Gdy tylko pojawił się ogromny pies, wszystkie ogony kitsune od razu się napuszyły, a on sam wydał z siebie ciche syknięcie. Jego rodzaj nigdy się nie dogadywał z psami, to one zawsze jakoś potrafiły zniweczyć wszelkie próby skradzenia ludzkiej energii. Przy nich żaden nie potrafił na długo zachować ludzkiego przebrania.
Vivi jedynie cicho warknął pod nosem. Naprawdę, żeby się do takiego czegoś posunąć Riddle... Perfidne oraz nikczemne zarazem. Chwycił Robina za kołnierz, zatrzymując go w biegu. Po czym wyciągnął rękę po płaczącego niemowlaka.
- Oddaj mi go...
- C...co? A...ale... - spojrzał na lisiego demona z przerażeniem.
- No już, oddaj, jak mówię. - warknął, może odrobinę zbyt agresywnie jak ma swój gust.
Chłopak pokornie wtedy też wręczył mu niemowlę, które Vivi jedynie obrzucił niezadowolonym spojrzeniem. Na szczęście, czy też może nieszczęście lisa, psy mają przecież niesamowity zmysł węchu. Nawet w amoku, ten wielki kanapowiec rozpozna zapach własnego szczeniaka... Przynajmniej... Taki był zamysł na to, by go, chociaż odrobinę uspokoić. Wziął głęboki oddech, wykonując parę kroków w stronę przerośniętego psiaka, w tym samym czasie też wyciągając dziecko w jego stronę.
Shu, czy cokolwiek teraz to było, na początku mimo wszystko warczał, pokazując rzędy perlistych szpileczek, jednak z czasem warknięcia zaczęły milknąć. Najwyraźniej Yuki i jego uradowane piski oraz wyciąganie rączek w stronę szpica, wywołało pożądany efekt.
Vivi odetchnął dość głośno, gdy wielki Shu zaczął machać ogonem i obwąchiwać bobasa.
- Świetnie... To może teraz zrobimy tak... - mówiąc to, chwycił dziecko jedną ręką, drugą wyciągając w stronę psa. Ciężko było mu ukryć lekkie jej drżenie, jednak gdy w końcu dotknął jednej z jego łap, bestyjka zaczęła się gwałtownie kurczyć do swych przyzwoitych rozmiarów.
Widząc, że Shu wrócił do normy rudzielec, który według lisa nie przydał się w ogóle i chyba usiłował dorównać inteligencją kamieniowi, podbiegł do nich.
- Co to było... Zresztą nieważne. - wręcz wyrwał Viviemu dziecko z rąk. - Więcej mi się do nich nie zbliżaj... - warknął w stronę bruneta, kucając przy psie i czule go głaszcząc. - Żadne z was... - mówiąc to jego, wzrok przeniósł się na wciąż dygoczącego Robina.
- Oczywiście, mi to też będzie na rękę, magiku. - mruknął lekarz z pogardą, odwracając się przy tym w stronę podopiecznego. - Chodźmy już, mam do ciebie parę pytań.
Mówiąc to, nie zaczekał nawet na chłopaka, a ruszył do swojej przyczepy, zamyślony przy tym przeczesując jeden z ogonów. To wszystko wydawało mu się co najmniej dziwne... Bo niby czemu, ktoś, kto tyle czasu spędzał ze zwierzętami, miałby zasłużyć na agresje tego wielkiego kanapowca. Nawet ten ich bachor był spokojniejszy na rękach Viviego niż u Robina. Będąc całkowicie szczerym, już wcześniej coś mu nie grało a te podejrzenia, zamiast zanikać, rosły z dnia na dzień.
Gdy ciemnoskóry chłopak wszedł już do środka, lis zatrzasnął za nim drzwi, nachylając się do niego i kładąc po sobie uszy.
- Robin... Jak do tego doszło? - zapytał, a z jego tonu dało się czuć chłód.
- N...no... Sam nie wiem, byłem u Shu i... T...to się stało tak nagle... N...no i wydawało mi się, że chciał mnie rozszarpać...
Brunet jedynie lekko skinął głową.
- Rozszarpać mówisz, wiesz, od kiedy wróciłeś... sam nie wiem jak ci to powiedzieć. To tak jakby każde zwierze trzymało do ciebie dystans... Nie sądzisz, że to dziwne?
- N...nie wiem — odparł, cofając się o krok.
- Jakby tam o tym pomyśleć to nie trzyma się to całości, nie sądzisz? - Vivi przechylił głowę, postępując krok za chłopcem. - Powiedz mi, kim ty tak naprawdę jesteś? - na twarzy bruneta wykwitł uśmiech, a jego zwykle brązowe oczy rozpalił bursztynowy blask.
Chłopiec, do którego się nachylał, o mały włos, nie przewrócił stojącej za nim szafki podczas panicznej próby odsunięcia się.
- Spokojnie, zapytam jeszcze raz. Kim ty tak naprawdę jesteś. - jego palce przypominały szpony, które akurat dopadły ramienia Robina, zatapiając się w nie.
Wraz z cichym okrzykiem bólu istota, która chwile temu wyglądała jak Robin, zaczęła się kurczyć i tracić formę aż w ręce lisa został tylko drobny czarny diablik, nie większy od domowego kota.
- Od razu lepiej — prychnął lis zdegustowany. - Podłe diablę...
- B...błagam, proszę mnie nie k...krzywdzić! J...ja nie chciałem! To...to wszystko omyłka!
Vivi zastrzygł jednym uchem, słysząc słowa istotki.
- Zastanowię się, czy cię zostawię przy życiu... Tylko najpierw chciałbym wiedzieć, gdzie jest twój pan. - wycedził, mocniej zaciskając dłoń na diablęciu.
( łuuuu! Robin? Riddle? Happy ALMOST Halloween )