Naprawdę nie wiem, na co Lennie liczył, zabierając mnie do lasu w dodatku o tej porze. Jeśli chciał znaleźć trupa, to sory, ale na pewno leży już dawno w kostnicy, a wszystkie dowody zbrodni zagarnęła policja. Nawet jeśli coś pominęli, to skąd pewności, że został zamordowany akurat tam, gdzie się zatrzymaliśmy? Nic nie jest pewne. Tak samo, jak to, czy doprowadzę nas we właściwe miejsce. Było wtedy ciemno, a sam jakoś niewiele pamiętam z tej leśnej gonitwy. Jako pies też jakoś nie widzę siebie w roli jakiegoś tropiciela.
Nie da się ukryć, że mój stosunek do tej wyprawy był dość sceptyczny. Sama pogada, zwiastowała jakiś zły omen. Taką ciszę przed burzą... Jednak nie chciałem już wcześniej zaczynać z nim tej dyskusji. Aktualnie jest mi wszystko jedno. Wszystkie wczorajsze emocje opadły i czuję się teraz taki wypruty ze wszystkiego. Jakbym był takim żywym trupem lub coś w tym stylu. Ewidentnie wstałem lewą nogą, ale mało mnie to obchodzi. Nie skomentowałem żadną reakcją radosnego obwieszczenia Lenniego, tylko po prostu ruszyłem przodem z nosem przy ziemi, co jakiś czas się rozglądając. Mimo wszystko miałem nadzieję, że mnie olśni i zdołam znaleźć cokolwiek. Wiem, że po drodze wypuściłem jego kapelusz, a potem przed samą skarpą rzuciłem gdzieś jego szalikiem. Oczywiście nie mogłem być pewny, że to mogło dalej tam gdzieś leżeć. Policja mogła to zabrać. Ewentualnie poleciało z wiatrem w świat czy coś.
Z mojej perspektywy znalezienie jakiegokolwiek znajomego mi miejsca było jeszcze trudniejsze niż normalnie. Praktycznie każde drzewo i krzak wyglądało identycznie, a tak z dołu to już w ogóle. W takich chwilach to żałuję, że jest ze mnie taki niski pies, a przez ten brzuch nie mogłem nawet zwykłego większego kamienia przeskoczyć. Irytowało mnie to strasznie, co pewnie nawet sam Lennie zauważył. Niestety chcąc czy nie chcąc i tak nic się nie dało na to zaradzić.
Cały czas szedłem na ślepo. Nie byłem pewny ani jednego kroku, ale dobrze pamiętałem ten charakterystyczny dźwięk wody z oddali oraz sam fakt, że nie biegłem jakoś długo, żeby dostać się do samej skarpy. Czułem, że mimo wszystko się zbliżamy, ale brakowało mi dowodów. Ciągle tylko krzaki, drzewa, trawa, patyki, szyszki, aż tu nagle mój wzrok przykuło coś na odstającej niedaleko gałęzi. Od razu pobiegłem w tamtą stronę i już na miejscu zacząłem szczekać, aby Lennie jak najszybciej do mnie dołączył. Stałem centralnie nad możliwą poszlaką, którą był kołyszący się wraz z wiatrem na gałęzi kapelusz. Tak z dołu ciężko mi było ocenić, ale wyglądał mi na dostojnego kuzyna fedory. Cały czarny z usztywnianym rondo z wygiętą do góry krawędzią. Nieźle wypasiony mimo wszystko. Gdy tylko Lennie zdjął go z gałęzi, kucnął przy mnie, zaczynając oglądać nakrycie głowy. Od razu zrobiłem to samo. Stanąłem na tylnych łapach, opierając przednie o kolano Lenniego i dokładnie przyglądając się kapeluszowi.
- To jego? - spytał, tak dla pewności, a ja zaszczekałem w odpowiedzi, chcąc oczywiście mu przytaknąć. Kapelusz był wykonany z króliczego włosa. Na pewno nie był tani. Takie modele nawet do dzisiaj są uważane za ikonę mody biznesu, czy też polityki. Mogło mnie to jedynie utwierdzić w fakcie, że mimo wszystko niczego mu w życiu nie brakowało. Ewentualnie chciał się nieźle odwalić na ślub własnego syna. Udało mi się zajrzeć również do środka kapelusza. Widniała tam metka z dość znajomym mi logo, ale za nic nie mogłem sobie teraz przypomnieć, skąd mogę je kojarzyć... Lennie mimo wszystko wolał zabrać kapelusz ze sobą. Chciałem od razu mu wszystko powiedzieć, co miałem w głowie, ale kto chciałby teraz ryzykować? Nie widzi mi się wrócić do więzienia, skoro już raz nie było mi dane tam iść dla dobra dziecka. Postanowiłem na razie iść dalej. Chciałem jak najszybciej to załatwić i wrócić do cyrku. Ani trochę nie podobała mi się ta wycieczka. Nie chce oczywiście nic krakać, ale czułem lekki niepokój. Tak jakby coś się miało zaraz stać. Droga mimo wszystko była prosta. Słyszałem coraz wyraźniej płynącą w dole wodę, aż w końcu moim oczom ukazał się znajomy widok, ale w świetle dziennym. Skarpa, woda i wszystko po jej drugiej stronie. Kamień, na którym siedział... Nie widziałem żadnych taśm policyjnych. Na pewno nie zginął w tym miejscu. Musiał gdzieś pójść, ale raczej się nie wracał. Skoro połączyli to z weselem, to i tak musiało się to stać gdzieś niedaleko. Wiadome było to, że musieliśmy przejść na drugą stronę. Na pewno byliśmy już blisko. Zacząłem cicho kwilić, chodząc wzdłuż skarpy, dając tym Lenniemu jasno do zrozumienia, że musimy przejść na drugą stronę, a później pobiegłem wzdłuż skarpy. Wracając, wtedy odkryłem, że dalej leży przewrócone drzewo i jest na tyle stabilne i grube, że można po nim przejść jak po kładce. Oczywiście miałem problem, żeby na nie wejść. Starałem się na nie wskoczyć, jakoś się wdrapać z pomocą pazurów, ale skończyło się na tym, że Lennie po prostu wziął mnie na ręce. Wszedł na pień, ocenił jako tako jego stabilność i zaczął iść do przodu. Nie śmiałem się nawet drgnąć, dopóki nie byliśmy po drugiej stronie na stałym gruncie. Za to od razu zacząłem się rozglądać. Może rzeczywiście gdzieś tutaj został zamordowany? Przez drzewa nie zauważyłem nic niepokojącego, a dookoła rozlegała się głucha cisza, przerywana szumem wody. Jakby cały las opustoszał.
Po przekroczeniu wąwozu od razu zeskoczyłem z rąk Lenniego i pobiegłem w stronę miejsca, gdzie rozmawiałem z ojcem. Niepotrzebnie tak bardzo się spieszyłem, ale naprawdę już chciałem wrócić. Rozwiązując tę zagadkę, wpakujemy się na pewno w jakieś kolejne bagno. Ojciec od zawsze prowadził szemrane interesy. Pewnie komuś się naraził, a zdobycie na to dowodów będzie cholernie trudne. Nie sądzę, że będziemy mieć szczęście i szybko załatwimy całą sprawę. Ogólnie ciągle coś się dzieje w naszym życiu... Poradziliśmy sobie ze wszystkimi wcześniejszymi sytuacjami, dziś musimy poradzić sobie z tą.
Tak jak się spodziewałem, na miejscu nic nie było. Obaj zaczęliśmy się rozglądać, aż w końcu sam trochę się za bardzo oddaliłem. Odszedłem od kamienia prosto, co po chwilę się rozglądając za czymś interesującym. To musiało być gdzieś tutaj. Skręciłem w prawo. Potem w lewo i może jeszcze raz w prawo, a potem jakoś prosto szedłem...
- Piesku!
Usłyszałem jedynie zza drzew mojego męża, a tuż po nim zbliżające się grzmoty. Od razu oderwałem nos od ziemi, stawiając uszy, gdyż tu nagle kropla wody spadła prosto na mój nos, przez co nie mogłem się powstrzymać od kichnięcia. Tak też pogoda zaczęła się diametralnie zmieniać. Szybko ruszyłem w drogę powrotną, a z każdym moim kolejnym krokiem zaczęło coraz mocniej padać. Już kląłem w myślach. Jeszcze przed chwilą tak dobrze słyszałem Lenniego, a teraz ślad po nim zaginął. Żadnego wołania... O co tu chodzi? Stanąłem w miejscu, zaczynając szczekać. Kolejne grzmoty, aż w końcu niebo przecięła śnieżnobiała błyskawica. Świat pociemniał, a woda spadała z nieba jak z wodospadu. Nie możliwe, żebym odszedł aż tak daleko... A nie byłem i tak pewny czy Lennie mnie w ogóle słyszy... Ha. Nie mówiłem, że to się źle skończy? Nie chciałem się niepotrzebnie nakręcać. Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła, a później dla własnej wygody zmieniłem się w człowieka.
- Lennie! Gdzie jesteś?! - zacząłem krzyczeć na wszystkie strony, ale za którymś razem moje wołanie przerwały kolejne grzmoty. Stwierdziłem, że mimo wszystko dalej się będę wycofywać. Niemożliwe, żebym odszedł aż tak daleko. Byłem już cały przemoknięty. Deszcz był niemiłosierny. Nawet w środku lasu. Czułem się, jakbym normalnie stał pod prysznicem, tylko woda była strasznie nieprzyjemnie zimna i za nic nie mogłem jej zatrzymać. Ciekawe czy można się utopić w takim deszczu. Mało co widziałem przez ciągle spadające krople wody. Włosy kleiły mi się do skóry. Tak samo z resztą, jak ubrania, a o butach już nie będę wspominać. Z każdym krokiem czułem przelewającą się w nich wodę. Do tego z każdą chwilą było coraz zimniej. Tego mi brakowało, żeby jeszcze złapać jakieś choróbsko podczas ciąży...
Miałem wrażenie, jakbym cały czas kręcił się w kółko. Chociaż przez tę fatalną pogodę już zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Ciągle padał deszcz, a z każdym grzmotem czułem się coraz gorzej, a gdy dodatkowo zerwał się mocny wiatr, modliłem się, aby czasem jakieś drzewo nie zwaliło mi się na głowę. Teraz to nawet jeśliby gdzieś tutaj były ślady albo dowody na moją niewinność, to zmyły się razem z deszczem. Został tylko ten kapelusz ze znajomą metką... Czy mogło być jeszcze gorzej?
Musiałem odsapnąć. Oparłem się o jedno z drzew najbliżej mnie. Co prawda nie było jakąś świetną osłoną przed deszczem ani na pewno bezpiecznym piorunochronem, ale to wciąż był las, a nie gołe pole i jedyne drzewo w okolicy. Jedną rękę oparłem o szorstką korę, a drugą odgarnąłem w tył przemoczone włosy z twarzy. Wziąłem parę głębokich wdechów, podziwiając tą jakże urzekającą i mokrą leśną scenerię. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Spojrzałem w lewo, potem w prawo, a gdy już miałem spojrzeć za siebie, coś, a w zasadzie ktoś złapał mnie od tyłu. Serce mi wręcz stanęło. Wiem, że jestem poszukiwany, ale nie sądziłem, że w tym momencie w taką ulewę ktoś by mnie w ogóle szukał, ani tym bardziej próbował oddać w ręce glin. Chciałem już zacząć krzyczeć, wołać o pomoc. Zrobić cokolwiek by tylko ktoś mi pomógł albo przynajmniej, żeby stał się cud. Jednak... Gdy spojrzałem uważniej na napastnika, momentalnie się uspokoiłem.
(Lennie~? To ty mnie tu straszysz czy jednak mam przerąbane?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz