Vogel | Pomocnik Pik'a | Hetero (singiel) | kuceszetlandzkie
29 wrz 2019
26 wrz 2019
Lennie CD Shu⭐zo
Pomysł z łódka sam mi wpadł do głowy. Chciałem po prostu zrobić Shu wielką przyjemność, a niespodzianka jaką dla niego jeszcze przygotowałem, miała go jeszcze bardziej uszczęśliwić. Niestety trochę mi zajęło jej ogarnięcie, bałem się nawet, ze zniecierpliwiony chłopak sobie pójdzie, jednak zdążyłem w ostatnim momencie. Zabrawszy go na łódkę, wypłynąłem na środek jeziora. Zerkałem na czarnowłosego, w świetle księżyca był taki… uroczy jak psina. Westchnąłem, powoli zaczynało do mnie docierać, że czuje do niego coś więcej, niż przyjaźń, jednak nie miałem tyle odwagi, by cokolwiek powiedzieć. Musiałem się jeszcze przekonać, czy moje uczucie nie jest chwilowe i czy on czuje to samo, gdyby nie, wolałbym zostać w przyjaznych stosunkach i darować sobie niezręczne cisze i spotkania, na których nie mielibyśmy o czym rozmawiać.
Kiedy pierwsze lampiony pojawiły się na niebie, Shu automatycznie wrócił do ludzkiej postaci i nie zwracając na to, że buja łódką, podbiegł do końca łajby, a ja musiałem mocniej przytrzymać wiosła, żeby mi nie wyleciały z rąk. Nie byłem na niego zły. Nocne niebo zdobione złotymi, świecącymi się lampionami było przepięknym widowiskiem, jednak ja po chwili wpatrzyłem się w coś, a raczej kogoś innego. Usta uniesione w lekkim uśmiechu, delikatne ręce przyczepione do łódki, a oczy świecące tak samo jak abażury, w których widziałem czystą radość i zachwyt…
- Shu – zwróciłem na niego swoją uwagę. Spojrzał na mnie zaciekawiony, a wtedy zza pleców wyciągnąłem lampion, który kupiłem od lokalnego sprzedawcy. Może i był dość drogi, jednak czułem, że się opłacało. Twarz chłopaka wyszczerzyła się w jeszcze większej ekscytacji. Podszedł do mnie, tym razem spokojnie. Usiadł naprzeciwko.
- Skąd je masz? - zapytał.
- Tajemnica – powiedziałem i spojrzałem na niebo. Lampiony pojawił się tuż nad naszymi głowami. Podsunąłem przedmiot trochę do chłopaka, a kiedy położył na nim swoje dłonie, razem unieśliśmy go do góry, dzięki czemu znalazł się wśród swoich. Po chwili wszystkie zaczęły opadać i krążyły wokół nas, obok łódki, nad wodą i nad naszymi głowami. To było naprawdę piękne, co jakiś czas unosiliśmy te najniższe, a one leciały wysoko w górę. Chłopak wyglądał na naprawdę szczęśliwego, a ja poczułem dziwne ciepło rozlewające się po całym ciele, kiedy na niego patrzyłem.
Kiedy pierwsze lampiony pojawiły się na niebie, Shu automatycznie wrócił do ludzkiej postaci i nie zwracając na to, że buja łódką, podbiegł do końca łajby, a ja musiałem mocniej przytrzymać wiosła, żeby mi nie wyleciały z rąk. Nie byłem na niego zły. Nocne niebo zdobione złotymi, świecącymi się lampionami było przepięknym widowiskiem, jednak ja po chwili wpatrzyłem się w coś, a raczej kogoś innego. Usta uniesione w lekkim uśmiechu, delikatne ręce przyczepione do łódki, a oczy świecące tak samo jak abażury, w których widziałem czystą radość i zachwyt…
- Shu – zwróciłem na niego swoją uwagę. Spojrzał na mnie zaciekawiony, a wtedy zza pleców wyciągnąłem lampion, który kupiłem od lokalnego sprzedawcy. Może i był dość drogi, jednak czułem, że się opłacało. Twarz chłopaka wyszczerzyła się w jeszcze większej ekscytacji. Podszedł do mnie, tym razem spokojnie. Usiadł naprzeciwko.
- Skąd je masz? - zapytał.
- Tajemnica – powiedziałem i spojrzałem na niebo. Lampiony pojawił się tuż nad naszymi głowami. Podsunąłem przedmiot trochę do chłopaka, a kiedy położył na nim swoje dłonie, razem unieśliśmy go do góry, dzięki czemu znalazł się wśród swoich. Po chwili wszystkie zaczęły opadać i krążyły wokół nas, obok łódki, nad wodą i nad naszymi głowami. To było naprawdę piękne, co jakiś czas unosiliśmy te najniższe, a one leciały wysoko w górę. Chłopak wyglądał na naprawdę szczęśliwego, a ja poczułem dziwne ciepło rozlewające się po całym ciele, kiedy na niego patrzyłem.
Po jakimś czasie wszystkie lampiony poleciały dalej, niektóre krążył jeszcze wokół innych łódek, ale potem odlatywały. Spojrzałem na czarnowłosego, który usiadł obok mnie i patrzył w horyzont.
- To było naprawdę cudowne – odezwał się. Przytaknąłem mu. - Te lampiony był takie śliczne – westchnął. - Dziękuje ci – odwrócił głowę w moją stronę. Spojrzał na niego, uśmiechał się, co odwzajemniłem.
Pomyśleć, że przy nim nie muszę udawać radości.
- Ja tobie też.
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Że poszedłeś, samemu jest… - nie wiedziałem słowa użyć.
- Smutno? - pokiwałem głową.
- Tak, smutno – przyznałem. Uśmiechnął się i znowu wpatrzył się w horyzont. Festiwal dalej trwał, ale niebo pozostało czarne. Zerknąłem na niego kątem oka, był bardzo blisko, dlatego wyciągnąłem w jego kierunku rękę i położyłem ją na jego dłoni. On po chwili złączył nasze palce, delikatnie się uśmiechnąłem. - Wiesz co? Teraz mógłby ci powierzyć mój kapelusz – powiedziałem żartobliwie, nawiązując do naszego pierwszego spotkania, kiedy chłopak chciał moje odzienie, ale ja go nikomu nigdy nie dawałem.
<Shu?>
23 wrz 2019
Smiley CD Esther
Nie potrafiłam zasnąć, a to wszystko przez kłótnię z Pik'em. Co mogę za to, że nie potrafię pojechać do tamtego miejsca i uporać się z przeszłością. W dodatku chciał żebym zabrała ze sobą Vogel'a. Przecież jakbym go tam zabrał to by sobie wszystko przypomniał, a tego najbardziej nie chciałam. Wstałam coś przez szóstą. Zostawiłam swoje pupile w namiocie, a sama wyruszyłam na spacer. Przechadzałam się po cyrku cały czas myśląc o kłótni z Pik'em.
Wzięłam głęboki oddech. I wtedy usłyszałam czyiś głos zza krzakami przed sobą. Nie chcąc przestraszyć tejże osóbki podeszłam cicho i wsłuchałam się w to co mówi. Białowłosa dziewczyna mówiła do siebie, co wyglądało przezabawnie w dodatku coś jakby notowała. Nie chcąc jej przeszkadzać miałam zamiar się po cichu wycofać jednak nie udało mi się, dziewczyna usłyszała szelest liści, więc nie pozostało mi nic innego jak pokazanie się.
- Wybacz, nie chciałam ci przeszkodzić - potknęłam się o swoje nogi i wylądowałam przed dziewczyną, leżąc na ziemi. Sama nie wiem jak to zrobiłam, ale no cóż. U mnie wszystko jest przecież możliwe. Dziewczyna spojrzała się na mnie swoimi dużymi szkarłatnymi oczyma. Miała śniadą cerę, a jej włosy opadały delikatnie na oczy. Dziewczyna wpatrywała się we mnie. Zastanawiało mnie co musi sobie myśleć o mnie. Zapewne zadawała sobie mnóstwo pytań odnośnie tego: Dlaczego ona leży przede mną? Dlaczego mnie podsłuchiwała? Dlaczego jeszcze nie wstała? Dlaczego jest ona taka dziwna?
Te jak i inne pytania zadawała sobie na bank dziewczyna stojąca przede mną. Wstałam i zaczęłam się otrzepywać z piasku.
- Wybacz ja naprawdę nie chciałam ci przeszkodzić! - uśmiechnęłam się lekko.
<Esther?> Wybacz, że tak długo czekałaś na odpis...
19 wrz 2019
Shu⭐zo CD Lennie
Jak zawsze straciłem poczucie czasu. Praca jest taka wciągająca. Chociaż dla mnie to sama przyjemność. Uwielbiam to robić, ale smutne, że przez to też zapomniałem o moim spotkaniu z Lenniem. Gdy już wyszedł, od razu zacząłem wszystko błyskawicznie sprzątać i odkładać na swoje miejsce. Przestałem panikować, ale też nie jestem taki głupi, aby nie zauważyć, że przyszedł punktualnie. Nie chciałem mu kazać na siebie czekać jak typowa kobieta facetowi przed randką... W tym momencie zastygłem w bezruchu, będąc w trakcie zbierania z ziemi moich kolorowych nici do pudełka. Czy nasze dzisiejsze wyjście można nazwać randką? Automatycznie spojrzałem w kierunku wyjścia z namiotu. Nie nie nie nie nie. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, nic więcej. Nic nas więcej nie łączy... Chcąc nie chcąc uśmiechnąłem się do siebie i wróciłem do zbierania.
- Trochę szkoda. - stwierdziłem na głos, dźwigając się na równe nogi razem z pudłem i od razu stawiając je na biurku. Potem przejrzałem się w lusterku, omiotłem wzrokiem swój namiot i wreszcie wyszedłem. Lennie grzecznie czekał plecami do namiotu. Cichutko się do niego podkradłem. Było to dość ryzykowne. Bałem się, że jeszcze mi się oberwie przy okazji. Jednak postanowiłem zaryzykować. Gdy już znalazłem się za jego plecami, stanąłem na paluszkach i zakryłem mu dłońmi oczy.
- Zgadnij, kto wreszcie przyszedł. - odezwałem się przesłodzonym tonem, cicho się śmiejąc.
- Hmmmm. Niech pomyślę. - uśmiechnął się podstępnie, złapał mnie, a potem się do mnie odwrócił i zaczął łaskotać. - Słodziutki Shuzo. - oczywiście zaraz zacząłem się śmiać. Sam nie wiedziałem, że mam aż takie straszne łaskotki.
- Dobra. Dość już. - gdy tylko zdołałem wydusić z siebie te słowa, Lennie podniósł mnie i się ze mną okręcił dookoła. Obaj się potem śmialiśmy i gdy już mnie postawił, trzymałem ręce na jego ramionach i znów zapatrzyłem się w te cudowne fiołkowe oczy.
- Jaka urocza z was para. - odezwał się pielęgniarz, który akurat koło nas przeszedł z szerokim uśmiechem na twarzy. Dzięki jego słowom od razu wróciłem na ziemię i momentalnie zabrałem ręce z magika.
- Tylko że my... - już nawet nie zdążyłem skończyć, bo poszedł sobie dalej. W sumie to nie jest ważne. Niech sobie myśli co chce. Znów odwróciłem głowę w stronę Lenniego i się uśmiechnąłem. - Chodźmy do miasta.
Towarzyszyły nam piękne gwiazdy na niebie. Nie mogłem prawie w ogóle oderwać od nich wzroku. Kocham patrzeć w gwiazdy. Są takie cudowne. Istnieją sobie gdzieś w kosmosie i świecą, żyjąc przy tym jakieś miliardy lat. A ja zwykły trochę człowiek, trochę pies odkąd pamiętam, każdego wieczoru je oglądam i dalej będę. Nawet już na łożu śmierci, umrę szczęśliwy, patrząc w gwiazdy. Tylko za nim to nastąpi mam jeszcze dużo do zrobienia. Spojrzałem kątem oka na Lennie'go. Ciekawe, co mu teraz chodzi po głowie. Chciałem zagadać, ale akurat zobaczyłem przed nami miasto i główną bramę. Pełno ludzi też szło w tamtym kierunku.
W mieście był ogromny tłum i panował półmrok. Większość latarni była zgaszona, a wszyscy sklepikarze zachęcali do kupienia latarni. Trudno było mi przeciskać się przez ten tłum. W dodatku co po chwilę mi deptali po ogonie. Jednak zdołałem się dowiedzieć, o co tu chodzi. Na zakończenie festynu wszyscy za dokładnie pół godziny wypuszczą zapalone lampiony w niebo. Już sobie wyobrażałem ten cudowny widok jak z najprawdziwszej bajki. Jednak szybko wróciłem na ziemię, gdy kolejna osoba nadepnęła mi na ogon. Pisnąłem cicho i odskoczyłem w bok, prosto na Lenniego o mało co nas nie przewracając.
- Heh... Przepraszam. - wymruczałem, wyprostowując się. - Znajdziemy jakieś fajne miejsce do oglądania lampionów? - spytałem podekscytowany. Lennie od razu się uśmiechnął.
- Oczywiście, ale... - spojrzał na ten tłum. - To będzie dość ciężkie zadanie.
- Damy radę. - złapałem go za rękę z uśmiechem. - Chodźmy. - znów wszedłem w tłum, prowadząc magika za sobą.
Zostało niecałe dziesięć minut do wypuszczenia w niebo lampionów, a Lennie mnie zostawił samego na pomoście. Powiedział, że za chwilę wróci, ale ta chwila trwa już trochę długo. Nie chciałem oglądać tych lampionów bez niego. Jakoś tak smutno mi się zrobiło. Co, jeśli już nie wróci? Co, jeśli coś mu się stało? Rozejrzałem się dookoła i nie ukrywam, zacząłem się trochę martwić. Jednak postanowiłem jeszcze poczekać, powtarzając sobie w głowie, że wszystko jest dobrze, że Lennie zaraz do mnie wróci i spędzimy cudowny wieczór. Niestety nie trwało to długo. Już schodziłem z pomostu, gdy nagle usłyszałem za sobą ten dobrze mi znany głos.
- A pan dokąd to się wybiera? - automatycznie się odwróciłem i zobaczyłem Lenniego, siedzącego w jakiejś łódce i trzymającego za wiosła.
- Nigdzie. - uśmiechnąłem się. - Już nigdzie. - podszedłem do niego. - Skąd wytrzasnąłeś łódkę? - magik jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi na moje pytanie.
- Będziemy mieć cudowny widok na lampiony.
Trochę jeszcze czekaliśmy w tej łódce. Mieliśmy cudowny widok na miasto i większe statki. Na razie jeszcze nic się nie działo, więc jako piesek leżałem sobie grzecznie na środku łódki. Obaj się nudziliśmy i już nie wiedziałem, o czym tu jeszcze z nim pogadać. Jednak nagle zobaczyłem, że coś zaczyna wznosić się w górę. Momentalnie zerwałem się w górę, zmieniłem w człowieka i usadowiłem się na jednym z końców łódki. Trochę się zaczęła bujać, ale jakoś mi to w ogóle nie przeszkadzało. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na powoli wznoszące się lampiony. Z każdą chwilą zaczęło się ich pojawiać coraz więcej i więcej, aż w końcu ich blask zakrył całe czarne niebo i odbijał się ładnie w tafli wody.
- Jakie to jest piękne...
(Lennie~?)
15 wrz 2019
Robin CD Vivi&Riddle
Patrzył na chłopaka, nie potrafiąc zrozumieć, co się stało. Przed chwilą umierał, a teraz wygląda, jakby nic się nie stało. Robin coraz bardziej miał ochotę stad zniknąć, pójść w nieznane i więcej tu nie wracać, ale wiedział, że nie potrafił go opuścić. Chociaż znał go krótko, zdążył się przywiązać do tego demona. Jednak to nie zmienia faktu, że złość powoli wracała do Davida, może nie była to ta sama wściekłość, jaką wyładował na obcym mężczyźnie, ale była na tyle silna, aby wyrwać rękę z jego uścisku i spojrzeć na Vivi’ego ze zmarszczonym czołem.
- Jak mogłeś… - powiedział cicho, bardziej do siebie, a potem zaczął krzyczeć. - Ja ciebie wystraszyłem? To ty zostałeś postrzelony, wpadłeś we wnyki, a jakiś obcy koleś chciał cię zabić! A ja się głupi wystraszyłem, że ty mi umierasz… - złapał się za głowę, nie mogąc uwierzyć, jak przyjemnie jest dać upust wszystkim swoim uczuciom. - Ja tu się martwię, ryczę, że mi odchodzisz, a tobie nic się nie stało! - krzyczał dalej, nie mogąc się opanować. Pierwszy raz w życiu był czymś tak bardzo sfrustrowany. - Na dodatek przez ciebie zabiłem człowieka! Rozumiesz to? Zamordowałem żywego człowieka! - wykrzyczał mu to prosto w twarz, to najbardziej ciążyło mu na sercu i dopiero wtedy zaczął odczuwać żal. Nie musiał go zabijać, nie musiał tu nawet przychodzić. - I nie myśl sobie, że jak na mnie nakrzyczysz, to się skrusze, bo to twoja wina – zaczął go wytykać palcem. - Myślałem, że zadźgam go nożem, bo cię zastrzelił, a ty sobie tylko leżałeś! - kontynuował, a w oczach zaczynały mu się pojawiać łzy, ale nie ze złości, zaczął nienawidzić samego siebie, za zabicie obcego mężczyzny. - Jak mogłeś być taki głupi i udawać? Tylko mnie niepotrzebnie nastraszyłeś, na dodatek zostałem postrzelony! Czemu mi nie powiedziałeś, że masz dziewięć żyć? Aż tak bardzo masz mnie gdzieś, że o niczym nie chcesz rozmawiać?! - na chwilę przerwał, ponieważ zabrakło mu oddechu. Patrzył się ze wściekłością na Vivi’ego, który obserwował go kompletnie oszołomiony odwagą chłopca, który zawsze był cichy i spokojny. - Zabiłem człowieka – odezwał się znowu, wbijając wzrok w ziemię, tym razem mówił spokojnie, jakby ta informacja do niego docierała bardzo powoli. - Nawet nie wiedziałem, że tak potrafię… - znowu spojrzał w jego oczy. - To jest kurwa twoja, pieprzona wina – powiedział głośno, podkreślając wyraźnie każde słowo. Pierwszy raz użył takie słownictwa i czuł się z tym bardzo dobrze.
Vivi na początku był w szoku, ale po chwili się zaśmiał, co tylko bardziej zdenerwowało Robina, poczuł się tym bardzo urażony. Już miał zamiar odejść, pójść gdziekolwiek, gdzie nie będzie żadnego żywego człowieka, kiedy demon ukląkł przy nim i wziął za rękę. David patrzył na mnie zdziwiony, ale nie ukrywał też zdenerwowania.
- Oh Robinie – zaczął. - Masz całkowitą rację, jest to moja wina. Niepotrzebnie cię wystraszyłem i strasznie mi przykro, czy będziesz w stanie mi wybaczyć? - zrobił typowe wielkie oczka zbitego psiaka, które na Robina nie podziałały. Dalej był na niego okropnie zły. Milczał. - Może mogę wynagrodzić ci to pokazem sztucznych ogni? - zaproponował. Wtedy to chłopiec się zaśmiał i wyrwał dłoń z jego uścisku.
- Czy możesz? - powiedział z kpiną, a po chwili uderzył go w policzek, tak, jak on to zrobił - Ty musisz – podkreślił ostatnie słowo, po czym się odwrócił do niego plecami, aby nie patrzeć na czerwony odcisk na jego skórze. - I nie rozmawiam z tobą – dodał głośno, aby mieć pewność, że Vivi go usłyszy. Nie było mu głupio za uderzenie, należało mu się. Potem ruszył w kierunku jeziora, starając się nie myśleć o zamordowanym człowieku. Czuł się z tym okropnie, gdyby mógł, na pewno cofnął by się w czasie, nie mógł uwierzyć, że dzisiaj emocje tak nad nim zapanowały. Pierwszy raz to mu się zdarzyło i z jednej strony był bardzo podekscytowany nowymi doświadczeniami, ale z drugiej czuł niepokój, bał się tego, co uczucia mogą z nim zrobić. W końcu w ciągu tylu lat nie wiedział, że potrafi panować nas naturą, a dzisiaj dowiedział się tego przez zabicie łowcy. Nie wiedział już, co ma o tym wszystkim myśleć.
Lepiej będzie, jeśli stąd zniknę. Czyjś głos rozległ się po jego głowie, chłopiec się wzdrygnął, głos na pewno nie należał do Vivi’ego, ani do Riddle’a. Postanowił go zignorować, może mu się tylko wydawało?
<Riddle? Vivi?>
Vivi CD Robin&Riddle
W lesie było cicho. Żaden liść nie śmiał się nawet ruszyć. Ciszę zmącił skrzek. Ze skraju lasu nadlatywały chmary wron. Zjawiały się zawsze ze strony, z której nadchodziło niebezpieczeństwo. Widocznie było to jakieś szczególne zamieszanie. W momencie wszystkie zwierzęta w lesie zastygły w bezruchu. Ktoś się zbliżał... Wyczuwały to, zapach napierał im na nozdrza. Ta tajemnicza woń przeszywała las z potworną siłą... lis zatrzymał się na skraju polany, ostrożnie wyglądając na otwartą przestrzeń. Wziął głęboki wdech. Nagle rozległ się huk, jakby piorun w coś uderzył. Poczuł potwornie bolesne uderzenie. Nogi odmówiły mu na moment posłuszeństwa i osunął się na trawę. Jednak ból i coś jeszcze kazały mu zerwać się na równe nogi. Dał susa w krzaki. Nie dochodziło do niego, co się właściwie wydarzyło, ale to nie było teraz istotne. Nie zatrzymując się, zwierzę biegło dalej. W pewnym momencie znów przeszył go ten potworny ból fizyczny, poczuł gorącą ciecz brudzącą mu futro. Coś pociągnęło go to tyłu. Usłyszał jeszcze szczęk metalu. Zaczął się szarpać, nie zwracając uwagi na czarną ciecz, wyciekającą z jego ciała. Jednak zaczął odczuwać nieopisaną potrzebę, by bezruchu położyć się na ziemi, nic nie robić i odpocząć... Wszystko zaszło mgłą. Słyszał jakieś krzyki głosy, jednak nie interesowało go to. A potem zapadł mrok. Znowu znalazł się w tej czarnej nicości. Cóż pozbył się jednego ogona... Jak mógł się dać tak podejść i to zwykłemu śmiertelnikowi. Był wręcz obrażony. Uczucia... To one zaćmiły jego analityczny, szybko myślący umysł. Jedno pstryknięcie palcami i leciutko jak stanął na trawie w swojej ludzkiej formie. Wygładził zmierzwione włosy, po czym spojrzał w dół na płaczącą osóbkę, którą był Robin tulący jeden z jego ogonów.
- Przepraszam cię, mogłem cię uratować — białowłosy mamrotał to załamany. Lis delikatnie poruszył ogonem.
- Robin... Czy mógłbyś nie płakać mi na ogon? - odbiorca zszokowany podniósł głowę.
Na twarzy Davida przez łzy powoli pojawił się uśmiech. Vivienne nachylił się do niego, nic nie mówiąc i wyciągnął rękę w stronę jego twarzy. Plask!
- Co ty sobie wyobrażałeś?! Jak mogłeś się tak narazić?! Ty wiesz, jak mnie wystraszyłeś?! - podniósł się, kręcąc głową. - Nie masz pojęcia, jakie to głupie było... Mogłeś zginąć, właściwie prawie zginąłeś!
Robin nie wydał z siebie żadnego dźwięku, trzymał się jedynie za policzek i gapił na postać lisa. Wreszcie udało mu się coś wydukać.
- A...ale ty przecież...
- Co ja? Ah chodzi co o to, że mnie zabił? - Artemis zaczął się śmiać. - Głuptasku nie sądziłeś, chyba że tak wysoko postawiony demon jest aż tak łatwym łupem. Fakt dałem się podejść jak jakieś zwierzę, jednak jedynie mnie drasnął, że tak powiem... - wskazał ogon, który David nadal kurczowo trzymał.
Był on w strasznym stanie i sączyła się z niego ta sama czarna maź co z ciała Riddle'a. Vivi delikatnie dmuchnął a kita z cichym puf, zmieniła się w płatki wiśni i rozwiała się na wietrze.
- Straciłem jeden z dziewięciu ogonów, oczywiście wróci w przeciągu paru dni... - wskazał pozostałe osiem. - Gdyby się zdążył, pozbyć wszystkich byłoby ciężko. Widzę, że dalej to dla ciebie troszkę niejasne... To inaczej. Moje dziewięć ogonów reprezentuje 9 żyć jak u kota. Każdy z nich to inne wcielenie dla mnie. Więc jak stracę jeden czy dwa to nic się nie stanie. Nie ma co płakać. - Pomógł mu wstać.
Wytarł mu łzy i delikatnie poczochrał po głowie.
- Pięknie urządziłeś tego bandziora... - spoglądając na ciało człowieka, naszedł go pewien niepokój.
Przypomniał mu się jego poprzedni podopieczny. Szybko jednak się z tego otrząsnął i znów uśmiechnął do chłopca.
- Na drugi raz nie musisz jednak nikogo zabijać... Dobrze? - delikatnie wypowiedział te słowa, z nutką beztroskiej radości. - A teraz chodźmy stąd nie chcę, żebyś miał kłopoty.
Chwycił go za rękę, prowadząc z powrotem na teren cyrku. Dobrze wiedział, kto im zgotował ten los. Jego ręka sięgała do nich zza grobu. Pewnie niedługo się pokaże... - Podobno ma być jakiś pokaz sztucznych ogni, niedaleko stąd przy jeziorze. Może się przejdziemy? Wiesz tak na rozluźnienie atmosfery. - pstryk, i już był ubrany w długi beżowy płaszcz a po uszach i ogonie nie było śladu.
(Robinek? Riddle? )
Robin CD Riddle&Vivi
Wszystko zaczynało go powoli przerażać. Nie bał się dusz, ale tego, co mówiły. Kto po niego szedł? Co się zbliżało? Co znajdowało się w lesie? Mieszkał tu od tylu lat i nie działo się tu nic podejrzanego czy strasznego, więc teraz był całkowicie zagubiony. Drzewa, które znał od tak dawna, stały się dla niego obce, podobnie jak zwierzęta. Czuł, że nie ma tu dla niego już miejsca. Chciał stąd zniknąć… musiał to zrobić.
Gdy usłyszał wystrzał, jego tatuaże zaczęły się powoli świecić. Zignorował je, będąc bardziej skupionym na dzieciach. Kiedy te zniknęły, zostawiając go z przerażeniem w sercu, zobaczył przed sobą czerwone jabłko ze sztyletem. Nie mógł się poruszać, miał wrażenie, że broń zaraz wyląduje w jego ciele, ale nic się nie stało. Starał się poukładać wszystko w swojej głowie, ale nie potrafił. Był jednocześnie przerażony i zagubiony, nie powinno go tu być.
Nagle jego znaki zaczęły dosłownie palić. Podciągnął rękawy by spojrzeć na niebieskie świtało, które poraziło go po oczach. To nie było normalne, szybko je zakrył, a jego oczy spoczęły na sztylecie. Wyciągnął powoli rękę w jego kierunku, nie wiedząc tak naprawdę, co chce z nim zrobić, ale skoro zagrożenie się zbliżało, należało mieć się czym bronić. Jeśli to Coś na niego patrzy i go dopadnie, nie ma sensu uciekać, należy stawić czoła strachowi, nie patrząc na cenę. Wyciągnął nóż, które gładko wyszedł z owocu, które po chwili się rozpłynęło. Został sam z bronią w dłoni, która świeciła od blasku księżyca.
Usłyszał hałas, szczęk metalu, gdzieś blisko. Znał ten dźwięk, w takie wnyki wpadały zwierzęta. Myśląc, że to jedno z nich, szybko zszedł w drzewa, nie zwracając uwagi na tatuaże. Ruszył w kierunku hałasu, do którego dochodziło szamotanie się; słyszał nie tylko metal, ale szelest liści i trawy oraz zapach krwi. Przyspieszył i nagle się zatrzymał. We wnykach siedział znany mu lis, wokół którego pojawiła się szeroka plama krwi, a niedaleko niego stał człowiek, z wycelowaną strzelbą.
- Vivi! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę obcego. Mężczyzna wycelował w niego strzelbę, a Robin nóż. - Zostaw go, bo… cię zabije – głos mu się łamał, przez co groźba wyszła nie tylko dziecinnie, ale i żałośnie. Nic dziwnego, że łowca się głośno zaśmiał i nie wziął jego słów na poważnie. Wtedy Robin postanowił zaryzykować i rzucił się na niego. Niestety on był szybsza; po wystrzale, Robin dobiegł tylko do połowy, a kulka utknęła mu w klatce piersiowej, po lewej stronie. Złapał się za zranione miejsce, z którego zaczęła się sączyć krew. Na chwilę zabrakło mu powietrza, usłyszał jeszcze brzęk pułapki. Spojrzał na pół martwego lisa, który patrzył na niego swoimi przeszklonymi oczami, kiedy dźwięk wystrzału się ponowił. Oczy lisa się zamknęły, a jego ciało odrzucone zostało do tyłu. Robin wyraźnie widział ranę w jego szyi, która zmieniała się w wielką, czerwoną plamę. Chłopiec wydobył z siebie krzyk bólu, nie mógł uwierzyć w to wszystko. Vivi leżał martwy, zastrzelony przez obcą osobę, a on sam był taki żałosny, próbując go uratować. Łzy spływały mu po policzkach, nie panował nad własnym sercem, a mężczyzna stał nad martwym ciałem, sprawdzając, czy żyje.
Kiedy kopnął martwego lisa, strach Robina zamienił się w nieopisaną złość. Marszcząc brwi i zaciskając zęby, podniósł się na równe nogi, nie zwracając uwagi na krew, która leżała na ziemi i przesiąkła jego ubranie. Położył dłoń na swojej ranie, a kiedy wróg odwrócił się do niego, zobaczył, że kulka wychodzi z ciała chłopca i opada na ziemię, a dziura się zasklepia i rana znika. Robin popatrzył na niego z prawdziwą nienawiścią w oczach, która pojawiła się u niego pierwszy raz.
- Zabije cię – powiedział to ostrym i niskim głosem, prawie do niego nie podobnym. Tym razem nie brzmiała jak żałosna próba dziecka, tylko prawdziwa groźba dorosłego mężczyzny. Nieznajomy uniósł strzelbę, aby zabić chłopaka. David wytarł twarz z piasku, a kiedy broń ponownie wystrzeliła, ten wyciągnął przed siebie dłoń i zatrzymał kulkę. Zawisła z powietrzu, jakby nie podlegała żadnym prawom fizyki. Tatuaże chłopaka świeciły się przez ubranie jednym, bardzo jasnym tonem, który oświetlał las lepiej, niż księżyc. Nagle jego oczy także zabłysnęły tym samym odcieniem, a pocisk wylądował na ziemi. Widział strach w oczach mężczyzny, a mimo to nie mógł zapanować nad złością, którą kierował się w dalszych poczynaniach.
Z ziemi wyrosły cienkie, ale długie pnącza, które owijały się wokół ciała mężczyzny, który próbował się wyrwać. Chłopiec nie wiedział, jak nad nimi panuje, ale to na jego rozkaz natura ożyła; rośliny przygwoździły nieznajomego do drzewa, którego gałęzie owinęły się wokół jego szyi. David podszedł do niego, patrzył w jego przesiąknięte strachem oczy, po czym położył dłoń na jego broni. Wyrwał mu ją.
- Ostrzegałem – po tych słowach w ciało mężczyzny wbiła się długa, ostra gałąź, wychodząca z drzewa. Przebiła go na wylot, a krew wypełniła jego gardło, uniemożliwiając mu krzyk. Umarł z otwartymi ustami i oczami, które patrzyły na chłopaka błagająco. Dopiero po chwili Robin zdał sobie sprawę, co się stało i kiedy poczuł dziwne ukłucie w sercu, jego oczy i tatuaże zgasły, a pnącza i gałęzie zniknęły. Martwe ciało opadło na ziemię. Mimo, iż Robin nie był zadowolony ze swego czynu, nie żałował go. Kiedy odwrócił się do lisa, znowu zaczął płakać. Kucnął przy jego ciele, uwolnił z wnyki i przyłożył dłonie do jego ran.
- Vivi, proszę cię – szeptał. Nie chciał go stracić. Swoją mocą wyjął mu postrzały i zasklepił rany, nawet tę po pułapce, ale lis dalej się nie ruszał, ponieważ stracił dużo krwi. Załamany Robin przytulił martwe ciało i zaczął płakać. Nie chciał pogodzić się myślą, że jego przyjaciel umarł, a on nie mógł z tym nic zrobić, bo był zbyt słaby. - Przepraszam cię, mogłem cię uratować – mówił cicho. Tak bardzo chciał, by to wszystko okazało się tylko złym snem.
Nagle poczuł ruch. Znikomy, słaby i taki… nierealny. Jakby odchodził od zmysłów...
<Vivi? Riddle?>
Riddle CD Robin&Vivi
Nieustanne przepełnione melancholią wycie lisa odbijało się cichym echem po całym lesie, który wydawał się teraz taki pusty i pozbawiony wszelkiego życia. Co jakiś czas małe krople wody śmiały się zsunąć z jakichś zielonych listków i spaść prosto na trawę, odbijając od siebie delikatne światło, które przedzierało się między korony drzew do wnętrza lasu. Panowała grobowa cisza. Mało kto mógł czuć się bezpiecznie w takiej atmosferze. Biednego Robinka przytłoczyły ostatnie wydarzenia. Schował się sam w koronie jednego z najwyższych drzew i został skazany na jedyne towarzystwo własnych myśli. Vivi lamentował w kierunku niebios, pogrążony bolesnymi wspomnieniami, które zaczęły znów powracać do jego głowy. A Riddle... Cóż. Osobiście przez pewien czas nie mógł nic zrobić. Jego ludzka powłoka została zniszczona. Niestety to nie oznaczało końca kłopotów na dzisiaj. Ktoś nieproszony wtargnął do lasu...
- Ktoś idzie po lesie. - usłyszał delikatnym szeptem Robin, który od razu poderwał głowę w górę i się rozejrzał. Na jego przedramieniu siedział mały biały motylek, którego delikatne skrzydełka rozświetlały odrobinkę całą ciemność dookoła. Chłopiec przez chwilę mu się przyglądał w bezruchu, a gdy tylko lekko się poruszył, motylek rozpłynął się w powietrzu, a na gałęzi obok pojawił się drugi prawie identyczny. Nagle zmienił się on w małą czteroletnią dziewczynkę zjawę, która siedziała na konarze. Wyglądała jak mgła o delikatnej sylwetce dziecka w długiej nocnej koszuli i rozpuszczonych białych niczym śnieg włosach. Uśmiechnęła się do Robinka. Po czym spojrzała w górę, chociaż przez liście za dużo nie dało się dojrzeć. Ogromne stado kruków i wron przelatywało nad lasem, głośno skrzecząc. Mogło to zwiastować tylko jedno...
- Ptaszki śpiewają. - odezwała się do Robinka z uroczym uśmieszkiem na twarzy. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. To wszystko znów wywołało w nim niepokój. Już nigdzie nie będzie bezpieczny. Po chwili tuż przy nim pojawiła się reszta motyli. Jedne siedziały przed nim, a inne na gałęziach wokoło. Wszystkie tak ładnie oświetliły całą koronę drzewa, a Robin sam z siebie poczuł, że przy nich nie ma się co obawiać. Nie znaczy, że zwykłe dziecięce duszyczki go obronią albo że same mogłyby być dla niego jakimkolwiek zagrożeniem. Po prostu jak tu czuć się źle pośród tylu dzieci, które są przepełnione beztroską, miłością i przede wszystkim wdzięcznością? Nie są jeszcze w pełni zbawione, ale wciąż liczą na Robina i są święcie przekonane, że on im pomoże. - Dlaczego tak śpiewają? - spytała w końcu ta sama zjawa, wpatrując się w resztę motylków, a potem przenosząc wzrok na Robina. Wszystkie motyle przemieniły się w gromadkę dzieci, ale nie zbliżały się za bardzo do chłopaka.
- Bo on idzie sprawdzić, kto jeszcze nie śpi. - odparło jedno dziecko stojące gdzieś w tym tłumie zjaw i nagle po lesie rozniósł się potężny huk. Ktoś użył jakiejś strzelby. Tylko po co? Robin od razu się wzdrygnął i o mało co nie spadł z tego drzewa.
- A... Ale... O kim wy mówicie? - wydukał Robinek, kompletnie nic nie ogarniając. Bardziej wycofał się do pnia drzewa.
- Patrzy prosto na ciebie. On cię złapie. - wyszeptały zgodnie wszystkie zjawy, a potem jak gdyby nigdy nic, rozpłynęły się w powietrzu, a na ich miejscu tuż przed Robinem, pojawiło się czerwone jabłko ze wbitym w nie srebrnym sztyletem. Taki mały prezent z zaświatów od samego Riddle'a. Ciekawe, co to mogło oznaczać?
//W międzyczasie//
Uczucia, z których ujarzmieniem walczył przez wiele wieków, znów napierają na jego zardzewiałe serce... Oślepiające wspomnienia wraz z iluzjami krążą po jego głowie. Nie ma żadnych przerw. Przychodzą i odchodzą, zdarzenia z przeszłości z Nimi w roli głównej...
Wszystkie złożone obietnice w przyszłość rozmyły się już dawno i znikły w niebiosach. Sprzeczna więź wygasła. Wszystko się skończyło. Przygryzał wtedy wargi od frustracji, patrząc w stronę zamarzniętego słońca tego zniekształconego świata...
Żałosne wycie jedynie bardziej podkreślało jego stan. Vivi miał się naprawdę źle, a nawet i gorzej niż źle. Co biedak teraz pocznie? Nie był w stanie przewidzieć całej tej sytuacji, a nawet wyczuć zbliżającego się zagrożenie. Dziwne, że nawet nie zwrócił uwagi na to rozszalałe stadko kruków. Głupie ptaszyska. Nigdy się nie uspokoją.
On dobrze wiedział, co ma zrobić, kiedy i gdzie. Jego zleceniodawca jeszcze nigdy nie wyraził się aż tak dokładnie.
"Środkowa polana na wschód od obozowiska cyrku, godzina 17:59. Płacę po udanym zleceniu.
Pan D."
Omawiali tę akcję niejednokrotnie. A dzisiaj wraz z nadejściem tego świstka wiedział, że jest za późno, aby się wycofać.
"Trafisz, dostaniesz nagrodę. Spudłujesz, od razu zginiesz" To zdanie dobijało się echem w jego umyśle. Działał pod ogromną presją, ale też nie chciał wierzyć w te puste słowa. Jest najlepszy w swoim fachu. Już nie pierwszy raz musi załatwić demona i już nie pierwszy raz odniesie sukces. Miał bardzo prostą robotę. Spaliłby się ze wstydu, gdyby spudłował w dodatku w takim miejscu z takiej odległości. Widok na cel miał wyśmienity, wiatr pod idealnym kątem. Nic nie pozostało poza strzeleniem. Namierzył swój cel przy pomocy lunetki, przymocowanej do broni. Rozkaz był prosty.
Przez lunetę zobaczył załamanego stojącego człowieka, a gdy tylko spojrzał normalnie, widział krwiożerczego lisa. Takie już są demony. Oszukują na każdym kroku. Skoncentrował się na celu, kładąc palec na spuście. Zamknął jego oko i jeszcze raz spojrzał przed lunetkę. Dokładnie wymierzył, cicho westchnął. Miał tylko jedną szansę, której nie mógł zaprzepaścić. Pociągnął za spust. Pocisk momentalnie wystrzelił z wielkim hukiem, przecinając powietrze i finalnie utkwił w ciele demona. Wycie ustało, zwierzę padło na ziemię, a z rany postrzałowej sączyła się czarna krew. Vivi jednak nie zamierzał się poddawać, klnąc pod nosem, starał się podnieść na drżących łapach. Uwierzycie, nie było to takie proste. Pierwszy raz od wieków znów miał do czynienia z tym nieprzyjemnym fizycznym bólem. Myśliwy załadował drugi pocisk. Trzeba ukrócić cierpienie lisełka. Tak go zostawić nie może. Jednak gdy znów uniósł broń... Demona już nie było. Daleko nie mógł uciec, nie mówiąc już o teleportacji gdziekolwiek. W sumie spodziewał się tego. Za każdym razem robią to samo — uciekają. Zaczął iść za śladami krwi i po jakiś dwóch minutach odnalazł swoją zgubę. Biedny Vivi wpadł dodatkowo we wnyki. Widać, że na początku próbował się uwolnić, ale nie ma się co łudzić. To już koniec.
(Vivi? Robin? Resztę powierzam wam)
10 wrz 2019
Queen Chie DO Fenneko
Obudziłam się około dziewiątej rano, niby pełna optymizmu i nadziei na piękny szczęśliwy dzień, ale coś jednak tak w stu procentach mi nie grało. Ubrałam coś lekkiego na siebie, gdyż zapowiadali upalny dzień. Moje "pupile"zostały w namiocie, - miałam tu akurat na myśli moje tablety oraz inną ważną dla mnie elektrykę. Poszłam porozglądać się po cyrku. Miałam cichutką nadzieję, że napotkam jakąś znajomą duszyczkę jak najlepiej osobę, którą tak bardzo podziwiam. Dawno nie widziałam Smiley, bo gdy za każdym razem chciałam ją pooglądać to byłam za późno, albo było za dużo ludzi do okoła, albo co najgorsza Pik mnie zagarniał do pracy. Wyjęłam swój tablet i zaczęłam się w niego wpatrywać zamiast patrzeć się pod nogi. Będąc w swoim ulubionym świecie elektroniki, nie zwracałam na nikogo uwagi, po prostu szłam przed siebie. Nawet nie wiedziałam gdzie zmierzam, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wiecie często wpadałam na kogo lub na coś będąc w takim stanie no i dzisiaj się nie obeszło bez żadnego upadku. Sama nie wiem jak to się stało, ale gdy się obejrzałam, leżałam już na ziemi, a przede mną stał jakiś mały zwierzak.
- Czy coś ci się stało? - zapytałam się cichutko w stronę zwierzaka. Mały zwierzak podszedł do mnie odrobinę bliżej, wyciągnęłam swoją dłoń, aby go pogłaskać jednak na marne, zwierzątko wzięło mój tablet i zaczęło uciekać. Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć za zwierzakiem, aby odzyskać moje zwierzątko. Przynajmniej przypomniałam sobie dlaczego nie lubię za bardzo zwierząt. To właśnie przez nie w dziewięćdziesięciu procentach są to powody moich upadków w dodatku zawsze mają coś do mojego tabletu i ja muszę za nimi gonić.
- Oddawaj! - krzyknęłam tak głośno jak tylko potrafiłam. - Łap ją! - powiedziałam do chłopaka przy którym stanęło to zwierzę. - No już oddaj mi mój tablet! - nie potrafiłam wziąć już oddechu przez to bieganie.
<Fenneko?>
8 wrz 2019
Lennie CD Shu⭐zo
Mimowolnie się uśmiechnąłem, kogo nie rozbawiła by taka plątanina słów? Koniec końców nie miałem pojęcia, o co chodziło Shu, ale miałem wrażenie, że wszystkie te słowa miały jakieś znaczenie. Kiedy zakrył twarz ubraniem i wymruczał spod niej przeprosiny, na chwilę się zamyśliłem. Czułem się jakoś dziwnie, jakbym powinien coś zrobić, ale nie miałem na to tyle odwagi. Koniec końców wzruszyłem ramionami, ignorując dziwne myśli plątające się po mojej głowie i podszedłem do chłopaka. Schyliłem się lekko, uniosłem skrawek jego ubrania na tyle, aby odsłonić jego usta i nos, po czym się do niego przybliżyłem. W mojej głowie istniała teraz jedna myśl, która wlazła mi na język i sama otworzyła gardło.
- Jesteś słodki – powiedziałem cicho, przez chwilę patrząc na jego usta i zastanawiając się, dlaczego chciałem je pocałować, aż się odsunąłem, wyprostowałem i go ponownie zakryłem. - Chcesz gdzieś wyjść wieczorem? - zaproponowałem. Shuzo przez chwilę milczał, jakby mnie w ogóle nie usłyszał, aż w końcu pokiwał głową i ściągnął z twarzy bluzę.
- Tak – zgodził się. - A gdzie? - wzruszyłem ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą – chłopak znowu skinął głową, lekko się uśmiechając. - Świetnie, to do wieczora – wyszedłem z jego namiotu i ruszyłem do głównego, gdzie miałem zamiar trochę poćwiczyć do występu.
Stanąłem na środku sceny, aktualnie miejsce to było puste, większość wzięło sobie wolne lub byli zajęci czym innym, dzięki czemu spokojnie mogłem oddać się swojej pasji. Najpierw zapowiedziałem samego siebie, jako wspaniałego i niepowtarzalnego magika, który zauroczy widzów prawdziwą magią, a potem wyczarowałem fajerwerki nad swoją głową. Wyciągnąłem z kapelusza królika, a raczej jego uszy. Zaklinował mi się, zacząłem się z nim siłować, aż w końcu wyjąłem malutkiego niedźwiadka z króliczymi uszkami przyczepionymi do głowy. Posadziłem go obok siebie, a potem położyłem na ziemi kapelusz. Zastukałem w niego kilka razy, a kiedy go podniosłem, pojawił się duży miś, który głośno zaryczał i podniósł mniejszego, sadzając go na swój grzbiet. Usiedli grzecznie nie daleko mnie, a ja kontynuowałem swój występ… który niestety nie był do końca przemyślany, więc potem zamiast obmyślonego planu, działałem na żywioł, po prostu trenując. Kilak osób przeszło przez namiot, to chwilę obserwując moje poczynania lub mnie w ogóle nie zauważając, a kiedy stwierdziłem, że na dzisiaj starczy, wpakowałem do kapelusza z powrotem niedźwiedzie, małego słonika, hula-hop i inne akcesoria mojego występu, a następnie wyszedłem do swojego namiotu, po drodze zahaczając o bufet i zgarniając obiad do pokoju, w którym spędziłem czas w samotności, aż do wieczora. W mojej głowie ciągle przelatywały myśli, związane z Shuzo. Chociaż nie rozumiałem jego drugiej osobowości, czułem, że mogłem mu pomóc. Lubiłem, gdy się śmiał i uśmiechał, wobec małego chłopczyka z festynu wykazał się ojcowską miłością, zaimponował mi. Do tego lubiłem jego zamiłowanie do swojej pracy, bawiły mnie jego uszka i ogon, przyjemnie się rozmawiało, aż przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie, kiedy to chciał mi udekorować kapelusz. Zdjąłem go z głowy i mu się przyjrzałem. Wbrew samemu sobie, musiałem przyznać, że teraz, gdyby zapytał mnie o to, oddałbym mu część garderoby. Ta zmiana była już bardzo dziwna, ponieważ nikomu nie pozwalam brać mojego kapelusza… ale jemu bym pozwolił.
Przebrałem się z formalnego stroju magika w coś bardziej luźnego, po czym ruszyłem do namiotu Shu, paliło się w nim światło. Wszedłem do środka, chłopak aktualnie klęczał przy jakichś spodniach, a kiedy na mnie spojrzał, momentalnie spanikował.
- O rany! Zapomniałem! - krzyknął, odkładając wszystko na ziemie. Od razu zaczął mnie przepraszać i biegać po namiocie, aż go zatrzymałem. - Przepraszam, tak bardzo zająłem się pracą… - dalej jęczał, widocznie bardzo się tym przejął. Posłałem mu miły uśmiech.
- Przecież nic się nie stało, przyszedłem szybciej – skłamałem, ale Shu wyglądał na trochę spokojniejszego. - Poczekam na ciebie na zewnątrz – dodałem i poczochrałem go po włosach. - Pójdziemy najpierw do miasta – rzuciłem na odchodne, po czym wyszedłem z namiotu i czekałem na niego na zewnątrz.
<Shu?>
Robin CD Vivi&Riddle
Chwila, podczas której chłopiec leżał pod lisem, wydawała się trwać wiecznie, a słowa, które wypowiedział, nie miały żadnego znaczenia. Miał, powinien zginąć, ale tak się nie stało. Lis jakby wrócił do trzeźwego myślenia, ale Robin nie potrafił się jeszcze przez dłuższą chwilę podnieść z ziemi. Bał się, że mężczyzna czeka na jego ruch, że chce się pobawić w kotka i myszkę, ale druga część jego umysłu dalej trwała przy myśli, że nic się nie stanie. Że to zwykłe nieporozumienia, popchnięte silnymi emocjami. Nic się nie dzieje.
Otworzył powoli oczy i podniósł głowę, zobaczył białe zwierzę, które po chwili pobiegło w las, a chłopiec jeszcze przez chwilę nie mógł się poruszyć. Ta cała sytuacja nie docierała do niego, była tak niewiarygodna, że wydawało mu się, że to tylko zły sen. Zły sen i nic się nie dzieje.
Nic się nie dzieje.
Poczuł mocne ukłucie w głowie. Zacisnął mocno powieki w jednej chwili złapał się za głowę, ściskając ją. Był to jednorazowy ból, podobny do uderzenia jakimś metalowym prętem. W tej samej chwili zobaczył przed sobą czyjąś pięść, która się zamachnęła i uderzyła w niewiadomy punkt, a obraz się wywrócił, kończąc na silnym nurcie rzeki. I to było tyle, impuls zniknął tak szybko, jak się pojawił, znowu siedział w miejscu przez kilka sekund, a z transu wyrwało go wycie, pochodzące z lasu. Spojrzał w tamtą stronę, miał dziwne uczucie, że był to Vivi, ale nigdy nie słyszał tego dźwięku, więc nie był pewien. Westchnął i postanowiłem zignorować dziwną wizję, która w tej chwili nie miała dla niego żadnego znaczenia, myślał o przyjacielu, z którym chciał pogadać. Musiał z nim porozmawiać, ale teraz wiedział, że musi zostać sam. Robin podniósł się chwiejnie na swoich nogach i odwrócił, spoglądając na miejsce, gdzie jakiś czas temu Vivi rozszarpał Riddle’a. Z jego gardła wydobył się cichy jęk, a ze strachu odsunął się do tyłu. Ciała nie było, ani śladu czarnej krwi.
Chłopiec przyłożył do twarzy dłonie i zakrył oczy. Trząsł się głównie ze strachu, niż z zimna, wokół niego w ciągu tak krótkiego czasu zdarzyło się za dużo, co w porównaniu do jego beztroskiego życia w lesie, było zbyt wielkim dla niego ciężarem. Odwrócił się i pobiegł do lasu, ale nie w stronę Vivi’ego. Wbiegł do innej części, którą znał na pamięć. Tam odnalazł najwyższe i największe drzewo, na które wspinał się od małego. Z łatwością wlazł na samą górę i chowając się wśród gałęzi i liści, zamknął oczy i starał się o niczym nie myśleć.
W końcu nic się nie stało.
<Vivi? Riddle?>
1 wrz 2019
"Are you ready?"
Chcesz dobić targu, udajesz się więc na północ, do miejsca, w którym ląd się kończy i dalej już iść nie możesz. Stoisz na skalistej skarpie, zwrócony w stronę morza, patrzysz, jak fale roztrzaskują się o brzegi ogromnej wyspy o czarnych i poszarpanych brzegach. To był właśnie twój cel. Być może spotykasz kogoś z miejscowych i płacisz mu, by pomógł ci znaleźć łódź i miejsce, gdzie bezpiecznie mógłbyś spuścić ją na wodę. Walczysz z falami. W jakiś sposób udaje ci się pokonać ten kawał morza, które ma tu barwę najzwyklejszego kamienia. Jesteś przemoknięty i wyczerpany. Już zaczynasz żałować swojej decyzji, jednak udaje ci się wykrzesać odrobinę siły, by móc się wspiąć na gniewne urwisko.
Drżący i zmęczony idziesz przed siebie i znajdujesz półksiężycowaty skrawek zieleni, jedyny na całej wyspie. Kierujesz się w stronę kręgu kamieni, który się na nim znajduję. Pragnienie zaczyna płonąć w twoim śmiertelnym sercu niczym słońce na bezchmurnym niebie. Przybywasz tu tak samo, jak wielu innych przed tobą - stroskanych, samotnych i chorych z chciwości. Tysiąc rozpaczliwych życzeń, wypowiedzianych na tej ziemi, ostatecznie sprowadza się do jednego.
Za nim jednak zdążysz otworzyć usta i przemówić. Za nim oddasz duszę za zaspokojenie pragnienia, które zresztą masz jasno wypisane na twarzy, zaczekaj....
- Bo ja przyjaciół w zaświatach mam.
"On przyjaciół w zaświatach ma" odpowiedziało echo wraz z mocnym podmuchem wiatru. Zaskakuje cię makabryczna oraz ponura poświata i nagle orientujesz się, że stoisz przed otwartymi drzwiami w zwykłej szarej kamienicy.
- Siądź więc za tym stołem, rozluźnij się, a ja zrobię to, co chcesz. - odezwała się postać w ciemnym płaszczu, wciągając cię do środka.
- Rzucę na ciebie zaklęcie. - przemówiła kolejna osoba przy stole uwodzicielskim kobiecym głosem. - I będziesz cały mój. - zaśmiała się cicho, przyglądając się twojej niewinnej buźce i bawiąc się swoimi kręconymi rudymi włosami, które wystawały spod jej czarnego kapelusza.
- Poznam twoją przyszłość, mogę nawet zmienić ją. - kontynuował demon, który zaciągnął cię do stołu.
- Przyjdzie czas. - oznajmił kolejny osobnik przy stole z ogromną szramą przechodzącą przez oko i czarną czupryną na głowie.
- Zaufaj mi. - usłyszałeś wraz z syczeniem najprawdziwszego węża, była to postać, stojąca tuż przy tobie. Nie patrz mu lepiej w oczy. Powiadają, że z łatwością może zahipnotyzować człowieka spojrzeniem, a ty nie po to się tutaj znalazłeś. Wiem, że już na pewno ciarki cię przeszły. Po twojej głowie też na pewno krąży wiele pytań, ale na razie siedź cicho.
- Zajrzę głęboko w twoje serce i dusze. - oświadczyła zakapturzona postać, która zasiadła centralnie naprzeciwko ciebie. Przyjrzyj się jego dłonią. Ciągle coś czarnego spływa mu po palcach. Dziwne nie? Oczywiście pewnie wciąż nie wiesz, co próbuje ci przekazać. Za nim zdążyłeś spojrzeć na te dziwne dłonie, twoją uwagę odwróciła kolejna kobieta. Położyła swoją delikatną dłoń na ramieniu gospodarza, który wpuścił cię do środka. Ze skruszoną miną, przygląda się tobie i twojemu drżącemu ciału oraz zakłopotanej minie.
- Biedna, nieszczęśliwa dusza. - odezwała się kojącym głosem.
- Spełnię twoje najśmielsze sny. - dodał nasz nieznajomy, a panienka tuż przy nim pogładziła go czule po głowie.
- Tak ponure, tak prawdziwe marzenia... - zachichotała cicho, odchodząc od stołu, a gospodarz zerwał się na równe nogi. Zadziwiająco przypominał człowieka. Ty rzecz jasna nie zwróciłeś na to uwagi. W końcu przeraziło cię to, co zrobił. A mianowicie uderzył swoimi pseudo dłońmi o stół, a spod kaptura mogłeś jedynie zobaczyć jego nienormalny uśmiech, gdzie zamiast zębów zobaczyłeś, coś gorszego od kłów rekina albo tygrysa. Otoczyła go mroczna aura i nagle zniknął, a przed twoimi oczami pojawiła się przerażająca kukiełka, która wyglądała jak żywcem wzięta z dobrego horroru.
- Mam tu voodoo! - potem nagle zobaczyłeś martwą kurę. - Mam tu hoodoo! Cuda, których nie znam sam! - krzyknął, otwierając małe pudełeczko, z którego wyskoczyły ognie piekielne i szybko je znów zamknął.
- Ajć! - krzyknął jeden z kolejnych gości, który niefortunnie się sparzył. Zacząłeś obserwować wszystkich tu zebranych, a w szczególności tego zakapturzonego. W końcu wrócił na swoje miejsce, ale jego sylwetka ciągle się trochę zmieniała. Tak jakby nie miał stałej formy. - Przyjaciół tu ja w zaświatach mam. - zasiadł spokojnie na krześle.
"On przyjaciół w zaświatach ma"
Znów odezwało się echo. Nie wiesz, skąd dochodzi i automatycznie zaczynasz się rozglądać na wszystkie strony, tylko nie w górę.
- Mogiła, stary już się możesz z wolna zacząć bać, bo moją arię ostatni słyszysz raz. - odezwała się kolejna postać przy stole. Ogromny ożywiony grubas, którego skóra była szmaciana, a w środku cały był wypełniony piaskiem. Oczy były całe czarne i po prostu puste, a jego zęby to były jakieś fioletowe robale. - Woah.
- Woah! - powtórzyli po nim wszyscy tu zebrani.
- Woah. - kontynuował ten stwór, a tamci znów powtórzyli. Ty już totalnie nie wiedziałeś, co to miało znaczyć. Zacząłeś się zastanawiać, czy naprawdę wylądowałeś w zakamarkach piekła, czy z jakimiś pijakami w dziwnie przekonywających strojach. Na twoje nieszczęście tak się z tobą droczy zgraja przyjaciół z piekła. Wszyscy wylądowali tutaj nie bez powodu i też nie bez powodu się znają. - Jakże babołaknę cię! - krzyknął do ciebie ten potwór, kończąc swą arię, a z jego oczodołów wylazły dwa duże i włochate pająki. Nie da się ukryć, że to już trochę cię przeraziło. Niedługo później już zacząłeś szukać prostej drogi ucieczki. Niestety jeden fałszywy ruch w tym momencie to zwykle samobójstwo, a ty z pewnością nie chcesz jeszcze umierać. Nagle słyszysz cichy głosik przed sobą. Mała przestraszona istotka wielkości palca wskazującego, stała na stole patrząc prosto na ciebie.
- On ma plan, aby wstrząsnąć światem. Cyrk jest zagrożony!
Tyle zdołałeś usłyszeć, gdyż szponiastą ręką zgniotła to małe robactwo, z którego została jedynie mokra plama. Była to łapa naszego gospodarza. Czyżby to był jego plan?
- Jesteście gotowi? - odezwał się do gości. Tobie już ślina stanęła w gardle. Nie mogłeś nic z siebie wydusić. Twój cyrk, twoje miejsce pracy. Miejsce łączące tyle wspaniałych ludzi z pasją i talentem. Miejsce, które w pewien sposób pomaga temu smutnemu światu, niedługo zniknie z powierzchni ziemi. Już na dobre w imię większego i ponoć lepszego celu.
- Jak ogień, piekielny ogień. - odpowiedział młodzieniec, który nie raczył zasiąść przy stole, a po tych dziwnych słowach zaczął kasłać. Miał czarne włosy, których końcówki były białe, a na sobie miał dość interesujący, czarny niczym noc płaszcz. Też masz wrażenie, że jego końce się ruszają, ilekroć się uważniej przyjrzysz?
- Jesteście gotowi? - po raz kolejny spytał zakapturzony gospodarz, wstając od stołu. Wszyscy zebrani zaczęli między sobą szeptać.
- Jesteście gotowi? - wszyscy chórem się o to spytali.
- Ten ogień pod moją skórą. - odezwał się znów kaszlący osobnik.
- Jesteśmy gotowi?! - znów padło to zgodne pytanie od wszystkich tu zebranych. Błysnęło jasne światło. Stół zniknął, a ciebie coś przyszpiliło do krzesła. Jakieś dziwne czarne... Chusty? Grube wstążki? Trudno stwierdzić, bo ilekroć zacząłeś się szarpać, to coś wydawało z siebie cichy warkot. Ale spójrz, one wszystkie skądś odchodzą, a mianowicie od tego kaszlącego kolesia. Właściwie od jego płaszcza. Czyżby jego odzienie było żywe?! Tego to nawet ja się nie spodziewałem. Nikt nie zna wszystkich sztuczek czartowskich. Na ścianie centralnie za gospodarzem otworzył się portal. Po całym pomieszczeniu zaczęły latać dziwne światła i różne błędne ogniki o różnych kolorach, a finalnie z portalu wyłoniły się korzenie jakiegoś potężnego drzewa i rozrosły się na całą ścianę za nieznajomym. Teraz to już definitywnie nadszedł twój koniec. Zaczynasz się szarpać przerażony całą sytuacją. Chciałbyś, żeby wszystko okazało się jedynie snem. Niestety tak nie jest i nie będzie.
- Ta licha postać to dno. Trzeba ukarać go. - poleciła osoba w arabskim stroju.
- On nie będzie już błyszczeć! - wykrzyczał świrus obładowany różnymi błyskotkami.
- Czas na przemianę. - odezwał się nasz gospodarz.
"Do roboty! Do roboty!"
Po raz kolejny echo się odezwało. Teraz dopiero zrozumiałeś, że to mówią te dziwne maski porozwieszane pod sufitem, a zmasakrowane laleczki w kącie zaczęły wystukiwać rytualny rytm na ogromnych bębnach. Twoje ciało zaczęła stopniowo ogarniać mroczna aura. Stałeś się senny, nie miałeś siły się szarpać.
- Właśnie teraz! Zaczynasz się zmieniać, wszystko się zmienia! - krzyknął gospodarz, zaczynając się śmiać.
- Twoje serce już nie stoi w tamtych łzach. Miłość stoi w drzwiach. - oznajmił jakiś rudzielec w królewskim stroju. Nie zwróciłeś na to uwagi. Z ledwością mogłeś utrzymać przytomność, a co dopiero jeszcze kogoś słuchać.
- Polubisz może to, a jeśli nie... Nie wiń mnie! - oznajmił gospodarz, w którego się wpatrywałeś ospałym wzrokiem.
- Nie zapomnij tego! - krzyknęli wszyscy tu zebrani. - Nie zapomnij tego! Pożałujesz!
- Zawsze, wszędzie, bo źle będzie. - dodał rozbawiony osobnik o długich białych włosach.
- Ta ziemia, którą tu widzimy....
- To piękno niewypowiedziane. - wtrąciła się jedna kobieta.
- Wszystko zostanie sprzedane! - kontynuował otyły facet z czarną brodą i fioletowym odzieniem, któremu przerwano.
- To wszystko będzie nasze! Będziemy rządzić! - zaczęli krzyczeć tutaj zebrane łotry, a potem nagle ucichli i dali dojść do głosu nieznajomemu gospodarzowi:
- Możesz obwiniać moich przyjaciół z zaświatów. - skończył i zaczął się złowieszczo śmiać. Ty już na dobre zamknąłeś oczy. Poddałeś się...
- Masz to, czego chciałeś, ale straciłeś, co miałeś! - krzyknęli wszyscy zebrani, a ty straciłeś życie, więc twoje ciało przejął ktoś inny. Ktoś potrzebujący, a kto? Nasz nieznajomy w końcu stał się wyraźniejszy. Wstał z krzesła, unosząc głowę z wyższością i odsłaniając swoją twarz. Wielkie nieba! To niemożliwe. To przecież....
- Ciii...
Shu⭐zo CD Lennie
Nie mogłem w to uwierzyć, ale moja zła strona rzeczywiście jest zdolna do wszystkiego. Chciałem się zapaść pod ziemię ze wstydu. Czułem rosnące rumieńce na policzkach, w którymś momencie cała moja twarz była czerwona. A gdy Lennie mnie przytulił, myślałem, że tam zejdę na zawał. Poza tym tego się w ogóle nie spodziewałem. Szkoda, że tak szybko mnie puścił...
- To... To się cieszę. - na mojej twarzy pojawił się niepewny uśmiech, a potem od razu wróciłem do układania ciuchów w szafie.
- Zobaczymy się w bufecie. - oznajmił Lennie, a potem już wyszedł. Zostawiając mnie samego, z moimi dziwnymi myślami. Miałem takie dziwne przeczucie, że nie powiedział im wszystkiego, ale to przecież niemożliwe. Nie zrobiłby tego... Przynajmniej tak myślę.
Gdy tylko się przebrałem w swoje standardowe ubranie, usiadłem w spokoju na łóżku i wziąłem parę głębokich wdechów. Zdecydowanie już nie mam ochoty na rozmyślanie o tym, co się stało. I tak tego już nie zmienię. Poza tym zawsze mogło być gorzej. Nie mam też ochoty na nic. Wszystko jest takie wyczerpujące. Sam nie wiem, gdzie się podział mój zapał do pracy i chęć do robienia czegokolwiek. Koniec z końców się podniosłem z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszystko wróci do normy prędzej czy później. Od razu też ruszyłem do bufetu do mojego kochanego Lennie'go. Już zdążyłem się za nim stęsknić, a gdy tylko wyszedłem do środka, on już siedział przy jednym ze stolików. Po paru chwilach totalnie szczęśliwy usiadłem naprzeciwko niego z samą herbatą. Niestety w ogóle nie mam ochoty na jedzenie. Ciągle coś mi się dzieje dziwnego w żołądku.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - tak spytałemby w ogóle zacząć jakąś rozmowę, przy okazji też upiłem łyczka swojej herbaty. Magik po dłuższym zastanowieniu pokręcił głową. Jadł już śniadanie, więc miał tak śmiesznie rozciągnięte policzki, jak jakiś chomik, ale nie zamierzałem się śmiać. Tak to już w końcu jest, gdy ma się napchaną buzię. U dzieci wygląda to bardzo uroczo. Aż pomyślałem o małym Yutusiu albo o moich braciszkach. Ciekawe, co u nich. W sumie pewnie mają się bardzo dobrze i niczego im nie brakuje. Poza tym i tak już są dorośli. Westchnąłem cicho i znów napiłem się herbaty, a potem odstawiłem kubek na stolik. - Ja też nie. - stwierdziłem w końcu i rozejrzałem się po bufecie. Nic się nie działo. Wszyscy byli szczęśliwi i spokojnie rozmawiali lub spożywali śniadanie. Pochłonięty własnymi myślami znów wziąłem szklankę do ręki, dalej rozglądając się po bufecie. Już miałem wziąć kolejnego łyka mojej herbatki, gdy nagle zamiast smaku herbaty w ustach poczułem.... Kakao? Od razu zszokowany tym doznaniem się oplułem, a potem już po fakcie zrozumiałem, że przez przypadek wziąłem do ręki kubek Lennie'go. - Heh... Ups. - uśmiechnąłem się niepewnie, patrząc w dół na swój opluty niebieski płaszcz. To i tak nie był koniec. Nie dość, że było mi głupio przez tę pomyłkę, to jeszcze zacząłem potem przepraszać Lenniego tak, jakbym co najmniej zabił jego matkę. Nie wiem, co mi odwaliło. To wszystko przez tego kaca na stówę.
Potem już byłem w pełni przekonany, że nic już głupiego nie zrobię. W końcu poszedłem sam się przebrać. Normalnie wszedłem do namiotu, otworzyłem szafę i zacząłem szukać jakiejś zwykłej bluzy. W końcu zlokalizowałem tą idealną na najwyższej półce w szafie. Sięgnąłem w górę. Niestety byłem trochę za niski. Stanąłem na palcach. Dalej nie mogłem dosięgnąć. Podskoczyłem. Też się nie udało. Koniec z końców położyłem stopę na spodzie szafy, a jedną ręką złapałem się jakiejś półki wyżej, a drugą wolną ręką sięgnąłem po bluzę. Nie mogłem jej wyciągnąć spod paru innych bluzek, więc pomogłem sobie drugą ręką, przez co straciłem w końcu równowagę i zacząłem spadać do tyłu. Już zacisnąłem oczy, gotowy na uderzenie w ziemię. Jednak ta chwila nie nadeszła. Ktoś mnie złapał. Gdy tylko otworzyłem oczy, zobaczyłem twarz Lennie'go, który zdążył mnie złapać w ostatniej chwili.
- Gdzie lecisz? - spytał rozbawiony, a ja wpatrywałem się w jego fiołkowe oczy zauroczony, ściskając w rękach bluzę.
- Ale ciacho... - powiedziałem do siebie na głos i westchnąłem zauroczony. - Znaczy nie... Nie jesteś wcale.... W sensie jesteś gorący, ale nie ładny. Znaczy się, wiesz, jak to ciastka mają. Nie mówię, że wyglądasz jak ciastko. Kto by chciał mieć lukier na całej twarzy... Ale nie wszystkie ciastka mają lukier... Mają różne rzeczy. Nie mówię, że tobie czegoś brakuje. Jesteś cudowną mordką, tylko że... Nie no to jakieś dziwne. - zawstydzony zakryłem sobie twarz bluzą. - Gadam same głupoty... Przepraszam. - wymruczałem spod tej bluzy.
(Lennie~?)