Gdy młoda kobieta o urodzie perły pochylała się nad schludnie zagospodarowanym i jednocześnie profesjonalnie zastawionym blacie, lustrowałem stronice księgi, którą wsunęła w moje dłonie. Słuchałem jej wypowiedzi rejestrując każde słowo, którym mnie raczyła, a przy tym oddawałem się lekturze chłonąc informacje na temat konkretnych efektów brylancji charakterystycznych dla odpowiednich kryształów, które różniły się na wielu płaszczyznach, o których opowiadały kolejne stronice. O kątach krytycznych, szlifie schodkowym, brylantowym, czy krzyżowym oraz o kryształach, przy których stosuje się je aby uzyskać najbardziej pożądany i ceniony przez kolekcjonerów efekt przeczytałem dosyć pobieżnie, ale mnogość, i waga informacji zawartych na paginach była niemożliwa do opanowania w stosunkowo krótkim czasie.
Pomimo praeclusio na czytanie uzależnionego od tego, jak długo będzie trwała wypowiedź kobiety, pozwoliłem sobie na czysto egoistyczne upajanie się ciężarem księgi w swoich dłoniach i dostojnym szelestem przekładanych stron. Słuchając o kamieniu oglądanym przez mojego gospodarza, poświęcałem część swojej uwagi nie tylko treściom zawartym w książce, ale również jej fizycznej postaci. Wadze, wydaniu, drukowi, odcieniom papieru, jego gęstości i skanom ilustracji, które zawierała. Książka nie była nowa, ale jej stan ocierał się o miano zachwycającego. Widać było, że ją ceniono i o nią dbano. Powodów takiej troski o przedmiot mogło być wiele, począwszy od skrupulatności właściciela, przez zwykłe kultywowanie drogocenności kompendium, aż po bardziej materialistyczną i wyrachowaną świadomość użyteczności jego treści, która aż zmuszała do zachowania księgi w idealnym stanie.
W przypadku kobiety toczącej swój monolog nieopodal mnie, intuicyjnie przeczuwałem to trzecie. Wszystko w jej osobie informowało o wyćwiczonej już predyspozycji do gromadzenia dóbr. Sposób, w jaki opowiadała o moim kamieniu sprawiał wrażenie dokładnego, opartego na ogromie wiedzy i doświadczenia. Zakładałem możliwość, że to co mówi może być jedynie dobrze wypracowanym blefem, pobieżną wiedzą ubraną w ładnie brzmiące, skomplikowane słowa, ewentualnie wypracowanymi i wyuczonymi formułkami, których natłok ma sprawić, że słuchacz zgubi sens i pozwoli aby nim manipulowano, i go okradano. Choć brałem pod uwagę taki stan rzeczy, istniała również szansa, że słucham nie gorliwego oszusta, a prawdziwego fachowca o niebagatelnej wiedzy na temat kamieni szlachetnych. Ewentualnie - jedno i drugie.
Choć jej wypowiedzi były interesujące i warte bacznego słuchania, to moment, w którym rozpoczęła pozornie nieudolny szantaż wydał mi się prawdziwie apetyczny. Nie groziła mi wprost, nie zastawiała zdecydowanych i solidnych sideł. Nic, co mogłoby mnie spłoszyć, ale z pewnością już coś, co miało uświadomić mnie o możliwych komplikacjach.
Zainteresował mnie sam zabieg, a raczej to, co musiało stać za pomysłem tkania sieci wobec obiecującego klienta, z jeszcze bardziej obiecującym klejnotem.
Gdy się tak produkowała, zaznaczając kwestię ewentualnych problemów z władzami, przeglądałem jeszcze strony trzymanej książki. W istocie, wiele bym dał za zdjęcie rękawiczek i poczucie tekstury na własnej skórze.
Niestety, nie był to moment na oddawanie się przyjemnościom, a na przemyślany interes.
Gdy jubilerka odwróciła się w fotelu opierając twarz na zaciśniętej pięści i czekając na moją ofertę, powoli zamknąłem książkę, układając dłoń na okładce.
Jej szarobiałe włosy i alabastrową skórę z prawej strony muskało jasne światło fachowej lampy stojącej na biurku, oświetlając na złoto jej policzek, knykcie i grzywkę z lekka zasłaniającą oczy.
Złoty połysk na skórze, który przypominał brokat nie był tak częstym widokiem. Należało mieć naprawdę nisko napigmentowaną skórę, tak białą, jak się tylko dało, aby w sztucznym świetle korzystać ze złotych refleksów, a nie żółtych plam, które odbijałyby się na zaledwie nieco bardziej brzoskwiniowej skórze. Możliwe, że ktoś pozbawiony świadomości dostojeństwa uznałby to za mocną przesadę, ale dla arystokratów odcień cery miał prawdziwe i sensowne znaczenie, czego prosty człowiek często nie doceniał, i spłycał tą wartość do poziomu bezsensownego stereotypu o bladych monarchach.
Nie przedłużając oczekiwania kobiety, zasiadłem w fotelu głębiej, skrywając się w miękkim półmroku.
- Lacie, prawda? - zapytałem, z książką ułożoną na kolanie. - La natte, warkocz.
- Słucham? - zapytała niewzruszenie, z pewnością nie ciesząc się z wypowiedzi nie na temat.
- Lacie, czyli warkocz. - powtórzyłem i niespiesznie podniosłem się z fotela. - Co prawda to starofrancuskie określenie, które wyszło już z użycia. Wywodzi się od miejscowości założonej w średniowieczu przez rodzinę Lassy. Miasteczko leży na terenie współczesnego Calvados, niecałe 250 kilometrów od Paryża.
Emeraldowe oczy spojrzały na mnie spomiędzy szarych kosmyków.
- A co to ma za znaczenie w naszej sprawie? - zapytała kobieta.
Opuściłem spojrzenie i założyłem dłonie za plecami, trzymając w nich książkę. W oczach blondynki nie dostrzegłem żadnych wyraźnych przeżyć, czy emocji.
Zwiększyłem dystans między nami, aby obejrzeć lokal w którym przebywaliśmy nieco bardziej wnikliwie. Wzrokiem przebiegłem po tytułach książek ustawionych na pułkach i nie odczułem zdziwienia znajdując kilka francuskich tytułów. Zbliżyłem się do wyjścia, a Lacie odwróciła fotel w moją stronę, wpatrując się we mnie na raz cierpliwie i zimno.
Przez chwilę milczałem, wyglądając za okno przy drzwiach. Analizowałem całą sytuację na bieżąco i nie potrzebowałem rozwodzić się nawet sam ze sobą. Patrząc na sprawę całkiem obiektywnie, nie było przede mną zbyt wielu wyjść, a rezygnacja, choć prosta i możliwa skończyłaby się jałowo, bez absolutnie żadnych rewelacji.
Pójście na ten układ zobowiązałoby mnie do solidnych przygotowań i najprawdopodobniej stanowiłoby dobrą podstawę do rozwinięcia się w kolejnej dziedzinie. Choć dysponowałem nie byle jaką wiedzą na temat kamieni szlachetnych, co było zresztą całkowicie oczywiste w moim przypadku, tak nigdy w swoim życiu nie zgłębiałem tej wiedzy na poziomie technicznym. Uśmiechała mi się opcja nabycia nowej, konkretnej wiedzy, która mogła okazać się jakkolwiek praktyczna i uczynić mój pobyt w cyrku funkcjonalnym na płaszczyznach, których nie przewidziałem. Gdy o tym pomyśleć, była to tylko jedna z wielu korzyści, jaką wyczuwałem w tym układzie. Nauka i zysk to jedno, a to co wyniknie z planowanej przeze mnie eksploracji, to drugie, być może nawet ważniejsze.
Odwróciłem się twarzą do młodej kobiety i sięgnąłem prawą dłonią pod szyję, odpinając guzik pod fularem.
- Przystaję na twoją propozycję. Skoro zysk ma być podzielony na pół, nie sądzę aby opłacało ci się oszukać mnie i celowo zaniżyć wartość klejnotu. Co do białego złota, planuję przetop. - przedstawiłem otwarcie. - Jeśli efekt końcowy moich zamiarów cię jednak zainteresuje, będę skłonny również podzielić się zyskiem w równych częściach. Mimo wszystko, mam dwa niewielkie wymagania co do naszego małego qui pro quo. Jako, że w swojej ofercie byłaś bardzo rozsądna, myślę, że zrozumiesz pierwszy z nich bez dodatkowych wyjaśnień. C’est à dire, chcę być obecny przy wszelkich transakcjach oraz możliwych rozmowach, jakich będziesz dokonywała z poplecznikami. Sensowne, prawda?
- A drugie z twoich wymagań? - odchyliła się w fotelu i zmieniła ułożenie nóg w cambrige cross.
Uśmiechając się z oddali w stłumionym świetle jubilerskiej lampy, uniosłem dłoń w połyskliwej, czarnej rękawiczce, której palce wciąż wiernie zaciskały się na grzbiecie woluminu.
- Chciałbym, abyś użyczyła mi tej książki na czas trwania wyceny. Co do perspektywy kilku dni, pośpiech jest niewskazany. Nie potrzebuję szacowań na jutro, zasadniczo liczę na dokładność najwyższej klasy, a ty przynajmniej brzmisz jak ktoś, kto byłby w stanie mi to zapewnić - zastukałem powolnie w grzbiet księgi. - choć jak wiadomo, il vaut mieux faire que dire.
Lacie? J'ai hâte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz