Wieczór wydawał się toczyć w nieskończoność. Riddle zrobił dużo, ale jednocześnie nic. Najpierw rozmowa z tym ekscentrykiem, później wizyta w opuszczonej świątyni, przerobionej na więzienie, dla takich istot jak on, a gdyby tego było mało, nabawił się dość interesującej kontuzji.
Pewność, też zgubna bywa...
Powtarzał to niejednokrotnie, a dziś sam się na tym złapał. Gorzko tego pożałował, chociaż prawdziwa kara, za próbę uwolnienia swoich sprzymierzeńców będzie o wiele wyższa niż sam mógł przypuszczać. W dodatku nie dotknie tylko jego...
Jego prawa dłoń cała posiniała i ciągle lekko drżała, a gdy tylko zaciskał palce, od zewnętrznej części dłoni aż do ramienia przeszywał go najprawdziwszy ból, który zresztą ukazywał się na całej długości ręki w postaci nieznanych temu światu symboli, które emanowały białym światłem. Dawno nie czuł bólu i z każdą chwilą coraz mniej mu się podobał. Ilekroć był zmuszony użyć swoich mocy, ręka od razu się odzywała, pieszcząc go kolejną dawką tego nieprzyjemnego ludzkiego odczucia. Jego słaby organizm nie za dobrze to znosił, dlatego droga powrotna do cyrku należała do dość uciążliwych, a przede wszystkim męczących.
Nad cyrkiem zawisły gwiazdy wraz z ogromnym księżycem, którego blask z wyczuciem kontrastował z ciemnością tam panującą. Wszyscy już dawno zdążyli pogrążyć się w głębokim śnie. Nawet dwa demoniczne byty, mieszkające po sąsiedzku. Było to dość wyjątkowe i wręcz zaskakujące, ale również była to idealna okazja, dla pewnego nieproszonego gościa, by w końcu wypełnić powierzoną mu lata temu misję.
Riddle miał już okazję spotkać w świątyni. Wiedział, że doprowadzi go do Artemisa, a wtedy będzie mógł dopaść jednocześnie ich obu. Jednak nie przewidział jednej rzeczy, ale o tym może później. Riddle zawsze jest i będzie trzy kroki przed swoim przeciwnikiem. Tylko biedny Vivienne nie jest o niczym poinformowany i też nieświadomy, jakie to ogromne niebezpieczeństwo dla Robina.
Obrał ich dwóch za swój pierwszy cel. Ranny Riddle może poczekać. W końcu i tak nic z niego nie wyciągnie. Z Vivim może być podobnie, jednak sądził, że ten chłopaczek śpiący przy nim powie mu coś więcej. Widać, że nie jest świadom, z jakim bytem przyszło mu obcować w tym miejscu.
Wtargnął do namiotu cicho i niepostrzeżenie. Sam posiadał w swoich dłoniach ogromną moc, jednak nie unicestwi demona na dobre, nie znając jego prawdziwego imienia. Tak jak to było wcześniej wspomniane, Riddle i Vivi to dwa niezłe ancymony, które, tak łatwo się nie poddadzą, a w dodatku kręcą na każdym koroku. Dzieciak powinien więcej wiedzieć albo przynajmniej posłużyć jako karta przetargowa. Chociaż... Mógłby też przejść na jego stronę. Ludzie powinni się wspierać i jednoczyć, gdy po ziemi stąpa takie piekielne i w dodatku podwójne zagrożenie.
Vivi ocknął się dopiero za sprawą dość mocnego palca Riddle'a, który go nim dźgał w sam środek czoła.
- Co ty wyrabiasz? - otworzył oczy, niechętnie się prostując. Riddle od razu się odsunął, a w jego lewej dłoni, pojawił się kubek.
- Sprawdzałem, czy żyjesz. W końcu demony rzadko sypiają. - upił łyka z kubka. Lisi demon, jedynie poprawił włosy i po małej chwili, zaczął się za czymś rozglądać.
- Gdzie moja książka? - spytał. Riddle jedynie wzruszył ramionami, wciąż pijąc, cokolwiek miał w tym kubku.
- Z tego, co podejrzewam, mogła wpaść do dziury. - mruknął po chwili ciszy i wskazał wzrokiem czarną otchłań, przed stopami Viviego, który od razu się wycofał.
- Skąd to się tu w ogóle wzięło? - nie mógł w to uwierzyć. Przecież to niemożliwe, że ot, tak powstała akurat w jego namiocie dziura.
- Była już, gdy przyszedłem. - zapewnił spokojnym tonem Riddle.
- Zrobiłeś coś z tym przynajmniej?
- Twój namiot, twoja dziura, twój problem. - odpowiedział, znów upijając łyka z kubka.
- Musimy ją jakoś zamknąć. To może być jakiś międzywymiarowy portal albo droga do piekła. - spekulował Vivi, na co Riddle odpowiedział krótko:
- Stawiałbym na króliczą norę z Alicji.
- To ma dno w ogóle? - wziął kubek od swojego towarzysza i wrzucił prosto do dziury. Pod tym małym pretekstem kryła się czysta zawiść. Zrobił to, tylko po to, by mu dogryźć, czyli nic nowego.
- ... Mój ulubiony kubek... - mruknął jedynie, patrząc w dół za przedmiotem, z resztą tak samo, jak Vivienne, który już po chwili podniósł głowę i znów się rozejrzał. O czymś, a w zasadzie o kimś mu się przypomniało.
- Fiodor, gdzie jest Robin? - odpowiedziała mu cisza, gdy już miał spojrzeć na znajomego, okazało się, że nie ma po nim śladu. - Fiodor...? - spojrzał znów w dół na dziurę, a po chwili delikatnie się uśmiechnął, sądząc, że jego rywal wpadł do tej bezdennej otchłani.
- Co? - usłyszał i podniósł wzrok. Riddle jedynie znudzony, ugryzł jabłko, stojąc tam, gdzie wcześniej. - Zabrałeś mi kubek, to poszedłem po jabłko. - mruknął, a po jednym kęsie, wywalił owoc do dziury. Vivi jedynie przewrócił oczami, za to drugi demon się uśmiechnął.
- Mniejsza. - westchnął, nie mając ochoty na żarty. - GDZIE JEST ROBIN?
- Pracuje. - odpowiedział Fiodor, na co liskowi ulżyło, jednak po chwili znów się spiął.
- Niby gdzie?
- W dziurze.
- ... Nie żartuj sobie. - miał ochotę go już rozszarpać. Riddle'a to jedynie bawiło. Jeszcze nigdy nie było mu tak wesoło, jak właśnie dzisiejszej nocy. Pomimo tej kontuzji i nieudanej próby, wykonania swojego planu, mógł się trochę z kimś podroczyć. - To poważna sprawa. Nie przejmujesz się tym w ogóle.
- Bo mam inne zmartwienia na głowie. - zapewnił, a po wzroku swojego drogiego przyjaciela, wiedział, że oczekuje on dokładnego ich wymienienia. Miłe zaskoczenie, dotychczasowy pajac, stał się poważny. Przez chwilę przypominał mu nawet zirytowaną kobietę, typową matkę, która denerwuje się o swoje dziecko, jednocześnie żądając wyjaśnień od własnego męża na temat jego niekompetentnego zachowania. Riddle od razu westchnął i przewrócił oczami. Już miał dość jak pewnie taki przeciętny mąż, ględzenia typowej kobiety. Jak dobrze, że nie jest w żadnym związku. Nie wytrzymałby czegoś takiego. Vivienne, nie mogąc doczekać się jego argumentów, położył ręce na biodrach ze wciąż tą samą miną. - Nie gap się tak na mnie. - mruknął jedynie, wpatrując się w niego znudzonym wzrokiem, który dobitnie wyrażał cztery proste słowa: "odwal się ode mnie". Vivi jednak był nieugięty i wciąż czekał na wyjaśnienia tych jego zmartwień. - Przejmuje się łowcą głów, który panoszy się w okolicy. Wiesz, ten nasz dobry znajomy.
Vivienne od razu wybuchł śmiechem.
- I co jeszcze mi tu ciekawego wymyślisz? Gadaj, gdzie jest Robin? - od razu spoważniał, wypowiadając ostatnie pytanie i zakończył je cichym warknięciem. Czyżby nadchodziła powtórka z rozrywki? Znów Riddle będzie musiał szukać nowego ciała?
- Mówiłem już, że w dziurze. - odparł, mając już dość tej rozmowy.
- Nie zaczynaj. - wywarczał, wyglądając, jakby już miał udusić demona gołymi, ludzkimi rękami lub wrzucić go do tej pieprzonej dziury.
- Ogarnij się, Vivienne... To on go porwał.
- Skąd ta pewność? - wciąż dopytywał, bardziej spokojny.
- Sam go tu ściągnąłem. - oświadczył, a lisia bestia, przygwoździła go szponiastymi łapami do ziemi, warcząc rozwścieczona.
- Co to ma znaczyć, że go tu sprowadziłeś? Cóż to się stało? Biedny Fiodor już nie jest taki ostrożny? - spytał lekko drwiącym tonem, zauważając rękę swojego przeciwnika. - Pojebało cię już do końca? - podniósł wzrok na niego. Riddle niewzruszony wciąż milczał. - Nowy świat nieskalany grzechem był już szalony, ale to... - nawet nie wiedział, jakim odpowiednim słowem skwitować jego występek.
- Czasem trzeba coś poświęcić w imię wyższego dobra. - odpowiedział krótko, wciąż znudzonym tonem.
- Czyli na przykład swoje życie? Albo powodzenie swoich planów? - dopytywał, nie dając mu spokoju.
- Wszystko idzie, jak w zegarku, a we mnie i moje plany nie powinno się wątpić.
- Nie wątpię... - puścił go i skierował swe kroki do wyjścia. - Tylko sądzę, że kompletnie ci odbiło. - był już gotowy opuścić namiot. - Teraz zajmij się naprawieniem tego. - mruknął na odchodne.
- Dobrze wiesz, że w pojedynkę ja nic nie naprawie, a ty nie odzyskasz dzieciaka. - odparł, zatrzymując tymi słowami lisa, a samemu się podnosząc. - On będzie i tak nas ścigał po kres własnych dni.
- Cóż... - spojrzał za siebie, prosto na Riddle'a.
- Wobec tego i ciebie i mnie będzie coś łączyć. Nie ważne czy ci się to podoba, czy nie.
- Czyli do tego doszło... Ja muszę współpracować z kimś takim, jak... - przerwał na moment. - Ty. - skończył z czystą odrazą w głosie, na co Riddle uśmiechnął się pod nosem.
- I vice versa.
Był już daleko stąd. Za górami, za lasami, za siedmioma bla bla bla... Każdy zna taki początek niejednej historyjki, która potem bywa kończyć się owym "żyli długo i szczęśliwie", aż tak długo i aż tak szczęśliwie, że można już po prostu zacząć rzygać tęczą i przestać pisać, bo w sumie nie ma już o czym. Jednak nie tym razem. Oj nie nie nie. Dopóki Riddle, a teraz i ten słynny porywacz Robinka, żyją, nic nie będzie takie kolorowe, a...
Prawda bywa bolesna.
Zatrzymał się ze swoim zakładnikiem dobry kawał od cyrku. Było to pewne miasto oraz zwykłe mieszkanie w zwykłej kamienicy. Nie mógł zasnąć, ciągle dręczyły go rozmaite myśli i równie mocno targała nim nadzieja, że znalazł sojusznika, a nie kolejnego wroga. Chłopiec o dziwo wciąż spokojnie spał, noc zaczęła przemijać w przerażająco szybkim tempie, a gdy tylko zaczęło świtać, Robina obudziło parę trąceń w ramie.
- Wstawaj. Nie ma czasu na spanie. - usłyszał pewien nieznajomy męski głos.
(Robin? Vivi?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz