“W porównaniu do ciebie mnie mało co obchodzi mieszkanie tu.”. Może i było w tym trochę racji. Cyrk dawał mi w pewien sposób poczucie bezpieczeństwa. Miałem wrażenie, że tutaj nikt mnie nie znajdzie. Wokół mnie było pełno dziwaków, na których wszyscy zwracali większą uwagę, niż na mnie. W tym samym miejscu spałem i pracowałem. Do tego mogłem robić coś, co umiałem prawie profesjonalnie – rzucać nożami.
- Więc idź to zrób – powiedziałem trochę zdenerwowany. O dziwo jego słowa trochę popsuły mój i tak już słaby humor. – Nie wywalą mnie za to, może tylko ciebie, jak Pikowi się będzie nudziło – dokończyłem i bez słowa pożegnania wyminąłem go.
Działał mi na nerwy – w sumie, jak wszyscy. Założyłem kaptur na głowę i starałem się zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Chciałem ponownie zignorować wszystkich wokół mnie ludzi, w tym celu użyłem mocy i przeniosłem się… nie miałem pojęcia gdzie. Znałem skądś to miejsce, ale nie pamiętałem skąd. Często tu się przenosiłem, kiedy chciałem pozbierać myśli, albo odpocząć od wszystkiego. Towarzyszyło mi przy tym tajemnicze uczucie nostalgii. Na początku zastanawiałem się, skąd ona się bierze, ale po wielu nie udanych próbach, przestałem. Cieszyłem się chwilą: było to zwyczajne, ale na swój sposób urocze miejsce. Nieduża wysepka na środku spokojnej rzeki, położonej w lesie. Nic nadzwyczajnego, a mimo tego uwielbiałem przesiadywać na dębię, który pokrywał całą powierzchnie. Prawdopodobnie kiedyś nie było tutaj wody. Zbiornik jest płytki, ale głęboki na tyle, aby mniejsze ryby mogły tędy przepłynąć. Do zimy woda zawsze znika, a pojawia się na wiosnę. Miejsce zwracało moją uwagę przez ciszę i drzewo w nietypowym miejscu. Najprzyjemniej siedziało się na najwyższej gałęzi, z której widziałeś zachód słońca i gwiazdy. Nie wracałem do cyrku, aż do północy.
Następnego dnia postanowiłem wybrać się do Meksyku. Czułem w powietrzu deszcz, który zniknął parę minut wcześniej. Ludzie na nowo wychodzili z domów i zajmowali się swoimi sprawami. Cały czas przechodziłem między straganami wypchanymi różnymi przedmiotami i jedzeniem, a dzięki tłumowi ludzi bez problemu zabierałem parę rzeczy, głównie to jedzenie. Nigdy nie pamiętałem tych ich dziwnych nazw, prócz jednego – mole. To było mięso w czekoladzie, śmieszne połączenie, ale smaczne.
Długo nie zatrzymałem się w mieście. Meksyk jest straszny pod jednym względem – jeśli nie jesteś stąd, na wejściu mogą ci wyciąć organy. W taki sposób określił to miejsce przewodnik, który zabraniał turystom oddalania się od grupy. Na początku mnie to śmieszyło, myślałem, że to zwykła bujda, aby nie narobić kłopotów, ale jednak pewnego dnia wsadzili mi na głowę worek. Nim się udusiłem, przeniosłem się z powrotem do cyrku. Tak było i dzisiaj, kiedy tylko zobaczyłem podejrzany ruch między uliczkami, wróciłem do domu – tak dla bezpieczeństwa.
Niestety i tu nie było lepiej. Nagle ktoś złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.
- Szlag, czego… - nie pozwolono mi dokończyć.
- Gdzieś ty był? – zapytał Vogel. – Wszędzie cię szukam. Ktoś podpalił jeden z namiotów i mówią, że to ty – powiedział szybko. Zmarszczyłem brwi i wyrwałem ramię z jego uścisku.
- Przecież od rana byłem w Meksyku – wyjaśniłem.
- Gdzie? – na moment go zamurowało.
- No w Meksyku! – wykrzyczałem.
- Jumper! – odwróciłem głowę w bok. Pik stał kilka metrów ode mnie i uważnie mierzył mnie wzrokiem. Nagle poczułem się jakiś malutki.
Vogel? Wyszło słabe, ale nie chciałam, byś dłużej czekał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz