Skrzyżowałem ramiona nisko na piersi i zamarłem w bezruchu, w snopie ciepłego, zielonego światła. Kiedy kobieta pochylała się nad biurkiem, pochłonięta zwiedzaniem pałacu własnych myśli, ja zapatrzyłem się na kamień leżący pośród połyskujących szkieł i iglic należących do jubilerki. The Orange trafił w moje ręce i musiałem mieć pewną świadomość odpowiedzialności, jaka się z tym wiązała. Pierwszy błąd, o statusie nieodwracalnym, był już za mną. Po pierwsze, gdybym wiedział, że mam do czynienia z diamentem, a nie topazem, czy akwamarynem, to nie zjawiłbym się w gabinecie nieznajomej kobiety, o opalizującym spojrzeniu, która pracowała dla trupy cyrkowej.
Najprostszym wyjściem byłoby znalezienie kogoś zdolnego do wyceny na czarnym rynku, a potem pozbycie go się chwilę po wykonanej usłudze.
Mimo wszystko, spotkanie się w sprawie kamienia z Lacie mogło mieć swoje nieoczekiwane plusy. Z jakiegoś powodu, blondynka wydawała się być bardziej obeznana z fachem, na temat którego się wypowiadała. Wątpiłem, że pakiet usług, który mi zaoferowała mógłby zostać powielony przez jakiegokolwiek fachowca. Nie byłoby mowy o dyskrecji i o pełnym serwisie działań u jednego specjalisty. Czy tego chciała czy nie, kontrolowanie jej było dużo łatwiejsze, niż gdybym wybrał kogokolwiek innego. Mieszkaliśmy po sąsiedzku, przynależeliśmy do jednej grupy społecznej i w ciągu minionych chwil skorzystałem z każdej minuty, aby dowiedzieć się czegoś nowego w tej sytuacji.
Gdy myślałem o tym dłużej, w pamięci wyraźnie odzywał się dzień, w którym spotkałem Lacie po raz pierwszy. Minęliśmy się, zawieszając na sobie wzrok na chwilę. Istniał jakiś wciąż niejasny dla mnie mianownik, pozostawiający wrażenie, jakbyśmy już się kiedyś spotkali. Teraz, po spędzeniu czasu na jej terenie, byłem niemalże pewien, że będę musiał przypomnieć sobie francuskie rody szlacheckie i ich przedstawicieli, którzy jeszcze żyją.
Jej zainteresowanie i fachowa wiedza na temat kamieni szlachetnych była niebagatelna, i tchórzliwe nie skorzystanie z tej szansy, mogło mi niepotrzebnie zaszkodzić.
Odłożyłem pożyczoną księgę na stolik nieopodal wyjścia, ściągnąłem obie rękawiczki i wsunąłem je złożone do kieszeni płaszcza. Przestąpiłem o krok w przód i spokojny o czystość moich rąk, wyciągnąłem palce w stronę diamentu. Pochyliłem się w stronę drewnianej lady, uważając by nie dotknąć kobiety, podczas zanurzania ramienia nad jej barkiem.
Koniuszkami prawej dłoni musnąłem ostrą krawędź kamienia. Uniosłem go, układając go na miękkich poduszkach dłoni. Diament był przyjemnie ciężki, nieco cieplejszy niż w chwili, gdy go tu przyniosłem. Światła lamp jubilerskich zagrzały go i rozświetliły do tego stopnia, że rzucał na ściany błyszczące, miodowe refleksy w kształcie maleńkich sześciokątów. Te złote cekiny tańczyły na ścianach wozu, odbijając się odważnie od szkieł powiększających i innych ozdób znajdujących się we wnętrzu. Kątem oka dostrzegłem, jak łagodnie połyskuje na rękojeści mojego przytroczonego do pasa miecza. Obróciłem diament w palcach, manewrując kątami padania światła. Ten kolor wiązał w sobie ciepło letnich pól i bogactwo lodowatych, rodowych komnat, które opływały w kosztowności o podobnym kolorze. Fascynujący, potężny kamień.
W tamtej chwili miałem sporą chęć poświęcić się myślom na temat zgłębiania tajemnic klejnotów dzięki księdze, jaką miała mi pożyczyć Lacie. Chciałem wiedzieć wszystko i móc ponownie podnieść jeden ze szlachetnych kruszców, następnym razem mając pewną świadomość na temat tego, z czym obcuję i jak pracować z konkretnymi typami kamieni. Ilość zer, jaka była zaklęta w tych maleńkich, czarujących artefaktach, nie była jedynym walorem, przez który na punkcie kamieni można było oszaleć. Przykryłem diament palcami, zamykając go we wnętrzu dłoni.
- Przepięknie wyglądałby w towarzystwie De Beers Cullian Blue, lub Graff Purplish Red Diamond. - oznajmiłem, ponownie otwierając dłoń i pozwalając, aby bursztynowe światło rozbłysło na ścianach i twarzach.
Przez chwilę rozważałem, czy nie podzielić się myślami na temat kamieni z Lacie, bo dała mi podstawy sądzić, że wszystko, co bym jej powiedział, spotkałoby się ze szczerym zainteresowaniem i znajomością tematu. Niemniej, to była obca kobieta, o nieoczywistych intencjach i byłem przekonany, że nazwanie jej cwaną nie byłoby kłamstwem. Musiałem nacieszyć się swoją wiedzą w samotności.
Cullian był przepięknym, rzadkim diamentem, pochodzącym z tej samej niebieskiej rodziny, co De Beers Millenium Star. Ten pierwszy, był pamiątką rodową w rodzie moich przodków od czterech pokoleń, przywieziony zza oceanu jeszcze w czasie rozkwitu chorób zakaźnych. Zajmował zaszczytne miejsce w berle koronacyjnym, którego władca nie używał na co dzień. Poza szczególnymi okazjami, takimi jak nadanie tytułu nowego króla, berło było wystawione na pokaz dla wszystkich obywateli Litwy. Jego długa, smukła sylwetka odlana z rodu i czarnego złota, w mojej pamięci zawsze była niezmiernie majestatyczna. Cullian i mniejsze, niebieskie diamenty, jakie okalały berło, od zawsze miały szczególne miejsce w moim sercu. Błękitny kolor kamieni koronnych schlebiał mi i dobrze pamiętałem to, z jakim utęsknieniem czekałem, aż moje dłonie poznają ich ciężar.
Różowy Graff za to, trafił do mojej rodziny dużo później, bo w czasie ożenku moich rodziców. Ten niewielki, różowy diament zajmował miejsce w okazałym, wysadzanym białymi cyrkoniamii pierścionku.
Oczami wyobraźni widziałem jaką fantastyczną biżuterię można by zaprojektować, aby wyeksponować piękno wszystkich tych trzech, ważnych klejnotów. Złoty, różany i błękitny diament w różnym czasie pojawiły się w moim życiu, i coraz lepiej zaczynałem rozumieć, jakie to istotne.
Pomyślałem raz jeszcze o pięknym, eleganckim i delikatnym pierścieniu, który wieńczył różowy kamień, i który od dzieciństwa widniał na łagodnych, zgrabnych dłoniach matki. Gdy zastanowiłem się nad losem znanych mi diamentów, na raz obudziło się we mnie jakieś dziwne, intensywne przekonanie. Uciszyłem je póki co, mrużąc brwi.
Odwróciłem się w stronę Lacie, która przez chwilę obserwowała w ciszy moje postępowanie z kamieniem. Wyciągnąłem dłoń w jej stronę i zaczekałem, aż w porozumieniu rozłoży dłoń. Młoda kobieta, nie dość, że wyciągnęła rękę po diament, to dodatkowo szybko, zgrabnym ruchem rozłożyła na dłoni jedwabną, białą chusteczkę.
Złożyłem diament w jej ręce, zostawiając na nim długie, baczne spojrzenie.
Wyciągnąłem rękawiczki z płaszcza i naciągnąłem je na palce, pomijając jakiekolwiek ceregiele.
Odwróciłem się w stronę drzwi, zabrałem ze sobą książkę i ułożyłem dłoń na framudze.
- Spodziewaj się moich odwiedzin o każdej porze dnia i nocy. - zapowiedziałem, patrząc na kobietę przez ramię. - Moja świadomość tematu będzie powiększała się z każdym dniem i możesz być pewna, że dołożę wszelkich starań, aby finalnie dorównać ci wiedzą, i wybrać dla The Orange najlepszą możliwą przyszłość. Être sage.
Lacie? les diamants sont une voie relationnelle risquée
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz