- Zachciało mi się jak wyszedłem ze sklepu - wymruczałem, zwieszając głowę i wbijając wzrok w swoje buty.
- W każdym razie, nie było go tutaj - chłopak kontynuował swoją zagrywkę.
- W dalszym ciągu mnie to nie przekonuje - odpowiedział Pik. Byłem pewny, że teraz mnie wywali. - Ale też nie ma dowodów, że to byłeś ty - skierował się do mnie. Pewnie że nie ma, prychnąłem pod nosem, szef to zignorował. - Jeśli sprawca się nie znajdzie, ktoś będzie musiał ponieść konsekwencje - mówił ostro. W żaden sposób nie zareagowałem, wymienił jeszcze spojrzenia z Vogelem, po czym odszedł. Przez moment tak stałem w miejscu, zastanawiając się, kto może mnie tak nienawidzić, aby podkładać mi kłody pod nogi. Dużo ludzi, bardzo dużo ludzi z chęcią by się ciebie stąd pozbyło, kiedy doszedłem do takiego wniosku, zacisnąłem dłonie w pięści i pociągnąłem nosem. Nie miałem zamiaru poryczeć się na środku drogi, jeszcze z towarzystwem obok.
- Mówiłeś, że gdzie byłeś? - podniosłem głowę. Mówił spokojnie, miał obojętny, nawet znudzony wyraz twarzy, a jednak w jego oczach zobaczyłem coś, co mnie rozzłościło. W jednej chwili mocno złapałem go za przód koszulki i nim zdążył zareagować, przeniosłem nas do Meksyku.
Każdy inaczej przeżywa swój "pierwszy raz" teleportacją. Innych boli głowa, dostają migreny, bólu którejś części ciała, wymiotują, robią się zieloni, włosy im wypadają, a nawet potrafią się rozczepić i rozerwać ciało w pewnym miejscu - ostatni przypadek tylko usłyszałem, nigdy nie zdarzyło mi się coś podobnego. Vogel za to nieźle się trzymał. Wylądował tylko na tyłku na środku chodnika i przez moment był oszołomiony - nie byłem pewny, czy był to wynik samej teleportacji czy nowego miejsca.
Przeniosłem nas na rynek, tam, gdzie zacząłem zwiedzać miasto dzisiejszego ranka. Kiedy on siedział na ziemi, zmuszając ludzi, aby go unikali i nie zdeptali, przetarłem zmęczoną twarz rękoma i ruszyłem przed siebie, całkowicie go ignorując. Wątpiłem, aby znaleźli sprawcę, wiedziałem nawet, że nie będą go szukać, bo w końcu najłatwiej było zwalić winę na mnie. Moim planem było... nie wracać do cyrku. Tylko co dalej?
- Ej, czekaj! - nie zareagowałem na jego głos. Szedłem przed siebie, przepychając się między wyższymi ludźmi, aż Vogel nie złapał mnie za ramię.
- Czego? - wymruczałem pod nosem.
- Uratowałem ci dupę, jakbyś nie pamiętał - szedł za mną. Westchnąłem.
- Dzięki - powiedziałem cicho.
- Co? Nie dosłyszałem - szturchnął mnie. Oddałem mu z łokcia.
- Dzięki! - krzyknąłem.
- Nie ma za co - po tym oboje zamilkliśmy.
Nie zwracałem na nic uwagi - no może oprócz chłopaka. Vogel oglądał miasto, a ludzie nas. Pilnowałem tylko, aby się nagle nie zgubił. Mimo wszystko w pewnym stopniu byłem mu wdzięczny za obronieniem mnie przed karą, a przynajmniej jej przesunięciem. Jak się zgubi w tłumie i w tym mieście, mogłem go mieć na sumieniu.
- Często się tak przenosisz? - zapytał.
- Nie. Może. Czasami... nie wiem. Chyba tak - powiedziałem szybko.
- Czyli? - westchnąłem zrezygnowany.
- Zdecydowanie bardzo często. Za każdym razem jak ktoś mnie zdenerwuje.
- I możesz tak pojawiać się wszędzie? - pokręciłem głową.
- Tylko tam, gdzie byłem.
- Dużo zwiedzałeś?
- Em.... pół na pół - pokręciłem dłonią. - Podróżowałem często na gapę i co zapamiętałem z widoku, to mam.
Zatrzymałem się. Rynek skończył się jakieś trzysta merów temu. Rozejrzałem się, nie miałem pojęcia, gdzie go zaprowadziłem. Znając tutejszą "kulturę" zacząłem się martwić. Po chwili złapałem kontakt z jakimś mężczyzną stojącym przy ścianie i spalającym papierosa. Przez moment mnie obserwował, aż w końcu przydeptał peta i zapukał w drzwi obok.
- Co jest? - Vogel mnie szturchnął, a ja nie spuszczałem wzroku z mężczyzny. Po chwili drzwi się otworzyły, wyszła z nich nieduża grupa facetów.
- Słyszałeś, że Meksyk słynie z porwań na organy? - zapytałem go. Chciałem go złapać za rękę i nas teleportować, ale w tym samym momencie ktoś chwycił Vogela za ramię i odwrócił go do siebie, a ja użyłem mocy.
Stanąłem sam na środku pustyni i się rozejrzałem. Cholera! Nie zdążyłem go dotknąć, przez co on tam został. Wróciłem do poprzedniego miejsca. Jeden mężczyzna trzymał Vogela za szyję i szykował się do uderzenia. Kiedy pojawiłem się obok, spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Zapomniałem go! - skoczyłem chłopakowi na plecy i nas przeniosłem.
Niestety nie pomyślałem o mężczyźnie, który go trzymał, w skutek czego przeskoczył razem z nami.
- O nie, bez niego - zdziwiony wróg zaczął wymiotować (jemu podróże najwidoczniej nie służyły), wiec bez problemu go odepchnąłem i przeniosłem nas z powrotem do Meksyku, zostawiając Vogela. Odsunąłem się od leżącego mężczyzny i rzuciłem na niego wzrokiem. Znowu wymiotował i nei wiedział co się dzieje. Po raz enty się przeteleportowałem.
Koniec końców razem z Vogelem znajdowaliśmy się na posągu Sfinksa w Egipcie, a konkretnie, to na jego głowie. Poczułem się trochę zmęczony, dlatego usiadłem na krawędzi.
- Tylko nie spadnij - powiedziałem, wskazując na ziemię.
<Vogel? Masz lęk wysokości? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz