25 sie 2021

OD Dany

Ostatnie dni były dosyć ciepłe, wręcz za ciepłe. O wiele lepiej znoszę chłód od gorąca, dzisiejsze zachmurzone niebo było więc dla mnie wybawieniem. Nie do końca wiedziałam, co miałam w głowie decydując się na podjęcie pracy w tym miejscu. Z jednego cyrku do drugiego. Być może i będą się ze mnie śmiać, wstydzić się mnie, brzydzić się mną, ale to chyba nastąpiłoby w każdym środowisku do jakiego bym się przeniosła. Są jednak osoby, które potrafią zrozumieć to, że praca to tylko praca i nie należy przez nią oceniać drugiego człowieka. Zresztą, nieważne. Je*ać.
- Trzymaj się, Ron - powiedziałam jeszcze na odchodne do psa. Stał niespokojnie pośrodku kojca, będącego dla niego dosłownie życiową klatką. Co jednak miałam poradzić widząc cierpienie tego zwierzęcia bez żadnej winy? Blizny oraz wciąż gojące się rany na jego białym ciele nadawały mu wygląd pokonanego, upadłego anioła. Mimo wszystko w jego oczach wciąż można było dostrzec skupienie, wręcz wrogość. Nie ufał nikomu, nawet mi, wciąż śmiem wątpić, że zdaje sobie sprawę z moich czystych co do niego intencji. Nadal traktuje mnie raczej jako nieprzyjaciela, ale powoli wszystko się zmienia. Jak dotąd nie był nauczony co to czułość, normalne życie. Za pracę otrzymywał jedzenie, natomiast za źle wykonaną robotę karę cielesną. Nie chcę wiedzieć, co to biedaczysko musiało przejść przez te wszystkie lata służby na terenie burdelu. Odeszłam od klatki na dobre paręnaście metrów, ale gdy ponownie się odwróciłam Ron wciąż stał dokładnie w tej samej pozie, wlepiając we mnie swoje szeroko otwarte oczy. Być może utrzymywanie takiej bestii przy życiu nie jest dobrym pomysłem, rozsądniej byłoby go uśpić, ale wciąż miałam nadzieję na powodzenie w tej kwestii. Przyzwyczajenie do siebie psa było jednym z moich głównych celów od ostatnich paru dni. Fakt, że jednym z mężczyzn, którzy doprowadzili Rona do obecnego stanu był mój chłopak - właściwie to już ex chłopak - dodatkowo mnie rozwścieczało. W głębi serca miałam nadzieję, że skończył gorzej od zwierzęcia.
Wróciłam do namiotu, rozsiadłam się wygodnie na łóżku, po czym odpaliłam laptopa i włączyłam muzykę w tle, zaczęłam się malować. Trochę korektora, narysowałam również kreski eyelinerem oraz podkreśliłam usta barwiącym na czerwono błyszczykiem. Wyłączyłam sprzęt, ubrałam się w czarne, krótkie spodenki, miętowy top na ramiączkach odsłaniający brzuch oraz czarną rozpinaną bluzę, którą zapięłam do połowy. Postanowiłam się rozejrzeć po miejscu pracy; Pik tłumaczył mi, że jeśli będę potrzebować pomocy w czymkolwiek mam się odezwać do niego lub do innych pracowników czy też artystów. Ciekawe, czy ludzie tutaj w ogóle są cywilizowani. W końcu cyrk raczej nie kojarzy się z typowymi osobowościami. Należą do niego raczej osoby ze szczególnymi umiejętnościami, ciekawą przeszłością, wielkimi planami. Albo i też tacy jak ja - szukający zajęcia, mieszkania i jakiegoś źródła zarobku.
Pochodziłam chwilę po terenie cyrku. Wszystko wyglądało dla mnie tak samo. Kolorowe namioty, jakieś drzewa wokół. Naprawdę abstrakcyjnie, czyli cyrkowcy nie tylko na scenie muszą przypominać klaunów? Weszłam do jednego z "budynków". Stołówka? Na to mi to właśnie wyglądało. Przeszłam dalej, niewielki namiot. Weszłam ostrożnie do środka i zaraz zorientowałam się, że tak naprawdę nie jest to ogólnodostępne miejsce, a czyjeś mieszkanie, podobne do mojego. Rozejrzałam się chwilę na boki, nikogo nie było. Nie powinnam grzebać w czyichś rzeczach, tym bardziej że nie wiedziałam, gdzie podziewa się ich właściciel. Dlatego tylko jeszcze raz omiotłam wszystko wzrokiem, po czym podeszłam do łóżka i na nim usiadłam. To nie fair, zdawało się być znacznie wygodniejsze od mojego... Sprawdziłam godzinę na telefonie, dochodziła trzecia po południu. Westchnęłam cicho, wstałam z zamiarem opuszczenia namiotu, jednak drogę zagrodziła mi nieznajoma osoba właśnie wchodząca do środka. Czyli jednak mam w życiu pecha, no cóż.
- To, zdaje się, nie mój namiot - uśmiechnęłam się lekko, udając, że weszłam do środka przypadkowo.- Jestem tutaj nowa, wszystko wygląda dla mnie zupełnie tak samo, wybacz - dodałam po chwili.

<Ktos?>

22 sie 2021

Cherubina cd Smiley

- Ktoś mi powie, o co tu chodzi? - zapytałem, by zwrócić uwagę wszystkich na siebie. Byłem zajęty i naprawdę nie miałem czasu na takie porwania, czy też spotkania.- Proszę, powiedzcie mi, o co w tym wszystkim, chodzi. Nie mam za bardzo czasu, aby ucinać sobie z wami teraz pogawędkę. - słowa Smiley, mogły zabrzmieć ostro. Jednakże oboje jesteśmy zajęci, a ci coś chcą. Nie informowali, nawet nas wcześniej o niczym. Po prostu zabrali nas tak jakby nigdy nic. Pik, Dague i bliźniaki, to nie zwiastowało nic dobrego. Czego chcieli, po co nas tu zabrali.
- Widzę, że przygotowałaś herbatę dla nas? - Night chciał najwyraźniej zmienić temat. Coś musiało być na rzeczy. Zdecydowałem się dokładnie przyjrzeć, każdemu po kolei może uda mi się coś wynaleźć w ich dziwnym zachowaniu.
- Nie odwracajcie kota ogonem, tylko powiedzcie co, jest na rzeczy. Wasza czwórka nie zwiastuje nic dobrego! - uniosła się delikatnie dziewczyna.
Jednakże z ich ust nie padły, żadne słowa. Westchnąłem i usiadłem, by napić się herbaty, bo skoro najwyraźniej sobie tu posiedzimy. Mogę się przynajmniej napić czegoś ciepłego. Każdy dostał po filiżance, po kolei herbatka, została nalana. Zachowywali się jak na jakimś podwieczorku, co było dosyć dziwne. Tak jakby coś poważnego ukrywali, ale nie odezwali się ani słowem. Jedynie temat herbatki był prowadzony.
To, jak opisywali jej smak, konsystencje, emocje oraz barwę. Mogło natchnąć cię na kilka rzeczy. Może starali się rozluźnić atmosferę, a może starali się ułożyć to, co mają wypowiedzieć.
"Liście, które należą do Bogini Kwiatów, są czymś w rodzaju darem. Ich smak oraz zapach. Silny. Znajomy i nostalgiczny. Spróbujesz go dotknąć i przypomnisz sobie coś, czego nigdy nie chciałeś. Twój umysł zaleją fale zapomnianych wspomnieć. Będą one na tyle piękne i straszne, że twe serce nie zniesie ich za jednym razem. Bogini zadbała o to, by liście zostały zmieszane z kwiatami. Czymś wyjątkowym, nadać temu nowego smaku, koloru i zapachu. Starać się zatuszować to, co starasz się zapomnieć i odpychać od siebie. Nawet jeśli jest to miłe wspomnienie, nie chcesz go posiadać. - Wcale takie wspaniałe nie jest. Ukryta prawda kryje się tam, gdzie nie patrzysz."
Zapewne z takimi przemyśleniami, wpatrywałem się w aromatyczną herbatę.
Ktoś mnie szturchnął w ramię, gdy uniosłem głowę do góry, by spojrzeć na innych. Wydawali się w lekkim zmieszaniu. Spojrzałem po kolei na każdego osobnika, aż moje spojrzenie padło na Smiley. Najwyraźniej coś palnęła, przez co reszta się zmieszała.
- Smiley co palnęłaś, że wszyscy się tak zmieszali. Jeszcze trochę, a ich uszy spłoną z zażenowania? - spytałem prosto z mostu, bez ogródek. Po twarzach zebranych widoczne było, jakby chcieli coś powiedzieć, ale się wstrzymali. Nie słuchałem ich, po prostu rozpłynąłem się nad aromatem i smakiem tej, że cudownej herbaty.

<Smiley?>

21 sie 2021

Doll DO Ozyrys

     Muszę uciec. To moja szansa. Jedyna szansa. 
Powoli wycofuję się w głąb ciemnego korytarza. Wstrzymuję oddech. Ostrożnie stawiam każdy krok. Jeśli mnie usłyszy – wszystko stracone. Wciąż tam stoi. Przy telefonie. Nie widział mnie. Nie widział. Prawda? 
Już blisko. Jestem prawie przy schodach. Jeszcze tylko... Skrzypnięcie deski podłogowej przerywa ciszę. Dźwięk ten zostaje w mojej głowie. Odbija się od ścian czaszki, krąży po niej i nie zamierza odejść. Stoję nieruchomo. Boję się ruszyć. Może uzna, że się przesłyszał. Tak, przesłyszał się, prawda? 
Słyszę kroki dochodzące z gabinetu. Idzie w stronę drzwi. Jest coraz bliżej. 
— To ty, James? — pyta. Słyszał. Wie, że tu jestem. Wie, że podsłuchiwałem. Wie, że znam prawdę. 
— Nieładnie tak podsłuchiwać. — śmieje się pod nosem, ale ja dobrze wiem, że żadnemu z nas nie jest do śmiechu. 
— Dobrze wiesz, że takie zachowanie zasługuje na karę. — kontynuuje. Jest coraz bliżej i bliżej. A ja nie mogę się ruszyć. 
— Nie chciałem przyspieszać tego, co i tak ma nadejść, ale nie pozostawiasz mi wyboru. — dodaje wesoło. Na podłodze widzę jego cień. Jest coraz dłuższy. Jeszcze chwila i całkowicie wyjdzie zza rogu. To moja ostatnia szansa. Ta wiadomość trafia we mnie jak kubeł zimnej wody. Zrywam się do biegu i pędzę schodami w dół. Potykam się kilkukrotnie, chwytam poręczy i biegnę dalej. Nie mogę się zatrzymywać. Muszę biec. Muszę uciec. Zanim mnie złapie. 
Wybiegam na parter. Słyszę za sobą jego krzyk. Naprzeciw mnie wybiegają lokaje. Próbują mnie zatrzymać na rozkaz pana. Liczą, że dzięki temu zyskają w jego oczach. Ja jestem jego ulubieńcem i wcale nie chcę nim być. Nie chcę być jego ozdobą. Nie chcę być jego zabawką. 
Mijam służących, ledwo unikając schwytania przez nich. Kilka razy poczułem na sobie ich palce. Wyślizgnąłem się im i biegnę dalej. Jeśli się zatrzymam, choćby na chwilę, już po mnie. 
Ślizgam się na świeżo umytych marmurowych płytkach w salonie. Ledwo łapię równowagę, chwytając się sukienki Marii. Pokojówka popycha mnie na duży perski dywan, po którym łatwiej jest biec. Rzucam jej ostatnie spojrzenie przez ramię, dobiegając do wielkich drzwi wejściowych. Wiem, że to nasze ostatnie spotkanie. Wiem, że sprawią, że będzie tego żałować. 
„Szybciej” – czytam z ruchu jej warg. Adrenalina zagłusza wszystkie dźwięki. Czuję tylko łzę spływającą po policzku i ból w sercu na myśl, że nie mogłem usłyszeć jej ostatnich słów wyraźniej. 
Szybko pokonuję próg i bieg marmurowych schodów. Jestem na zewnątrz. Kolejny cel – furtka. Pędzę żwirową ścieżką w jej kierunku. Z oddali słyszę ujadanie psów. Staram się biec jeszcze szybciej. Dobrze wiem, że dwa rhodesiany dorwą nie bez problemu. Duma pana domu, wystawiana na walkach psów i zawsze wychodząca z nich zwycięsko. Po spotkaniu z nimi nawet nie będzie co zbierać. 
Szczekanie staje się coraz głośniejsze. Dobiegam do furtki i szarpię za klamkę. Zamknięte. Instynktownie oglądam się za siebie. Dwa brązowe olbrzymy biegną w moim kierunku. Z uzbrojonych w ostre zęby paszczy cieknie ślina. Są już blisko. 
Panicznie zaczynam szukać innej drogi ucieczki. Nagle dostrzegam otwartą bramę wjazdową. Natychmiast podrywam się w tamtą stronę. Słyszę charakterystyczny dźwięk i już wiem, że mój pan też ją zauważył. Brama powoli się zamyka. Biegnę ile sił w nogach, by zdążyć zanim się zatrzaśnie. Szybciej! Szybciej!  
W ostatniej chwili wyskakuję poza teren posiadłości. Chcę biec dalej, ale nie mogę. Fragment mojej koszuli zatrzasnął się w bramie. Psy już do niej dobiegają. Szarpię się z upartym materiałem i w końcu wyswobadzam się, zostawiając skrawek koszuli w pułapce. Odbiegam czym prędzej od bramy, na którą zaraz potem rzucają się rhodesiany. 
Pędzę w stronę miasta. Muszę uciec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Wciąż słyszę za sobą odgłos pogoni. 
Wbiegam do parku dzielącego rezydencję od alejek sklepowych. Mijam ludzi z psami. Wszędzie słyszę szczekanie i nie wiem, czy to psy pana, moja wyobraźnia czy psy spacerowiczów. Potykam się kilkukrotnie o wystające z gruntowej ścieżki kamienie. Kaleczę kolana i brudzę ubranie. Ale to nic. To nic, dopóki wciąż mogę biec. 
Ktoś próbuje mnie zatrzymać. Inna osoba pyta, czy potrzebuję pomocy. Kolejny – co się stało. Następny mówi coś o butach i krwi. Ale ja nie mogę się zatrzymać. Muszę biec. 
Mijam przechodniów, park, wbiegam w alejki sklepowe. Muszę pozostać wśród ludzi. Nie mogę być sam. Wtedy nikt mi nie pomoże. Nikt mnie nie usłyszy. 
Wciąż biegnę. Bez ustanku. Cały czas naprzód i naprzód. Powoli opadam z sił. Po jakimś czasie zaczynam się słaniać na nogach. Wciąż jednak włóczę nimi do przodu. Zatrzymuję się dopiero przed wysokim ogrodzeniem. Zaglądam na drugą stronę i dostrzegam namioty cyrkowe. 
„Może tutaj mnie nie znajdzie?” myślę, ciężko dysząc. Mierzę wzrokiem swoje ubranie. Jest brudne i podarte. Nadaje się jedynie do spalenia. Na ciele mam liczne zadrapania, które dopiero zaczynają piec. Z brudnych kolan sączy się krew, a baleriny... To jakiś koszmar. Buty wyglądają gorzej od reszty ubioru i rozczochranych włosów, a całkowicie poobcierane stopy aż pulsują z bólu. Przygryzam dolną wargę, gdy adrenalina zaczyna puszczać. Patrzę w stronę, z której przybiegłem. Muszę to zrobić. Niezależnie od tego jak źle wyglądam, muszę spróbować. 
Podchodzę do kasy biletowej i pytam o osobę, która zarządza cyrkiem. Facet patrzy na mnie jak na wariata, ale wskazuje mi po chwili jeden z wozów. Dziękuję mu skinieniem głowy i ruszam w tamtym kierunku. Ból szybko wzrasta na sile. Zaciskam pięści, jakby to miało pomóc i idę dalej. 
Pukam do drzwi i otwieram je dopiero, gdy słyszę pozwolenie. Wchodzę do środka. Utrzymane w ciepłych barwach wnętrze wygląda całkiem przytulnie w przeciwieństwie do zimnych murów rezydencji. 
— W czym mogę pomóc? — słyszę z końca pomieszczenia. Odrywam wzrok od fotografii jakiegoś starca i przenoszę go na mężczyznę za biurkiem. Wygląda młodziej niż się spodziewałem. 
— Ja... Chciałbym tu pracować. — mówię nieśmiało, zakłopotany swoim mało reprezentacyjnym wyglądem.  
— Nie szukamy obecnie pracowników... 
— Proszę! Mogę robić cokolwiek! — wypalam, wciąż przerażony. Mężczyzna podnosi na mnie wzrok i przygląda mi się przez chwilę w zamyśleniu. 
— A co takiego możesz robić? Nie wyglądasz mi na kogoś, kto jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy.  — mówi, zawijając ręce na piersi. 
— Dam sobie radę. Mogę sprzątać, pomagać przy zwierzętach, ... Cokolwiek! — wciąż nie daję za wygraną, mimo że wątpię, czy nadawałbym się do czegoś innego poza sprzątaniem. 
Mężczyzna po chwili wzdycha cicho, wstaje od biurka i podchodzi do mnie, by przyjrzeć mi się z bliska. 
— Kto cię tak urządził? — pyta, mierząc mnie wzrokiem. 
— Nieważne. To dostanę tą pracę? — pytam, już ledwo trzymając się na nogach. 
— Nie brakuje nam osób od sprzątania i zwierząt. 
— A coś innego? Mogę robić cokolwiek. 
— Hmmm... Masz ładne rysy, jesteś szczupły, drobny, ... Wróć do domu, wylecz nogi i przyjdź jeszcze raz, a sprawdzimy, czy się nadasz. — podsumował i wrócił do porzuconych wcześniej dokumentów. 
— Ale... Ja nie mogę tam wrócić... — mówię bardziej do siebie niż do mężczyzny. 
— Ehhh... W takim razie prześpisz się u Ozyrys’a i przystąpisz do testu jutro. Nie potrzebujemy tu kogoś, kto będzie tylko ładnie wyglądał. 
— Dobrze! O której mam się stawić? 
— O piątej zaczniesz rozgrzewkę. O szóstej zdasz test w dużym namiocie. Ozyrys cię zaprowadzi. A teraz idź już sobie. Mam dużo pracy. 
— Ale... — zacząłem niepewnie. 
— Co?  
— ...Kim jest Ozyrys...? 
— To nasz magik. Mieszka w wozie na końcu obozowiska. — rzucił mężczyzna, wyprowadzając mnie ze swojego „domu” i zamykając za mną drzwi. Magik? Jaki magik? Mamy razem spać? 
Na zewnątrz robiło się już ciemno. Dopiero wtedy poczułem jak bardzo byłem zmęczony. Z trudem zdjąłem z opuchniętych nóg baleriny i ruszyłem na poszukiwania magika. Dużym ułatwieniem okazały się złote litery na drzwiach, które określały, do kogo należy dane lokum. Kroczyłem powoli wśród wozów, szukając napisu „Ozyrys”. Gdy w końcu go znalazłem, na zewnątrz było już ciemno. Zapukałem do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Otworzyłem więc je i zajrzałem do środka. Nikogo tam jednak nie było. Rozejrzałem się po całkiem ładnym pomieszczeniu i dostrzegłem dwa jednoosobowe łóżka. Wyglądały identycznie, więc nie miałem pojęcia, które z nich jest zajęte. Początkowo chciałem zaczekać na magika, ale byłem tak bardzo zmęczony... Podszedłem do najbliższego łóżka i padłem na materac jak kłoda natychmiast zasypiając.  

Ozyrys?

19 sie 2021

Smiley CD Cherubin

Na dzisiejszej próbie coś nam na okrągło przeszkadzało. Wszystko było nie tak jak trzeba. Cherubin w końcu zezłościł się i opuścił mnie. Ja wiedziałam, że to wszystko to tylko i wyłącznie moja wina. Jakby nie było dziewczyna z różowymi włosami z niebieskim pasmem włosów i niebieskimi oczyma to we większości legend jest osobą przynoszącą nieszczęście i coś jeszcze, ale nie miałam głowy aby sobie przypominać na ten temat. Z resztą nie lubiłam gdy w sierocińcu opowiadali tą legendo-bajkę. Przez cały dzień próbowałam ćwiczyć. Dlaczego próbowałam może dlatego, że cały czas mi nic nie wychodziło. 

Poszłam do namiotu z pierwszą pomocą. Potrzebowałam kilku plastrów no i przy okazji moich nowych pompek na moją astmę. Moje już zostały prawie zużyte więc potrzebowałam nowych. Jak zawsze mogłam liczyć na Vivi'ego pomoc. Pomógł mi szybko i tak samo szybko poszedł sobie bo miał już coś innego do pracy. Wzięłam głęboki oddech i zmierzyłam do swojego namiotu. Nie byłam jednak w nim sama. Gdy tylko weszłam bliźniaki już na mnie czekały. Wzięli mnie i zaprowadzili do innego namiotu. Sama nie wiedziałam co to za namiot, czyj to namiot i co ja tu robię?! Kazali mi poczekać przez najbliższe pięć, dziesięć minut. Usiadłam sobie na pufie i zaczęłam rozglądać się dookoła. W tym namiocie nie było nic zdumiewającego był to prosty namiot w którym znajdowało się kilka mebli i tyle. Zobaczyłam, że jest czajniczek oraz kilka filiżanek i herbata. Skoro miałam czekać to też również mogłam coś zrobić. Skoro chłopcy mieli przyjść to z pewnością by się również przyłączyli do herbaty. Zaparzyłam herbatę, dodałam odrobinę ziół które miałam jeszcze w torebce. Bliźniaki zabrali mnie z mojego namiotu tak szybko, że zdążyłam tylko moją torbę treningową odłożyć. Pik nagle wszedł do pokoju, a tuż za nim wszedł Dague. Bliźniaki wróciły parę minut później od reszty, ale nie byli sami. Wraz z nimi był Cherubin. Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. 

- Ktoś mi powie, o co tu chodzi? - zapytał się Cherubin, który zwrócił uwagę nas wszystkich na siebie.  

- Proszę powiedzcie mi o co w tym wszystkim chodzi. Nie mam za bardzo czasu, aby ucinać sobie z wami teraz pogawędkę - zabrzmiało to trochę ostro z mojej strony, ale widząc Pik'a, Dague i bliźniaki, nic dobrego to nie zwiastowało. 

- Widzę, że przygotowałaś herbatę dla nas? - Night chciał zmienić temat.

- Nie odwracajcie kota ogonem tylko powiedzcie co jest na rzeczy. Wasza czwórka nie zwiastuje nic dobrego! - uniosłam się delikatnie. 


<Cherubin?> 

3 sie 2021

Vogel CD Smiley

Wstałem jak co dzień rano, z wielką niechęcią do wszystkiego i wszystkich. Przynajmniej tak by się wydawało każdemu, kto zobaczy mnie zaraz po obudzeniu. Nie mogłem nic poradzić na to, że na mojej twarzy pojawiał się nieprzyjemny grymas, który był w stanie wszystkich odstraszyć. Do zasługi moich ciężko przespanych nocy, o ile można tak o nich mówić. Dlaczego tak myślę? Ponieważ mój sen jest bardzo nieregularny, czasem go nawet nie ma. Szczęście, że dziś udało mi się przespać kilka godzin. Stojąc już przed łóżkiem, przeciągnąłem się i wyglądając zza okna mojej przyczepy, mogłem jasno stwierdzić, jaka jest obecnie pora. Wczesny ranek. I znów to samo. Mam chociaż nadzieję, że później będę mieć choć trochę czasu na odpoczynek. Podrapałem się po głowie i nie mając nic lepszego do roboty, przebrałem się w zwykłe ciuchy przystosowane do mojej jakże ciężkiej pracy. Postanowiłem, że przejrzę to i owo w tym miejscu, a może znajdę coś, jakieś fajne zajęcie. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Otworzyłem drzwiczki i wdychając przyjemną bryzę przez nozdrza, od razu się rozbudziłem. Aż mogę rzec, że pojawiła się u mnie chęć robienia czegoś z własnej, nieprzymuszonej woli. Dziwne, ale czy mogę na to narzekać? Nie. Pokręciłem głową i ruszyłem przed siebie do pierwszego z namiotów. Postawiłem sobie zadanie, które teraz muszę wypełnić.
Wszedłem do miejsca, do którego to uczęszczają akrobaci. Mają swój własny, duży namiot ze względu na to, jakie ćwiczenia wykonują. Mają ciężką pracę, ale nie cięższą, niż niektórzy tutaj będący. Złapałem za jedno skrzydło materiału, które robiło za drzwi i nie czekając długo, wszedłem do środka. Nic nowego się tu nie pojawiło, a jednak nie czułem, by było tu jak dawniej. Przynajmniej nie jak wczoraj, kiedy to tu zawitałem w celu zreperowania jednej rzeczy przed snem. Stanąłem na środku i zapalając papierosa, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było olbrzymie, ale niektóre z namiotów były jeszcze większe, chociażby dwa główne, w których to odbywają się występy cyrkowe. Wtedy coś przykuło moją uwagę. Wytężyłem wzrok, wyciągając palcami filtr z ust. Lina pękła. Były dwa wyjścia -albo była już stara, albo ktoś źle ją przymocował i spadł. Odruchowo zacząłem myśleć, wręcz mieć nadzieję, że jest to pierwsza opcja. Wiedząc, że za jakiś czas mogą wejść tu artyści, postanowiłem ruszyć do kantorka. Musiałem jakoś to załatwić, w końcu do czegoś zostałem tu powołany.
Gdy zbliżyłem się do "mojego" miejsca, z daleka ujrzałem, że ktoś tam się krząta, a biała kita zwierzęcia wyłania się zza żelaznych drzwiczek. Uniosłem z zainteresowaniem prawą brew i nie zwalniając tempa, podszedłem do tego miejsca. Stanąłem w drzwiach, przyglądając się osobie, która widocznie czegoś szukała. Po kilku chwilach widziałem, że znalazła to, czego pragnęła i nie myśląc za wiele, odwróciła się, przez co wpadła na moją osobę. Po tym, jak delikatnie się ode mnie odbiła, spojrzała na moją twarz, cicho przepraszając.
- Nie lubię, jak myszy się tak krzątają bez zapowiedzi -spojrzałem w bok, na półkę, gdzie leżała jedna rzecz, którą postanowiłem inaczej postawić -Co tu robisz? -spojrzałem na powrót w jej stronę.
Dziewczyna cofnęła się o dwa kroki, a lisi przyjaciel przebiegł jej między nogami, zaraz po tym chowając się za nimi. Nie wyglądali jednak na wielce przerażonych. Przeniosłem wzrok na ręce kobiety, które trzymały małą skrzynkę przepełnioną kilkoma rzeczami. Uśmiechnąłem się nieznacznie i podchodząc, wyciągnąłem do niej dłoń, po czym wyciągając niepotrzebne rzeczy, wymieniałem, co do czego służy. Po czwartym przedmiocie się zatrzymałem.
- A tak właściwie -zacząłem, wytrącając z zamyślenia wgapioną we mnie dziewczynę -Co tutaj robisz? -podniosłem na nią wzrok, oczekując jakieś treściwej odpowiedzi.
- Ja... -w końcu się odezwała. Wyprostowałem się, odkładając na stół klucz hakowy.
- Ty...? -zapytałem, na co widocznie się speszyła.
- Chcę coś naprawić... Przepraszam... -odwróciła w końcu ode mnie swój wzrok.
Prychnąłem cicho i runąłem barkiem na framugę drzwi, krzyżując przy tym nogi i ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Wiesz, że ten kantorek nie jest do niczyjej dyspozycji, oprócz robotnika? Chyba że się o tym nie dowie -na moje słowa nieco się wzdrygnęła.
Westchnąłem przeciągle i wyglądając zza ścianki na zewnątrz, dodałem.
- Oby był to ostatni raz -rzuciłem, spoglądając na nią kątem oka.
Chwilę pomiędzy nami trwała cisza, którą ponownie ja przerwałem. Zapytałem się, po co jej te wszystkie narzędzia i jak z początku było mi trudno cokolwiek od niej wyciągnąć, tak po chwili w końcu się przełamała i powiedziała.
Zaśmiałem się, kiedy tylko powiedziała mi, co się stało. Było to co prawda niebezpieczne, ale jak się spodziewam, nie robi tego od dzisiaj. Podrapałem się po brodzie, po czym wchodząc w głąb kantorka, zacząłem wybierać najlepsze narzędzia, uprzednio zabierając te losowo wybrane przez nią. Minęła chwila, a miałem je już wszystkie. Wychodząc z pomieszczenia, zawołałem ją, by szła za mną. Dlaczego? Ktoś przecież musi linę napinać, a ja niezbyt mogę to zrobić w pojedynkę. A że już się napatoczyła, to czemu by nie wykorzystać? Spojrzałem się za siebie ukradkiem, by zobaczyć, czy aby na pewno za mną podąża. Szła, przyglądając mi się, co jakiś czas jednak odpływając w swoich myślach. Dziwna z niej dziewczyna. A jednak mi kogoś przypominała. Marsz nie trwał długo, po już po chwili trafiliśmy do wskazanego miejsca. Wchodząc do środka, przepuściłem ją przodem i zanim sam wszedłem, obejrzałem się za siebie, by upewnić się, czy nikt nas nie śledzi. Niby nie ma do tego podstaw, a jednak dziwne uczucie mnie nie odstępowało.

Smiley?

Vogel CD Jumper

Po doprowadzeniu problematycznego osobnika do paszczy lwa, odczekałem chwilę, przysłuchując się monologu wspomnianego dużego kota. Nie pozwolił mi jednak na dalszy udział w "rozmowie", wypraszając mnie z namiotu. Nie miałem jednak żadnych oporów, by protestować. Mało interesowało mnie to, co takiego chłopak zrobił, a czego nie. Nie podobało mi się jednak to, że mimo mojej profesji tutaj jestem dla Pika kimś w rodzaju popychadła, które może być wzięte do każdej brudnej roboty, której jemu nie chce się wykonywać. Stanąłem na prawo od wejścia zaraz obok jasno drewnianych skrzyń. Zacząłem oglądać przechodzące niedaleko mnie osoby, które zajęte były sobą i swoimi własnymi myślami. Nie dziwiłem się, w końcu jutro wielki dzień niektórych tutaj. Podobno ja sam byłem kiedyś dość popularny na widowni, ale czy na pewno? Jakoś nie czerpię wielkiej przyjemności z tego, że jestem w centrum uwagi. Wręcz bardzo mi to przeszkadza. Wziąłem do ręki jednego papierosa, którego uprzednio wyciągnąłem z kieszeni, z otwartej paczki. Przyjrzałem mu się dokładnie, po czym dłużej nie czekając, wziąłem go między wargi, równie szybko go odpalając. Po głębokim nabraniu powietrza, a właściwie trucizny, wypuściłem z cichym świstem kłębek dymu, który zatańczył przede mną, a następnie wpadł w moją osobę. Cholerny wiatr, który nie jest w stanie się określić, w którą stronę leci. Kilka razy tak było, że przy kimś paliłem i specjalnie zmieniałem swoją pozycję, by dym na nich nie wpadał. Wiatr jednak utrudniał mi to zadanie, powodując jakieś dzikie zawirowania pomiędzy grupą.
Po kilku minutach usłyszałem nieco podniesiony głos, na który zwróciłem się w stronę wejścia do gabinetu. Uniosłem jedną z brwi, będąc zainteresowanym, co tam się tak właściwie dzieje. W końcu trochę już minęło, a ja zacząłem palić już drugą fajkę. Przełknąłem ślinę, po czym niedopałek wyrzuciłem na ziemię. Kiedy tylko ruszyłem, zdeptałem go. Podszedłem do rozsuwanych "drzwi" i ciągnąć za kotarę, oczywiście bez pytania, wpełzłem wraz z naturalnym światłem do środka. Oboje spojrzeli w moją stronę, niemalże od razu ucinając dyskusję. Zmarszczyłem czoło, przypatrując się im dokładnie, ale zanim o cokolwiek zapytałem, wtrącił się nie kto inny, a wyższy ode mnie mężczyzna. Klasnął w dłonie i olbrzymim uśmiechem zwrócił się w moją stronę.
- Dobrze, że jesteś, właśnie o tobie rozmawialiśmy -oparł się palcami o blat biurka, pochylając się tym samym nad nim -Mam dla ciebie super ekstra zadanie, nie do odrzucenia -powiedział znacznie wolniej, nie zdejmując z ust chytrego uśmieszku.
I właśnie w tym momencie wiedziałem, że mam przechlapane. Spojrzałem na stojącego ciemnowłosego, który spuścił od razu wzrok, jakby był o coś obrażony. Na mnie. A jeszcze nic mu nie zrobiłem. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Będziesz opiekował się Jumperem -moje przemyślenia zostały przedziurawione właśnie przez te słowa.
Z wielkim i niekrytym zaskoczeniem spojrzałem w stronę Szefa. Nie żartował. Widziałem to w jego oczach. Złapałem palcami skórę na garbie nosa, powoli go rozmasowując.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam być swego rodzaju niańką?
- Dokładnie -odpowiedział szybko, nie dając mi nawet czasu na cokolwiek.
Westchnąłem z wielką ciężkością w głosie, po czym ponownie spojrzałem się na nowo poznanego chłopaka. Już wiedziałem, że będzie to trudne.
Po kilkunastu minutach dalszych negocjacji, a może bardziej przegrywania dyskusji, w końcu doszliśmy do jednego -ja i Jumper będziemy "dzielić" żywot do czasu, aż choć trochę mu się nie zmieni. Chyba że wcześniej zostanie wywalony z Rodziny, przez wiadomo kogo. Przełknąłem ślinę, zatrzymując się w końcu pod jednym z wozów do dorożki konnej. Odwróciłem się cały w kierunku idącego za mną chłopaka. Ten podniósł głowę, mając na twarzy nic innego, jak wymalowane pytanie. Cmoknąłem, zaczynając się podbierać barkiem o drewno starej dorożki.
- Wyjaśnijmy sobie coś -zacząłem, na co ten westchnął.
- No co? -wtrącił się, zaplatając ręce na wysokości piersi.
- Mi ani jak domniemam tobie, nie podoba się ten cały pomysł, więc może się jakoś dogadamy? -zaproponowałem, co najwyraźniej go zainteresowało.
- Mów dalej... -zstąpił z nogi na nogę, unosząc nieznacznie kącik ust po prawej stronie.
Naprawdę nie chciało mi się bawić w kogoś w rodzaju ojca czy coś w tym stylu, ale wiedziałem też, że nie ma szans, by cokolwiek się w tej sprawie zmieniło. Nie to, że miałem plan, jak to wszystko zrobić, bo w końcu sam miałem nierzadko ręce pełne roboty w tym miejscu, ale najwidoczniej to Pikowi nie przeszkadzało. Już słyszę te pretensje, jeżeli bym czegoś nie zrobił, albo zrobił i to by się w jakiś sposób rozpadło. Wypuściłem powietrze ustami, po czym rozejrzałem się po otaczającej nas okolicy, tak, by nikt nie mógł mnie usłyszeć.
- Dam ci więcej wolności, niż mówił Pik, po prostu nie rób żadnych głupstw, a przynajmniej nie takich przewalonych, niż masz to w zwyczaju. Jeżeli to wypłynie, to jakoś temu zaradzę. Wiem, że tobie się ta znajomość nie uśmiecha, mi tym bardziej -wzruszyłem ramionami, na co chłopak podniósł brwi -Mam nadzieję, że nie narobisz większych szkód, bo sam nie mam ochoty stąd wylecieć -odbiłem się od drewna, po czym ruszyłem w swoją stronę.
- Hej! -usłyszałem za sobą, na co odwróciłem głową -I to tyle? Nie boisz się Go?
Wzruszyłem ramionami, a kiedy nie zobaczyłem większej reakcji od niego, uśmiechnąłem się zgryźliwie.
- W porównaniu do ciebie mnie mało co obchodzi mieszkanie tu. Równie dobrze mogę teraz do niego wrócić i się z tego wszystkiego wypisać.
Czy mówiłem prawdę? Sam nie jestem tego do końca pewien. Z jednej strony jakoś bardzo mi nie zależało na tym miejscu, ale z drugiej strony mam z tyłu głowy jakieś dziwne myśli. Bardzo zastanawiające

Jumper?