Co za paradoks. Kto by się tego w ogóle spodziewał? Drzazga w tyłku to jest wręcz niespotykane.
Ach, aż brak mi słów.
Był to dość śmieszny fakt, ale... Ja miałem już po prostu dość. Czułem się jak jakiś flak. Jak właśnie taka dziurawa dętka, z której uleciało całe powietrze. Biorąc głęboki oddech, odgarnąłem wszystkie włosy do tyłu. Musiałem sam spiąć dupę i w końcu się ogarnąć, pozbierać do kupy oraz rzecz jasna zająć się drzazgą. Dość szybko się podniosłem, naciągając na siebie koszulkę, po czym kucnąłem przy Lenniem.
- Okej, pokaż to. - odezwałem się z lekkim i zupełnie niepotrzebnym uśmiechem.
- Tylko się pospiesz. - wymruczał mój ukochany, odwracając się do mnie tyłem. Drzazga w tyłku... Dalej nie umiem w to uwierzyć, a to, co zobaczyłem, jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Od razu się skrzywiłem i podrapałem się ręką w tył głowy, wciąż patrząc na jego nagie siedzenie.
- Wieeeesz... - zacząłem dość niepewnie. Drzazga? Było ich tam co najmniej z pięć.- Nie będę ci ściemniać. Jest okropnie.
- Okropnie?
- Ciiii. Załatwię to. - oświadczyłem, po czym zająłem się tym małym problemem. W takich chwilach się cieszyłem, że zapuściłem dłuższe paznokcie. Nie da się ukryć, że znacznie uprościły mi zadanie.
- Ale jak to okropnie- ała! - aż podskoczył, gdy pozbyłem się pierwszej, a później jeszcze na mnie spojrzał ździebko niezadowolony. Cóż ja mogłem na to poradzić? Nie wiedziałem, że aż tak zaboli. Posłałem mu jedynie niepewny uśmiech, a potem zacząłem się tłumaczyć:
- Na tej jednej drzazdze się nie kończy. - wzruszyłem ramionami. - Więc wypnij tu ten tyłek. Chciałbym już wracać. - dodałem, cicho się śmiejąc.
Lennie, a w zasadzie jego siedzenie zapamięta to z pewnością na długi czas. Na szczęście nikomu nie stała się poważna krzywda i znalazły się wszystkie ubrania.
Lubię, jak wszystko się dobrze kończy.
Droga powrotna minęła o wiele szybciej i przede wszystkim sprawniej. Wciąż było gorąco, a dzień co prawda jeszcze nie dobiegał końca, ale nie miałem już naprawdę na co narzekać. Nie chciałem i nie zamierzałem. Nawet nie miałem na to siły! Tyle się działo. Woda, szopy, ubrania, węże, drzazga. Byłem głodny, chciałem już spać, z chęcią też bym się rozpłakał albo może roześmiał? Już sam nie wiem... Jedyne, o czym teraz myślałem, to powrót do namiotu. Resztą zawsze mogłem się zająć później. Gdy już od samego obozowiska dzieliła nas leśna droga, Lennie bardziej się do mnie zbliżył, obejmując mnie ręką.
- Może poniosę cię ten kawałek? Trochę słabo wyglądasz. - zmierzył mnie wzrokiem, ewidentnie jakoś przejęty. Znowu jest coś ze mną nie tak? Znowu widzi coś niepokojącego?
- Hej, po tym wszystkim nie chce być dla ciebie jeszcze większym ciężarem. Co to jest niby przejście paru kroków więcej? Nic mi nie będzie. Po prostu jestem trochę zmęczony. - wyjaśniłem, po czym machnąłem lekceważąco ręką. - Nie zwracaj uwagi. - wciąż szedłem przed siebie, a Lennie mimo wszystko dał się jakoś przekonać i mi się nie narzucał.
Myślałem, że nic mnie już dzisiaj nie zaskoczy i w spokoju się położę. Chyba nigdy jeszcze bardziej się nie pomyliłem jak właśnie dzisiaj, w tej chwili.
Z początku wszystko wydawało się po prostu w porządku. Widząc obozowisko, po raz kolejny zostawiłem Lenniego daleko w tyle. Przyspieszyłem kroku mimo doskwierającego mi zmęczenia. Niby nic takiego, ale już dostałem zadyszki, będąc parę metrów od własnego namiotu. Poczułem dziwny ból w okolicach brzucha, a w zasadzie podbrzusza. W tamtej chwili nie wziąłem tego na serio. Zmęczyłem się, więc nie dziwota, że coś mnie boli. Zaraz mnie będzie boleć całe ciało i nic na to nie poradzę. Nie wierzę, że byłem wtedy taki głupi i wolałem to zbagatelizować. To było takie nieodpowiedzialne z mojej strony...
Z małym trudem doszedłem do namiotu. Myślałem, że zaraz się przewrócę. Ból był bardzo dziwny i zwiększał się z każdą chwilą. Będąc już w środku, chciałem jak najszybciej dostać się do łóżka. Już wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego. Tylko o co mogło chodzić? Gdyby ból nie zmusił mnie podczas drogi do łóżka, do zgięcia się w pół, w życiu bym nie pomyślał...
W sumie to nie było nic takiego.
Mam okres. Automatycznie pojawiła się ta myśl w mojej głowie. Nie przejąłem się za bardzo, wręcz wzruszyłem ramionami, dodając w głowie, że po prostu muszę iść się przebrać. Dopiero dosłownie chwilę później, zamarłem w bezruchu. Przecież żaden facet nie ma okresu... To dlaczego ja... Od razu spojrzałem znów w dół na ociekające krwią spodnie (pech, że były jasne). W tym właśnie momencie dotarło do mnie, coś się mogło stać. Przecież byłem w... DZIECKO! Automatycznie ogarnęła mnie panika, bezsilnie opadłem na kolana. To koniec... Zawaliłem na całej linii. Ręce zaczęły drżeć, a z moich oczu wypływał istny wodospad łez. Lennie w tym samym momencie wszedł już do namiotu. Stanął w wejściu i spojrzał na mnie zszokowany.
- Shu... - tyle zdołał wydukać. Nie wiem, czy chciał coś więcej powiedzieć. Nie wiem, czy w ogóle chciał do mnie przybiec. Nie wiem, czy w ogóle zauważył, co mi się stało... Osobiście nawet na niego nie spojrzałem. To dziecko... Jego albo jej już nie ma... Nie ma i nie będzie.
- Biegnij po lekarza! - wręcz wrzasnąłem załamany, zostając tam na tej ziemi. Chociaż... Po co? Już po wszystkim... Nie ma po co biec. Jednak Lennie i tak to zrobił. Nie pytał czemu, kiedy, jak to się stało. Po prostu zrobił to, co powiedziałem.
Myślałem, że nie będę umiał się powstrzymać, że będę płakać godzinami, a nawet i resztę życia. Jednak gdy lekarz zjawił się w namiocie, podniosłem na niego pusty wzrok, czerwonych od łez oczu. Już tylko czekałem na jego śmiech albo przynajmniej tę okropną wiadomość, że stało się... Nie utrzymałem tego dziecka. Poroniłem tak, jak to się czasem zdarza kobietom. Nic nadzwyczajnego... Zdarza się, że nowe życie tego świata, tak po prostu w tobie umiera, a ty nie możesz nawet nic z tym zrobić. Demoniczny lekarz jednak nie miał mi nic do powiedzenia. Pomógł mi wstać i dostać się do jego namiotu, gdzie mnie zbada i postawi diagnozę. Nie widziałem przy nim Lenniego. W ogóle go nie widziałem, ale to nie był moment na to, żebym się miał za nim rozglądać. Byłem świadom, że teraz już wszystko zniszczyłem. Swoim głupim zachowaniem uśmierciłem niewinnego malucha. Nasze wspólne dziecko.
Będąc już w środku, byłem w kompletnej rozsypce. Siedziałem na swoim miejscu, gotowy jak na wyjście na ścięcie. Skoro temu dziecku nie dałem możliwości na rozwijanie się i przyjście na ten świat, to co ja jeszcze na nim robię? Taki morderca nie zasługuje na życie. Ktoś mi je dał, a ja teraz komuś je odebrałem. Jestem taki okropny.
Wszystko strasznie mi się dłużyło. Miałem wrażenie, że każda czynność, mrugnięcie, wdech, trwa istną wieczność. Życie straciło sens, a ja stałem się potworem.
- Zdarzało się to wcześniej? - zadał chyba najgłupsze pytanie na świecie.
- Nie. - odpowiedziałem krótko, odwracając wzrok gdzieś w bok.
- A w ostatnim czasie bolał cię brzuch, podbrzusze? Przeżyłeś coś stresującego? - wciąż pytał i pytał. Zaczęło mnie już to wnerwiać.
- Powiedz po prostu, że straciłem to dziecko i daj mi stąd wyjść. - powiedziałem, ignorując wcześniejsze pytania. Ileż można tak gadać? Lekarz... Eh nawet nie chce pamiętać, jak się nazywał. Zamrugał zdziwiony, a potem się roześmiał. Już zupełnie nie wiedziałem, o co mu chodzi. Co jest w tym śmiesznego? Wtedy również ktoś wszedł do środka. Był to Robin z Lenniem. Od razu zebrały mi się łzy w oczach. Nie dość, że słyszę te wredne śmiechy, to jeszcze sam widok Lenniego jedynie daje mi do zrozumienia, że kompletnie zawaliłem. Zawiodłem go.
- Robin, weź powiedz temu idiocie, o co naprawdę chodzi. - usłyszałem lekarza, który ledwo co się uspokoił, odsuwając się ode mnie.
- Jak to o co chodzi? - spytałem. Wtedy również zaświtał we mnie mały wątły promyczek nadziei. Lekarz od razu spojrzał na mnie, jakbym serio był jakimś idiotą (a nim nie jestem).
- Radzę, Ci się po pierwsze uspokoić. Ja rozumiem, że to wygląda przerażająco i jak nie wiadomo co. - oznajmił, po czym posadził mnie na kozetce. - Teraz proszę się nie ruszać przez moment. Mam zamiar wam coś pokazać. - powiedział, jednocześnie pstrykając palcem. Wtedy na naszych oczach tuż przy nim pojawił się sprzęt do USG i zaczęła się standardowa procedura, gdzie musiałem odsłonić swój wciąż rosnący brzuch. W namiocie panowała cisza. Zupełnie nie rozumiałem, co on chce udowadniać. Przecież ta krew... Co to by miało być jak nie właśnie poronienie? Ciekawiło mnie też, o czym Lennie właśnie myślał. Jeszcze się do mnie nie odezwał, nie podszedł jakoś bliżej. Czyżby ta krew na spodniach była aż tak odpychająca? Z czasem przeniosłem wzrok na monitor. - Jak można zobaczyć na ekranie wyżej, dziecko jest całe i zdrowe. Więc moje gratulacje, nie poroniłeś. - od razu przeniósł na mnie wzrok. - Chusteczkę, skarbie? - spytał z dziwnie przesłodzonym uśmiechem, po czym mi ją podał. Raz mnie obraża, a potem jest przesadnie miły. Co za paradoks. Wytarłem swój brzuch pozbawiony wszelkich obaw. Nie da się ukryć, że ogromny kamień spadł mi z serca. Od razu spojrzałem na ukochanego wciąż przyszłego ojca z uśmiechem. Jemu też widoczniej od razu zrobiło się lepiej. Nawet nie wiem komu mam dziękować. Co za szczęście. Wszystko jest i będzie w porządku. Od dziś koniec z takimi spacerami. - Ależ, ależ. To nie wszystko. Nie jest to jednak nic poważnego, gdyż jest to ciąża zagrożona. - dodał, co jedynie skutecznie zdmuchnęło całą moją radość. Przeniosłem wzrok z Lenniego prosto na lekarza. Znów obleciał mnie strach. Zrozumiałem z tego tyle, że o ile teraz nie straciłem tego dziecka, to może się to i tak stać w każdej chwili.
- Ale... - nie umiałem nic z siebie wydusić. To wszystko zaczęło mnie już przerażać. Tyle się dzieje... Bezradny przeleciałem wzrokiem po namiocie, dopóki ktoś nie złapał mnie za rękę. Moją pierwszą myślą był Lennie, ale tą osobą okazał się Robin. Uśmiechnął się do mnie ciepło i od razu zrobiło mi się lepiej. Chciałem z nim chwilę porozmawiać, ale nie był to dobry moment. Za nim w ogóle zdążyłem otworzyć usta, lekarz odstawił długopis i wyrwał kartkę z jakiegoś notatnika. - Dlatego, żeby wcześniej wykryć ewentualne zagrożenia i abym mógł na nie odpowiednio zareagować, zalecam obowiązkowo częstsze wizyty. - mówiąc to i tak patrzył się na Lenniego. Z pewnością chciał, żeby tego dopilnował. To okropne, że będzie musiał mnie tak niańczyć. - Do tego odpowiednia dieta, zero stresu, wysiłek fizyczny ograniczony do minimum. O dźwiganiu nawet nie będę wspominał. - podał Lenniemu kartkę, gdzie pewnie wszystko ładnie i dokładnie rozpisał. - Chyba też nie muszę zaznaczać, że drobne potknięcie może sprawić, że do czasu porodu będziesz musiał leżeć. - spojrzał wtedy na mnie z lekkim wrednym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Dobrze wiedział, że taka opcja byłaby dla mnie tragedią i zwariowałbym, tyle leżąc i nic nie robiąc. - Wstawać będziesz mógł co najmniej co trzy godziny na co najwyżej dziesięć minut i wtedy radziłbym się tego ściśle trzymać. - jeszcze mnie straszy... Myślałem, że znów się popłacze. TEGO BYM W ŻYCIU NIE ZNIÓSŁ. To byłby koniec świata.
- Ale... Naprawdę? - spojrzałem po wszystkich tu zebranych, a dłużąca się cisza jedynie potwierdziła, że to nie są żadne głupie żarty.
Nieźle się załatwiłem.
(I jak ci z tym skarbie?)