- Co ty zrobiłaś?! - usłyszałam krzyk kobiety, która nagle pojawiła się przede mną. Kiedy chciała podnieść na mnie dłoń, wycelowałam w nią pistoletem. To wszystkich poruszyło, ale nikt się do mnie nie zbliżył.
- Uspokój się. Opuść pistolet - i pewnie nie spokojny głos jakiegoś mężczyzny nie zrobiłabym tego. Z chęcią posłałabym trzy kolejne kulki w jej łeb, aby szmata znalazła się przy swojej bratniej duszy. z chęcią pozabijałam ich wszystkich! Ale ten gość był już staruszkiem, miał łagodne rysy, a z jego oczu bardzo dobrze patrzyło. Rzuciłam pistolet na ziemię obok i wbiłam swoje spojrzenie na tą żmiję, z której kącika ust wypływała krew. No tak, przecież ją nieco wcześniej uderzyłam, a uświadamiając sobie to, poczułam się o wiele lepiej.
- Dlaczego go zabiłaś?! Kto ci na to pozwolił?! - znowu zaczęła się wydzierać, aż w końcu nie mogąc nad sobą zapanować podeszła do mnie i chwyciła za fraki. Nim zdążyła mnie unieść złapałam ją w pewnym miejscu pod nadgarstkiem lekko naciskając i wykręcając rękę. Krzyknęła, a ja unieszkodliwiłam jej rękę. To samo zrobiła z drugą i całymi ramionami.
- Sama sobie na to pozwoliłam. Myślisz, że będę się ciebie słuchać?! Prawie mi zabił przyjaciela, to go zabiłam! I świetnie się, z tym czuje! Oby zdechł w tym piekle, a tobie życzę tego samego.
Zabrali ją do wozu nim zdołała cokolwiek zrobić. Mnie także zabrali, ale do innego. Kiedy usiadłam, poczułam ogromną ulgę w nodze, na której ciągle się opierałam. Czułam, jakby zaraz i ta mieli mi wsadzić w gips, albo i amputować. Tak jak nakazałam, obok mnie posadzili Akumę. Tyle, że znów zemdlał. Jego głowa bezwładnie oparła na oparcie, oczy i usta miał zamknięte. Przez chwile wydawało mi się, że obok mnie siedzi trup, że on tak na prawdę nie żyje, a to, że się obudził, było tylko iluzja mojego chorego już umysłu. Że kiedy dojedziemy... gdziekolwiek, on dalej się nie obudzi i w takiej pozie powiedz mi, że on nie żyje. Że muszę go zostawić, nic już dla niego nie zrobię, że odszedł. I wtedy bym poczuła się tak, jakby ktoś odebrał mi wszystko, dosłownie, a moje starania przeżycie poszły na marne. Kiedy samochód ruszył, chwyciłam jego dłoń, nie była już ciepła jak wcześniej, tylko lodowata, jak u trupa. I przez tą myśl miałam ochotę płakać. Akuma nie był dla mnie tylko zwykłym cyrkowcem, który bawił się dymem i uwielbiał jabłka. Był czymś więcej, niż młodym rolnikiem z widłami. Był, a raczej dalej jest moim najlepszym przyjacielem. W końcu kto normalny o zdrowym umyśle zgodziłby się na takie coś? Gdyby nie on, nie przeżyłabym tego i jeśli on się nie obudzi, nie daruje sobie tego. To tak, jakby ktoś mi odciął dostęp do powietrza, bez którego nie mogę oddychać. Świadomość, że straciłabym kogoś takiego jak Akuma była tak bardzo bolesna, że się rozpłakałam. Oparłam głowę o jego ramię i ignorując kierowcę po prostu się rozpłakałam ściskając jego dłoń.
***
Samochód się zatrzymał kiedy spałam. Poczułam tylko jak coś rzuca mnie do przodu, a po chwili znowu ląduje na miękkim oparciu. Drzwi się otworzyły i kazali nam wysiadać. Otworzyłam lekko oczu i mruknęłam coś nie wyraźnego pod nosem.
- Śpi. Możemy ją wyrzucić? - usłyszałam. Zmarszczyłam czoło i znowu coś mruknęłam, ale nawet sama siebie nie zrozumiałam. Oni za to się zaśmiali i jeden z nich zaczął mnie szturchać, aż w końcu byłam zdolna do samodzielnego myślenia.
- Wysiadaj - powiedział głębokim tonem. Spojrzałam na Akumę, który dalej miał zamknięte oczy, a ja wziąć trzymałam jego ciepłą już dłoń. Westchnęłam i puszczając go wyszłam z samochodu. Był już zmrok, słońce schowało się za budynkami i za parę minut miasto ogarnie noc. Plus był taki, że nie musiałam mrużyć oczu. Jedną ręką opierałam się o samochód, aż nie dostałam kuli. Odsunęłam się lekko i obserwowałam, jak z samochodu wyciągają nieprzytomnego chłopaka. Ten największy, który chyba kierował, rzucił go sobie na plecy. Jestem pewna, że kiedy Akuma tym usłyszy, albo mi nie uwierzy, albo zacznie udawać księżnisie. W końcu tak wyglądał.
Zauważyłam, ze staliśmy na zwykłym parkingu. Co gorsza ruszyliśmy w kierunku szpitala. Znowu... mam tego dość! Gdy to wszystko się skończy, każdy taki budynek będę omijać szerokim łukiem. Z wielka niechęcią weszłam do środka. Gdyby nie przyjaciel, zostałabym na zewnątrz, ale bałam się o niego. Musiałam wiedzieć, że się obudzi. W środku zarejestrowali nas i dali osobną salę. Akumę położyli na łóżku, a lekarze od razu zaczęli go do czegoś podłączać. Siedziałam na drugim obok i patrzyłam jak wbijając igłę w jego ramię. Kiedy się obudzi, czeka go niemiła niespodzianka.
- To wszystko - odezwał się ten sam z niskim głosem, który nie pozwolił mi się wyspać w samochodzie. - Jesteście w swoim miasteczku. Cyrk raczej już z łatwością znajdziecie - powiedział.
- A co... - nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa, który określi WSZYSTKO.
- Nic. Tobias nie żyje, reszta także, a tych uciekinierów złapiemy. Od was już niczego nie chcemy. Bynajmniej takie jest rozporządzenie.
- Na prawdę? - musiałam się upewnić, a koleś skinął tylko głową, po czym wyszedł. Z lekkim uśmiechem siedziałam tak bez ruchu nie mając sił myśleć, ani się położyć. Ciągle obserwowałam śpiącego chłopaka, myśl, ze może nie żyć nie opuszczała mnie, ale ja wiedziałam, że tak nie było. Musiałam tylko poczekać na słowa lekarza, który mnie uspokoi i będę mogłam znowu iść spać. Długo się nim zajęli, a kiedy skończyli, lekarz mnie tylko zbadał, nic więcej na szczęście. - A co z chłopakiem? - zapytałam kiedy miał zamiar odejść. Stanął na chwilę.
- Powinien się jutro wybudzić.
- A kiedy możemy iść?
- Kiedy się wybudzi od razu was wypisuje. To był chwilowy szok, nic groźnego - odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam ostatnie słowa "nic groźnego". Podziękowałam, a on wyszedł.
***
Kiedy zasnęłam? To była tak nagle, że nawet nie zdążyłam się położyć. Jedynie głowa mi opadła na poduszkę, a nogi wystawały zza łóżka, w końcu ostatnie co pamiętam, to siedzenie na brzegu i patrzenie na śpiącego chłopaka. Tak długo czekałam, aż się wybudzi, że nie zauważyłam, kiedy zmorzył mnie sen. Ale to już nie ważne. Wystarczyło pięć minut nudnego siedzenia i patrzenia w białe kafelki, żeby chłopak się poruszył, w końcu otworzył oczy. Wcześnie wyobrażałam sobie, co zrobię w tej chwili; podbiegnę i normalnie uduszę go tuląc. Ale nie miałam na to sił i coś dalej mnie trzymało w tym miejscu. Jedynie się lekko uśmiechnęłam, ale kiedy oderwał od siebie tą igłę, chciałam się śmiać. Głośno i wyraźnie, jak nigdy przedtem. Czyżbym miała jakieś nieokreślone napady?
- Co teraz? - i znowu miałam ogromną ochotę się śmiać. "Co teraz" krążyło w mojej głowie, niczym cyganie wnerwiającego zegara, który jest zbyt wysoko, aby go wyłączyć. To samo pytanie zadawał wcześniej, kiedy wszystko było do du*y. Ale teraz nie jest, dlatego chciałam się śmiać.
- Nic - wzruszyłabym ramionami, ale okazało się, że nawet na to nie mam sił. Czyli się jeszcze nie wybudziłam dokładnie ze snu, mimo, iż dobrze kontaktuje. - Wracamy do cyrku - powiedziałam z uśmiechem wyobrażając sobie powrót do akrobacji, kiedy tylko pozwoli mi na to noga. Ale w sumie... co mi stoi na przeszkodzie? Mam drugą!
- W końcu - odetchnął. Trwaliśmy tak w ciszy, żadne z nas się nie odzywało. Ja nie miałam sił, chłopak za pewne też, ale chwila była cudowna. W końcu to oboje przetrwaliśmy, żadne z nas nie skończyło swojego żywotu, jesteśmy tutaj i wracamy do cyrku. FBI już nic od nas nie chcę. A Tobias nie żyje, to jest najważniejsze.
***
Zaraz... znowu zasnęliśmy? Kiedy otworzyłam oczy, nic się nie zmieniło; białe kafelki, a dalej łóżko. Obok mnie za to siedział Akuma, oparty o mnie. Dalej się trzymaliśmy w objęciach, ale... zasnęliśmy? I znowu ten napad śmiechu... ale tym razem mogłam się zaśmiać. Moze nie długo nie głośno przez suchość i ból w gardle, ale się śmiałam. Już dawno tego nie robiłam z taką ulgą. Chłopak nagle podniósł głowę, miał nie wyraźny głos, ale widząc, że się śmieje, uśmiechnął się.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał.
- Chyba mam napady - stwierdziłam i go znowu przytuliłam. - Nie masz pojęcia jaka ci jestem wdzięczna, że ze mną byłeś - powiedziałam i ucałowałam go w policzek. - Lepszego przyjaciela nie mogłam sobie znaleźć - stwierdziłam puszczając go, a do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że czujecie się już lepiej - powiedział i zerknął na kartkę, którą trzymał w rękach. - Hayato Igarashi i Cassie Defflayt - Cassie... nie chcę tego imienia.
- Rue - poprawiłam go mówiąc z ogromnym naciskiem na swoje imię.
- Dobrze - mówił obojętnym głosem. - Wypisujemy was. Macie jeszcze dwie godziny. Ty - wskazał na mnie. - Masz oszczędzać nogę. Za trzecim razem czeka cie amputacja, a ty - wskazał na chłopaka długopisem, który trzymał w dłoni. - Musisz odpoczywać. Nie lekceważ żadnego zmęczenia. Przeżyłeś chwilowy szok, nie groźne, ale trzeba zachować ostrożność. Miłego dnia - wyszedł.
- Słyszałeś, masz odpoczywać - zwróciłam się do chłopaka.
<Akuma? Nie jestem lekarzem, wiec nie sądź mnie o ten szok xd>