To zdecydowanie za długo trwało. Kiedy Pik oznajmił, że ktoś chce widzieć tylko Shuzo, od razu poczułem, że coś nie grało. Grzecznie czekałem na niego w namiocie, ale nie udało mi się usiedzieć tutaj dłużej, niż pięć minut. Wychodząc, myślałem raczej, że trafił na kogoś z rodziny, a może na starego znajomego, ewentualnie na kogoś, kto także jest pół psem, ale na pewno nie spodziewałem się policji, która przygniatała mojego męża do ziemi. Przez moment stałem znieruchomiały i starałem się zrozumieć, czy to działo się na prawdę. Dwóch mundurowych skuło Shuzo i gdyby nie moje pytania, pewnie nawet bym nie wiedział, gdzie zostanie zabrany.
Zabić własnego ojca? Shuzo? Nie wierzyłem w to, co słyszałem. Jak mogli go oskarżyć o coś takiego! W ciągu tych dwóch lat, a nawet już trzech za kilka miesięcy, chłopak nie skrzywdził nikogo, nawet zwykłej muchy, która potrafiła go denerwować przed snem, a oni go oskarżają o morderstwo człowieka. Coś tu nie grało... niestety nie miałem czasu na zastanawianie się, co jest prawdą, a co nie, jedyną rzecz, jaką miałem w głowie to fakt, że jeśli chłopak wyląduje w areszcie, dziecko nie przeżyje.
- Ale zaraz - zatrzymałem policjanta, który chciał już odejść do radiowozu, do którego właśnie jego kolega pchał czarnowłosego. - Jeśli chcecie go skuwać i zamykać w areszcie, musicie mieć dowody! - zażądałem, chociaż kompletnie się na tym nie znałem. Sam przecież dawno temu uciekłem przed policją i teraz znowu mam z nią do czynienia i chyba wolałbym, abym to ja był zagrożony wsadzeniem do więzienia, niż mój mąż, do tego ciężarny! (Tak bardzo chciałem im powiedzieć o dziecku, ale nie mogłem).
- Proszę nie utrudniać nam pracy. Na marynarce zmarłego znaleziono włos pana męża oraz jego DNA na widelcu z wesela. Tym widelcem zmarły został kilkanaście razy dźgany - myślałem, że policjant sobie ze mnie żartował. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem mu śmiechem prosto w twarz.
- Chyba pan nie sądzi, że zabił go widelcem. Zwykłym, małym widelcem - chociaż dla mnie wydawało się to zabawne, policjant stał śmiertelnie poważny, a mój humor najwidoczniej działał mu na nerwy.
- Już nie takie rzeczy widziałem. Pański mąż zostaje zabrany, przesłuchamy go i zobaczymy, co dalej - po tych słowach mnie wyminął i ruszył do radiowozy. Zobaczymy, co dalej - przecież to było oczywiste, że wsadzą go do aresztu, póki nie znajdą innego podejrzanego. Niestety nie wierzyłem w dobre intencje policji, miałem wrażenie, że jeśli już kogoś znajda, darują sobie głębsze szukanie i po prostu skupią się na tej jednej osobie. W końcu w dawnych czasach mundurowi polegali na zasadzie "Daj mi człowieka, a znajdę na niego ustawę.".
W pierwszej chwili chciałem się rzucić na policjanta. Obić mu twarz, potem zająć się drugim i zabrać Shuzo jak najdalej. Wiedząc, że tym nic nie wskóram, stałem jak słup soli i obserwowałem, jak drzwi radiowozu się zamykają, a za szybą patrzy na mnie czarnowłosy chłopak, z niebieskimi oczami pełnych łez. On nie może tam być, muszę coś zrobić. Ale co? Starałem się na szybko coś wymyślić, zapomniałem nawet o Piku, który stał kilka metrów ode mnie i tylko się przyglądał temu wszystkiego. Co gorsze, kilku innych cyrkowców także widziało, jak pakują projektanta do wozu i odjeżdżają, a nie mogłem nic zrobić. Bezsilność jest najgorsza.
- Nie wierzę, że to zrobił - Pik przerwał ciszę i zwrócił na siebie moją uwagę. Spojrzałem na niego i tylko pokiwałem głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy wierzyłem w te zarzuty? Oczywiście, że nie. Mogłem się mylić, co do tego, czy jest w stanie wyrządzić komuś krzywdę, ale wiedziałem, że nie był jakimś super mordercą, który potrafi zabijać widelcem - to się po prostu ze sobą nie łączyło! Tym bardziej, że jego suknia przez całe wesele była czysta. Jeśli miałby zabić sztućcem, na pewno polałaby się krew, która opryskała by jego ubranie; a dobrze pamiętam, że się nie przebierał. To było kłamstwo!
- Co się stało? - usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ojca. W pewnym momencie zacząłem krzyczeć, wyrzuciłem z siebie całą bezsilność w postaci głośnego krzyku, podczas którego opowiedziałem mu o całym zajściu, razem z tym, że straci dziecko (później tego będę żałować, gdyż nie tylko ojciec to usłyszał). - Można spróbować dogadać się z sądem i wpłacić kaucję - ojciec starał się znaleźć jakieś wyjście.
- Nie, to za długo. On nie może być sam. Gdyby nie ciążą, nie martwiłbym się tak. Posiedziałby trzy, cztery dni i jakoś bym go stamtąd wyciągnął, ale ja muszę już. Teraz! - wypowiadając ostatnie słowo, ruszyłem biegiem do przyczepy medyka. Demon. On musi mi pomóc.
Wpadłem do ich przyczepy jak tornado i nie mam pojęcia w jaki sposób i kiedy im wszystko to wyjaśniłem. Mówiłem szybko, czasami nawet plątając się we własnych zdaniach. Medyk jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbawiony, po czym wrócił do swoich wcześniejszych czynności, tylko Robin wyglądał na przyjętego; w pewnym stopniu, ponieważ zachował całkowity sposób. Oni oboje są bez uczuć!, przeszło mi przez głowę.
- Musisz mi pomóc - zwróciłem się do demona. Ten spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem.
- Podaj jakiś powód - powiedział to spokojnie. Kiedy już miałem otworzyć usta, on kontynuował. - Ja nic nie muszę. Mam zająć się waszym dzieciakiem, to chyba wystarczająca pomoc.
- Jeśli nie pomożesz, nie będzie tego dziecka! - zaczynałem tracić cierpliwość.
- Oh! - udał rozczarowanie. - Nie będę miał co robić! - po tych słowach znowu się odwrócił i kontynuował wypełnianie papierków. Załamany odwróciłem się do Robina.
- Proszę, przemów mu do rozsądku. Musi się tam przeteleportować i go stamtąd zabrać. I tak są już problemy z tą ciążą - powiedziałem błagalnym tonem, mając nadzieje, że jakoś mu się to uda.
- A skąd wiesz, że mogę się teleportować? - usłyszałem pytanie z tyłu.
- Bo jesteś demonem idiotą - miałem ochotę go walnąć w ten durny łeb. - Robin, zrób coś! - po chwili chłopak mnie wyminął i szturchnął demona, ale ten tylko pokręcił głową.
- Jestem bardzo zajęty, nie mam czasu - medyk mówił do chłopaka spokojnie. Zastanawiałem się, jakim cudem tylko do niego odzywał się normalnie i bez głupich komentarzy. Odwróciłem się na moment, nie mogąc już patrzeć na tego mężczyznę. Tak bardzo go nienawidziłem, a najgorsze było to, że bez niego stracę ukochane osoby; nie tylko mogę stracić dziecko, ale także męża, jeśli popadnie w depresję.
Kiedy znowu odwróciłem się do nich, zobaczyłem, jak Robin chyli się nad uchem demona i coś do niego szepcze. Nagle wszystkie osiem ogonów zaczęły się kręcić na boki, jak u szczęśliwego psa, a demon po chwili wstał z szerokim uśmiechem. Spojrzawszy na mnie, posłał mi surowe spojrzenie.
- Masz szczęście - wycelował we mnie palcem, po czym jednym pstryknięciem zniknął z przyczepy. Spojrzałem zdziwiony na Robina.
- Co mu powiedziałeś? - zapytałem. - Chociaż nie, nie chce wiedzieć - zmieniłem zdanie. - W każdym razie bardzo ci dziękuje.
Po kolejnych dwóch sekundach przede mną pojawił się medyk i Shuzo. Gdy mnie zobaczył, od razu rzucił mi się w ramiona. Mocno go przytuliłem.
- Ja nic nie zrobiłem! - zaczął płakać. Gładziłem go po plecach.
- Wiem, już spokojnie - spojrzałem na demona. Skinąłem mu głową w podzięce, po czym skierowałem się z mężem do wyjścia. - Zamień się w psa, by nikt cię nie zobaczył - Shuzo jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł wykonać ten czynności, więc staliśmy przed drzwiami od zewnętrznej strony i przez cały czas go tuliłem i głaskałem po głowie. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy przestał płakać, zrobił to, o co go prosiłem. Schowałem go pod kurtkę i wróciłem do swojego namiotu.
Usiadłem na łóżku i położyłem jasnego pieska na swoich kolanach. Widziałem w jego oczach smutek i strach. Ucałowałem go w czoło.
- Posłuchaj mnie. Nie możesz teraz zamieniać się w człowieka, nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Policja na pewno tu wkrótce przyjedzie i będzie się o ciebie pytać. Wtedy się schowasz, tak na wypadek, dobrze? - piesek polizał mnie w rękę. - Ale teraz koniecznie musisz mi powiedzieć, co się stało. Tylko na spokojnie, nie bój się - okryłem zwierzę kocykiem. - Jestem przy tobie - dodałem jeszcze.
Shu? Tłumacz się, karty na stół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz