ryzykować, że będzie się mścił. Złapaliśmy się za ręce.
- Ja, Lelun biorę Ciebie Shu za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – wyrecytowałem przysięgę małżeńską.
- Ja, Shu biorę Ciebie Lelunie za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – gdy to usłyszałem, zrobiło mi się ciepło na serduszku. Po chwili oboje sięgnęliśmy po obrączki, trzymane przez małego chłopca, który stał obok Pika. Włożyłem pierścionek na jego palec, on zaraz zrobił to samo. Wiedziałem, że tej nigdy nie zdejmę. Nawet, jeśli ręka utknie mi w gipsie.
- Możecie się pocałować – Pik zamknął książkę i spojrzał na nas. Nie spuszczałem z oczu chłopaka, do którego przysunąłem twarz i złożyłem na jego ustach długi pocałunek. W tle usłyszałem brawa.

Kochanie? <3

22 sie 2020

Ozyrys CD Akusai

Przez moment zastanawiałem się nad odpowiedzią. Tak na prawdę nie znajdowałem żadnych powodów, aby się nie zgodzić. Chłopak wydawał się być na prawdę miły, nie przeszkadzały mu moje wpadki i częste milczenie. 
- Dobrze – niepewnie skinąłem głową, zgadzając się na jego propozycje spaceru. Akusai się uśmiechnął, ucieszony moją odpowiedzią, przy czym jego kosmyki włosów delikatnie zsunęły się na prawy bok. Przyjrzałem się jego kręconym włosom, które, dopiero w tej chwili dostrzegłem, były bardzo długie. Różowe kosmyki sięgały mu chyba do pleców, a ja zaczęłam się zastanawiać, jakie są w dotyku.
W czasie czekania na obiad porozmawialiśmy na temat miasta. Chłopak pytał się o jakieś ciekawe miejsca i tym podobne. Starałem się odpowiadać w miarę możliwości, niestety nie potrafiłem podać mu dokładnych opinii na temat pytanych placówek, ponieważ sam ich osobiście nie odwiedziłem, a nigdy w stu procentach nie wierzyłem słowom innych, nieznanych mi ludzi. Mimo wszystko chłopak nie wydawał się zawiedziony, nie zauważyłem nawet, kiedy nasze curry było gotowe. Delikatnie się uśmiechnąłem, kiedy do mojego nosa doszedł słodki zapach obiadu.
- Smacznego – odezwał się Akusai.
- Smacznego – wziąłem do ręki sztuciec i zacząłem jeść. Tak jak zawsze, jedzenie się wręcz rozpływało w ustach. Delektowałem się jego smakiem, chociaż znałem go bardzo dobrze. Zerknąłem po jakimś czasie na chłopaka, który co raz poprawiał włosy, zgarniając je za uszy. Niezwiązane, wpadały mu do obiadu, co wyglądało dość komicznie.
Po zjedzonym curry oboje zapłaciliśmy za swoje porcje, po czym wyszliśmy z budynku.
- Rzeczywiście było bardzo pyszne – odezwał się chłopak. - Możemy częściej tu przychodzić – zaproponował uśmiechając się, co odwzajemniłem. - A więc, którędy idziemy? - odwrócił się w moim kierunku, a mi zajęło chwilę, aby sobie przypomnieć, że mieliśmy przejść się po mieście.
- Może tam – wskazałem kierunek, na co Akusai tylko przytaknął i ruszył obok mnie.
Po obiedzie miasto okazało się być dość zatłoczone, nie przeszkodziło nam to jednak w jego poznaniu. Pokazałem mu najbardziej znane budynki oraz sam zapoznałem się z kilkoma innymi. Zdecydowanie za rzadko wychodziłem z namiotu, a raczej z terenu cyrku. Moja droga do cywilizacji sięgała od namiotu do ulubionego baru, nic więc dziwnego, że w pewnym sensie nie miałem pojęcia, gdzie szliśmy. Kiedy budynki się skończyły, a zamiast nich ujrzeliśmy pola i drzewa, stwierdziłem, że całkowicie się zgubiłem.
- Ładnie tutaj jest – Akusai przerwał nagłą ciszę. Rozglądałem się wokół, zastanawiając się, gdzie mamy pójść. - Wszystko gra? - położył na moim ramieniu swoją rękę, na co się wzdrygnąłem.
- Um... jasne – skłamałem, chowając ręce do kieszeni.
- Jesteś pewien? Wyglądasz na zmartwionego i zdezorientowanego? - spojrzałem na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jakim cudem tak łatwo odczytywał emocje innych?
- Tak jakby... się zgubiłem – spojrzałem na swoje stopy i odwróciłem bokiem, idąc przed siebie. Zaraz usłyszałem cichy śmiech, który przyprawił mnie o gęsią skórkę. Byłem pewny, że mnie wyśmieje.
- To żaden problem – oświadczył, a ja stanąłem jak wryty i odwróciłem głowę w jego stronę. Uśmiechał się. - Zaraz znajdziemy wyjście, albo się kogoś zapytamy – powiedział pozytywnie. Kiedy ruszył przed siebie, wcale się na mnie nie złoszcząc, poczułem ulgę. Akusai zaczął mi opowiadać, jak kiedyś sam się gubił w nowych miejscach. Słuchając go, na chwilę zapomniałem o swojej wpadce. Przestałem zwracać uwagę, gdzie szliśmy. Tak bardzo pochłonęła mnie rozmowa, że nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy do jeziora, po środku którego rosło drzewo.
- Już wiem gdzie jesteśmy – oznajmiłem, patrząc na jego uśmiechniętą twarz. W tym momencie powiał wiatr, który chwytając jego rozpuszczone włosy, położył je na jego twarzy. Akusai coś wypluł.
- Ble, włosy mi wpadły do ust – słysząc to, cicho się zaśmiałem. Odwróciłem się do jeziora. - Co to za miejsce?
- Magiczne jezioro. Dokładnie nie pamiętam, ale ktoś opowiadał, że widzieli przy tamtym drzewie jednorożce, chochliki, wróżki i tym podobne – wyjaśniłem, obserwując wielką roślinę. - A na lewo jest cyrk – dodałem jeszcze, spoglądając w tamtą stronę. 

Akusai?

18 sie 2020

Shu⭐zo CD Lennie

To ten dzień.
Dziś jest ten dzień.
Właśnie jeden z tych dni, które diametralnie zmienią moje życie nie do poznania. W zasadzie za dużo się nie zmieni, ale na tym tu serdecznym palcu pojawi się dzisiaj obrączka, a moje usta wypowiedzą uroczystą przysięgę.
Ja i Lennie będziemy małżeństwem.
Odkąd wstałem, moje ciało przepełniała mieszanka ekscytacji i dziwnego stresu. Z jednej strony chciałem skakać z radości, a z drugiej byłem ździebko przerażony tym, co ma się zaraz wydarzyć. Postanowiłem już dawno, że to właśnie z Lenniem chce spędzić resztę mojego życia i nie dopuszczałem w związku z tym do siebie żadnych wątpliwości. Grosza była ta cała ceremonia. Wszyscy goście, co jeśli coś pójdzie nie tak? Nie chciałem mieć w pamięci tego dnia, jako największego ślubnego niewypału. Już tragedią będzie, gdy się przewrócę na oczach wszystkich. Nawet nie chce myśleć, co gorszego mogłoby się stać, ale niestety Lennie po powrocie z miasta podsunął mi pomysł. Widząc jego minę, trudno było uwierzyć, że naprawdę ma ze sobą obrączki, a gdy mnie tak zostawił pod pretekstem sprawdzenia, jak się sprawy mają z przygotowaniami na polanie, byłem pewien, że raczej idzie szukać obrączek. Jednak mimo wszystko nie chciałem się martwić na zapas. Z obrączką czy bez Lennie zawsze będzie dla mnie najważniejszy na świecie. No może za parę miesięcy będzie musiał się podzielić tym byciem "najważniejszym na świecie" z naszym dzieckiem, ale na razie za bardzo wybiegam w przyszłość.

*

Czas mknął nieubłaganie, a mi zostało coraz mniej czasu na przygotowanie się. Chociaż co to było, przebranie się i dojście na polane. Gdybym chciał, to mógłbym się nawet z klasą spóźnić na własny ślub. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Lennie ciągle chodził coś sprawdzić albo w czymś pomóc, a ja nawet głupiego krzesła nie mogłem bezkarnie podnieść, ale co ja będę dyskutować z lekarzem. Nic mi to nie da, tylko niepotrzebnie się zdenerwuje. Nie pozostało mi nic innego, jak stosować się do jego zaleceń — odpoczywać i ograniczać stres do minimum. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie mogłem się doczekać całej ceremonii. Tak bardzo chciałem już wypowiedzieć przysięgę małżeńską, poczuć obrączkę na serdecznym palcu. Już oczyma wyobraźni widziałem, jak idę w stronę ołtarza pomiędzy oczarowanymi gośćmi, niczym najprawdziwszy król, ewentualnie jakaś zniewalająco piękna księżniczka. Widziałem też Lenniego, który na mnie czekał w tym pięknym garniturze, jaki miałem okazję mu zrobić. Uśmiechał się i gdy byłem już wystarczająco blisko, wyciągnął w moją stronę rękę. Za nim jednak zdążyłem za nią złapać, czyjś głos wyrwał mnie z mojej własnej wyimaginowanej ceremonii. Od razu otworzyłem oczy, dźwigając się w górę.
- Nie śpię. - oznajmiłem trochę niepotrzebnie i tak czułem się, jakby ktoś gwałtownie przerwał mi sen. Lennie akurat wrócił i z uśmiechem usiadł koło mnie. - Cześć, kochanie. - od razu się do niego przytuliłem, zaczynając merdać ogonem. - Jak się sprawy mają? - spytałem z czystej ciekawości.
- Wszystko gotowe. - skinąłem głową, zadowolony tą odpowiedzią. To była wręcz cudowna wiadomość i również wielka ulga. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nie miałem się czym denerwować. - Goście też już się zaczynają powoli zbierać. - dodał, na co postawiłem uszy lekko zdziwiony. Chyba się pospieszyłem z tym niedenerwowaniem się.
- Ale... Jak to? - puściłem go. - Czemu teraz?
- Przecież została godzina do ceremonii. - wyjaśnił trochę rozbawiony. Pewnie moja mina była bezcenna. - Przyszedłem po garnitur.
- Chwila... To ile ja leżałem? - spytałem na głos w zasadzie samego siebie, wstając na równe nogi, jedynie słysząc za sobą śmiech Lenniego. Przecież to niemożliwe, żeby moja wyobraźnia pochłonęła mi tyle czasu... "Może serio spałem, zamiast tylko leżeć?" Zaczynałem się zastanawiać, ale nie miałem na to za dużo czasu. Naprawdę za bardzo się pospieszyłem z tym niedenerwowaniem się. To już zaraz nastąpi, a ja jestem w proszku i bezkarnie zasnąłem. Normalnie hit sezonu. Rozejrzałem się po namiocie, dostając nagłego zastrzyku energii.
- Hej, ale nie przejmuj się tak. Kotek, jeszcze jest czas. - zapewnił mnie Lennie, a ja, zamiast odpowiedzieć, po prostu wręczyłem mu garnitur, koszule, krawat, buty. Wszystko, co potrzebował i wskazałem na wyjście z namiotu. - Shu, proszę cię, tylko bez żadnych nerwów. - powiedział, wstając z łóżka. Wtedy już zacząłem go pchać w stronę wyjścia, a gdy już przy nim stanął, jeszcze raz na mnie spojrzał. Wtedy się do niego uśmiechnąłem, kładąc mu ręce na ramionach.
- Nerwy? Kochanie... Przecież to najpiękniejszy dzień w moim życiu. - odpowiedziałem o dziwo łagodnym i przepełnionym spokojem tonem, na końcu się z nim całując. Później już spokój odszedł. Tak samo, jak Lennie, mój już zaraz kochany mężuś. Musiałem wyskoczyć z tego szlafroku, zająć się swoją kreacją, wcześniej jeszcze uczesać jakoś tę czarną szopę na mojej głowie i dodatkowo się pomalować. Ja dalej nie mogę uwierzyć, że przespałem połowę czasu, jaką bym spożytkował na przygotowanie się.
Po prostu nie wierzę.
Pierwsze co zrobiłem, to złapałem za szczotkę, stając przed lustrem. Gładkie szybkie ruchy i w sumie tyle. Postanowiłem zrezygnować z welonu i miałem ku temu dwa powody: Po pierwsze nie chciałem z siebie robić jeszcze większej kobiety, niż powinienem (w końcu nic tego nie zmieni, że jestem facetem i nawet nie chciałbym tego zmieniać). A po drugie mój strój był na tyle inny, trochę krzykliwy (oraz zastanawiałbym się nad określeniem go słowem "awangardowy"), że welon wprowadziłby jedynie dodatkowy i niepotrzebny chaos. Wracając do tematu włosów, to nie miałem co z nimi zrobić. Nie były jakieś bardzo krótkie, ale też nie na tyle długie, żeby jakoś ładnie je spiąć. Poza tym były czarne. Bardziej pasowały mi na jakiś pogrzeb niż na takie pozytywne wydarzenie, jakim był ślub z facetem mojego życia, ale musiałem jakoś ten fakt przecierpieć. Chcąc nie chcąc nic z nimi teraz nie zrobię. Może i, tak czy siak, po tym wszystkim przefarbuje je na blond? Automatycznie zacząłem się zastanawiać, jakby zareagował Lennie na taką zmianę. W końcu to dzięki niemu mam teraz takie, a nie inne włosy. Jednak to również jest temat, na który nie miałem czasu. Po czesaniu przyszła pora na eyeliner, a potem już mogłem się zacząć przebierać.
Na końcu, gdy już miałem wychodzić obejrzałem się jeszcze raz dla pewności w lustrze. W zasadzie nie miałem już czasu. Powinienem już wychodzić, ale chciałem jakoś dodać samemu sobie otuchy. Przede wszystkim się uspokoić. Serce waliło mi jak oszalałe, a ręce aż drżały z podekscytowania. Szkoda, że nie mogę się podzielić swoim szczęściem z bliskimi... Choćby braćmi. O niczym nie wiedzą, a ja też nie wiem, co u nich słychać. Trochę to smutne, że mimo wszystko najbliższą mi tutaj osobą jest właśnie tylko przystojniak, z którym biorę ślub. Znów nawiedziło mnie to dziwne poczucie samotności... A pomyśleć, że i tak to moja wina. Kto wszystkich cały czas odtrącał i się od nich wszystkich odgradzał?
Cóż. Tak to czasem bywa, nie?
Jednak żadne takie myśli nie popsuły mi nastroju. Uśmiechnąłem się sam do siebie, poklepałem po ramieniu.
- Już zaraz twoje życie się zmieni, Shu. - trochę dziwne, że zacząłem mówić sam do siebie, ale wydawało mi się to lepsze niż nic. Jednak nie sprawiło to, że zacząłem się mniej stresować czy ekscytować. - Nie mogę się doczekać. - westchnąłem z uśmiechem na twarzy, a później wyszedłem z namiotu. Po drodze spotkałem Robina. Zgodził się, żeby odprowadzić mnie do ołtarza i chyba właśnie po mnie szedł. Z pewnością już wszyscy czekają tylko na mnie. Zacząłem się śmiać w duchu. Mam swoje spóźnienie z klasą, choć równie dobrze można to odebrać jako coś żałosnego. W końcu... Spóźnić się na własny ślub? Serio?
- Wszyscy już czekają. - odezwał się Robin. - Pięknie wyglądasz. - dodał jeszcze z uśmiechem.
- Dziękuję. - odpowiedziałem praktycznie od razu, łapiąc go za rękę. - W takim razie musimy się pospieszyć.

(Lennie~? W końcu nadeszła ta chwila <3)

14 sie 2020

Akusai CD Ozyrys

Wydarzenie przy jeziorze faktycznie mocno mnie zaskoczyło, widziałem bardzo dokładnie, jak emocje targają Ozyrysem podczas występu, to one nad nim panowały i to głównie doprowadziło do małego wypadku. Mimo tego byłem na to przygotowany, w końcu świadomy ryzyka, jakiego się podjąłem. Już na co dzień chłopak miał problem z bardzo intensywnymi i emocjonalnymi reakcjami, nawet gdy chodziło o drobiazg, więc nie pozwoliłem sobie zbytnio na panikę. Pomimo moich prób pocieszenia, gdy zauważyłem, że płacze tym bardziej nie potrafiłem odpuścić. Cieszyłem się, kiedy mój towarzysz zgodził się pójść później ze mną na obiad, chociaż jego pełne zdziwienia oczy wyraźnie mówiły, że raczej się tego nie spodziewał. Zgodnie z umową poszedłem się przebrać, aby spotkać z nim przy bramie o określonej godzinie. W przyczepie sprawdziłem na wszelki wypadek czy się nigdzie nie poparzyłem i z ulgą zaprzeczyłem tej teorii. Prawdopodobnie, gdyby nie szybka reakcja Ozyrysa mogłoby być gorzej, sam kompletnie zapomniałem, że tuż za mną znajduje się zbiornik z wodą. Był on prawdziwym błogosławieństwem, zdawałem sobie sprawę, że zabawa z ogniem bywa niebezpieczna, ale nie sądziłem szczerze mówiąc, że tak łatwo o najmniejszy wypadek. Sytuacja ta nie zraziła mnie jednak do chęci następnemu towarzyszeniu Ozyrysowi, aczkolwiek martwiłem się, że przez moją upartość i tę wpadkę jego fobia przed występowaniem przy publiczności tylko się pogłębiła. Nie mogłem więc na to pozwolić, aby ten strach się rozwijał i nie pozwalał mu spokojnie przeprowadzić przedstawienia.
Przebrany w wygodny strój wyszedłem z przyczepy, spokojnym krokiem zmierzając ku ustalonym miejscu, w trakcie drogi pozwoliłem sobie na chwilę kompletnego rozkojarzenia, a moje myśli skupiły się na bardzo odległych i nie do końca jasnych rzeczach. Nie przeszkadzało mi to nawet, przy takich momentach udawało mi się zyskać chwilę wytchnienia, chociaż większość osób widząc mnie w tym stanie, raczej spoglądała zdziwiona, jak uśmiecham się bez większego powodu, a wzrok spoczywa na bliżej nieokreślonym punkcie.
Gdy dotarłem pod bramę, zdałem sobie sprawę, że zapomniałem kompletnie o wysuszeniu i związaniu włosów, które przez wilgoć zaczęły się minimalnie kręcić, mimo tego nie tracąc na długości. Westchnąłem lekko, zaczynając szukać jakiejś wstążki do ich związania, gdy już udało mi się związać nadal mokre włosy, na horyzoncie dojrzałem znajomą sylwetkę Ozyrysa.
Praktycznie od razu ruszyliśmy w kierunku miasta, którego nie miałem jeszcze okazji dobrze zwiedzić, słuchałem ze szczerym zainteresowaniem, gdy chłopak opowiadał o różnych miejscach, w których moglibyśmy coś zjeść. Cieszyło mnie przede wszystkim to, że zdawał się już bardziej rozluźniony, a ponadto rozmowny. Przyjemnie mi się go słuchało, a uśmiech wywołany moją propozycją również dawał mi powody do radości.
Ozyrys zaczął nas prowadzić w wybrane miejsce, po drodze starałem się skupiać także na drodze i okolicy, chcąc zapamiętać chociaż trochę drogi. Pytałem go o różne miejsca w mieście, zastanawiając się, czy uda mi się go później namówić na dłuższy spacer. Na razie jednakże skupiłem swoją uwagę na restauracji ala baru, do którego dotarliśmy, z szerokim uśmiechem, ciesząc się niemal jak dziecko, wszedłem do środka, ciągnąc za sobą niższego. Gdy znajdowaliśmy się już w budynku, zajęliśmy miejsce przy stole obok dużego okna, aczkolwiek w miarę daleko od wejścia, aby nie musieć się męczyć z wchodzącymi lub wychodzącymi co chwila klientami i przeciągiem.
— Pójdę nam zamówić to curry. — Zaproponowałem i ponownie dzisiejszego dnia nie czekając na zgodę towarzysza, zrobiłem tak, jak powiedziałem, udałem się do lady, zamawiając nam po porcji curry, na które w końcu przyszliśmy. Kiedy dostałem informację zwrotną, że czas oczekiwania na danie to około piętnastu minut, wróciłem do stolika, informując o tym Ozyrysa. — Musimy chwilę poczekać, ale skoro to ma być najlepsze curry w mieście to chyba warto, co? — Zaśmiałem się delikatnie, na co chłopak również się uśmiechnął i pokiwał lekko głową. — Może po obiedzie przejdziemy się kawałek przez miasto? — Spytałem, wyglądając na chwilę przez okno, mój wzrok jednakże szybko powrócił do mojego rozmówcy. — Zdaje się, że później ma być ulewa, chociaż na razie się na to nie zapowiada. — Zauważyłem spokojnym tonem, deszcz mi wcale nie przeszkadzał, ba nawet go lubiłem, mimo że moje włosy zamieniały się przez niego w istny chaos z powodu kręcenia się. Kiedy myślami przy włosach już byłem, sięgnąłem mimowolnie do nich ręką, chcąc je poprawić, zdając sobie nagle sprawę, że już nie są związane. — Musiałem gdzieś po drodze zgubić wstążkę. — Powiedziałem z lekkim, rozbawionym westchnieniem. Zdziwiłem się, że tego wcześniej nie zauważyłem, jednak nie było to teraz już takie ważne. — To co, zgodzisz się na spacer? — Spoglądałem spokojnie na Ozyrysa, mając nadzieję, że się na to zdecyduje.
W końcu mieliśmy jeszcze przed sobą cały dzień do zagospodarowania, więc nie widziałem powodów, aby nie spędzić go razem. Zwłaszcza że wydawało mi się, że chłopak coraz chętniej i więcej rozmawia, w jakiś sposób przyzwyczaja się do mojej często dość męczącej obecności.

Ozyrys? Przepraszam, że tak długo i dość krótko. ;-;

13 sie 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem.
- Jesteś pewien, że nie chciałeś trzech? - zapytałem spokojnie, unosząc głowę.
- Chyba wiem, co powiedziałem – przyglądał mi się ostrym spojrzeniem. Westchnąłem smutno, coś musiało mi się poplątać...
- No dobra, to inaczej – zdjąłem kapelusz i sięgnąłem ręką do jego dna. Po chwili wyciągnąłem dla niego pozostałe żółte owoce. Shu spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Po co więc chodzisz do sklepu, jak możesz z niego wszystko wyciągnąć? - zapytał, podchodząc i odbierając ode mnie cytryny. Szybko zaczął je układać wokół wazonu.
- Te cytryny nie są do jedzenia, więc zapamiętaj, które kupiłem. Inaczej możemy zjeść coś na wzór styropianu, albo starej pianki – chłopak słysząc to, zapukał w owoce, które nie wydały z siebie żadnego dźwięku, podobnego do wymienionych przeze mnie rzeczy. Nie zawracając sobie głowy niczym więcej, odstawił je na miejsce i niecierpliwie czekał na mojego tatę.
To wszystko zdawało się takie nierealne. Jeszcze niedawno wybieraliśmy tort, dekoracje i muzykę na wesele, a teraz polana jutro miała być gotowa na przyjęcie wszystkich gości. Z samego rana mam odebrać pierścionki, wiedziałem, że nie będzie problemu ze wstaniem; byłem już tak podekscytowany, że chyba nie będę spał. Shuzo nie pozwolił mi zobaczyć swojego stroju, bo jak twierdził, to by zapeszyło ceremonię. Nie naciskałem, wiedziałem, że będzie wyglądał pięknie. Mój garnitur także był gotowy, wszystko wydawało się być zrobione do końca. Wystarczyło jeszcze przywitać ojca, oprowadzić go po cyrku i czekać do jutra.
Czarnowłosy niecierpliwie czekał na przyjazd gościa, więc kiedy dostałem od niego wiadomość, że jest już na miejscu, chłopak prawie dostał zawału, bo nagle sobie o czymś przypomniał. Kiedy nadrabiał zapomnianą rzecz, ja wyszedłem z namiotu i skierowałem się na początek cyrku. Tam miał czekać. Mężczyzna elegancko ubrany dokładnie przyglądał się cyrkowi, na jego twarzy widziałem niesmak, chociaż kiedy się z nim przywitałem, ukrywał to wszystko. Wiedziałem, że mu ciężko, w końcu nie o tym myślał, kiedy mnie wychowywał. Mimo wszystko musiał to zaakceptować. Wróciliśmy do mojego narzeczonego.
Obiad przeszedł całkiem sprawnie. Shuzo się stresował, przez co czasami się rozgadywał na dłuższe chwile, ale nie powiedział niczego głupiego. Mój rodzic także zrezygnował z głupich komentarzy, dzięki czemu atmosfera była przyjemna, a obiad bardzo smaczny. Mężczyzna nawet pochwalił kuchnie i dekorację – widziałem, jak Shuzo z radości macha ogonkiem. Po skończonym obiedzie poszliśmy całą trójką na spacer; oprowadziliśmy mojego ojca po całym terenie, pokazując gdzie odbędzie się ślub. Gdy nadszedł wieczór, odprowadziliśmy go do jego namiotu, w którym jeszcze chwilę z nim zostałem i porozmawiałem na osobności. Szczerze przyznał, że nie jest zadowolony z życia, jakie prowadziłem, ale to zaakceptował i dodał, że mama byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że mam się dobrze. 
Wróciłem do Shuzo, który zdążył wszystko sprzątnąć i się umyć. Aktualnie siedział przy maszynie i coś szył. Podszedłem do niego, całując w policzek.
- I jak? Twój tata jest zadowolony? - pokiwałem twierdząco głową. - Ciesze się – zaczął merdać ogonkiem.
- Lubie jak to robisz – stwierdziłem z lekkim uśmiechem.
- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony, przestając szyć.
- To – wskazałem na jego ogon. - Wtedy wiem, że jesteś szczęśliwy – wytłumaczyłem, na co on przewrócił oczami.
- Jest tyle sposobów na okazywanie radości, a ty lubisz akurat ten – krótko się zaśmiałem.
- Bo tylko ty tak umiesz. Idziesz do łóżka?
- Tylko to skończę.
- To ja pójdę pod prysznic.
Reszta wieczoru minęła szybko i tak jak zawsze; czytałem na głos książkę, a Shuzo mnie słuchał i po jednym rozdziale zasnął. Okryłem go kołdrą, odłożyłem lekturę na bok i przytuliłem się do niego.
- Jutro wielki dzień – wyszeptałem, a on tylko cicho mruknął. Zamknąłem oczy, nie sądziłem, że uda mi się zasnąć, okazało się jednak, że byłem bardziej zmęczony, niż sądziłem.

Prawie zaspałem. Prawie.
Byłem umówiony o ósmej rano po odbiór obrączek, a wstałem kwadrans przed ósmą. Zerwałem się na równe nogi, budząc przy tym śpiącego narzeczonego.
- Muszę lecieć – ucałowałem go w czoło, po czym szybko się ubrałem i bez śniadania pobiegłem do miasta.
Spóźniłem się trochę, ale to było bez znaczenia. Kobieta podarowała mi czerwone pudełeczko z pierścionkami w środku. Schowałem je do kieszeni i już spokojnym krokiem wróciłem do cyrku. Cały czas byłem uśmiechnięty, nie mogłem się doczekać szesnastej; o tej porze miała się odbyć ceremonia. Wkrótce zostaniemy małżeństwem. To takie ekscytujące, że gdybym mógł, latałbym ze szczęścia nad całym miastem. Tak bardzo chciałem od niego usłyszeć to jedno "tak" i móc go pocałować, pieczętując tym samym nasz związek. Tak bardzo chciałem móc z nim zatańczyć, z nim i naszym dzieckiem. Tak bardzo chciałem...
Gdy wszedłem do namiotu, Shuzo stał już na nogach. Widząc mnie, posłał mi zestresowane spojrzenie.
- Co to za mina? - zapytałem.
- A jeśli coś nie wyjdzie? - lekko się zdziwiłem, słysząc jego słowa. - Masz obrączki? - pokiwałem głową, po czym wsadziłem rękę do kieszeni, chcąc mu pokazać pudełeczko. Trochę czasu mi to zajęło, bo kieszeń okazała się pusta. Starając się niczego po sobie poznać, uśmiechnąłem się szeroko.
- Mam, nie martw się – poklepałem się po kieszeni.
- Na pewno? Masz minę...
- Na pewno – zapewniłem go. - Pójdę sprawdzić co z przygotowaniami, a ty się niczym nie martw – podszedłem do niego i wziąłem jego ręce w swoje. - To będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu – pocałowaliśmy się. Potem wyszedłem z namiotu i nim ruszyłem na polanę, aby sprawdzić, czy wszystko idzie z planem, zacząłem wracać w stronę sklepu, chcąc znaleźć po drodze zagubione pudełeczko. Okazało się, że miałem dziurę w kieszeni...
Długo nie szukałem, leżała na drodze w połowie drogi. Odetchnąłem z ulgą, po czym trzymając je tym razem w dłoni, ruszyłem na miejsce ślubu.

Shu? :3

5 sie 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie miałem siły płakać i się nad sobą użalać, dlatego tym bardziej chciałem jak najszybciej zasnąć. Zapomnieć o tym na chwilę. Przestać się zadręczać. Niestety po tym wszystkim trudno zmienić nastawienie. Sama świadomość, że prawie niczemu winne dziecko we mnie umarło i przez drobne niedopatrzenie nieodwracalnie może umrzeć, jest przerażająca. Trudno mi było zasnąć i żadne pokrzepiające teksty Lenniego by tego nie zmieniły. Jak można myśleć, że będzie dobrze, skoro balansuje na granicy śmierci własnego dziecka, a tym żeby przeżyło?
Wszystko zależy teraz ode mnie.
To pod moim sercem rośnie i rozwija się drugie życie.
Nie mogę o tym zapominać.
W zasadzie nie wiem, czy udało mi się zasnąć. Ciągle biłem się z przygnębiającymi myślami, aż w końcu postanowiłem otworzyć oczy. Nie stało się nic nadzwyczajnego, a sam czułem się tak samo, jak przedtem. Z taką różnicą, że byłem bardziej skłonny w stronę złości niż płaczu. W dodatku dość szybko okazało się, że jestem sam. Po Lenniem nie było śladu, przez co wydałem z siebie głośne westchnięcie. Mimo wszystko nigdy nie polubię tego, że mnie tak zostawia w najmniej odpowiednim momencie. Zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. Czułem się tak sobie. Nie za bardzo zmęczony i nie za bardzo wypoczęty.
W takim wypadku mogę wstać czy nie?
Samo pytanie już wprawiło mnie w irytację. Nie znoszę się aż w takim stopniu zastanawiać nad własnymi poczynaniami. Poza tym zawsze to była krótka piłka. Wstaję albo nie i koniec, a teraz? Może i chcę wstać, ale czy to dobra decyzja dla nas obu, mnie i dziecka?
Po analizie wszystkich za i przeciw argumentem, który przeważył w mojej decyzji na wstanie, było to, że Lennie gdzieś sobie poszedł i mnie tak zostawił. Gdyby przy mnie leżał, to prędzej też bym sobie jeszcze leżał, ale tak to wolę wstać. Wtedy już bez wahania stanąłem na nogach. Chciałem się przede wszystkim wykąpać, a przynajmniej opłukać i przebrać, więc w moim planie była trochę dłuższa wycieczka, która zrodziła we mnie kolejne pytanie: "Powinienem tyle iść? Trochę to daleko, a ja przecież nie idę sam..." Od razu przeniosłem wzrok na swój jeszcze nie aż tak bardzo duży brzuch, kładąc na nim dłoń. Każda najprostsza czynność była już teraz taka trudna...
Nie mogłem być niczego pewny.
Gdy w końcu wróciłem do namiotu, zacząłem się zastanawiać czy moje zachowanie nie zmienia się w jakąś paranoję, przy okazji znajdując na stoliku krótką wiadomość od Lenniego. Minęło niecałe pół godziny, odkąd wstałem, dobre paręset razy miałem wrażenie, że coś mogę zrobić niedobrego temu dziecku, a ten sobie poszedł do miasta. Osobiście nie miałem nic przeciwko, ale byliśmy już w mieście. Po co znowu tam poszedł?
Miałem się nie martwić, hm? Miałem się nie stresować, czyż nie? Nie mogłem dźwigać... Ja już nawet się zastanawiałem czy ręcznik i ubrania na zmianę, to już nie będzie za ciężkie do noszenia w moim stanie. Jestem świadom, że muszę przestać wszystko tak analizować pod kątem dziecka, ale aktualnie jest to strasznie trudne. Gdy już odłożyłem wszystkie rzeczy, z którymi wróciłem na miejsce, usiadłem powoli i ostrożnie na łóżku, by później znów się na nim położyć. Może i nie czułem się zmęczony, ale co jeśli tak mi się tylko wydaje, a tak naprawdę to całe mycie było wyczerpującym zajęciem?
Miałem ochotę sobie strzelić w łeb.
W końcu na tym się to skończy, że dobrowolnie będę leżeć i nic nie robić! Znowu się zaczynałem denerwować, ale dla odmiany byłem zły tylko i wyłącznie na siebie, a w zasadzie na swoją głowę, która już zaczęła widzieć potencjalne zagrożenie we wszystkim. Mogłem zacząć to ignorować, ale z drugiej strony... Przez własną nieuwagę mógłbym bezpowrotnie stracić to dziecko. Teraz to już czułem się rozdarty, a Lenniemu, którego jeszcze nie ma, nie mogłem się pożalić. Tu nawet nie chodziło o to, żeby mi jakoś pomógł. Chciałbym mu to po prostu powiedzieć.
Postanowiłem się znowu położyć. Minęła chwila i... Czy moja pozycja na boku była odpowiednia dla malucha? Może powinienem leżeć na plecach?
Wtedy już nie mogłem się powstrzymać i zacząłem krzyczeć w poduszkę, a gdy już się uspokoiłem, odstawiłem ją na bok, zamykając oczy. Tylko wdech i wydech może mnie uratować przed dostaniem kompletnego świra. Chyba że powinienem oddychać jakoś inaczej, bo to też może być jakieś cholerne zagrożenie!
Teraz to już miałem podły humor.
Na szczęście nie trwałem w tej złości zbyt długo. Udało mi się przysnąć na chwilę, a obudził mnie Lennie. Ledwo co wszedł do środka, a ja już miałem w planie zasypać go pytaniami.
- Po co byłeś w mieście? - spytałem od razu, gdy tylko go zauważyłem. Momentalnie też się podniosłem, siadając po turecku na materacu. Tak dla bezpieczeństwa wolałem nie wstawać, chociaż w środku trochę mnie korciło, żeby zrobić samemu sobie na złość i wstać. Jednak samo wspomnienie o dziecku, wybiło mi ten pomysł z głowy.
- Pomyślałem, że w końcu czas najwyższy zająć się naszym ślubem. - mówiąc to, sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej różne gazetki, które później z uśmiechem mi wręczył. Tak jak się mogłem spodziewać były w nich różne propozycje ślubne odnośnie dekoracji, jedzenia, jak i wyglądu samej ceremonii. Mimo wszystko nawet nie zauważyłem, kiedy na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Przerzucałem stronę po stronie z ogromną ciekawością. Tyle pięknych kwiatów, sukienek, a od samego patrzenia na torty zrobiłem się głodny.
Lennie z czasem do mnie dołączył. Usiadł tuż przy mnie, co jakiś czas zerkając mi przez ramię. Głównie kiwał głową, gdy znalazłem coś szczególnie fascynującego. Nie zamierzałem na razie prowadzić z nim żywej dyskusji na temat ślubu. Chciałem wszystko dokładnie obejrzeć, a później przedstawić narzeczonemu moją wizję na ten ślub. Później mogliśmy się już kłócić.
Trudno powiedzieć ile mi to zajęło, ale byłem pochłonięty tymi wszystkimi zdjęciami i opisami w gazetkach. Nim się w ogóle obejrzałem, leżałem w spokoju przy Lenniem, a ten, zamiast patrzeć na to, co oglądam, czytał coś swojego. Z czasem nie dawało mi to spokoju i odstawiłem swoją lekturę, by spojrzeć na książkę mojego już prawie męża.
- A ta książka to o czym? - spytałem i nie czekając na odpowiedź, zmieniłem się w pieska, by na niego wejść i pomachać mu psim tyłkiem przed twarzą. W sumie cudem mi się udało. Mając taki okrągły brzuch, myślałem, że będzie to niemożliwe. A tak serio, to ciekawość znów wzięła górę i miałem idealny widok na wprost na obie strony otwartej książki. Usiadłem sobie na nim i zacząłem czytać. Już po dwóch pierwszych zdaniach, mój ogon automatycznie zaczął machać, jak szalony. (Sorki Lennie, nie miałem na to wpływu) To takie kochane, że specjalnie poszedł i kupił książkę o rodzicielstwie.
- Shuzo, no weź. - mruknął, po raz któryś obrywając ogonem po twarzy (jeszcze raz przepraszam). Szybko odstawił książkę, jednocześnie dźwigając się w górę, a mnie biorąc na ręce. Już się bałem, że go tym zdenerwowałem, ale koniec z końców zaczął mnie głaskać z uśmiechem na twarzy. Położyłem się wtedy na jego kolanach, wciąż machając ogonem. - Tym brzuchem to się nie przejmujesz. - dodał, cicho się śmiejąc. Wtedy już niezadowolony odepchnąłem jego rękę pyszczkiem i prychnąłem wielce urażony. Chociaż miał rację. Psi brzuch mnie w ogóle nie obchodził, a wyglądał tak, jakbym co najmniej zaraz miał urodzić. Nie zamierzałem dłużej zwlekać i znów zmieniłem się w człowieka. Siedziałem dalej na kolanach Lenniego i w zasadzie nie miałem zamiaru schodzić. Od razu go pocałowałem, owijając ręce wokół jego szyi.
- Miłość to naprawdę dotrzymywanie obietnic wbrew wszystkiemu. - powiedziałem z uśmiechem na twarzy, jednocześnie przypominając sobie, co mi powiedział, za nim jeszcze zdążyłem zasnąć.
Nie stracę tego dziecka. Na niego lub na nią za niedługo czekać będzie jeden z najlepszych tatów na świecie, a po przeczytaniu książki równie wyedukowany w tej dziedzinie.

*

To trochę śmieszne, bo ta cudowna książka pod tytułem "W oczekiwaniu na dziecko" stała się taką naszą lekturą przed snem przez te ostatnie dni. Mimo wszystko sam też chciałem się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, dlatego Lennie miał towarzystwo do czytania. Najczęściej wyglądało to tak, że siedziałem sobie przy nim, dziergając bądź pałaszując małe co nieco, chociaż byłem po dobrej kolacji, a on czytał na głos rozdział po rozdziale, dopóki najczęściej ja, nie stwierdziłem, że jestem zmęczony i pora iść spać. Wbrew pozorom nie minęło za dużo czasu, a przygotowania do ślubu szły już całkiem sprawnie. Aktualnie wszystko już dopinaliśmy na ostatni guzik. Stroje uszyte, chociaż swoją kreację praktycznie codziennie musiałem trochę przerabiać ze względu na rosnący brzuch. Dekoracje były również gotowe. Jedzenie, a przede wszystkim tort już zamówiony. Dziś wieczorem miał nawet przylecieć ojciec Lenniego, przez co od rana chodziłem jak na szpilkach. Chciałem nawet się wykazać i zrobić małą kolację, żeby jakoś go ugościć w tych naszych bardzo skromnych progach. Lennie oczywiście automatycznie był na nie, gdy usłyszał, że to ja będę gotować. Nie chciałem, żeby mi się do garów mieszał, więc musiałem go zapewnić, że mam kogoś do pomocy, a tą osobą był Robin, chociaż wiedziałem, że nie do końca ogarniał temat. Jednak ważne było to, że sobie poradziliśmy, a mojego ukochanego w tym czasie wysłałem na małe zakupy. Chciałem, żeby kupił mi w mieście dwanaście cytryn, a po co? Stwierdziłem, że ładnie będzie, jeśli na tym konkretnym stoliku w bufecie oprócz kolacji będzie jakaś ozdoba, a taka z cytryn jest bardzo ładna, więc stwierdziłem czemu by nie.
Wszystko układało się dobrze. Kolacja była prawie gotowa, Robin wrócił do medyka, ja do namiotu i zdążyłem się nawet przebrać, więc czego mi brakowało?
Lenniego i moich dwunastu cytryn.
Jego ojciec miał tu być za niecałe pół godziny, a po nim nie było ani śladu. Stół był taki goły. Waza czekała u mnie na biurku na tę cytryny, a ja starałem się uspokoić. Na szczęście niedługo później mój ukochany prawie mąż, wrócił.
- Lennie, czemu tak długo? Twój ojciec zaraz tu będzie. - miałem wrażenie, że nie brał tego aż tak na poważnie, jak ja. - Kupiłeś mi cytryny? - spytałem jeszcze, a ten postawił torbę z zakupami na stoliku przy wazie, po czym do mnie podszedł z uśmiechem.
- Wszystko to, co chciałeś. - zapewnił mnie i pocałował w policzek, po czym zgrabnie mnie wyminął. Podejrzewam, że ktoś już myślami był w jutrzejszym dniu, niż w teraźniejszej chwili, ale nie miałem czasu się tym przejmować. Od razu uradowany podszedłem do torby. Już oczyma wyobraźni widziałem tę piękną dekorację, gdy tu nagle wyciągam z torby worek z zaledwie trzema cytrynami. Co to mają być za żarty? To był naprawdę kiepski moment...
- Lennie... - zacząłem, odwracając się w jego stronę.
- Hm? - nawet na mnie nie spojrzał, kładąc się na łóżku.
- Kupiłeś mi trzy cytryny. - oznajmiłem dość głośno.
- Kotek chcę, kotek dostaje.
Nie no, on sobie chyba robi jakieś nieśmieszne jaja.
- Kotek chciał dwanaście cytryn. - odpowiedziałem z wyrzutem, krzyżując ręce i kładąc po sobie uszy.

(Lennie? Twój kotek jest zawiedziony)

4 sie 2020

Lennie CD Shu⭐zo

To moja wina. Jestem beznadziejnym narzeczonym i będę jeszcze gorszym ojcem.
Gdy zobaczyłem krew, zamurowało mnie. Gdyby nie kazał mi iść po lekarza, nie ruszyłbym się z miejsca. Byłem skołowany, zły oraz przestraszony. W mojej głowie pojawiły się same okropne rzeczy; martwe dziecko, zagrożenie życia dla Shu, jego nienawiść do mnie... biegłem na złamanie karku w stronę medyka, a kiedy ten usłyszał moją krótką wiadomość "coś stało się z dzieckiem", spokojnie wstał i kazał mi tu zaczekać. Kiedy on machnięciem dłoni zniknął z przyczepy, zostawiając mnie samego z Robinem, myślałem, że to jest odpowiedni czas na zawał. Nie mogłem przestać myśleć o tej krwi, coś musiało się poważnego stać. Byłem pewny, że to przez dzisiejszy incydent, zmęczenie, strach i stres spotęgowały się jeszcze bardziej. 
- Co się stało? - zapytał spokojnie białowłosy. Popatrzyłem na niego przerażonym spojrzeniem, nie wiedząc, co powiedzieć. Co mogło się stać, no co? Dziecko umarło. Tyle krwi... na pewno nie przeżyło. - Chodź na zewnątrz – chłopak skierował się do wyjścia. Mimowolnie ruszyłem za nim i dopiero kiedy ciepły wiatr musnął moją twarz, poczułem łzy, które spłynęły mi po policzkach. Nawet ich nie zauważyłem.
Usiadłem z chłopakiem na ławce za przyczepą. Schowałem twarz w dłoniach, głęboko oddychając. Starałem się uspokoić, kiedy Robin ponownie zapytał, co się stało. Przez moment się nie poruszyłem. Gdy chciałem mu odpowiedzieć, miałem wrażenie, jakby wszystkiego zapomniał. Jedyne, co siedziało mi w głowie z dzisiejszego dnia, to ten obrazek, jaki zastałem w namiocie; klęczącego Shu z krwią między nogami. Długo się zbierałem, aby mu cokolwiek powiedzieć, a kiedy to już zrobiłem, poczułem ogromne wyrzuty sumienia. To ja wpadłem na pomysł wyjścia gdzieś razem, to ja zaproponowałem wspólną kąpiel, to przeze mnie okrążyły nas węże. To wszystko było moją winą, a Shuzo i dziecko przypadkowymi ofiarami. 
Jeśli ono umarło, znienawidzę siebie.
- Wiesz, że dziecko nie musiało umrzeć – słysząc to, podniosłem na niego smutny wzrok.
- Co? - nie odpowiedział mi, zamiast tego wstał i ruszył w kierunku przyczepy. No tak, pewnie powiedział to tylko dlatego, abym się uspokoił i zwrócił na niego uwagę. Nie mając innego wyboru, niczym jakiś bezmózgi trup, ruszyłem za nim.

- Jak można zobaczyć na ekranie wyżej, dziecko jest całe i zdrowe. Więc moje gratulacje, nie poroniłeś.
Dziecko jest całe i zdrowe.
Powiedzieć, że kamień spadł mi z serca, to za mało. Miałem ochotę skakać z radości, przytulić narzeczonego, nasze dziecko, przestać się tym martwić. Niestety zawsze musi być jakieś "ale". Shu musiał ograniczyć wysiłek do minimum, a stres do całkowitego zera. Zacząłem się martwić, że jeśli nie ciąża, to wymęczą go te wszystkie polecenia.
- Ale... Naprawdę? - spojrzałem na niego. Wiedziałem, że nie wytrzyma, jeśli będzie musiał całe dnie leżeć.
- Będziemy ostrożni – odezwałem się w końcu. Czarnowłosy zatrzymał na mnie swój wzrok, ale nic nie odpowiedział.
- Więc skoro wszystko załatwione, możecie już sobie iść. Nie, żebym was wyganiał... ale sio – powiedział jak do małych dzieci, machając przy tym śmiesznie dłońmi. Mój narzeczony wstał i puścił Robina. Wyszliśmy z przyczepy w milczeniu i tak samo, bez wymiany żadnego słowa, doszliśmy do namiotu.
Tego było za wiele. Nie chciałem nawet wiedzieć, co przeżywał chłopak; w końcu to on nosił nasze dziecko. Czułem się taki bezradny, bezsilny. Byłem beznadziejny, jak mogłem do tego dopuścić? Chciałem tylko, abyśmy spędzili ten dzień nie myśląc o pracy, ślubie, tych wszystkich problemach, a wyszło jeszcze gorzej. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem. Musiałem być silny, jeśli nie dla siebie, to dla niego i dla dziecka. 
W domu chłopak usiadł na łóżku i podkulił nogi. Patrzył tępym spojrzeniem na podłogę. Przez moment nie byłem wstanie się ruszyć, patrzyłem tylko na niego i wyobrażałem sobie, co by się stało, gdyby sytuacja okazała się znacznie gorsza. Kiedy w moim umyśle zaczynały pojawiać się wizje samobójstwa, podszedłem do niego i usiadłem obok. Przez moment żaden z nas się nie odzywał, aż w końcu go objąłem i lekko przytuliłem. 
- Jak się czujesz? - zapytałem delikatnie.
- Jak? Beznadziejnie – pociągnął nosem. - Przeze mnie mogliśmy stracić dziecko. Dalej możemy – spojrzał na mnie czerwonymi oczami.
- To nie przez ciebie, to moja wina. Mogłem cię od razu stamtąd zabrać, jakoś nie pomyślałem, że przez strach może do czegoś takiego dojść – wyznałem. - Ale nie martw się. Jeszcze tylko pół roku – położyłem mu dłoń na brzuszku. Ciężko pomyśleć, że ten nienarodzony mały szkrab mógł umrzeć przez naszą głupotę.
- Słyszałeś, co mówił. Jedno potknięcie i nie wstanę. A co, jeśli nie dotrzymam ciąży? - w jego oczach ponownie pojawiły się łzy. Przysunąłem jego głowę do swojego torsu i przytuliłem.
- Nie myśl o tym, poradzimy sobie. Lekarz powiedział, że żadnego wysiłku i przemęczania się. W szyciu chyba nie przenosić ciężkich rzeczy, co nie? - Shu pociągnął nosem i pokręcił głową.
- Co to ma do rzeczy? - mruknął.
- To, że nie musisz rezygnować ze swojej pracy, którą wiem, jak bardzo uwielbiasz. Będziesz miał zajęcie, zajmiesz czymś umysł i wszystko będzie dobrze – zacząłem głaskać go po włosach. - Tylko obiecaj mi, że kiedy poczujesz się zmęczony, odpoczniesz – Shuzo bez marudzenia pokiwał twierdząco głową. - Kocham cię – pochyliłem się i ucałowałem jego czoło. - A teraz się połóż – puściłem go. Czarnowłosy popatrzył na mnie spokojnym wzrokiem i tylko pokiwał głową. Położył się na łóżku.
- Ale kładziesz się ze mną – dodał jeszcze. Lekko się uśmiechnąłem, po czym wykonałem jego polecenie. Chwyciłem go za rękę i złożyłem na niej lekki pocałunek. - Lennie... - Shu zamknął oczy. - Nie chce go albo jej stracić – powiedział łamiącym się głosem.
- I nie stracisz – przysunąłem się do niego. - Obiecuje ci, że tak się nie stanie. Za nim się obejrzysz, będzie go trzymał na rękach. Zobaczysz – chłopak już nic nie odpowiedział, pokręcił niezauważalnie głową i zasnął. Leżałem przy nim z dobre pół godziny, chciałem być pewny, że na pewno spał. Ja sam nie zmrużyłem oka, czułem się dziwnie wypoczęty, chociaż byłem strasznie zmęczony tymi wszystkimi emocjami, jakie mi dzisiaj towarzyszyły. Byłem wypruty z sił, chciałem płakać, wypuścić z siebie jakoś uczucia, ale tego nie zrobiłem. Zamiast tego zmusiłem się do wstania. Przetarłem zmęczoną twarz.
Jak tak dalej pójdzie, na prawdę może stać się coś złego.
Sam nie wiem, co by było gorsze – stracić dziecko, czy patrzeć, jak mój narzeczony się załamuje psychicznie. Nie mogłem do tego dopuścić. Wstałem i podszedłem do stolika. Wziąłem kawałek papieru i długopis, po czym napisałem "Wyszedłem do miasta, zaraz wracam". Położyłem ją przy maszynie do szycia i wyszedłem z namiotu.
Gdy byłem na miejscu, znalazłem jakąś księgarnie. W niej poprosiłem o książkę dla przyszłego rodzica; kobieta pogratulowała mi, po czym zaczęła przeszukiwać zawartość półek. Koniec końców podarowała mi książkę w jasnoniebieskich odcieniach z tytułem "W oczekiwaniu na dziecko". Kupiłem ją i wyszedłem, chowając do torby. To była tylko kwestia czasu, kiedy zakupię podobny egzemplarz; mimo wszystko moja wiedza na temat dzieci była okropna (w końcu nie sądziłem, że w tak młodym wieku zostanę ojcem będąc gejem). 
Nim wróciłem do cyrku, zaszedłem jeszcze w parę miejsc; do kwiaciarni, do cukierni i do salonu dekoracyjnego. Z każdego miejsca wziąłem mini gazetki, które przedstawiały oferty na ślub. W końcu należało się wziąć za przygotowania. Miałem nadzieję, że to chodź trochę poprawi mu humor. 

<Shu? Bądź silny>