Króliczki są chyba jeszcze lepsze od owieczek! Obskoczyły mnie całego, jednemu nawet udało się wdrapać na moją głowę. Wszystkie były takie śnieżnobiałe, a przede wszystkim puchate oraz takie delikatne. Mógłbym je tulić godzinami. Jakbym mógł się nie dobrze bawić? To jest dopiero biały raj... Jakbym siedział w samym środku chmurki. Mógłbym tu nawet zasnąć. Jednak gdy tylko poczułem, że ktoś zdejmuje z mojej głowy, wiercącego się na niej królika, od razu spojrzałem w górę z jeszcze większym uśmiechem. Spodziewałem się, że był to mój kochany magik i się nie pomyliłem.
- Są jeszcze lepsze od owieczek. - odpowiedziałem jedynie, obejmując parę zwierzaków. - W ogóle piękne przedstawienie. - wyciągnąłem do niego rękę, wciąż nie przestając się uśmiechać. Lennie od razu za nią złapał i pomógł mi wstać. Część królików przez to wylądowała na ziemi, ale wciąż parę z nich uwiesiło się moich ubrań.
- To nie było nic wielkiego. Tylko trochę królików.
- Oj no nie bądź taki skromny. - pocałowałem go w policzek, a później już odstawiałem króliki po kolei na ziemię. Wtedy znów parę dzieci się nimi zainteresowało, więc nie zostały samotne na ulicy. Tamten pseudo magik już z pewnością nigdy więcej nie pokaże się w tym mieście. Może nawet i skończy z tandetnymi sztuczkami? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Lennie zrobił cyrkowi niezłą reklamę, dodatkowo zdemaskował jakiegoś amatora. Z pewnością w sobotę na występ przyjdzie o wiele więcej osób niż zazwyczaj. To dopiero była magia... Tyle królików. Kolejny biały raj, z którym miałem dzisiejszego dnia do czynienia. Chociaż takie futrzaki nie przebiją sukni ślubnych, a ta, którą miałem okazję przymierzyć, była wręcz bajeczna i zupełnie jakby wyjęta z moich snów. Moja własna kreacja nie sięga tamtej nawet do pięt... Będę musiał się wziąć ostro do pracy, gdy już wrócimy.
Jednak za nim w ogóle któryś z nas pomyślał o powrocie, musieliśmy jeszcze dokończyć nasz spacer i dotrzeć nad jezioro. Po opuszczeniu miasta czekał nas jeszcze spory kawałek do przejścia. Najgorsze było to, że z każdą chwilą było coraz goręcej. Okazała się to być fatalna pora na spacerki. Miałem już ochotę wrócić albo przynajmniej położyć się gdzieś w cieniu drzew. Nie minęło nawet parę minut i czułem, że pot mnie wręcz zalewa. Tak jakbym się normalnie gotował od środka. W takich momentach myślę tylko, żeby się położyć w wannie pełnej lodu, a wraz z tą myślą pojawiła się chęć na lody z musztardą.
- Fatalna pogoda. Czuję się jak na pustyni. - wymamrotałem, spoglądając w niebo ze zmrużonymi oczyma.
- Dotrzemy do jeziora i coś na to zaradzimy. Już niedaleko.
- Gorąco miiiii. - zacząłem marudzić. - Chcę lody. - mruknąłem pod nosem, rozglądając się. Ciągle tylko wydeptana droga, parę drzew i masa trawy oraz chaszczy. Jeziora nawet nie było w zasięgu wzroku, co sprawiało, że czułem się jeszcze bardziej wyczerpany.
Gdy tylko doszliśmy, od razu padłem na trawę w pobliżu brzegu. Czułem delikatny zimny wiaterek, dochodzący ze strony. Było mi o wiele lepiej, ale to wciąż nie było rozwiązaniem problemu panującego zaduchu. Komu się chciało sprawdzać pogodę? Podniosłem głowę w stronę wody.
- Mamy rozwiązanie twojego problemu. - odezwał się wesoło Lennie, przerywając dłużącą się ciszę. Stanął koło mnie, a gdy tylko na niego spojrzałem, ten wskazał wodę. Od razu uniosłem jedną brew, przenosząc wzrok na taflę wody.
- Z chęcią bym wskoczył, ale bycie w mokrych ciuchach to nic wygodnego. - oznajmiłem, zakładając ręce za głowę i znów kładąc się na trawie.
- Możemy wejść bez.
Zmroziło mnie na chwilę, gdy tylko to usłyszałem. Od razu zerwałem się na równego nogi, a na mojej twarzy pojawiły się rumieńce. On jest głupi czy głupi?!
- Powaliło cię?! - wręcz wrzasnąłem oburzony. - Nie ma takiej opcji! - przytuliłem swoje własne ramiona, a Lennie zareagował śmiechem. Co on sobie myśli?! Jeden z bardziej idiotycznych pomysłów, jakie mi kiedykolwiek zaproponował!
- Nie ma tu nikogo poza nami. Daj spokój. - machnął lekceważąco ręką. - Nie ma co panikować.
- Nie będę się rozbierać. - oświadczyłem, znów siadając na trawie z założonymi rękami. Nie było takiej opcji. Wolę stanąć w płomieniach niż paradować nago w wodzie.
- Ale przecież możesz się zmienić w psa. Czym się przejmujesz? - spytał, samemu zaczynając się rozbierać. W sumie miał rację. Przecież mogę być psem, gdy tylko zechcę.
- To... Teraz w sumie niczym. - uśmiechnąłem się, zdejmując koszulkę, a Lennie w tym czasie wskoczył już do wody. Zostawił przy mnie wszystkie swoje ubrania, razem z kapeluszem. Westchnąłem i pokręciłem głową rozbawiony, patrząc, jak rozkoszuje się zimną wodą. Po chwili jednak zająłem się składaniem ubrań, które mi zostawił, a później do nich dołączyłem swoje i skierowałem się do rzeki, by przed samym jej brzegiem zmienić się w psa. Tak dawno się nie zmieniałem, że w sumie trochę zdziwił mnie brzuch, jaki miałem w tej formie. Byłem bardziej okrągły niż zazwyczaj, a właśnie brzuchem już o mało co nie stykałem się z ziemią. Nawet jeśli jestem dopiero w zasadzie na początku ciąży, to aż tak to wpłynęło na postać psa?
- Hej, Shuzo! Chodź do mnie! - od razu podniosłem głowę na chłopaka, który zaczął do mnie machać, będąc dalej od brzegu. Momentalnie zaszczekałem wesoło, zaczynając machać ogonem. Wskoczyłem do wody, mocząc jak na razie same łapki. Nie byłem pewny kolejnych kroków, ale Lennie mnie wołał i ja musiałem się w końcu przełamać. Musiałem do niego przybiec. Wołał mnie i czeka na mnie. Gdy już naprawdę czułem, że jest coraz głębiej i nie dawałem w pełni rady, zmieniłem się w człowieka. Wtedy szybciej dostałem się do Lenniego i pierwsze co zrobiłem, to się wręcz na niego rzuciłem, przytulając go.
- To tylko ten jeden i ostatni raz. Nigdy więcej tak nie zrobię. - oznajmiłem, ocierając się o niego głową, a ten mnie pogłaskał.
- Oczywiście kochany. - jeszcze mocniej mnie przytulił, a ja po chwili zdębiałem, rumieniąc się.
- Ej! Łapy przy sobie. - mruknąłem, niezadowolony spoglądając na niego. Lennie rzecz jasna uśmiechnął się szelmowsko i wziął ręce.
- Już. Przepraszam kochanie. - dał mi buziaka. Od razu przestałem się gniewać.
*
Nie wiem, ile przesiedzieliśmy w wodzie, ale to mnie pierwszemu przyszła ochota na wyjście z wody. Czułem się o niebo lepiej i czułem, że najwyższa pora wyjść. Jednak to Lennie musiał mnie tam zanieść. Byłem zupełnie wyczerpany, dlatego wziął mnie na barana i zaczął nieść w stronę brzegu. Dzięki czemu cały czas się tuliłem do jego pleców i w połowie drogi oczy już same mi się zamykały.
- Co do... Hej wy! - wraz z tym krzykiem wylądowałem w wodzie. Było już na tyle płytko, że spokojnie walnąłem tyłkiem o ziemię wraz ze sporym chlustem. Znów byłem mokry, w dodatku rozbudzony, a pierwsze co zobaczyłem po odgadnięciu mokrych kosmyków, był Lennie, który wybiega z wody w stronę naszych ubrań. Ale czemu tak krzyknął? Podnosząc się, zauważyłem bandę szopów, która ucieka w stronę lasu z naszymi wszystkimi ubraniami.
Nie oszczędziły nawet głupiej pary skarpetek.
Od razu położyłem po sobie uszy, zakrywając się, na chwilę obecną, dość szczurkowatym ogonem.
- To mamy problem. - westchnąłem, śledząc wzrokiem Lenniego, który za wszelką cenę chciał dorwać przynajmniej szopa z jego kapeluszem. Szybko skierowałem się do brzegu, a już przy nim zamieniając się w psa. Ruszyłem biegiem do Lenniego, by mu jakoś pomóc, ale nie było to proste zadanie. Wszystkie szopy w mgnieniu oka wbiegły do lasu, by później wspiąć się wraz z ubraniami na jedną z najwyższych sosen. Wszystkie poukrywały się w dość licznych dziuplach razem ze swoimi nowymi zdobyczami. Już wiem, że na sto procent żaden z nas nie będzie w stanie się tam wspiąć. Trzeba jakoś zmusić te szopy, żeby same nam je oddały. Tylko jak to zrobić? Pomyślałem, opierając przednie łapki o to drzewo i jednocześnie spojrzałem w górę. Lennie stał niedaleko mnie i z pewnością również starał się coś samemu wymyślić. Ja za to postanowiłem wdrożyć swój plan w życie. Zacząłem szczekać, by jakoś wykurzyć te szopy, co i tak było trochę głupie. Najdziwniejsze było to, co po niedługiej chwili się stało.
- Ej, głąby jedne! Nie uczono, że ja pracuję na NOCNĄ zmianę?! - z jednej w wyższych dziupli wyjrzał szop, który ewidentnie miał do mnie problem. Byłem zszokowany tym, że zrozumiałem, co do mnie powiedział. Na chwilę zamilkłem, próbując to jakoś ogarnąć. Przecież zwierzęta nie gadają! Albo to przez to, że jestem psem... I mogę je rozumieć? Postanowiłem to jakoś sprawdzić i odsunąłem się trochę od drzewa, grzecznie siadając i wciąż patrząc na wściekłego szopa.
- Przepraszamy. To wszystko mój błąd. - powiedziałem, będąc zwykłym psem, kładąc po sobie uszy. Nigdy to nie wychodziło wcześniej. Żaden z ludzi mnie nie rozumiał, to może, chociaż szop to zrobi? Usłyszałem, jak zwierzę prychnęło, będąc wciąż dogłębnie urażone. Czyli zrozumiał mnie czy nie? - Słuchaj ty i twoi koledzy... Zabraliście nam ubrania. - szop jedynie przechylił głowę, ewidentnie się mi przysłuchując. Chwilę się zastanowił, a potem krzyknął z góry:
- Może mam, a może nie mam. Posiadam pokaźny asortyment, a wy chcecie interes. - już mi się nie podobała ta rozmowa. To było takie męczące, a ten szop taki wkurzający. Zerknąłem na Lenniego i westchnąłem, ale widząc jego minę, nie do końca rozumiał, co tu się właśnie dzieje. - Wczesna faza kapitalizmu. - dodał jeszcze szop, przez co od razu na niego spojrzałem. - Popyt, podaż, kupno, sprzedaż. Znalezione, niekradzione. - przewróciłem oczami. Nie chciałem się kłócić, ale działało mi to już na nerwy.
- To była właśnie zwykła kradzież. Inaczej by nas tu nie było.
- Dobra. Przyznaję się, ale taka już jest nasza praca. Zabieramy bogatym i sobie zostawiamy! - po tych słowach na gałęziach drzewa pojawiło się jeszcze więcej szopów. Od razu podkuliłem ogon, nie wiedząc, co się dzieje. - Wiesz, jest z nas taka banda! - wszystkie szopy zaczęły cicho chichotać, co tylko jeszcze bardziej mnie zniechęciło, do prowadzenia dalszej rozmowy. Może je po prostu nastraszę?
- Okej, ale z moim człowiekiem lepiej nie zadzieraj. Jest wściekły, dziki i zna karate z Ameryki! - aż podskoczyłem, żeby się upewnić, że naprawdę to usłyszeli wszyscy dokładnie. Niestety efekt tego był zupełnie odwrotny od tego zamierzonego. Chociaż... Zaczęli go obrzucać szyszkami. Na pewno szybko skończy im się amunicja i wtedy połowa sukcesu będzie za nami.
- Auć! Ej! Ała!
Lennie ciągle obrywał po głowie. Szopy naprawdę miały niezłego cela. Niestety, ale czasem trzeba pocierpieć. Mają nasze ubrania. Usiadłem sobie zadowolony za Lenniem i zmieniłem się znów w człowieka.
- Dobrze! Pokażcie, na co was stać! - wykrzyczałem, na końcu pokazując jeszcze język tym szkodnikom.
- Co ty już mnie nie lubisz? - spojrzał za siebie prosto na mnie, zakrywając głowę rękoma. Od razu popatrzyłem na niego zszokowany.
- Nie. Chcę ich tylko podpuścić, żeby wyrzucili wszystkie szyszki. - oznajmiłem, jednocześnie wskazując na szopy. Lennie tylko jeszcze bardziej się skrzywił. Obrywał bez przerwy. Trochę mi go szkoda.
- Przecież to jest las! Sosnowy!
- Oł... Fakt. To może to chwilę potrwać.
- No co ty nie powiesz!
- Dobra. Chwila. Załatwię to. - znów się zmieniłem w psa i podszedłem bliżej drzewa, spoglądając w górę. - Okej, a co powiecie na mały handelek? - zaproponowałem, na co szopy wstrzymały ostrzał, a "szop alfa", z którym miałem okazję wcześniej rozmawiać, już był ciekawy co mam do zaoferowania. A ja... No cóż. Kamień, szyszka, używany patyk. Nie miałem kompletnie nic więcej, więc też nic z tego nie wyszło. Mam wrażenie, że tylko pogorszyłem sytuację...
Już zacząłem się obawiać, że zaleje nas fala szyszek, a ubrań w życiu nie odzyskamy. I, tak czy siak, na chwilę obecną sądzę, że przyjdzie nam wrócić do cyrku w takim stanie, ale można powiedzieć, że się pomyliłem. Już zmieniłem się w człowieka, by przekazać Lenniemu tą jakże smutną wiadomość, że nic nie zdziałam. Gdy tu nagle z jednej z dziupli zaczęły wylatywać gołębie, potem jakieś konfetti, aż w końcu wystrzelił z niej fajerwerek i poleciał gdzieś w las.
- ... Mają twój kapelusz tam... - stwierdziłem, po całym zaistniałym zamieszaniu. - I kompletnie nie wiem, co zrobić. - dodałem, zakrywając się ogonem. - Prędzej nas obrzucą szyszkami, niż oddadzą choćby skarpetkę.
(Lennie?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz