Złapałem chłopaka w ramiona.
- Coś mu się stało? - zapytał mężczyzna, widocznie zmartwiony. Spojrzałem na niego, przez chwilę po prostu mu się przyglądałem, starając się zrozumieć, kim jest, ale w końcu lekko się uśmiechnąłem i pokręciłem głową.
- Czasem tak ma, to ze zmęczenie – zapewniłem go. Na jego twarzy pojawiła się ulga.
- Chcieliście coś wziąć z toreb? - zapytał, gdy zrozumiał, że zaglądaliśmy do bagażnika.
- Eee… Tak – skinąłem głową, poprawiając Shuzo, aby mi nie spadł. - Chciałem się napić.
- Było trzeba mówić, mam wodę w samochodzie – powiedział z szerokim uśmiechem.
Wróciliśmy do auta, tym razem czarnowłosego posadziłem obok siebie, na tylnym siedzeniu, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Wyglądał na niespokojnego, chociaż był nieprzytomny. Patrzyłem na jego twarz, będąc pogrążony w myślach na temat tego, co się stało i co może się stać, kiedy mężczyzna wyrwał mnie z zamysłu, podając mi wodę. Patrzyłem na wyciągniętą dłoń. Normalnie bym odmówił, ale czułem, że teraz naprawdę zaschło mi w gardle, dlatego przyjąłem ją i się napiłem. Była zwyczajna, zakręciłem butelkę i położyłem obok, gdy ruszyliśmy. Przez jakiś czas było dobrze, nic podejrzanego się nie działo. Został jeszcze kawałek drogi, nie miałem zamiaru zasnąć, ale nagle moje oczy stały się ciężkie. Walczyłem ze snem, nie byłem nawet zmęczony, a jednak coś zmuszało mnie do zamknięcia oczu i… zaśnięcia.
*
Widziałem samochód, stałem obok. Był to kremowy ford, za kierownicą siedział mężczyzna w czarnym swetrze. Uśmiechał się szeroko i patrzył się w lusterko, na kogoś z tyłu. Oblizał usta. Kiedy przejechał obok mnie, zobaczyłem na tylnym siedzeniu Shuzo. Zacząłem go wołać, ale samochód nie chciał się zatrzymać. Gdy chciałem za nim pobiec, ktoś mnie trzymał. Byli to ludzie w maskach, a jeden trzymał nóż. Za nimi zobaczyłem szpital, a po chwili oni wszyscy byli we krwi, tak samo jak ja. Wyrwałem się im i zacząłem biec za samochodem, ale on już dawno mi zniknął z oczu. Mimo tego szedłem przed siebie, aż nie dotarłem do lasu, a tam na dom. Zwykła drewniana chatka, a przed nim kremowy ford, z otwartym bagażnikiem. Pobiegłem do samochodu, ale nikogo nie było. Usłyszałem krzyk Shuzo i zaraz ruszyłem do domu, ale drzwi był zamknięte. Z każdym jego krzykiem coraz bardziej waliłem w drzwi, a kiedy pękły, pojawiła się tylko ciemność.
*
Gdy się obudziłem, chciałem pogładzić włosy przyjaciela, ale nie mogłem nimi ruszyć. Od razu zrozumiałem, że są związane. Szybko otworzyłem oczy i się podniosłem do siadu jak poparzony, znajdowałem się w jakiejś furgonetce i nie byłem sam. Znajdowała się tu szóstka ludzi i ja, którzy mieli związane ręce i nogi, a przy drzwiach siedziała dwójka zamaskowanych mężczyzn, trzymających strzelby w dłoniach. Nie powiem, od razu się przeraziłem i wiedziałem, że to wina tego kierowcy. Gdy sobie o nim przypomniałem, pospiesznie rozejrzałem się jeszcze raz, ale Shuzo nigdzie nie było. Dopiero wtedy oblał mnie zimny pot. Spojrzałem na mężczyzn, uważnie mi się przyglądali. Chciałem zapytać gdzie jestem, ale widząc mizerne twarze innych ofiar, natychmiast zrezygnowałem. Oparłem się o ścianę, chcąc na spokojnie to przetrawić, kiedy nastała kolejna okropna wieść: nie miałem swojego melonika. Wtedy to już chciałem wpaść w furię, ale skończyło się na zaciśnięciu mokrych oczy i zagryzieniu warg.
Jechaliśmy wieczność, czułem, że coraz bardziej oddalam się od przyjaciela, ale nie wiedziałem, co robić. Moje źródło magicznych zdolności leży nie wiadomo gdzie, porywacze mają broń, a ja mam związane ręce – dosłownie. Zostało mi tylko czekać… a czekanie było najgorsze. Nie mogłem przestać myśleć o tym, gdzie jest Shuzo, czy jest w innym samochodzie, czy pojechał w innym kierunku, czy może został zabrany przez tego świrniętego kierowcę. Nie ważne o czym bym nie pomyślał, miałem ochotę płakać. Nie mogłem zasnąć, a wszystkie ofiary tylko patrzyły w podłogę. Była jedna kobieta z dwoma dziewczynami, pewnie córkami, szeptała im coś do ucha, widziałem ślady pobicia na ich ciele. Gdzie mogli nas wieźć?
Gdy samochód zaczął hamować i w końcu się zatrzymał, moje serce zabiło szybciej. Nagle zapragnąłem dalej jechać i mieć więcej czasu na myślenie, ale mężczyźni wstali i otworzyli drzwi furgonetki. Za nimi pojawili się kolejni ludzie, którzy siłą nas wyciągali stąd. Niektórzy szli bez oporu, ale ja, dalej nie wiedząc, gdzie jestem, nie chciałem się ruszyć. Gdy pytałem o to, oni wydawali się mnie nie rozumieć, złapali za ramiona i zaciskając na nich swoje palce, dosłownie mnie wyrzucili z samochodu. Inni mnie podnieśli i popchali w stronę ludzi. Rozglądałem się pospiesznie, w poszukiwaniu czarnej czupryny z kolorowymi pasemkami, ale nigdzie jej nie było widać.
Wszystkich pokierowali do budynku, przypominającego szpital, chociaż ten wyglądał jak z horrorów. Na samym wejściu słyszałem krzyki, były to przeraźliwe jęki bólu, a najgorsze było to, że wiedziałem, że i mnie to czeka. Do tego w powietrzu unosił się wyraźny zapach potu i krwi. Szliśmy długim korytarzem, aż wrzucili nas do jakiegoś pomieszczenia, także pilnowanego przez uzbrojonych ludzi. Była nas garstka, tylko siedmiu ludzi, nikogo więcej, a jednak słyszałem te krzyki, które przedzierały się przez ściany.
- Gdzie jestem? - pytałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że oni mówią w innym języku. Gdy wylądowaliśmy w sali z zasłoniętymi oknami, kobieta z córkami usiadła na ziemi i je przytuliła. Pytałem się kolejnych osób gdzie byłem, co chcą nam zrobić, ale odpowiedzi nie usłyszałem. Wtedy do sali wszedł wysoki, siwy mężczyzna, z lekkim zarostem. Podszedłem do matki i kucnąłem przy niej. Zadałem jej to samo pytanie, ale ona tylko pokręciła głową i powiedziała coś w swoim języku. Byłem załamany, gdy po chwili odezwała się jej córka.
- Przywieźli nas tu na organy – powiedziała do mnie, wyraźnym akcentem. Słysząc jej słowa, całkowicie zbladłem. Będą nas kroić, żeby zabrać nam organy? Musiałem aż usiąść. - Jechałyśmy samochodem, kiedy jakaś furgonetka nas zepchnęła i kazała stanąć – wyjaśniła, jak się tu znalazły. Pokiwałem głową, ale z siebie nie mogłem wydusić żadnego słowa.
Rozejrzałem się, musiałem stąd uciec. Zobaczyłem, że wyciągają z pokoju jakiegoś faceta, który się szamotał. To nie był instynkt samobójczy, po prostu musiałem stąd wyjść: szybko wstałem i do nich podbiegłem. Zwaliłem zamaskowanego, który go trzymał, a ofiarę popchnąłem do tyłu. W zamian dostałem w łeb, od którego mi się zakręciło w głowie, ale nie zemdlałem. Usłyszałem głosy i po chwili ktoś mnie postawił na nogi, zabierając z tego pokoju. Szliśmy długim korytarzem, a ja się ciągle rozglądałem, szukając czegoś, co mi pomoże stąd uciec. Tylko jedne drzwi były otwarte, a na biurku zobaczyłem telefon. Gdyby tak zadzwonić po odpowiednie służby, można by się stąd wymknąć podczas zamieszania.
Pokój szybko mi zniknął z oczu, a mnie zabrali do bardzo oświetlonego pomieszczenie, z metalowym łóżkiem, obok którego leżała masa przyrządów. Wtedy zobaczyłem najgorszy widok, jaki mogłem sobie, a nawet nie, wyobrazić. Obok wolnego łóżka znajdowały się nosze, na których leżała kobieta. Jej twarz wskazywała na to, że umarła w wielkim bólu, miała szeroko otwarte usta i oczy. Nie miała na sobie ani bluzki ani biustonosza, przez co zobaczyłem jej rozcięty brzuch od bioder po same piersi. To była ogromna rana, otwarta, prowadząca do jej wnętrzności. Wszędzie leżała krew, na całym jej ciele, na podłodze, na łóżku, była na rękach tych ludzi. Do tego gdy spojrzałem bardziej w bok, zobaczyłem dużą tacę, a na niej organy. Wątrobę, śledzionę, serce, nerkę… Miałem ochotę zwymiotować. Wydawało mi się, że serce jeszcze się poruszało, wtedy kobieta została wyniesiona przez inne drzwi, a jej narządy zostały schowane do jakiegoś pudła. Nogi się pode mną ugięły, nie potrafiłem się dalej ruszyć, przez co musieli mnie siłą ciągnąć dalej. Gdy próbowali mnie przywiązać do łóżka, szarpałem się. Jednego nawet uderzyłem w twarz, ale było ich zbyt wielu, nie miałem szans z nimi. Znowu dostałem w łeb, ale dwa razy. Poczułem ciepłą ciecz przy brwi, zakręciło mi się w głowie i przez chwilę świat był rozmazany. Gdy wróciłem do rzeczywistości, byłem już przywiązany do pryczy, a mężczyzna, którego uderzyłem, trzymał w dłoni ostry nóż. Znowu zacząłem się szamotać, wyzywając siebie w myślach, że tak łatwo dałem się tu zabrać. Widziałem uśmiech na twarzy lekarza, przed tym, jak założył maskę. Powiedział coś w swoim języku, czego nie zrozumiałem i korzystając z tego, że oni nie rozumieją mnie, zacząłem ich wyzywać najgorszymi przekleństwami jakie znałem.
Najpierw rozcięli mi koszulkę, aby mieć dobry dostęp do brzucha. Byłem już cały spocony od strachu, kiedy mężczyzna przyłożył lekko nóż do brzucha i przejechał nim delikatnie po całej lini, od podbrzusza do torsu, ciągle coś mówiąc. Znowu zacząłem się szarpać i tym razem musieli mnie przytrzymać. W myślach już czułem ten ból, metalowy przyrząd w swoim wnętrzu, który wyrywa mi organy. Zacząłem nawet płakać z bezsilności. Czy naprawdę miałem zginąć w taki sposób? Na żywca mieli mi wyrwać organy? Znowu zacząłem krzyczeć, a nawet wołać Shuzo, który nie wiadomo gdzie był. Spojrzałem na lekarza, który posłał mi oczko i wbił nóż w brzuch, zaczynając ciąć w dół.
Ból był większy, niż mogłem sobie wyobrażać. Nie ciął głęboko, nie chciał zranić żadnego organu, ale ból był taki sam. Wtedy wiedziałem, że tak umrę. Zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy. Zacząłem się modlić, aby Shuzo spotkał lepszy los niż mój, aby przeżył, uciekł stamtąd, gdzie został zabrany. Chciałem, by kiedyś spotkał mojego ojca i powiedział mu, ze próbowałem. Próbowałem…
Znowu krzyknąłem, zdzierając sobie gardło. Co ja bym dał, żeby nagle mu też nóż uciekł.
Wtedy stało się coś… dziwnego.
Przestał mnie dalej rozcinać, myślałem, że zaraz zacznie mi wsadzać rękę w brzuch i wyjmować organy, ale nic się nie stało. Rozmawiali o czymś, a ja dalej niczego nie rozumiałem. Otworzyłem zapłakane oczy i zmusiłem się, do podniesienia głowy. Ludzie patrzyli w górę, a lekarz stał nieruchomo. Powędrowałem wzrokiem tam, gdzie oni i zobaczyłem… że nóż wisiał przy suficie.
Chciałbym, żeby uciekł.
Mimo tego bólu, byłem wszystkiego świadom. Wtedy przypomniałem sobie, co się stało w dawnych latach, powód, dla którego uciekłem.
Niech się zatrzyma.
Ta jedna myśl przeważyła szalę, auto się zatrzymało, ale jechał z taką prędkością, że nie mógł tego normalnie zrobić.
Jak mogłem zapomnieć, że byłem magikiem? Prawdziwym, który nie potrzebował meloniku, aby czarować.
A teraz chciałem żyć.
Nóż nie spadł, dalej wisiał przy suficie. Ludzie patrzyli na mnie z lekkim przerażeniem, ale lekarz się nie poddał, chwycił drugi przyrząd i kiedy tylko dotknął nim mojej rany, wyobraziłem sobie… nóż nagle wbił się w jego szyję. Upadł na ziemię i zaczął się wykrwawiać. Wtedy siłą umysłu uniosłem nożyczki, które przecięły moje sznury na rękach i nogach. Podniosłem się, czego od razu pożałowałem. Krew zaczęła się ze mnie wylewać, ale nie mogłem się teraz poddać. Zacisnąłem zęby i kiedy jakiś facet wycelował we mnie pistolet, jakieś nożyczki poleciały w jego twarz. Upuścił broń, ale nie miałem sił, aby ją wziąć. Upadłem na ziemię i przycisnąłem dłoń do brzucha. Przez chwilę tak klęczałem, starając się pozbierać, a kiedy podniosłem głowę, zobaczyłem, że wszystko co znajdowało się w pomieszczeniu, unosiło się do góry, prócz ludzi. Oni stali zamrożeni, nie wiedząc, co zrobić. Ja za to wiedziałem, że chce przeżyć. Poczołgałem się do broni i usiadłem na ziemi, strzelając w jakąś kobietę, która trzymała metalową tacę, prawdopodobnie na moje organy. Zaraz potem strzeliłem w mężczyznę obok, który także chciał mnie zastrzelić, ale byłem szybszy. Trafiłem w łeb, a jego krew rozbryzgała się na ścianie. Puściłem broń, ponieważ jako niedoświadczony strzelec, miałem zranioną rękę od odrzutu. Dalej trzymając się rany, widziałem, jak jedna kobieta wybiega, zostałem w tej sali sam. Zaciskając ponownie zęby, podniosłem się, opierając się łóżka. Musiałem szybko zatamować krwawienie. Zacząłem przeglądać latające rzeczy, szukając bandaża. Nie mogłem przestać używać nowej mocy, nie potrafiłem jej zatrzymać, dlatego wszystko ciągle unosiło się w powietrzu.
Otworzyłem szafkę, w końcu zobaczyłem to, czego szukałem. Wtedy do pokoju ktoś wpadł, w momencie, w którym się do niego odwróciłem, metalowe przedmioty wbiły się w jego ciało, a zaraz w kolejnego, który stał z tyłu. Nie kontrolowałem już tego wcale, nie chciałem ich zabijać, ale nie potrafiłem. Usiadłem i zacząłem bandażować ranę bardzo grubo, zużyłem praktycznie trzy rolki. Chociaż ból nie zniknął, na chwilę przestałem się wykrwawiać. Podniosłem się i ruszyłem do drzwi, a wszystko, co znajdowało się wokół mnie, unosiło się. Gdy pojawiali się przede mną ludzie z bronią, zaraz zostali zaatakowani przez ostre narzędzia, jakie za mną leciały. Nie mogłem tego zatrzymać…
Dotarłem do pokoju, w którym zobaczyłem telefon. Był pusty, szybko wykręciłem numer alarmowy, a kiedy po drugiej stronie odezwała się kobieta, powiedziałem:
- Namierzcie telefon, porywają ludzi dla organów, jestem ranny – i się rozłączyłem. Odwróciłem się do drzwi, po czym osunąłem się po ścianie. Patrzyłem w jakiś punkt na drzwiach i nie wiedziałem, co dalej robić. Dopiero w tej chwili wszystko opadło, wszystkie narzędzie wylądowały na ziemi i nie miałem już czym się bronić, kiedy zobaczyłem przy swojej nodze pistolet. Czyżby jego też przyciągnąłem? Patrzyłem na niego pustymi oczami, nie miałem już sił, rana bolała okropnie, bandaż powoli zaczął się zabawiać na czerwono, a ja… nie wiedziałem nic.
Minęło trochę czasu i chociaż jedyne co zrobiłem, to uspokoiłem oddech, nie mogłem się poddać. Jeśli nie mnie, to innych potną. Tą kobietę, jej dzieci…
Na chwilę zamknąłem oczy i przyśnił mi się Shuzo. Jego usta się poruszały, ale nie rozumiałem co mówił. Położył mi dłoń na policzku, uśmiechał się blado i nagle zniknął. To był krótki sen, ale przypomniał mi, że póki mam dla kogo, będę walczył. Wstałem, ciągle opierając się o ścianę, a w dłoni trzymałem pistolet i w drugiej nóż. Wyszedłem powoli z pokoju, korytarz był całkowicie pusty. Gdy szedłem przed siebie, nikogo nie było. To dziwne… Wtedy usłyszałem syreny policyjne. Z jednej strony to było zbawienie, z drugiej, jeśli teraz się niczego nie dowiem, nie odnajdę Shuzo. Jeśli policja mnie zabierze do szpitala, niczego się od niech nie dowiem, bo będą twierdzić, że tylko oni mogą coś z tym zrobić. A kiedy zaczną działać, może być już za późno...
Przyspieszyłem kroku i wszedłem do pomieszczenia, w których nas trzymali. Wszyscy siedzieli na ziemi, pilnowało ich dwóch mężczyzn. Gdy wszedłem, strzeliłem do któregoś, ale trafiłem tylko w jego nogę. Tak naprawdę przestałem już myśleć logicznie i gdyby nie szybka reakcja tych ludzi, na pewno bym zginął. Mężczyzna, zamiast którego wzięli mnie, rzucił się na tego, który właśnie we mnie celował, a dziewczyna, która znała mój język, zabrała temu rannemu pistolet. Wzięła go w dłonie i strzeliła w tego drugiego, który odrzucił od siebie napastnika i chciał go zabić. Gdy wycelowała w rannego, szybko krzyknąłem, aby tego nie robiła.
Najpierw podszedłem do martwego, zabrałem mu broń i wcisnąłem w ręce faceta, który mnie uratował. Wiedząc, że mnie nie rozumie, po prostu pokazałem mu drzwi i namierzyłem jego broń, chcąc dać mu do zrozumienia, aby pilnował wejścia. Potem podszedłem do kobiety.
- Tłumacz – powiedziałem do niej i skierowałem się do mężczyzny, kiedy ten chciał wstać, strzeliłem w jego drugą nogę. Po pomieszczeniu rozległ się głośny krzyk. - Skąd się znalazłem w tej furgonetce? - powiedziałem do niego, a dziewczyna przetłumaczyła. Na korytarzu usłyszeliśmy głosy i strzały. Facet nic nie odpowiedział, dziewczyna powtórzyła, a on tylko przeklął i nas wyzwał. Strzeliłem mu w rękę i powtórzyłem pytanie.
- Przywiózł cię ich pracownik.
- Mężczyzna z zarostem i okularami? - pokiwał głową. - Był z nim jeszcze jeden chłopak? - nie chciał mówić, więc ponownie w niego strzelił, trafiając w nogę. Tak bardzo nie chciałem go ranić, a tym bardziej zabijać, ale co mogłem innego zrobić?
- Nikogo nie było, a musi im wszystkie ofiary oddawać – zmarszczyłem brwi.
- Jeździ kremowym fordem? - pokiwał głową. Byłem pewny, że to on, tylko w takim razie gdzie był Shuzo? Oddał go wcześniej komuś innemu, czy zabrał do siebie, jak w moim śnie? - Jak się nazywa? - kiedy odmówił odpowiedzi, a krzyki za drzwiami stawały się coraz głośniejsze, wbiłem mu nóż w brzuch i powtórzyłem pytanie z krzykiem.
Zamknąłem oczy. To było za dużo. Policjanci wbiegli do pokoju, a ja się położyłem. Tak bardzo chciałem odpocząć…
I nie zapomnieć John’a Rovgothona.
<Shu? Ale mi dałeś pole do popisu xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz