10 lip 2017

Volante CD Lunativ

Obracał się. Z gracją, z łatwością, z uczuciem. Jego ruchy były gładkie, delikatne, a stanowcze jednocześnie. Były harmonijne, dokładnie zaplanowane. Hipnotyzowały, wciągały, zachwycały. Ciężarki współgrały z jego ciałem. Ogień zdawał sie być ujarzmiony. Tak samo jak młody gimnastyk, który z zafascynowaniem wpatrywał się i analizował jego każdy ruch. Podziwiał. Opierał się swobodnie o drewnianą publiczność, ale jego mięśnie spinały się za każdym razem, gdy płonący bloczek mijał głowę Lunativa o ledwie kilka centymetrów. Bał się, mimo, że widział z jaką łatwością mu to przychodzi, że był obeznany z tematem. Martwił się o mężczyznę, którego dopiero co poznał, ale to chyba normalne. Instynkty stadne, chcemy chronić innych przedstawicieli swojego, jak i innych gatunków. Taki nasz los, charakter, nieodłączna cecha.
Opanował żywioł, który wzbudzał strach u młodszego. Który pozbawił życia wiele osób, który niszczył, a jednocześnie był źródłem ciepła, opieki. Można rzec, że był swego rodzaju panem życia i śmierci. Niesamowite. Metafora ma jednak swoją moc.
Pomogłem wstać pokiereszowanemu znajomemu. Wewnętrznie buzowałem, przemoc za tak delikatne przewinienie? Czy on ma ze sobą problem? Tak traktują ludzi w wojsku? Dają im po pysku, czy może każą się trzy godziny chłostać skórzanymi paseczkami po plecach za zjedzenie o jednego ziemniaczka za dużo? Rozumiem, że obowiązuje względna dyscyplina, a każdy ma swoją dumę i honor, ale agresja nie jest jedynym wyjściem. Mógł to zrobić bardziej dyplomatycznie, gdy trzeba było to ujadał jak chuderlawy pies, a teraz? Teraz potrafi tylko podnieść rękę na głupawego Azjatę, który podgląda wszystkich wszędzie.
Chciałem na niego nawrzeszczeć. Nakrzyczeć, wygarnąć to co myślę o nim w tej właśnie chwili, ale jedyne na co było mnie stać to na ciche "zaczekaj" i opadnięcie z sił przy przyjacielu, który jęczał z powodu purpurowego już policzka, który kilka chwil temu otrzymał prostą lepę. Wydyszałem tylko "przepraszam" i po przetarciu twarzy odszedłem w zupełnie innym kierunku. Nie umiem się nie przejmować. Po prostu nie potrafię, a każde takie wydarzenie tak dramatycznie odbija się na mojej pamięci. Przypominam sobie o nich przed snem.
Jak o tańczących płomieniach i stojącej w niej osobie. Piszczała, wrzeszczała. Słychać było jak wręcz wyrywa się duszę z jej ciała. Jednak może to tylko moja wyobraźnia, może nie był to krzyk, a pisk mięśni, parującej wody z krwi, wypalanych organów. Może to co widziałem to wcale nie był taniec języków i popiołu, a szalejąca w konwulsjach istota ludzka, która płonęła żywym ogniem. Może to i ona i żywioł, starały się odtańczyć jej ostatniego walca, przy akompaniamencie spalanego ciała.
Babciu, proszę, nie.
Słyszałem płacz. Słyszałem krzyk, słyszałem wycie, nieludzkie, podobne do wilczego, lecz trzy razy bardziej doniosłe i przerażające.
Babciu, babciu.
Widziałem czarny deszcz. Gorący, wypalający. Popiół.
I Skóra.
Nadziejo.
Słyszałem ostanie słowa, które padły z wykrojonych ust, które co wieczór całowały me czoło, uspokajały myśli, opowiadały bajki.
"Feliksie!"
Odeszła, wraz z ogniem, wraz z budynkiem. Został tylko węgiel, popiół i słone łzy.
Otrząsnąłem się jakbym był właśnie w transie. Sapnąłem cicho, oczyściłem umysł. Bolała mnie głowa. Może ze względu na to o czym myślałem, ze względu na wspomnienia, które przewijały się przed moimi oczami wyglądając tak realistycznie jak tamtego dnia, a może przez fakt, że od dobrych kilku godzin wisiałem do góry nogami, na pobliskiej gałęzi. Pewno byłem już czerwony na twarzy, jak dorodny pomidorek, jednak nie robiło mi to już większej różnicy. Potrzebowałem odpocząć, a wiszenie "na nietoperza" zapewniało mi to, czego potrzebowałem w tej chwili.
Spojrzałem mu głęboko w oczy. Moje rozgoryczenie, jego zdezorientowanie, nasza wspólna chwila. Trochę niezręczna i irytująca, ale jednak była. Przyszedłem tutaj mu wygarnąć, a skończyło się na tym, że wpatrywałem się jak zauroczony w każdy jego ruch. Nawet ten najmniejszy, jak delikatne przesunięcie stopy dla utrzymania równowagi. Wszystko co ułożyłem sobie w głowie, cała konwersacja, cały monolog, uciekło od tak, gdy tylko go zobaczyłem. Nie potrafiłem, po prostu. Natomiast gdy zatrzymał się nagle i spojrzał centralnie na mnie, zagryzłem niespokojnie wargę i przeniosłem wzrok z jego ciała na oczy.
Chwila, dwie, trzy. Zaniepokojenie, brak zrozumienia, orientacji co się dzieje.
Było gęsto. Bardzo gęsto.
Oprzytomniałem, na moje szczęście i jeszcze szybciej niż wparowałem do sali namiotu, uciekłem stamtąd, pozostawiając go samego.
Spietrałem, jak zawsze.
<Lun Lun? Nie wiem co się dzieje>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz