Pociągnąłem niepewnie białowłosego demona za skrawek ubrania.
- Pomożesz nam wrócić do cyrku? - zapytałem szeptem, który był ledwo dosłyszalny, przez szmer, jaki wywołały tutaj te dziwne stwory. Kiedy tutaj wpadły, moje znaki automatycznie zaczęły świecić. Nie chciałem tutaj zostawać dłużej, z drugiej jednak strony nie miałem pojęcia, jak stąd wyjść. Na nasze szczęście Yukito okazał się miłą (acz dziwną) osobą, która skinęła głową i pstryknęła palcami, przywołując do siebie sługę. On z nich wszystkich wyglądał najbardziej ludzko, chociaż zamiast głowy, miał łeb jelenia. Odprowadził nas do wyjścia i wskazał drogę do cyrku.
Moje znaki cały czas się świeciły, miałem złe przeczucia. Nawet gdy dotarliśmy do domu, one nie zgasły. Jelenioczłowiek zniknął, kiedy ujrzeliśmy plac namiotów, a ja szybko pobiegłem w stronę przyczepy. Gdy usiadłem na łóżku i posadziłem Viviego obok siebie, zacząłem się martwić.
- Robin, coś się zbliża, schowaj się – miniaturowa wersja lisa była gotowa mnie bronić za wszelką cenę.
- To nic nie da – położyłem głowę na poduszce. Byłem okropnie zmęczony tym wszystkim.
- To, że jestem mały, nie znaczy, że nie mogę nikogo zabić – powiedział hardo, a ja posłałem mu ostre spojrzenie.
- Proszę cię, nie chce cię stracić – podniosłem się i wziąłem go na ręce. - Tak swoją drogą, wiesz o co chodziło Yukito? - Vivi przez chwilę milczał, jego policzki zrobiły się na moment różowe, a potem pokręcił przecząco głową.
- To wariat, nie myśl o tym – pogładził swoimi małymi rączkami moje palce.
- Ale to co mówił… - zamilkłem, nie wiedząc, co chce powiedzieć.
W tym samym momencie usłyszałem potężny huk. Zamknąłem oczy i schowałem przy sobie małego demonka. Wokół nas pojawiła się gęsta mgła, a raczej kurz, wywołany zniszczeniem połowy przyczepy. Była ona rozwalona na drobne kawałki, a kiedy dym się rozrzedził, na rozwalonej przyczepie, a konkretniej, to na rozwalonej kuchni, pojawiła się czarna postura. Wstałem i przyjrzałem się temu komuś.
- Robin! Uciekaj! - krzyczał lisek, ale go nie posłuchałem. Zamiast tego położyłem go na swoim ramieniu i zmrużyłem oczy. W końcu dostrzegłem osobę, jakże mi znaną i jakże przeze mnie znienawidzoną. W tej chwili nie bałem się, jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyłem. Nie bałem się duchów dzieci, jego mocy czy samego faktu, że był wszystko niszczycielskim demonem, który z łatwością może mnie zabić. Nie potrafiłem określić dokładnie uczucia, jakie mną kierowało, kiedy ruszyłem w jego kierunku, aby stanąć twarzą w twarz z wrogiem, ale było ono podobne do tego, kiedy zaatakowałem własnego ojca, będąc dzieckiem. Strach, nienawiść, bezsilność, frustracja i… żal.
- Przyznaj, że to było cudowne wejście – Riddle uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, a teraz podaj mi tego mikrusa, abym się mógł mu się przyjrzeć. Tobą się później zajmę – powiedział, a ja milczałem. Vivi zaczął na mnie krzyczeć, aby uciekał, schował się, że on sobie z nim poradzi, ale ja stałem w miejscu i się nie odzywałem. Cały czas mu się przyglądałem, w pewnym momencie czując, jak moje znaki gasną. Nie rozumiałem tego, przede mną stał demon, gotowy mnie i Viviego zabić, a one nie świeciły, jak to miały w zwyczaju, pokazywać mi niebezpieczeństwo. Tak jakby… go nie było.
- Riddle, czego ty znowu chcesz? - zapytał Vivi.
- Ja? Wypróbować moje nowe moce – uśmiechnął się szeroko, a w jego dłoni nagle pojawiła się broń. Był to miecz, który należał do Castiela.
- Skąd go masz? - odezwałem się.
- Poszedłem wyrównać rachunki ze starym znajomym, musiał mi ją oddać. Tak samo swoje moce – powiedział, udając smutnego, aby po chwili uśmiechnąć się od ucha do ucha. - Zaraz ci pokaże – skierował w moją stronę miecz. Zamachnął się mocno, wytwarzając świetliste cięcie, które ruszyło w moją stronę.
To była chwila. Stałem w miejscu i nawet się nie poruszyłem. Moje znaki nie świeciły, a nie wierzyłem, aby się zepsuły. Prędzej bym uwierzył, że nie ma niebezpieczeństwa. To też ruszyłem w kierunku drugiej myśli, zostając w miejscu i czekając.
Tak naprawdę chyba nigdy się nie dowiem, dlaczego żyłem. Moc skierowana w naszą stronę zniknęła, rozpłynęła się, tak jakby przede mną stał jakiś niewidzialny mur, który nie pozwalał mnie skrzywdzić. To tamo działo się z kolejnymi pociskami, z kolejnymi mocami. Wszystko, co tworzył demon, każda jego nowo nabyta umiejętność, kiedy dolatywała do mnie i dzieliły nas jakieś dwa metry, ona znikała, nawet mnie nie dotykając. Tatuaże dalej nie świeciły.
- Chyba jest coś nie tak z tymi twoimi mocami – zaśmiał się Vivi, a Riddle zmarszczył brwi. Nie dał się jednak wytrącić z równowagi.
- Nie martw się, jeszcze przyjdzie na ciebie pora. W końcu mamy na to całą wieczność – ostentacyjnie się odwrócił i zniknął. Rozejrzałem się po wpół zniszczonej przyczepie, lisek po chwili westchnął. - Muszę poczekać, aż urosnę. Dopiero wtedy będę miał wystarczająco siły, aby to naprawić – potem się odwrócił do mnie i pociągnął lekko za kosmyk włosów. - A teraz Robinku… mów, co to miało być?! - zaczął machać rączkami. Chwyciłem go za ubranko i postawiłem na swojej dłoni.
- Ale co?
- Już nie mówię o tym, że wystawiłeś mu się na śmierć, ale co to było z tymi mocami? Dlaczego one znikały? Co ty zrobiłeś?! - czyżby się o mnie bał? Pogłaskałem go po główce i skierowałem się do wyjścia, ponownie sadzając go na barku. Na zewnątrz zobaczyłem kilku gapiów, ale jedyne co zrobiłem, to powiedziałem Pikowi, że wszystko gra i ruszyłem do swojego starego namiotu.
- Nie wiem Vivi – odezwałem się w końcu, sadzając go na swoim barku. - Posiedzimy u mnie, dobrze? - lis pokiwał tylko głową. - A co do Riddle’a… ja naprawdę nie wiem. Moje znaki się nie świeciły, więc zaryzykowałem – przyznałem szczerze.
- CO?! - krzyknął mi prosto do ucha. - A jakby się myliły? Jakbyś zginął?! Robin! - zdjąłem go ze swojego ramienia, kiedy zaczęło nie boleć ucho.
- Tęskniłbyś za mną? - zapytałem spokojnie. Nadymał policzki ze złości i tupnął nóżką.
- Oczywiście, że tak! - krzyknął. - Więc więcej mi tak nie rób! - obrażony odwrócił się do mnie plecami. W tym momencie doszedłem do swojego namiotu. Wszedłem do środka, nic się w nim nie zmieniło, łóżko i jedna szafka. Tyle mi starczyło.
- Może to jego wina? - pomyślałem głośno.
- Hm? - lis zadarł głowę do góry, spoglądając na mnie kątem oka.
- Mówił, że to moce Castiela. On był aniołem, więc albo demon się nie może nimi posługiwać, albo nie może nikogo ranić – usiadłem na łóżku i postawiłem go obok siebie. Położyłem głowę na poduszce. - Vivi, nie złość się już – poprosiłem. Ten popatrzył na mnie z dziwnym grymasem na twarzy, po czym także się położył.
- Pomyślę. Okropnie mnie nastraszyłeś – znowu pogłaskałem go po główce.
- Przepraszam.
Yukito mówił o rzeczach o których już dawno temu zapomniałem i przestałem rozumieć. W momencie, w którym obudziłem się w lesie, nie pamiętając niczego, co działo się wcześniej, nauczyłem się żyć jak społeczeństwo, które funkcjonowało wokół mnie; czyli jak zwierzęta. Jadłem jak one, poruszałem się jak one, porozumiewałem się z nimi i czułem to co one. Zwierzęta są proste, relacje między nimi tak samo. Wszystko prowadzi tylko do poszerzania gatunku, a ich samo życie nie jest przepełnione wieloma uczuciami – temu też sam zapomniałem jak je odczuwać, a nawet, czym one są. To, co mówił demon, sprawiło, że przypomniałem sobie wszystko co czułem w dzieciństwie, niestety zbyt słabo, aby wiedzieć, skąd one się wzięły.
Dręczyło mnie jedno pytanie: Co ja czułem? I nie chodziło mi o uczucia w tym momencie, wywołane przez otoczenie, ale o „relację”, jaka może istnieć pomiędzy mną, a Vivim. Do tej pory był po prostu moim „przyjacielem”, w szeroko rozumianym przeze mnie pojęciu. Był tak naprawdę wszystkim, co kojarzyło mi się z bezpieczeństwem, przyjemnością, zabawą i zrozumieniem, ale także z niebezpieczeństwem i smutkiem. Nie rozumiałem jego niektórych zachowań, nie podobało mi się, kiedy za każdym razem kazał mi uciekać, chować się, albo kogoś nie słuchać. Nie miałem też pojęcia, co on mógł czuć.
- Robinku – usłyszałem głosik Viviego, która zaczął mnie szturchać w rękę.
- Hm?
- Zamyśliłeś się – stwierdził, a ja tylko przytaknąłem.
- Vivi… Co ty czujesz? - zapytałem, wiedząc, że sam do niczego nie dojdę. Mały demonek nagle zrobił się czerwony.
- Może jestem trochę zmęczony… albo znudzony… - zaczął się zastanawiać.
- Nie o to mi chodzi – powiedziałem łagodnie. - Co czujesz do mnie? W jakiej my jesteśmy relacji? - doprecyzowałem pytanie.
Vivi? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz