19 paź 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Chłopak wrócił do psiej formy i położył się obok mnie, z łebkiem odwróconym w drugą stronę. Położyłem głowę obok niego i pogłaskałem go po głowie.
- Wiesz czemu kazałem Viviemu teleportować ciebie tutaj? Mógłbyś posiedzieć w areszcie, trzy czy cztery dni i może zostałbyś zwolniony pod obietnicą, że nie opuścisz miasta i będziesz stawiać się na komendzie. Nie pozwoliłem na to, ze względu na dziecko – dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę, że większość rzeczy, jakie robiliśmy, były podparte z myślą o nienarodzonym dziecku. W każdej chwili mogliśmy je stracić i planowane czy nie, (a raczej czy możliwe czy nie) oboje wiedzieliśmy, że ze wszystkich sił sprawimy, że przyjdzie na ten świat. Chodźmy namiot okrążyły i wężę i policjanci naraz. - To po pierwsze, a po drugie, może gdybyś tam został, tobie by się coś stało? Skoro ktoś go zabił i wrobił ciebie, musiał być w jakimś stopniu przygotowany. Nie ważne, czy byś został, czy nie, pewnie by umarł. A ja się cieszę, że tobie się nic nie stało – przytuliłem go. - I małej Lilotte – położyłem dłoń na jego psim brzuszku, który nawet w tej formie nabrał krągłości. - Albo Liam'a.

To wszystko było szalone jak całe nasze życie, więc może czas się przyzwyczaić? Może nam nie dane jest żyć spokojnie, może to jest cena za samo szczęście? Nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. Wolałem żywić nadzieje, że to przypadek losu, że wszystko nam się wali na głowę. Dlaczego Shuzo poszedł wtedy do lasu? Pod tym względem byłem na niego zły, aczkolwiek gdyby tego nie zrobił, jego ojciec mógł nigdy nie zaznać spokoju. Nie mógł jednak mi wcześniej o tym powiedzieć? Zrobiłbym mu kazanie, gdyby nie ta cała sytuacja. Mój mąż został oskarżony o zamordowanie własnego ojca. To jakieś żarty! Chociaż śmieszniejsze było to, że policjanci sądzili, iż zrobił to widelcem. Widelcem! Głupota ludzka nie zna granic. Wystarczą im suche fakty i zbieg okoliczności, aby tylko nie pobrudzić sobie rączek. Nie oddam cię im.
Tak jak się spodziewałem, policja po zniknięciu Shuzo w wozie, pierwsze kogo odwiedziła, to mnie. Akurat wstałem z łóżka, na którym leżałem dwadzieścia minut z psem. Mężczyźni weszli bez żadnego pukania, szybko się rozejrzeli, a ja posłałem im mordercze spojrzenie.
- Gdzie pan Ishida? - zapytał wyższy, podchodząc do mnie, kiedy wstawałem. Dopiero wtedy spostrzegłem, że psiaka nie było na materacu.
- Nie rozumiem – zmarszczyłem brwi. - Zabraliście go. Macie taki syf u siebie, że już nie pamiętacie, kto... - mężczyzna mi przerwał.
- Niech pan nie kłamie. Uciekł jakoś z wozu i... - spojrzał w bok, kiedy jego towarzysz zwrócił na siebie uwagę krótkim słowem "tutaj". Wskazywał na szafę, w której coś zaszeleściło. Mój rozmówca posłał mi zwycięskie spojrzenie, po czym kazał otworzyć mebel. Sądząc, że w środku pojawi się uciekinier, położyli dłonie na pistoletach. Obserwowałem jak drzwi się otwierają, a na ubraniach... leży pies. Rudy zwierzak pisnął cicho, po czym się skulił.
- Świetnie, psa mi wystraszyliście – mruknąłem niezadowolony. - Proszę stąd wyjść. Skoro wam uciekł, chyba nie sądzicie, że by tu wrócił – wyprowadziłem mężczyzn do wyjścia. - To wasz problem, że uciekł. A ja mam chociaż więcej czasu, aby dowieźć, że nie zabił ojca – po tych słowach zamknąłem namiot, zostawiając ich na zewnątrz. Podszedłem do szafy i wziąłem psiaka na ręce. - Grzeczna psina – podrapałem go po głowie. - Nie martw się. Dowiem się, kto go zabił. 

Kiedy byłem pewny, że policja całkowicie opuściła cyrk i nie panoszyła się nawet na obrzeżach, pozwoliłem Shuzo wrócić do ludzkiej postaci. Miał smutny wyraz twarzy, oczy mętne i nie miał ochoty rozmawiać. Przyniosłem mu kolację.
- Jutro pokażesz mi, gdzie się spotkaliście – mówiłem spokojnie. Pokiwał głową. - I będziesz musiał ciągle być psem, na pewno ktoś mnie będzie śledził – znowu pokiwał i jadł w kompletnej ciszy. Westchnąłem, po czym usiadłem obok niego i objąłem. - Nie martw się, nie pójdziesz siedzieć.
- Jak mam się nie martwić – pisnął cicho, wypełniając usta sałatką. - Do końca życie nie będę mógł wrócić do ludzkiej postaci, bo jestem ścigany za morderstwo – załkał. 
- Nie ty go zabiłeś. Jak zjesz, zagramy w coś, abyś przestał się tym zadręczać.
- Nie mam ochoty – mruknął.
- A co byś chciał porobić?
- Spać – lekko się uśmiechnąłem i tylko pokiwałem głową. Usiadłem obok i zacząłem jeść swoją porcję. Zauważyłem, że Shuzo wrócił apetyt i nie wiem, czy to przez wcześniejsze głupie pomysły, które groziły śmiercią dziecka, czy może kolejne następstwa ciąży. Mimo wszystko cieszyłem się, że wraca do normy.

Tak jak chciał, poszedł spać. Przed snem wpadłem na dziwny pomysł, aby porozmawiać z maluszkiem, którego nawet płci nie znałem. Byłem tym tak zakłopotany, a jednocześnie podniecony, że język mi się plątał i koniec końców nie miałem pojęcia, czy coś z tego wyszło. Głownie się chyba śmiałem, ale to nie był problem, kiedy na twarzy czarnowłosego widniał uśmiech. 
Następnego dnia jeszcze przed południem "wyprowadziłem psa". Wziąłem go na ręce i weszliśmy do lasu, gdzie potem go położyłem na ziemię, aby mógł mnie pokierować. Nie obchodziło mnie, czy rzeczywiście policja wynajęła jakiegoś detektywa, który ma mnie obserwować i donieść, gdzie się chowa Shuzo. Jak będzie trzeba, to go i do kapelusza schowam!
- Śledztwo czas zacząć! - oznajmiłem uroczyście, kompletnie nie mając pojęcia, co mogę zrobić. Całe miejsce albo zostało już sprzątnięte, albo jeszcze jest oblegane przez śledczych. Naszą, a raczej Shuzo jedyną rzeczą, która stawiała go na czołówkę, była wiedza, gdzie się spotkali i jaki teren przeszli. Policja tego nie wie, więc nie mogła usunąć czegokolwiek, co możemy znaleźć.

<Shu? Zabawa w policjantów xd>

13 paź 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Czasem trzeba coś poświęcić w pogoni za snem.
To jedno zdanie będzie mnie prześladować do końca życia. Wtedy w lesie... Cóż. Na początku zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać, ani z kim mogę mieć do czynienia. Dziwne przeczucie, któremu postanowiłem zaufać, popchnęło mnie prosto w nieznane za obcym mi mężczyzną. Starałem się go zatrzymać, ale ten z czasem zaczął przede mną uciekać, co trochę mnie zaskoczyło. Zauważając już wcześniej jego laskę, byłem święcie przekonany, że nie jest w stanie się tak szybko poruszać.
- ... Aha? - stanąłem, nie wierząc w to, co się właśnie stało, a dosłownie sekundę później rzuciłem się za nim biegiem. Zabawa w berka po nocy w dodatku w gęstym lesie nie należy do najbezpieczniejszych. Nie wiem, co mnie napadało. Dość szybko dotarło do mnie, że będzie lepiej, jeśli sobie odpuszczę i dopóki jeszcze w miarę wiem, skąd przybiegłem, wrócę na wesele. Co prawda miałem gościa na wyciągnięcie ręki — nie biegł aż tak szybko, jak sądziłem. Już miałem się zatrzymać, gdy nagle prosto na moją twarz poleciał jego kapelusz. O mało co przez to się nie przewróciłem. Zatrzymałem się i momentalnie spojrzałem za mężczyzną, ściskając w dłoniach kapelusz, a to, co zobaczyłem, nie dało mi w spokoju wrócić...
Cała gonitwa skończyła się dość szybko i w dość zadziwiający sposób. W oddali przez przerzedzające się drzewa zauważyłem coś w rodzaju wąwozu. Słyszałem też szum rzeki. To było jasne, że mój tajemniczy nieznajomy nie będzie miał jak uciec. Jednak ten, zamiast zwolnić, przyspieszył. Nie byłem pewny, co on planował, ale nie zamierzałem odpuścić. Z każdą chwilą coraz mniej dzieliło nas od końca urwiska. Chciałem za wszelką cenę złapać tego gościa. Jakoś zatrzymać. W końcu to było istne samobójstwo!
Gdy tylko zdążyłem dotknąć koniuszkami palców jego szala, ten poleciał mi prosto na oczy, a ja wylądowałem tyłkiem na stercie liści. Świat pociemniał jeszcze bardziej niż tutaj w tym lesie oświetlany pięknym księżycowym światłem.
Nie słyszałem żadnego plusku.
Od razu zerwałem z twarzy szal i spojrzałem w stronę skarpy. Nikogo nie było, a po drugiej stronie wąwozu tuż przy samej krawędzi stał dumnie wyprostowany pies, idealnie oświetlony przez księżyc. Wbijał we mnie triumfalne spojrzenie, a ja nie mogłem uwierzyć własnym oczom. To był naprawdę on...
Tata.
Bez słowa postanowiłem się podnieść. Nie spuszczałem wzroku ze zwierzęcia. W tym momencie wolałbym być wstrząśnięty niż zmieszany, ale nic na to nie poradzę. W mojej głowie pojawiło się coraz więcej pytań, tyle wspomnień wróciło... Jakim prawem on w ogóle jeszcze żyje? Zwierzę po drugiej stronie, odwróciło się do mnie tyłkiem i zaczęło iść w stronę zaczynającego się znów lasu, po drodze znów przemieniając się w zwykłego człowieka o odstających psich uszach. Można powiedzieć, że teraz już nic nie wskóram. Mnie i jego dzieli dość spory dystans. Nie zostało mi nic innego, jak odpuścić. Niestety problem tkwił w tym taki, że może i ja — ta dobra dojrzała i dorosła strona mogła sobie odpuścić, to ta zła młodsza i skrzywdzona już nie.
Ostatni raz spojrzałem za moim niedoszłym rodzicem, a później zacząłem się wracać. Tylko po to, by nagle się zatrzymać, zacisnąć zęby i zrobić coś naprawdę głupiego i nieodpowiedzialnego...
Biegłem. Tak samo, gdy mając pięć lat, chciałem go zatrzymać w domu. Ta sama adrenalina i chęć wykonania niemożliwego. Z tą różnicą, że tym razem mi się udało. Nie mogę tego nazwać pewną wygraną, tylko cholernym fartem. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu, dzięki któremu udało mi się dostać na drugą stronę. Przeskoczyć i wylądować jako pies, chroniąc dzięki tym własne śnieżnobiałe ubranie.
Później już poszło z górki. Momentalnie zamieniłem się znów w człowieka i pobiegłem za ojczulkiem, a gdy ten akurat spojrzał za siebie, rzuciłem się na niego i powaliłem na ziemię, wykręcając mu rękę do tyłu.
- I co śmieciu? Myślałeś, że tym razem też dam ci zwiać? - byłem padnięty i wkurwiony jednocześnie, a człowiek leżący pode mną nadwyraz spokojny. Kruczoczarne włosy i ostre spojrzenie zielonkawych oczu... To był na pewno on. Praktycznie nic się nie zmienił, ale mimo wszystko wydawał się mi jakiś inny. Taki... Wypruty z życia.
Wrak człowieka w ładnym ubraniu.
Im dłużej się w niego wpatrywałem, tym sprawniej uspokoiłem oddech i samego siebie. Gniew mnie opuścił i zostało dziwne współczucie. Tyle lat czekałem, żeby mu przyłożyć w ten wiecznie nonszalancki ryj, ale... Teraz już nie byłem do tego zdolny. Przerwałem dłużącą się ciszę, podnosząc się na równe nogi i puszczając wolno ojca. Gdy tylko się podniósł, odwrócił się do mnie, wygładzając rękami garnitur, a mnie mierząc wzrokiem od stóp do głów. W tym momencie przypomniałem sobie o weselu, z którego właśnie się ulotniłem. Ojciec ewidentnie nie chciał ze mną rozmawiać.
- A idź do diabła. - zbyłem go machnięciem ręki i odwróciłem się w stronę skarpy. Wszystko zrobiłem na marne. Mogłem siedzieć na tyłku, to gonitwy mi się zachciało. Moja głowa już miała o wiele lepsze zajęcie, czyli wymyślenie, jak do jasnej ciasnej mam się wrócić. Zdołam jeszcze raz przeskoczyć? Nie sądzę... Zacząłem się rozglądać na boki, a przemyślenia przerwał mi głos niedoszłego ojczulka.
- Jestem już prawie na końcu tej drogi. - raczył mi odpowiedzieć, chcąc przy tym brzmieć jakkolwiek wesoło, ale mnie nie oszuka. Posłałem mu sceptyczne spojrzenie. Miałem wrażenie, jakbym patrzył w lustro i widział starszego siebie za jakieś dwadzieścia lat. Nie chodzi tu o zachowanie, ale sam wygląd... Tyle razy słyszałem, że wdałem się w ojca i teraz rzeczywiście nie umiem temu nawet zaprzeczyć. To wszystko jest takie dziwne. - Wiesz, Shu... - kontynuował. - Czasami trzeba coś poświęcić w pogoni za snem.
- Własną rodzinę?
- Byłem młody. Za młody. - przyznał, co i tak nigdy nie będzie dla mnie dobrym wytłumaczeniem. Nie chciałem już tego słuchać. Skoro już od tego zaczyna, to nic mądrego z tego nie wyniknie. - Nie chciałem być ojcem! - krzyknął, gdy zacząłem od niego odchodzić. Wtedy już się zatrzymałem.
- To kim? - odwróciłem się do niego. - Kim chciałeś być? - spytałem, choć nie wiem, po co utrzymywałem tę konwersację. Musiałem wrócić na wesele, a nie przegadywać się z byle dziadem, którego w ogóle nie znam.
- Po prostu kimś, Shu. - odpowiedział spokojnie, siadając na jednym z pobliskich kamieni. - Chciałem zaistnieć. Zostać kimś ważnym w tym czarno-białym świecie.
- Coś ci nie wyszło. - śmiałem złośliwie zauważyć, a on jakoś niespecjalnie chciał mi zaprzeczyć. Widać, że niekoniecznie miał siłę się bronić.
- Dlatego przyszedłem... Chciałem cię ostatni raz zobaczyć.
- Jak to ostatni? - nie do końca zrozumiałem, co chciał mi przez to przekazać. Dlaczego w ogóle chciał mnie zobaczyć? Teraz już miałem same złe przeczucia. Co on narobił?
- Śmierć już dyszy mi w kark. - zdradził, zmuszając się na jakikolwiek słaby uśmiech. Trudno było mi w to uwierzyć, ale wiedziałem, że mówił śmiertelnie poważnie. - Nie mam czasu na naprawienie wszystkich błędów. - westchnął, zaczynając masować sobie skronie palcami. - Czasu nie cofnę. - przygryzł wargę. Zrobiło mi się go trochę żal, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Zasłużył sobie na to...
- To nie jest mój problem. - wymamrotałem, choć w głębi serca czułem się z tym okropnie.
- Ale z jakiegoś powodu za mną poszedłeś i nie dałeś tak łatwo odejść. - zauważył, a ja miałem ochotę zakląć pod nosem. Nie zniżę się do jego poziomu. Nie ma tak łatwo.
- Zwykła ciekawość. Nie było cię na liście gości i było to widać z daleka. - wytłumaczyłem, starając się pozostać obojętnym na jego słowa i mocne spojrzenie. - Teraz moja kolej. Dlaczego chciałeś mnie zobaczyć ten ostatni raz? Nie masz co robić? Nagle cię wzięło na wspominki? Czy przyszedłeś się pośmiać? - nie wierzyłem ani trochę w jego szczere intencje, ale to już był tylko i wyłącznie mój problem.
- Jesteś moim synem... Dotarło do mnie, że... Popełniłem błąd. Mógłbym być nikim i przynajmniej nie umierać w samotności. Skończyć zupełnie inaczej, a nie tak jak teraz... - westchnął, odwracając wzrok. - Nie oczekuje od ciebie niczego. Skoro już rozmawiamy to przynajmniej wiedz, że... Może i nie byłem dla ciebie świetnym przykładem, ale to nie znaczy, że nie byłeś dla mnie ważny. Zrozumiałem, że mimo wszystko czas, gdy dorastałeś, mógł być najcudniejszym okresem w moim życiu. - oznajmił, mówiąc to bardziej do samego siebie. Zauważyłem, że ręka zaczynała mu drżeć. - Pomimo mojej wcześniejszej odrazy kierowanej w twoją stronę i tak dalej pamiętam twoje pierwsze słowa i kroki na tym świecie. Byłem przy tym, ale... Nie umiałem się przełamać i zmienić zdania. Teraz żałuję, że w taki sposób was zostawiłem.
Po jego słowach trudno było mi cokolwiek powiedzieć. To wciąż była jego wina, ale... Przynajmniej zrozumiał swój błąd. To nie zmienia mojego zdania o jego osobie i nagle nie pokocham go za tą ckliwą gadkę. Po prostu jestem w stanie choć trochę to docenić, że w końcu zrozumiał swój błąd. Chociaż nie mogłem mieć pewności, że mówi szczerze, to i tak postanowiłem do niego podejść. Kucnąłem przed nim, intensywnie się w niego wpatrując.
- Najsmutniejsze jest to, że okazja do zostania kimś uciekła ci tuż przed nosem i sam ją odtrąciłeś, zamiast z niej skorzystać. - sam nie wiem, czy to, co powiedziałem, w jakiś sposób brzmi mądrze. Mogę równie dobrze gadać od rzeczy, ale czułem, że nie da mi to spokoju, gdy się nie wypowiem. - Dla tego małego dziecka byłeś wzorem do naśladowania. Byłeś razem z mamą najważniejszymi osobami w jego małym świecie. Dla tego dziecka byłeś kimś. Raz superbohaterem, a innym złotą rączką, chociażby gdy starałeś się naprawić zlew. - na to wspomnienie, aż zacząłem się cicho śmiać. Siedziałem wtedy w kuchni na płytkach, a niedaleko mnie właśnie on grzebiąc cały czas w szafce pod zlewem. Był cały mokry. Zresztą tak samo, jak cała kuchnia. Miałem wtedy niecałe cztery lata i normalnie myślałem, że tata zrobił nam basen w kuchni. Przyniosłem sobie zabawki z wanny właśnie do kuchni i bawiłem się tam przy nim, dopóki nie naprawił zlewu. Jednak historia i tak kończy się na tym, że była potrzebna pomoc fachowca, a ja z tatą byliśmy przez tydzień chorzy. To były czasy... Gdy tylko się uspokoiłem, z lekkim uśmiechem i zakręconą gdzieś w oku łezką, przytuliłem tego tak bardzo przeze mnie znienawidzonego ojca.
To była tylko chwila słabości. Nie ma co się doszukiwać w tym geście niczego innego.
- Stało się i się nie odstanie. - stwierdziłem, jeszcze na koniec już go puszczając i wstając. - Dobrze, że jesteś. - wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Zawsze silniejszy jest nie ten, co się wścieka, lecz ten, co się uśmiecha. Muszę w końcu zamknąć ten rozdział w moim życiu. Pogodzić się i odpuścić. Złością niczego nie zmienię. Ojciec wpatrywał się we mnie wręcz oniemiały. Na stówę się tego nie spodziewał. Niepewnie złapał za moją dłoń. Od razu pociągnąłem go w górę, a gdy już byliśmy na równi, poklepałem go po ramieniu wolną ręką. - Wybaczam wszystko, co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś. - po tych słowach już go puściłem i odszedłem, lecz za nim tak zupełnie zniknąłem mu z widoku, zerknąłem jeszcze kątem oka za siebie. - Jesteś kimś... Moim tatą. - wzruszyłem ramionami i potem już wróciłem do skarpy.

- Sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem. - leżałem na łóżku z głową na kolanach Lenniego. Czułem się trochę jak na kanapie u psychiatry. - Przynajmniej zrobiło mi się o wiele lżej na duszy i... Myślę, że jemu też. - przeciągałem dalej ten dłużący się monolog. - Najgorsze jest to, że on teraz już nie żyje, a ja miałem okazję jeszcze jakoś mu pomóc. - aż smutno mi się zrobiło na samą myśl o tym. - Mówił mi, że jego dni są policzone, a ja to olałem. - już zbierało mi się na płacz. Śmierć to wciąż jest śmierć i nie jest dla mnie istotna osoba. On został zamordowany, a ja widziałem się z nim wcześniej, ale oczywiście musiałem go zostawić. Czemu nie zaproponowałem, żeby wrócił ze mną na wesele? Dlaczego muszę być taki głupi? - Ja jestem winny. - wyprostowałem się i spojrzałem na Lenniego. - Słusznie mnie zabrali. Pozwoliłem, żeby ktoś go zabił. Powinienem teraz odsiedzieć swoje... - nie da się ukryć, że trochę mnie poniosło. Fakt mogłem pomóc, ale to nic, że tego nie zrobiłem. Skąd mogłem wiedzieć, że to stanie się tak szybko? Skąd mogłem przewidzieć, że w ogóle zostanie zabity? Równie dobrze mógł mieć raka albo nie wiem... Postanowił się sam zabić? - Ja muszę wrócić do tych policjantów. - od razu wstałem, ale Lennie już nie dał mi odejść od łóżka. Szybko przyciągnął mnie do siebie, ale ja szybko zmieniłem się w psa i zręcznie wyskoczyłem z jego objęć. Serio. Ta cała sprawa odebrała mi zdrowy rozsądek.
- Ej, wracaj tu! - usłyszałem tylko za sobą Lenniego, mając już przed oczami wyjście z namiotu. Na szczęście nie udało mi się wybiec na zewnątrz. Mój kochany mężuś zdążył mnie złapać i podnieść w ostatniej chwili. - Pogięło cię? - spytał jeszcze, znów siadając ze mną na łóżku. - Przecież nie jesteś niczemu winien. Nic nie zrobiłeś. - po jego słowach znów zmieniłem się w człowieka. Ot tak nagle siedziałem okrakiem na jego kolanach, wpatrując się prosto w niego załzawionymi oczami.
- Właśnie. Ja nic nie zrobiłem.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. - przytulił mnie, zaczynając gładzić ręką po plecach.
- Nikt nie powinien umierać w taki sposób... W dodatku samotnie. - wymamrotałem, a później znów zmieniłem się grzecznie w psiaka. Nie chciałem słyszeć żadnych słów wsparcia czy współczucia. To nie był dla mnie nikt ważny i nie będę za nim płakać. Nie było go przez całe moje życie i teraz też go nie będzie. Przejdzie mi tak samo, jak wszystko inne, ale świadomości, że mogłem komuś pomóc w uniknięciu tak bolesnej śmierci, ale nic nie zrobiłem, jest dla mnie przytłaczająca. Jak mam przestać się tym zadręczać?

(Lennie~?)

5 paź 2020

Lennie CD Shu⭐zo

To zdecydowanie za długo trwało. Kiedy Pik oznajmił, że ktoś chce widzieć tylko Shuzo, od razu poczułem, że coś nie grało. Grzecznie czekałem na niego w namiocie, ale nie udało mi się usiedzieć tutaj dłużej, niż pięć minut. Wychodząc, myślałem raczej, że trafił na kogoś z rodziny, a może na starego znajomego, ewentualnie na kogoś, kto także jest pół psem, ale na pewno nie spodziewałem się policji, która przygniatała mojego męża do ziemi. Przez moment stałem znieruchomiały i starałem się zrozumieć, czy to działo się na prawdę. Dwóch mundurowych skuło Shuzo i gdyby nie moje pytania, pewnie nawet bym nie wiedział, gdzie zostanie zabrany.
Zabić własnego ojca? Shuzo? Nie wierzyłem w to, co słyszałem. Jak mogli go oskarżyć o coś takiego! W ciągu tych dwóch lat, a nawet już trzech za kilka miesięcy, chłopak nie skrzywdził nikogo, nawet zwykłej muchy, która potrafiła go denerwować przed snem, a oni go oskarżają o morderstwo człowieka. Coś tu nie grało... niestety nie miałem czasu na zastanawianie się, co jest prawdą, a co nie, jedyną rzecz, jaką miałem w głowie to fakt, że jeśli chłopak wyląduje w areszcie, dziecko nie przeżyje. 
- Ale zaraz - zatrzymałem policjanta, który chciał już odejść do radiowozu, do którego właśnie jego kolega pchał czarnowłosego. - Jeśli chcecie go skuwać i zamykać w areszcie, musicie mieć dowody! - zażądałem, chociaż kompletnie się na tym nie znałem. Sam przecież dawno temu uciekłem przed policją i teraz znowu mam z nią do czynienia i chyba wolałbym, abym to ja był zagrożony wsadzeniem do więzienia, niż mój mąż, do tego ciężarny! (Tak bardzo chciałem im powiedzieć o dziecku, ale nie mogłem).
- Proszę nie utrudniać nam pracy. Na marynarce zmarłego znaleziono włos pana męża oraz jego DNA na widelcu z wesela. Tym widelcem zmarły został kilkanaście razy dźgany - myślałem, że policjant sobie ze mnie żartował. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem mu śmiechem prosto w twarz.
- Chyba pan nie sądzi, że zabił go widelcem. Zwykłym, małym widelcem - chociaż dla mnie wydawało się to zabawne, policjant stał śmiertelnie poważny, a mój humor najwidoczniej działał mu na nerwy.
- Już nie takie rzeczy widziałem. Pański mąż zostaje zabrany, przesłuchamy go i zobaczymy, co dalej - po tych słowach mnie wyminął i ruszył do radiowozy. Zobaczymy, co dalej - przecież to było oczywiste, że wsadzą go do aresztu, póki nie znajdą innego podejrzanego. Niestety nie wierzyłem w dobre intencje policji, miałem wrażenie, że jeśli już kogoś znajda, darują sobie głębsze szukanie i po prostu skupią się na tej jednej osobie. W końcu w dawnych czasach mundurowi polegali na zasadzie "Daj mi człowieka, a znajdę na niego ustawę.".
W pierwszej chwili chciałem się rzucić na policjanta. Obić mu twarz, potem zająć się drugim i zabrać Shuzo jak najdalej. Wiedząc, że tym nic nie wskóram, stałem jak słup soli i obserwowałem, jak drzwi radiowozu się zamykają, a za szybą patrzy na mnie czarnowłosy chłopak, z niebieskimi oczami pełnych łez. On nie może tam być, muszę coś zrobić. Ale co? Starałem się na szybko coś wymyślić, zapomniałem nawet o Piku, który stał kilka metrów ode mnie i tylko się przyglądał temu wszystkiego. Co gorsze, kilku innych cyrkowców także widziało, jak pakują projektanta do wozu i odjeżdżają, a nie mogłem nic zrobić. Bezsilność jest najgorsza. 
- Nie wierzę, że to zrobił - Pik przerwał ciszę i zwrócił na siebie moją uwagę. Spojrzałem na niego i tylko pokiwałem głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy wierzyłem w te zarzuty? Oczywiście, że nie. Mogłem się mylić, co do tego, czy jest w stanie wyrządzić komuś krzywdę, ale wiedziałem, że nie był jakimś super mordercą, który potrafi zabijać widelcem - to się po prostu ze sobą nie łączyło! Tym bardziej, że jego suknia przez całe wesele była czysta. Jeśli miałby zabić sztućcem, na pewno polałaby się krew, która opryskała by jego ubranie; a dobrze pamiętam, że się nie przebierał. To było kłamstwo!
- Co się stało? - usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ojca. W pewnym momencie zacząłem krzyczeć, wyrzuciłem z siebie całą bezsilność w postaci głośnego krzyku, podczas którego opowiedziałem mu o całym zajściu, razem z tym, że straci dziecko (później tego będę żałować, gdyż nie tylko ojciec to usłyszał). - Można spróbować dogadać się z sądem i wpłacić kaucję - ojciec starał się znaleźć jakieś wyjście.
- Nie, to za długo. On nie może być sam. Gdyby nie ciążą, nie martwiłbym się tak. Posiedziałby trzy, cztery dni i jakoś bym go stamtąd wyciągnął, ale ja muszę już. Teraz! - wypowiadając ostatnie słowo, ruszyłem biegiem do przyczepy medyka. Demon. On musi mi pomóc.
Wpadłem do ich przyczepy jak tornado i nie mam pojęcia w jaki sposób i kiedy im wszystko to wyjaśniłem. Mówiłem szybko, czasami nawet plątając się we własnych zdaniach. Medyk jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbawiony, po czym wrócił do swoich wcześniejszych czynności, tylko Robin wyglądał na przyjętego; w pewnym stopniu, ponieważ zachował całkowity sposób. Oni oboje są bez uczuć!, przeszło mi przez głowę.
- Musisz mi pomóc - zwróciłem się do demona. Ten spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem.
- Podaj jakiś powód - powiedział to spokojnie. Kiedy już miałem otworzyć usta, on kontynuował. - Ja nic nie muszę. Mam zająć się waszym dzieciakiem, to chyba wystarczająca pomoc.
- Jeśli nie pomożesz, nie będzie tego dziecka! - zaczynałem tracić cierpliwość.
- Oh! - udał rozczarowanie. - Nie będę miał co robić! - po tych słowach znowu się odwrócił i kontynuował wypełnianie papierków. Załamany odwróciłem się do Robina.
- Proszę, przemów mu do rozsądku. Musi się tam przeteleportować i go stamtąd zabrać. I tak są już problemy z tą ciążą - powiedziałem błagalnym tonem, mając nadzieje, że jakoś mu się to uda.
- A skąd wiesz, że mogę się teleportować? - usłyszałem pytanie z tyłu.
- Bo jesteś demonem idiotą - miałem ochotę go walnąć w ten durny łeb. - Robin, zrób coś! - po chwili chłopak mnie wyminął i szturchnął demona, ale ten tylko pokręcił głową.
- Jestem bardzo zajęty, nie mam czasu - medyk mówił do chłopaka spokojnie. Zastanawiałem się, jakim cudem tylko do niego odzywał się normalnie i bez głupich komentarzy. Odwróciłem się na moment, nie mogąc już patrzeć na tego mężczyznę. Tak bardzo go nienawidziłem, a najgorsze było to, że bez niego stracę ukochane osoby; nie tylko mogę stracić dziecko, ale także męża, jeśli popadnie w depresję. 
Kiedy znowu odwróciłem się do nich, zobaczyłem, jak Robin chyli się nad uchem demona i coś do niego szepcze. Nagle wszystkie osiem ogonów zaczęły się kręcić na boki, jak u szczęśliwego psa, a demon po chwili wstał z szerokim uśmiechem. Spojrzawszy na mnie, posłał mi surowe spojrzenie.
- Masz szczęście - wycelował we mnie palcem, po czym jednym pstryknięciem zniknął z przyczepy. Spojrzałem zdziwiony na Robina.
- Co mu powiedziałeś? - zapytałem. - Chociaż nie, nie chce wiedzieć - zmieniłem zdanie. - W każdym razie bardzo ci dziękuje.
Po kolejnych dwóch sekundach przede mną pojawił się medyk i Shuzo. Gdy mnie zobaczył, od razu rzucił mi się w ramiona. Mocno go przytuliłem. 
- Ja nic nie zrobiłem! - zaczął płakać. Gładziłem go po plecach.
- Wiem, już spokojnie - spojrzałem na demona. Skinąłem mu głową w podzięce, po czym skierowałem się z mężem do wyjścia. - Zamień się w psa, by nikt cię nie zobaczył - Shuzo jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł wykonać ten czynności, więc staliśmy przed drzwiami od zewnętrznej strony i przez cały czas go tuliłem i głaskałem po głowie. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy przestał płakać, zrobił to, o co go prosiłem. Schowałem go pod kurtkę i wróciłem do swojego namiotu.
Usiadłem na łóżku i położyłem jasnego pieska na swoich kolanach. Widziałem w jego oczach smutek i strach. Ucałowałem go w czoło.
- Posłuchaj mnie. Nie możesz teraz zamieniać się w człowieka, nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Policja na pewno tu wkrótce przyjedzie i będzie się o ciebie pytać. Wtedy się schowasz, tak na wypadek, dobrze? - piesek polizał mnie w rękę. - Ale teraz koniecznie musisz mi powiedzieć, co się stało. Tylko na spokojnie, nie bój się - okryłem zwierzę kocykiem. - Jestem przy tobie - dodałem jeszcze.

Shu? Tłumacz się, karty na stół