18 sty 2021

Orion CD Lacie

Nie będę jakimś geniuszem czy jasnowidzem, jeśli powiem, że znalazło się parę osób, które były bardzo niezadowolone z mojej nieobecności na porannym treningu na arenie. Nie ukrywam z pewnością sam też byłbym zły na kogoś takiego, ale patrząc na pozytywy to i tak przyszedłem. Trochę późno, ale ważne, że jestem i co najważniejsze: jestem w pełni gotowy do pracy. Zdrowy, wypoczęty, ale niestety też i zirytowany czyimś zachowaniem. Zwykła rozmowa to jedno, a obgadywanie to drugie.
- W końcu jego punktualność nie jest ani naszą winą, ani tym bardziej naszym problemem. Gwiazduni ewidentnie tak ego wystrzeliło poza skalę, że zapomniała o dzisiejszej próbie.
Na szczęście mam dobry słuch i nie musiałem być szczególnie blisko, aby to usłyszeć. Lepiej dla tej osoby, bo takie znieważanie mojej osoby nie mogło nikomu ujść płazem. Nie należę do pacyfistów i potrafię zawalczyć o swoje, jednak to nie było warte mojej uwagi. Dla takich osób mam tylko jedną wiadomość.
- Ten kto nie przebiera w słowach, ten utraci mowę. - powiedziałem jasno i wyraźnie, patrząc na tego degenerata, który śmiał mnie tak bezpodstawnie obrażać. Po chwili już pstryknąłem palcami i zwróciłem, kierując się znów w stronę wyjścia z namiotu. Za sobą tylko usłyszałem śmiechy artystów, które były z pewnością reakcją na możliwości mojej nadzwyczajnej umiejętności. Facet z pewnością zaczął panikować. Tak reagują wszyscy, którzy tracą coś, co było im takie bliskie i potrzebne do życia. Nie sądzę, aby był jakimś wyjątkiem, a szczególnie jeśli jest gotowy wygadywać takie bzdury.
Tak też całą moją próbę szlak jasny trafił. Miałem nadzieję, że przynajmniej popołudniu będę miał możliwość poćwiczenia w spokoju. Przynajmniej nikt nie będzie mnie niepotrzebnie rozpraszać. Dlatego teraz dla zabicia czasu postanowiłem się przejść na spacer po okolicy. Pogoda nie była za bardzo zadowalająca. Wiatr był dość zimny, a niebo zachmurzone, więc pierwsze co zrobiłem po wyjściu z głównego namiotu, to naciągnąłem kaptur na głowę i ruszyłem tam, gdzie mnie nogi poniosły. Co prawda nie odszedłem daleko. Włóczyłem się po łące, dając się pochłonąć własnym myślą. Może adoptuje psa? Przynajmniej miałbym co robić, poza szlajaniem się bez celu po okolicy. Nie da się ukryć, że ten rodzaj samotności trochę mi utrudniał życie. Lubiłem się co jakiś czas do kogoś odezwać, ale z drugiej strony zawsze umiałem sobie z tym radzić i z czasem mi przechodziło. Akurat moja praca nie ogranicza kontaktów z innymi osobami, a w zasadzie działa wręcz przeciwnie. Występuje, a w dodatku nie jestem żadnym solistą i praca w grupie trochę się tutaj wybija na przód. Mamy wspólny układ, aczkolwiek każdy ma w nim do wypełnienia konkretne zadanie. Tak samo, jak to było ubiegłej nocy, tylko moja część została po prostu najbardziej doceniona przez publiczność. Wracając jednak do wcześniej zadanego sobie pytania: nie sądzę, że mogłoby to wypalić. Uważam się za osobę odpowiedzialną, ale nie jestem tak bardzo spragniony towarzystwa. Poza tym psy nie gadają, a ja sam bez potrzeby też tego nie robię. Szkoda tylko, że większość osób odbiera moje milczenie nie tak jakbym chciał.
To, że milczę nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia. Niektóre sprawy po prostu nie zasługują na moją opinię.
W moim życiowym podejściu istnieją rzeczy ważne i ważniejsze, a ważniejszymi jestem tylko i wyłącznie ja. Nie sądzę, żeby miał to nawet ulec kiedykolwiek zmianie.

***

Jak można się spodziewać spacer nie wniósł niczego nowego do mojego życia, ale za to wzmógł znacznie mój apetyt, co poskutkowało tym, że praktycznie od razu po powrocie wybrałem się do bufetu, gdzie zjadłem trochę wczesny obiad. Dzięki temu przynajmniej mogłem szybciej udać się na arenę i w końcu poćwiczyć bez jakichkolwiek problemów lub opryskliwych komentarzy. Często drażnią one aż za bardzo moje uszy. Niestety aby je wszystkie skutecznie ignorować musiałbym sam się stać głuchy, a nie słyszenie nawet własnego głosu jest mimo wszystko dość przerażającym doświadczeniem. Wiem coś o tym i to aż za dobrze. Chyba najmniej stresującym doświadczeniem jest właśnie utrata mowy. Widząc ciemność każdy nieodpowiedni krok może cię wręcz zabić. Za to nie słysząc kompletnie nic bardzo utrudnia funkcjonowanie. Nie słychać muzyki, własnego głosu, swoich oddechów, czyiś kroków. Jest się wtedy zdanym o wiele bardziej na własne oczy.
Kiedy miałem już w zasadzie się zbierać. W końcu zjadłem co chciałem. Do środka weszło parę moich znajomych cyrkowców w tym piękna i delikatna Diane, która już przy wejściu posłała mi serdeczny uśmiech. Zauważyła, że akurat wychodziłem i postanowiła mnie zaczepić.
- Hej, Orion. Gdzie idziesz?
Cóż nie miałem powodów żeby zmyślać.
- Wiesz do siebie, a później... - nie było dane mi dokończyć. Czyżbym przeczuwał, że mój trening znów będzie przesunięty w czasie?
- Świetnie. Słuchaj mam małą prośbę. - powiedziała, zdejmując z szyi dość przesadnie ozdobioną kolię. Niestety nie jestem fanem tanich błyskotek, ani tym bardziej przepychu na nich panujących. Z dość sceptyczną miną spojrzałem na błyskotkę. - Mógłbyś to odnieść jubilerce? Nie zdążyłam jej wczoraj zwrócić. Było już dość późno, a nie chce dłużej przetrzymywać tej kolii. - odpowiedziała trochę błagalnym tonem. Nie uważałem tego za coś bardzo czasochłonnego. Kiedyś obiło mi się o uszy, gdzie jest namiot tej całej jubilerki, ale szczerze pierwsze pytanie jakie sobie wtedy zadałem, to: po co w cyrku jubiler? Do tej pory nie dostałem odpowiedzi. Może to dlatego, że nie wypowiedziałem tego na głos, ale to nie jest istotne. Zgodziłem się bez zbędnej zwłoki i po prostu biorąc błyskotkę wyszedłem na zewnątrz. Mogła mi to zaproponować wcześniej, za nim jeszcze nie znalazłem sobie niczego do roboty, ale z drugiej strony dobre uczynki się zawsze opłacają... Przynajmniej tak mówią.
Trochę żałowałem, że ten mały spacerek nie był mi po drodze. Namioty pracowników były po drugiej stronie cyrku. W sumie mógłbym tak narzekać w nieskończoności, zamiast po prostu się przymknąć i powiedzieć: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.
Gdy dzieliło mnie już parę kroków od namiotów, westchnąłem cicho, zaczynając się zastanawiać co w sumie miałbym powiedzieć. Ostatni raz przeniosłem wzrok na kolię, którą miałem okazje trzymać, a gdy już podniosłem wzrok o mało co bym nie zderzył się z dziewczyną, która właśnie wyszła z namiotu. Praktycznie była biała jak ściana. Białawe włosy, bardzo jasna cera. Jakby urwała się z jakiegoś czarno-białego filmu. Poczułem niebywały chłód, gdy przeniosła wzrok z kolii prosto na mnie. Po tym jedynie mogłem wywnioskować, że jest osobą, której szukam, choć poczułem dziwną niepewność, gdy po prostu się we mnie wpatrywała. Co to ma być pojedynek na mocne spojrzenie?
- O co chodzi? - spytała mimowolnie, a ja wręczyłem jej do rąk kolię.
- Diane dziękuję i oddaje. - odpowiedziałem bez zbędnych komentarzy. - Życzę miłego dnia. - dodałem, lekko skinąłem głową i odwróciłem się, jednocześnie odchodząc, by wrócić do swoich zajęć.

(Lacie~?)

17 sty 2021

Shu⭐zo CD Lennie

Ta informacja była dla mnie dość przerażająca. Żyłem już od dawna ze świadomością, że kiedyś nadejdzie ta chwila i dziecko będzie musiało jakoś ze mnie wyjść, ale nie umiałem się w żaden sposób do tego przygotować. Jedyne co dodawało mi otuchy w tym momencie to była dłoń Lenniego, którą cały czas ściskał moją rękę.
- Ty musisz wyjść. Nie mam czasu na mdlejących tatuśków. - usłyszałem lekarza, który patrzył teraz na mojego męża. Sam równocześnie poczułem niebywałą senność i nie słyszałem dalszego fragmentu rozmowy. Vivi już wcześniej mnie o tym poinformował - nie obędzie się bez znieczulenia ogólnego. W sumie zdołał mi wszystko krok po kroku opowiedzieć, jak będzie przebiegać, by teraz oświadczyć wprost, że będzie mnie kroić. Nie była to dla mnie zbyt pocieszająca informacja. Mój namiot zamienił się w jakąś polową sale operacyjną, a teraz sam zasnę i nie jestem pewny kiedy się obudzę i czy w ogóle się obudzę. Na domiar złego czułem, jak Lennie puszcza moją dłoń. Zostałem sam, ale z drugiej strony cieszyłem się, że nie będzie widzieć, jak mnie rozcinają. Zrobiło mi się już ciemno przed oczami, lecz za nim zdążyłem w stu procentach odpłynąć, poczułem, że ktoś i tak złapał mnie za rękę. Podejrzewałem Robina i gdybym był w stanie, to bym mu od razu dozgonnie za to podziękował. Przynajmniej czułem, że mimo wszystko nie przechodzę przez to sam, bo jest ktoś obok.
Potem nastała ciemność...
"- Pomóc w czymś?" Pierwsze słowa Lenniego skierowane w moją stronę. Pomyśleć, że gdyby nie jego kapelusz...
"- Shu Ishida, ale tutaj jestem Shuzo." Ta radość w moim głosie. Tego się nie zapomina.
"- O hej. To pewnie twoja sprawka nie?" Pokazał mi wtedy naprawiony kapelusz. Cóż miałem innego zrobić poza szczerą zgodą?
"- Nic nie chce, serio. Pogadajmy od czasu do czasu i będę szczęśliwy." Do tej pory nie przestaje mnie to uszczęśliwiać. Z grubsza od tego się wszystko zaczęło...
"- Nie ma za co. Od tego są przyjaciele." Co równało się i tak z pierwszą nocą w jego namiocie.
"- Lennie... Masz jakieś marzenie? Ja teraz tylko jedno. " Pierwszy przytulas. Skąd wiedział, że chodziło właśnie o niego?
"- Mam cię tu pocałować czy jak?" Niebywała pobudka i twierdząca odpowiedź.
"- Weź go! Weź stąd. Zabij, pozbądź się! Błagam!" Najbardziej przerażający moment w moim życiu, a Lennie o mało co nie stracił życia.
"- Zamknąłem swojego byłego w szafie..." Najbardziej komiczna sytuacja ze wszystkich. Niewiarygodne do czego jestem zdolny w panice.
"- Hola hola, kto tak dybie na moją cnotę?" Nie pamiętam dokładnie tej sytuacji. We wspomnieniach mam tylko litry alkoholu i jakąś rudą księżniczkę, która mnie zdjęła z blatu.
"- Znaczy się, wiesz, jak to ciastka mają. Nie mówię, że wyglądasz jak ciastko. Kto by chciał mieć lukier na całej twarzy... Ale nie wszystkie ciastka mają lukier... Mają różne rzeczy. Nie mówię, że tobie czegoś brakuje. Jesteś cudowną mordką, tylko że... Nie no to jakieś dziwne." Nie chcę tego nawet komentować. W życiu tak bardzo się nie poplątałem we własnych słowach.
"- Wiesz co? Teraz mógłby ci powierzyć mój kapelusz." Były to bardzo miłe słowa i w sumie idealnie pokazały jak głęboka była wtedy nasza relacja. Choć jeszcze nie byliśmy razem.
"- Wyjeżdżam." To było niczym nóż prosto w moje serce. Jednak cóż innego mi pozostało poza wyjechaniem razem z nim?
"- Łapiemy stopa na lotnisko." Kolejna sytuacja, która w skutkach okazała się dość tragiczna. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a my znaleźliśmy się u celu podróży.
"- Gdzie byłeś? Stęskniłem się." Pierwsza nasza noc w hotelu, w którym zwykłe żarty okazały się być prawdą.
"- Postaram się wrócić jak najszybciej." Wtedy nie wierzyłem w jego słowa. Postanowiłem ruszyć za nim, nie znając jeszcze konsekwencji.
"- Ale co mu się stało? Przeżyje? Proszę mi powiedzieć..." W takich chwilach już żadne wcześniejsze niesnaski nie miały sensu. Mimo wszystko dalej był dla mnie ważny. Nie mogłem znieść myśli, że mógłby się nigdy nie obudzić.
"- Ale wiesz co? Teraz nie ważne, co się stanie, już nigdy cię nie zostawię." Kryzys zażegnany. Złamana noga i nowe mieszkanie oraz najgłupsze co mogło mu wpaść w tym stanie do głowy.
Cóż przynajmniej po tym wszystkim i ja zdecydowałem się na poważny ruch. "- Mogę to ja tobie się tak oficjalnie oświadczyć?"
Nie zgadniecie co powiedział.
"- Nie udawaj durnia. Najpierw żresz za siedmiu chłopów, a potem wymiotujesz. Może masz bulimię?" Bulimią się to nie okazało, a czymś, co wywróciło nasz świat do góry nogami.

W czasie dziewięciu miesięcy również działo się bardzo dużo, a przynajmniej na początku. Moment, gdy mój brzuch zaczął przypominać piłkę do koszykówki sprawił, że wszystko zwolniło. Nastały czasy spokoju, w których mogliśmy w przygotować się na nadejście dziecka i kolejne zmiany w naszym życiu. Może i brzmi to tak łatwo, ale wcale takie nie było. Lenniego, który skręcał kołyskę dobre pół nocy, będę pamiętać do końca życia. Całe wspominanie przerwał mi trochę stłumiony dźwięk. Jakby płacz, który sprawił, że zacząłem otwierać oczy. Na początku przez ostre światło było to dość trudne, ale z czasem tylko słabo przeleciałem wzrokiem w bok. Zauważyłem wtedy Robina, który trzymał coś małego zawiniętego w pieluszki. Niemiłosiernie płakało, ale ja miałem szeroki uśmiech na twarzy.
- To chłopiec. - przekazał mi, co sprawiło, że oczy momentalnie mi zaszły łzami. Chciałem tak bardzo wziąć od niego maleństwo i je przytulić. Niestety chcąc nie chcąc musiałem jeszcze poczekać.
- Muszę jeszcze cię pozszywać. - mruknął Vivi, stojąc przy Robinie. - Dlatego jeszcze musisz iść spać. - dodał, a ja tylko ciężko skinąłem głową i dopóki nie straciłem przytomności, patrzyłem na moje maleństwo w rękach Robina.
Znów nastała ciemność, lecz pomimo jej przytłaczającej obecności, czułem ogromną ulgę. Wiedziałem, że już po wszystkim.

***

Gdy w końcu się ocknąłem, dalej leżałem w łóżku. Po Vivim i Robinie nie było śladu. W ogóle wszystko magicznie zniknęło tak samo, jak się pojawiło. Łóżko było nietknięte i nigdzie nie było żadnych śladów po moim "porodzie". Zostało tylko zszyte nacięcie na moim brzuchu, a tak to wszystko wyglądało jak po staremu. Choć zmieniła się jedna rzecz: kołyska. Była teraz praktycznie przy samym łóżku. Czułem się strasznie słabo, lecz tak bardzo chciałem zobaczyć maluszka, że przynajmniej wyciągnąłem dłoń w tamtym kierunku, mając nadzieję, że zaraz sam się dźwignę w górę i zajrzę do środka. Jednak za nim to nastąpiło, poczułem, że ktoś mnie łapie za drugą rękę. Gdy tylko odwróciłem głowę do tej osoby, to oczy znów mi zaszły łzami. Był to Lennie, który siedział z drugiej strony łóżka.
- Mamy synka, Lennie. - odezwałem się z uśmiechem na twarzy i poczułem, jak jedna łezka spłynęła mi po policzku. - Mamy dziecko... - choć było to już wszystkim wiadome, musiałem to powiedzieć na głos. Wciąż mimo wszystko ciężko było mi w to uwierzyć, ale czułem się najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Nie ważne, jak to wszystko bardzo absurdalnie brzmiało. Lennie ucałował moją rękę, a później bardziej się do mnie schylił, abym mógł się do niego przytulić i po prostu rozpłakać. To był kolejny najpiękniejszy dzień w moim życiu. Choć teraz to w zasadzie bardzo wczesny poranek.

(Lennie~? Zostałeś tatą!)

16 sty 2021

Lennie CD Shu⭐zo

Spojrzałem na ramie, które pod ubraniem było zabandażowane. Vivi wyciągnął mi kulkę i szybko oczyścił ranę, chociaż jak twierdził "szybciej było by amputować". Nie miałem pojęcia, jak ktoś tak wredny i sarkastyczny nie działał na nerwy temu spokojnemu dzieciakowi z lasu. Z drugiej jednak strony, gdyby się nad tym zastanowić, niekiedy sam byłem w podobnej sytuacji. Kiedy w Shuzo odzywał się ten drugi on, momentalnie się okazywało, że mieliśmy naprawdę wiele problemów ze sobą. On był nieodpowiedzialny, a czasami nawet przypominał mi medyka, a ja dla niego byłem irytujący i prawdopodobnie słaby. Za każdym razem gdy o tym myślałem, miałem mieszane uczucia i nie miałem już pewności, czy pokochałem Shuzo, czy tylko jego pozytywną stronę. Niestety teraz było już za późno na wycofanie się.
- Dobrze, chociaż cudem uniknąłem nieuzasadnionej amputacji - odparłem. Nie widziałem jego twarzy, ale czułem, że się uśmiechnął. - Cieszę się, że to już koniec - dodałem jeszcze, po czym położyłem się obok niego i go przytuliłem. Nie ważne jak bardzo będzie w niektórych momentach okropny, to dalej był mój Shu.


Wszystko zaczynało wracać do normy - jeśli normą można nazwać nasze życie. W większości Shuzo był swoją pozytywną stroną, która za każdym razem potrafiła mnie rozbawić. Jego brzuszek rósł i rósł i chociaż chłopak dostawał często mroczne myśli, jaki to on staje się gruby i brzydki, jakie mu się rozstępy pojawiają na ciele i jak bardzo jest mu ciężko, jakoś sobie radziliśmy. Przesiadywał głównie w namiocie, bo nie miał ochoty, aby ktokolwiek go oglądał w tym stanie, w końcu jeszcze nikt nie wiedział, że był w ciąży, prócz Viviego i Robina. Chociaż Shuzo z miłością w głosie opowiadał o tym, że to jego maluszek i że jemu uszyje piękne ubranka, to jednak nie chciał rozmawiać o samej ciąży. Kiedy próbowałem z nim uzgodnić, czy powiemy prawdę po narodzinach, czy będziemy wszystkim wmawiać, że dziecko jest adoptowane, nie podjęliśmy decyzji, która najbardziej należała do czarnowłosego. Z jednej strony to uwłaszczało jego byciu facetem, ale z drugiej strony nosił bąbelka tyle miesięcy... wiedziałem, że się zdecyduje przy pierwszym momencie, kiedy inni zobaczą nasze dziecko.
Gorzej było, jak odzywała się jego gorsza strona, która groziła mi usunięciem dziecka, bądź umyślnym poronieniem. W takich chwilach miałem ochotę mu związać ręce i przykleić do łóżka. Mimo że on mniej marudził, to jednak gdy już to robił, okropnie się na mnie wyżywał. Im więcej dni upływało, tym stawałem się dla jego gorszej strony coraz wredniejszy. Nie miałem już oporów przed tym, aby na niego krzyczeć czy kierować w jego stronę wrednych komentarzy. Zabawne było jednak, że wtedy rozmowa bardziej się kleiła niż wcześniej, a niekiedy potrafiliśmy ją zakończyć śmiechem, kiedy któryś z nas, częściej ja, palnął na końcu totalną głupotę.
W ten sposób dotarliśmy jakoś do świąt. Oczywiście Shuzo nie przyszedł na wspólne świętowanie przez brzuch, był już w ósmym miesiącu i wyglądał dosłownie jak balon, który zaraz ma pęknąć. W niektórych momentach ledwo się nawet ruszał, a w psa się praktycznie nie zamieniał, bo ciągnął brzuszek po ziemi. Wmawiając wszystkim, że dostał grypy żołądkowej, spędziłem godzinkę czasu z innymi cyrkowcami, po czym wróciłem do męża. Nie odbywało się bez krótkiej kłótni, co ja tak długo robiłem, gdzie i z kim, ale kiedy dałem mu prezent (eyeliner oraz zestaw ozdób do ubrań, które zauważył w jakiejś gazetce), humor mu się trochę poprawił. Święta minęły szybko, tak samo sylwester. Można było pomyśleć, że nasze życie na prawdę kierowało się ku dobrej drodze. Wreszcie nie mieliśmy problemów, nikt nam nie groził, nie mieliśmy policji na karku, w naszym otoczeniu nie pojawiały się żadne paranienormalne zjawiska. Wydawało by się, że ktoś na górze się wreszcie nad nami zlitował. 
Skończyliśmy czytać książkę o tym, jak zostać rodzicem. Shuzo naszył wiele ubranek dla dziecka, kupiłem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i jakimś cudem zmieściłem je w namiocie. Byliśmy praktycznie przygotowani - w pewnym sensie. Bo kiedy nadeszła już ta chwila, ja sobie smacznie spałem, a chłopak szył nowe stroje na występ. 


- Wytrzymaj! Biegnę po Viviego! - zacząłem się szybko ubierać. Shuzo zaczął głośno oddychać i złapał się za brzuch.
- Szybko! - w jednym skoku ubrałem spodnie.
- Tylko nigdzie nie idź! - powiedziałem jeszcze.
- Bardzo śmieszne, ugh...
- Czekaj, połóż się - wróciłem się do niego i pomogłem mu wstać. Po dotarciu do łóżka chłopak powoli się położył.
- Bo biegnij po niego - uderzył mnie w ramię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo wybiegłem z namiotu jak strzała i pognałem do medyka, modląc się, aby był u siebie. Minąłem wszystkich ludzi, którzy poparzyli na mnie dziwnie, po czym zacząłem walić do przyczepy. Otworzył mi Robin.
- Gdzie on jest? Dziecko się rodzi - chłopak otworzył szerzej oczy, po czym wyszedł z przyczepy.
- Poszedł do Głównego Namiotu - nie czekając na więcej szczegółów, pobiegłem w tamtą stronę, a Robin za mną, który raz dwa mnie wyprzedził. Jak na złość Vivi'ego nie było w namiocie, ale na szczęście Robin go znalazł na zewnątrz, za Cyrkiem. Stał na przeciwko jakiegoś ciemnowłosego mężczyzny, którego chyba czasami u nas widziałem, ale nie miałem pojęcia, kto to był. 
- Tutaj jesteś - znalazłem się obok Viviego.
- Jestem zajęty - odparł medyk, wskazując na nieznajomego. - Muszę tej szui pokazać, gdzie jego miejsce - zatrzymałem go, łapiąc za ramię. 
- Teraz nie możesz, Shuzo rodzi - na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
- Już o tym zapomniałem... powiedz mu, żeby poczekał. Przecież się nie pali - zmarszczyłem brwi. 
- Jak chcesz, to ci podpalę przyczepę, ale idź już do niego - zacząłem go ciągnąć w odpowiednią stronę.
- Vivi, no chodź - ponaglił go Robin. Medyk popatrzył na niego, po czym westchnął.
- No dobrze... - odwrócił się do nieznajomego mi mężczyzny. - Jeszcze się policzymy Riddle - pogroził mu palcem, po czym jednym pstryknięciem zniknął. 
- Mam nadzieję, że poszedł do namiotu - mruknąłem pod nosem i spojrzałem na Riddle'a. - Słyszałeś? Kiedy indziej sobie pogadacie - powiedziałem zdenerwowany, po czym razem z Robinem pobiegłem do Shuzo. 
Ledwo dobiegłem do celu, a medyk wyszedł z dziwnie smutną miną. Popatrzył na mnie zawiedziony.
- Mam złe wieści. Dziecko nie żyje - popatrzyłem na niego jak na idiotę, zastanawiając się, czy dobrze usłyszałem. - Żartowałem - po chwili się uśmiechnął. Zacisnąłem rękę w pięść i uderzyłem go w nos. Jakimś cudem trafiłem. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłem w jego oczach wściekłość. Nie zdążył mi jednak oddać, ponieważ z namiotu wyłonił się Robin, który zdążył wejść do środka, bo był o wiele szybszy niż ja.
- Chodź już, wszystko przygotowałem - złapał go za rękę i pociągnął do środka. Ruszyłem za nimi. 
- To moja pierwsza męska ciąża, więc... będę kroił ci brzuch - po chwili w dłoni trzymał nóż. Usiadłem przy czarnowłosym i złapałem go za rękę. 

<Shuzo? XD>

15 sty 2021

Sprzątanie

Raz na jakiś czas przydałoby się posprzątać, dlatego z dniem dzisiejszym odchodzą poniższe postacie:
  • Ray
  • Will
  • Geum
  • Esther
  • Queen Chie
  • Parys
  • Silver
  • Fenneko
  • Lycoris
  • Silver
  • Parys
Do tego nastąpiło kilka małych zmian:
  1. Spis postaci został połączony i wstawiony do jednej zakładki;
  2. Nieużywane strony jak: zadania i questy, rezerwacje i postacie do adopcji, targ i monety zostały usunięte;
  3. Zakładki "Cyrk i miejsca", "Zwierzęta cyrkowe" i "Pupile" mają przejść mały remont (tylko czasu nam brakuje) więc na razie są niedostępne;
  4. Regulamin został nieco zmieniony.

14 sty 2021

OD Lacie

Porcelanowa lalka jest piękna, stojąca za szklaną szybą może zachwycać przez wiele lat. Jest czymś, czym nie jedna kobieta chciałaby być, sprzedałaby własną duszę by stworzona do podziwiania, delikatna, mogłaby na zawsze być niezmiennie piękna, której najważniejszym zadaniem byłoby zmienianie fatałaszków, beztrosko patrzeć na świat przez różowe okulary i wzbudzać zachwyt nieskazitelnym wyglądem. Porcelanowa lalka jest wieczna, dopóki ktoś nie przyjdzie i jednym nieostrożnym ruchem ręki nie strąci jej na ziemie. Nieświadomość, że jest zwykłą zabawką, przekleństwo niezmienności sprawi, że nawet w obliczu niechybnej śmierci blady strach przed końcem nie obleci nieruchomej twarzyczki, nie będzie cierpieć, nawet w ukryciu i ciszy, a kawałki porcelany, mimo najszczerszych chęci, będą nadawać się tylko do śmieci. Ja właśnie po raz kolejny czułam się jak taka mała dziewczynka, która przez nieuwagę straciła zabawkę. Zawód niepochodzący z utraty tylko z rozczarowania, że zabawka mogła być wytrzymalsza, lepsza. Że mimo swojej początkowej fascynacji szybko okazało się, że nie jest zbyt wiele warta, więc prędzej czy później, tak czy inaczej, byłaby odstawiona w kąt.
Odsunęłam lampkę kreślarską, a narzędzia położyłam na stole, jednocześnie odchylając się na krześle do tyłu, nie mogłam się skupić. Nachodzące mnie co chwile myśli nie pozwalały pracować, a coraz bardziej uciążliwe uczucie znużenia niebezpiecznie paliło. Już dawno znudziło mnie towarzystwo wyższych sfer, każdy jeden z nich jest tak samo przewidywalny, zero oryginalności. Niczego im w życiu nie poskąpiono, beztrosko przeżywają każdy dzień skoncentrowani na bzdurnych sprzeczkach między sobą. Jednak gdy odbiera się im wszystko po kolei, światek, do którego należeli tylko i wyłącznie ze względu na swoje bogactwo, umiłowane pieniądze, nagle dosłownie wszyscy jak jeden mąż, mimo wcześniejszych nieporozumień, zachowują się nad wyraz zgodnie. Dramatycznie chcąc utrzymać swoją pozycję, rzucają się w wir desperackich prób ratunku by na końcu tak czy tak sięgnąć dna. Mieszanie im w głowach było najzwyklejszym marnotrawieniem czasu, zachowując się jak identyczne kopie, nie wnosili żadnego pierwiastka nowości. A ja potrzebowałam czegoś nowego, nie tak oczywistego i bezwartościowego.

Gdy zaczęło się przedstawienie, a plac, gdzie jeszcze przed momentem kłębiło się mnóstwo widzów pędzących, by zająć jak najlepsze miejsce, opustoszał, sama podeszłam do głównego namiotu, by stanąć u szczytu widowni. Nie przyszłam jednak oglądać pokazu, mimo że tak naprawdę nigdy w całości go nie obejrzałam, to w ogóle on mnie nie interesował. Zamiast tego przyglądałam się widzom i ich reakcjom, nie spiesząc się, przenosiłam wzrok od osoby do osoby, dokładnie obserwując i zapamiętując emocje wywołane sztuczkami. Na pomalowanych twarzach małych dzieci zachwyt pojawiał się, gdy tylko pierwsze zwierzęta weszły na arenę, skaczące przez płonące obręcze czy po prostu urzekające swoim rzekomym urokiem. Starsi, bardziej wymagający, byli pod wrażeniem zagrożenia związanego z rzucaniem nożami czy teatrem ognia. Każdy jednak z niecierpliwieniem i zapartym tchem czekał na akrobatów, a w momencie ich pojawienia się śmiech i okrzyki radości zastąpiło wyczekujące napięcie. Podniebne pokazy były punktem kulminacyjnym, dla których zdecydowana większość kupiła bilety. Nie rozumiałam, dlaczego one wzbudzały największe emocje, czy dziecięce marzenia o lataniu mimo maski starości i zgorzknienia nie uleciały z czasem, tylko zaszyły się gdzieś głęboko, by w takich momentach dały o sobie znać? Chwilowe oderwanie się od rzeczywistości, czy może ono być aż tak cenne? W ślad za widownią także podniosłam głowę, tuż przy samym suficie na jednym z trapezów kołysał się mężczyzna by w akompaniamencie oklasków i pisków zachwytu, a także trzymającej w napięciu muzyki, skoczyć na drugą poprzeczkę, a następnie zejść niżej. Rozległa fala braw rozlała się po namiocie gdy chłopak stanął już na ziemi i ukłonił się. Decyzję szybko podjęłam, skoro ktoś, balansując na krawędzi i idiotycznie ryzykując swoje życie, wzbudza aż taki podziw, uznanie, a im efektywniejszy i bardziej niebezpieczny trick, tym większa radość i zdumienie pojawia się na twarzach, co się stanie gdy spadnie? Gdy widownia będzie mogła w jednym momencie podziwiać, by w następnym krok po kroku obserwować upadek z wyżyn możliwości na kompletne dno? Czy wtedy chwała i uwielbienie zmienią się bezlitośnie w pogardę? A może litość? A on? Załamie się i będzie lawinowo odnosił następne porażki,  coraz bardziej zatracając się czy wręcz przeciwnie, jeszcze ciężej będzie pracował, by ponownie dojść na szczyt i urzekać publiczność? 

Stojąc w wejściu, po raz pierwszy obserwowałam próby do najbliższych występów. Skok, skok, piruet. Na każdym kroku akrobaci i gimnastyczki niestrudzenie ćwiczyli swoje skomplikowane układy, doprowadzając je do niemalże perfekcji. Jednak gwiazdy poprzedniego wieczoru nigdzie nie widziałam, a to głównie dla niej tu przyszłam. Chciałam się przekonać czy nie licząc swojego talentu, który jest tak podziwiany w czasie występów, ma jakąkolwiek wartość. Nieco rozczarowana bez słowa wyszłam, żeby  wrócić do pracy. Musiałam w końcu stworzyć coś specjalnego, coś, dzięki czemu będę mogła ujrzeć inne emocje na widowni, nie tylko radość i niezrozumiałe dla mnie rozmarzenie. Coś, co wzbudzi emocje we mnie.

<rezerwejszyn>

10 sty 2021

Robin CD Vivi

Gdy tylko wszedłem do przyczepy, przetarłem mokre policzki od łez. Wziąłem głęboki oddech, starając się przestać myśleć o rzeczy, która wzbudziła we mnie tak ogromny smutek. To było takie przykre, chciałbym, aby to było kłamstwo. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Odwróciłem się, ale nim podszedłem do nich, ktoś je sobie sam otworzył. W progu wyjrzała znajoma mi twarz.
- Czeeeść słońce ty moje, szybko się uwinąłem, więc jestem? - zaśmiał się. Lekko się uśmiechnąłem, znowu wytarłem oczy i podszedłem do niego, aby się przytulić. - Płakałeś? Co się stało? - zapytał, odsuwając mnie od siebie, aby położyć dłonie na moich policzkach i uważnie przyjrzeć się moim oczom. Pociągnąłem nosem.
- To nic takiego - zmarszczył brwi.
- Mów co się stało. Jak dowiem się, że ktoś ci coś zrobił... - lekko się uśmiechnąłem i pokręciłem przecząco głową.
- Spotkałem Smiley i... - demon się wyprostował?
- Ona? Wydawała się taka miła, ale cóż - najwidoczniej już szykował się do opuszczenia namiotu i pójścia "porozmawiać" z dziewczyną. Zatrzymałem go, znowu się do niego przytulając. - Zaproponowała mi film. Powiedziała, że też go nie widziała, więc razem go obejrzeliśmy. I to był bardzo smutny film - czułem, że znowu do oczu napływają mi łzy. Vivi widocznie się rozluźnił. 
- Płaczesz przez smutny film? - usłyszałem w jego głosie jednocześnie rozbawienie jak i ulgę. Pokiwałem głową.
- Bo tam porywali dzieci, tylko po to, by je porąbać siekierą, zabić i zakopać. Matka szukała syna, policja jej wmawiała, że go znalazła, ale to nie był jej syn, tylko jakiś inny dzieciak wynajęty przez policję, bo chciała utrzymać swoją dobrą reputację. Matka nie chciała im wierzyć, więc ją zamknęli w psychiatryku, gdzie było okropnie. A jak ją wypuścili, to się potem okazało, że jej syn uciekł od tego psychola, który ich wszystkich zabijał, ale ta matka nigdy go nie odnalazła. I było powiedziane, że to film na faktach - powiedziałem bardzo szybko, z trudem łapiąc powietrze. Znowu chciałem płakać, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. Na twarzy demona pojawił się lekki uśmiech, pogładził mnie po słowach i ucałował w czoło.
- Filmy czasami kłamią, nie musisz się tak przejmować - zadarłem głowę do góry, by na niego spojrzeć.
- Od razu pomyślałeś o siostrze - dodałem jeszcze, wypuszczając zrezygnowany powietrze. Znowu wytarłem twarz rękawem. - A teraz opowiadaj, co się stało. Widziałem, jak odsuwasz rękę - wskazałem na dłoń, która była całkowicie zakryta przez kimono. Kiedy się do niego przytulałem, chłopak momentalnie odsuwał ją i nawet gdy mnie obejmował, nie robił tego za mocno. Do tego czułem dziwny zapach.
- Z tą ręką? Nic takiego - pokazał tę drugą, podciągając rękaw. Pokręciłem głową, po czym wskazałem na odpowiednią. - Tą? Też nic takiego, wydaje ci się - nie zabrał ubrania.
- Więc czemu nie pokażesz? - naciskałem.
- Bo nie ma co pokazywać. Zwykła ręka - zapewniał mnie. Posłałem mu niezadowolony wzrok. 
- Coś ukrywasz.
- Wydaje ci się.
- Odsłoń tylko rękaw.
- Nie naciskaj, bo się zamknę w sobie.
- Tylko się martwię
- Nie musisz - pocałował mnie krótko w usta. - Musze zmykać do pracy.
- Przed chwilą powiedziałeś, że wcześniej skończyłeś - nie podobało mi się jego zachowanie, ewidentnie coś ukrywał.
- Ale przypomniało mi się, że czegoś nie zrobiłeś. Wrócę później - zmierził moje włosy zdrową ręką, po czym wyszedł z przyczepy. Wydąłem niezadowolony usta. Dlaczego nie chciał mi powiedzieć, co się stało? Dlaczego chciał coś przede mną ukrywać? Ja przed nim nie miałem żadnych tajemnic, wolałem, aby to działało w obie strony. Skoro nie chce mi powiedzieć...
Odczekałem kilka chwil, po czym opuściłem małe mieszkanko i ruszyłem ku przyczepy Vivi'ego, aby sprawdzić, co przede mną ukrywał. Nigdzie go nie widziałem, dlatego starałem się za bardzo nie rzucać w oczy, aby się nie mógł niczego domyślić. 
Nagle moje oczy ujrzały coś czerwone i okrągłego. Lewitowało w powietrzu. Był to duży balon, puszczony przez jakieś dziecko. Zahipnotyzował mnie ten kolorek i spokój, z jakim balon leciał w niewiadomym mi kierunku, pomimo lekkiego wiatru, który wcale nim nie szarpał. Nie mam pojęcia co było w nim takiego interesującego, aczkolwiek ruszyłem za nim, od razu zapominając o swoim poprzednim celu. Wyszedłem z terenu cyrku. Balon kierował się w stronę lasu. Zaskakujące było, jak zgrabnie omijał wszystkie gałęzie. Tak jakby był sterowany. Nie czułem niczego, moje znaki nie świeciły, więc się nie bałem. Byłem jedynie zainteresowany. Po dłuższej chwili nagle moje tatuaże zaświeciły ostrym blaskiem, który mnie poraził. Zatrzymałem się w miejscu i przetarłem oczy. Blask trochę osłabł, ale znaki w dalszym ciągu się paliły. Rozejrzałem się dookoła. Balonik zniknął, a tuż przede mną była studnia. Głęboka i czarna, dna w niej nie widziałem. Napawała mnie dziwnym lękiem, tym bardziej, że nigdy w tym lesie nie widziałem żadnej studni. 
Nie czekając ani chwili dłużej, zacząłem biec w stronę cyrku.

<Vivi? Nie wiem, poniosła mnie wyobraźnia, interpretuj to jak chcesz xd>

6 sty 2021

Shu⭐zo CD Lennie

Ostatnio rzadko miewam jakąkolwiek kontrolę nad sprawami, które mnie dotyczą. Dziś w pewnym stopniu uległo to zmianie i miałem nadzieję, że potrwa to, jak najdłużej się da. Może idealną drogą do tego była właśnie broń? Mając tego dupka na celowniku, na moich ustach pojawił się triumfalny uśmiech, a gdy tylko usłyszałem, jak ładnie się przedstawia, poczułem się w pewnym sensie spełniony. Akurat dyrygowanie innymi bardzo mi pasuje, a w szczególności, gdy wiem, że nikt nie odważy mi się sprzeciwić. Z Andersonem właśnie tak było, choć na początku był dość oporny.
- O jak ładnie. - odparłem, tuż po usłyszeniu jego pełnego imienia i nazwiska, które mimo wszystko nic mi nie mówiło, wygląd za to sprawił, że coś zaczęło mi świtać w pamięci. - To teraz odwróć się grzecznie do ściany. Rączki tak, żebym je widział. - dodałem, już kątem oka zerkając w bok na rudzielca z krwawiącym przedramieniem. Nie wyglądało to za dobrze... Niestety Anderson nie chciał za bardzo współpracować, co nie za bardzo sprzyjało mojemu nastrojowi. Miałem ochotę wpakować mu kulkę w łeb i po prostu stąd wyjść. Jednak wiedziałem, że muszę go najpierw wypytać o wszystko, co wie. Chcąc nie chcąc wylądowanie w pace za niewinność wciąż nie brzmi zachęcająco. - Co pan na specjalne zaproszenie czeka? Ciekawe, czy jak znowu pociągnę za spust, dalej będziesz taki niezłomny. - tym razem na reakcję nie musiałem długo czekać. Wciąż z kamienną twarzą, ale postanowił się odwrócić i oprzeć ręce o ścianę. Już czułem, że czeka mnie jeszcze długi dzień. Nie zwlekając, znów spojrzałem na rudzielca, wsuwając pistolet z tyłu za pasek od spodni. - Nie wygląda to dobrze... - westchnąłem, czując powoli narastającą bezradność. Sytuacja była bardzo niepewna. Anderson w każdej chwili mógł coś wykombinować, a Lennie nawet i mi tu zemdleć. - Dobra słuchaj... - spojrzałem w górę na skrzywioną minę chłopaka, który wciąż uciskał ranę. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, był jego kapelusz, który momentalnie zdjąłem z jego głowy. Z jednej strony rozumiem, czemu nie pozbawili go tego kapelusza. W końcu to zwykłe nakrycie głowy, jakich tu pełno, ale żaden z nich nie wiedział, że jest za to jedynym, z którego dało się wyciągnąć praktycznie wszystko. Nie przypominam sobie jakichś szczególnych momentów w moim życiu, gdy ten kapelutek grał jedną z głównych ról. Mam już tyle dziur w pamięci, że to już nawet nie jest istotne, a z urywków, które co jakiś czas mnie objawiają, nie da się zawsze coś wywnioskować, choć istnieje wiele wyjątków. Nie tracąc czasu, zupełnie bez zastanowienia włożyłem do niego rękę. Kiedyś ten rudy tak robił... Ta... Coś chyba było z farbą do włosów. To było strasznie dziwnie uczucie. Nawet nie zamierzałem w środku za bardzo grzebać. Szukałem jakiegoś materiału do uciśnięcia rany i praktycznie coś takiego samo wpadło mi w dłoń. Nie znam się na pierwszej pomocy, ale chyba tak należało zrobić... W końcu krwawi, a za kulą nawet nie zamierzam się patrzeć. Na pewno nie przeleciała na wylot, a na zwykłe draśnięcie jakoś wydawało mi się za dużo krwi, ale co ja tam wiem? - Ja tu zostaję. - mruknąłem, wyciągając rękę z kapelusza. Dłoń miałem zaciśniętą na jakiejś niebieskiej chuście, którą praktycznie od razu bez zastanowienia zacząłem obwiązywać ranę chłopaka. - Ty wychodzisz. Szukasz pomocy.
- Co? Nie zostawię cię z... - aż przerwał i syknął, gdy mocniej zawiązałem chustę. Biedak. Zawsze mu się coś dzieje.
- Naprawdę chcesz dyskutować? - spytałem, zakładając mu kapelutek, jednocześnie unosząc brew z lekkim uśmiechem na twarzy. - Już. - znów wziąłem broń do ręki. - Nie chcę cię tu widzieć. - wskazałem na wyjście. Może i chciał mi coś jeszcze powiedzieć, ale sądzę, że raczej wiedział, że ze mną się nie da dyskutować. Odpuścił dość szybko i skierował się w stronę wyjścia. - Znajdę cię. Nie martw się. - mruknąłem mu na odchodne, sam już łapiąc za to stare krzesło i siadając na nim w rozkroku w stronę gościa pod ścianą. Przynajmniej tam grzecznie stał. Mogliśmy grzecznie pogadać w cztery oczy. Westchnąłem, niedbale zarzucając dłonie przez oparcie krzesła. Zapadła chwila ciszy, której przerwanie przypadło akurat mi.
- Zacznijmy od początku...

***

- Nah nah... Honey, I'm good...
Głupia melodyjka nie umiała mi wyjść z głowy po tym wszystkim. Ciągle tylko "Hoo hoo wooh true" jak jakaś ścięta płyta. Bardziej żenującej jazdy w radiowozie w życiu nie miałem. Wnoszę za tym, aby skonfiskować radia wszystkim policjantom, bo to przechodzi ludzkie pojęcie, czego oni słuchają. W ogóle będąc na służbie, mogą słuchać muzyki? A co z tymi całymi krótkofalówkami i innymi cb radiami? Mogłem na nich wtedy donieść czy coś... I tak te ich wszystkie pytania były nie do zniesienia. Nie mogli nawet mnie przesłuchać na miejscu. Nie. Musieli mnie dodatkowo zabrać, spisać, przepytać, a wypuścić, dopiero gdy robiło się ciemno jak w dupie. Myślałem, że oszaleje. Wiedziałem, że wystarczyło tylko zadzwonić. Cała rozmowa jest nagrana, a do tego winowajca wciąż żyje, ale ja oczywiście musiałem się osobno wypowiedzieć na komisariacie. Jedna wielka strata czasu! Na szczęście z samą drogą powrotną nie miałem większego problemu. Stwierdziłem, że nie będę się teraz uganiać za rzekomym mężem — czas pomyśleć tylko o sobie i wrócić do miejsca, które pomimo braku normalnej podłogi albo prostej ceglanej ściany, było przez część mnie nazywane "domem".
Odkąd stałem się pełnoletni, moje życie przeistoczyło się w jeden wielki żart.
Cyrk na kółkach.
Dosłownie i w przenośni.
Przekraczając już te jakże skromne progi samozwańczego mieszkanka, spotkała mnie mała niespodzianka. Jak ja głupi mogłem zapomnieć? Przecież nie mieszkam sam.
- Gdzie ty byłeś tyle czasu? - usłyszałem już na wstępie, gdy rudzielec zamknął mnie w swoim uścisku.
- Komisariat i te sprawy, więc wyluzuj. Nie chcieli mnie za szybko wypuścić. - mruknąłem od niechcenia, szybko uwalniając się z jego objęć. Nie miałem jakoś nastroju na tulaski. Padałem z nóg, więc jedyne co zrobiłem, to ruszyłem w stronę łóżka. Jednak nie było mi dane jeszcze się położyć. Gdy tylko minąłem chłopaka, ten wyczuł coś, czego temat wolałbym przemilczeć.
- Czekaj chwilę. - złapał mnie wtedy dość mocno za ramię. Brzmiał na dość wkurzonego. - Piłeś? - spytał. Wtedy tylko odwróciłem do niego głowę, unosząc jedną brew.
- Nie...? - odparłem, ale nie była to wystarczająca odpowiedź, a wręcz błędna. Lennie wbijał we mnie gniewne spojrzenie, które wręcz żądało ode mnie powiedzenia całej prawdy. Wtedy też się zacząłem złościć. Jak on może mi nie wierzyć? - Nie piłem. - odparłem stanowczo, patrząc się mu prosto w oczy. Zaczynał przeginać, ale w żaden konkretny sposób nie skomentował mojej odpowiedzi. Postanowił drążyć temat.
- Wali od ciebie na kilometr. Jak to wyjaśnisz? - zadał kolejne pytanie, już mnie puszczając. Poczułem się jak typowy nastolatek, który musiał się przegadywać z własną matką. Nie było to fajne. Przewróciłem oczami, słysząc jego stwierdzenie.
- Wracałem tu na piechotę i będąc jeszcze w mieście, spotkałem na drodze jakiegoś żula z flaszką i tak wyszło, że mnie oblał. - wyjaśniłem, nie chcąc się już kłócić.
<flashback>
Jedyne, na co miałem ochotę po dzisiejszym zamieszaniu, to się odstresować. Odetchnąć, odpłynąć... Istnieje tylko jedno miejsce, które da mi oczekiwane ukojenie i sprawi, że troski, choć na chwilę odlecą w siną dal. Był to jeden z nocnych klubów i barman za ladą. Myślałem, że mam szczęście, ale będąc już w środku i czekając na coś, co szybko zwali mnie z nóg, zorientowałem się, że nie mam ani jednego grosza przy duszy. Mogłem jedynie westchnąć i walnąć głową o ten drewniany blat, ale postanowiłem zaryzykować. W najgorszym wypadku wezwą gliniarzy. Noc na dołku nie będzie taka zła. Niestety za nim otrzymałem zamówienie, barman wyciągnął do mnie dłoń po pieniądze. Wtedy tylko westchnąłem zrezygnowany. To nie był żaden film, w którym ktoś się dosiada i postanawia postawić drinka osobie tuż obok, by potem zacząć z nią rozmawiać. Nie, oj nie... Byłem sam, zdany na siebie i jedyne co mogłem zrobić, to po prostu wyjść. Tak też zrobiłem. Już odwróciłem się w stronę wyjścia, lecz tylko po to, by potem gwałtownie się odwrócić i złapać kieliszek. Miałem w planie wypić wszystko i zwiać. Niestety trzymając kieliszek w dłoni, barman zdążył mnie złapać. Zaczęliśmy się trochę szarpać, a on krzyczeć za ochroną. Cała zawartość kieliszka wylądowała głównie na mnie, a potem jeszcze zostałem stamtąd wykopany. Na odchodne usłyszałem jeszcze groźbę, że jak jeszcze raz się tu pokaże, to wezwą policję.
<koniec>

Naprawdę byłem już zmęczony. Dla dodatkowego dowodu na całe zajście wskazałem na swoje wilgotne włosy. - Powąchaj. Ja jestem czysty. One nie. - mruknąłem, już po chwili siadając na łóżku. Zdjąłem z siebie bluzę, a później też i buty, by w spokoju się położyć na materacu. - Bachorowi nic nie będzie. - dodałem jeszcze, bo to przecież dziecko było głównym powodem całego zamieszania. To aż smutne, jak bardzo moje potrzeby zeszły na drugi plan, by jakiś mały pędrak mógł chodzić cały i zdrowy po tym świecie. Dobrze widziałem, jak chłopak mimowolnie odetchnął na moje słowa. Nie wydawał się przekonany, ale to już mnie zupełnie nie obchodzi. Posłałem mu tylko w odpowiedzi, niezadowolone spojrzenie i odwróciłem się do niego plecami, zamykając oczy.
Po niedługim czasie, Lennie usiadł tuż obok. Czułem, jak się na mnie patrzy. Już wiedziałem, że to na pewno nie jest koniec rozmów na dzisiaj. Na szczęście zmienił temat.
- A co z Andersonem? Przecież policja dalej nie ma... - aż musiałem mu przerwać.
- Mordercy? To on go zabił. Nie był takim niewiniątkiem, jak nam się wydawało. - przerwałem na chwilę, by wydać z siebie ciche ziewnięcie. - Dobrze wiedział, że do niego idziemy i po co. Nie chciał, żeby prawda wyszła na jaw i dlatego chciał się nas pozbyć. - spojrzałem wtedy na rudzielca. - Jak ręka? - spytałem. Możliwe, że trochę się przejąłem, widząc, jak strasznie wtedy krwawiła. Choćby nie wiem, jak mało bym o nim wiedział i jak słabo go znał, to i tak, gdzieś w głębi duszy nie chciałbym, aby mu się coś poważnego stało. Szkoda tylko, że nie umiemy się porozumieć...

(Lennie~?)