- Choć bywałem w związkach, to ich koniec bywał kończony przeze mnie, albo przez drugą osobę. Bywałem zajęty pracą, a czas na spędzanie czasu z drugą połową było zabawne, ale nie miałem na to chęci, czasu i głowy. - rzekłem. Po chwili jednak moja druga dłoń przeniosła się na jego nogę, by delikatnie go głaskać. - Więc rozumiem, jak się czujesz, w jakimś stopniu. - robiłem to spokojnie i powoli.
Orion CD Cherubin
Ciekawej rzeczy się dowiedziałem tamtego popołudnia, a mianowicie, że według (oficjalnie mogę już powiedzieć ->) mojego kochasia parę minut, to parę ładnych godzin. Mimo wszystko, choć nie za bardzo mi się ta sytuacja spodobała, to zdecydowałem się cierpliwie zaczekać. Po pierwsze nie miałem żadnych konkretnych planów na resztę dnia, poza oddaniem całej swojej wypłaty na, jak ona to ujęła w liście? "Nawet powietrze, którym oddychasz, jest przesiąknięte złem ludzkości. Trzeba je oczyścić! Trzeba wszystko oczyścić!", ta, więc na to idzie moja kasa regularnie, co jakiś tam okres. Będę własnej mamie odmawiać? Niech sobie czyści co chce, byleby mnie osobiście nie nękała, a byłaby do tego zdolna. Zresztą to tylko szczegół. Wracając — po drugie mimo wszystko chciałbym, tak jak już mówiłem wcześniej poruszyć temat z Cherubinem i dowiedzieć się, chociaż, jak się na to zapatruje. Nie wiem, ale odnoszę wrażenie, że osobiście się do tego nie nadaje, a też nie chciałbym, aby poczuł się zawiedziony i by wszystko tak się szybko skończyło. Zdążyłem go bardzo polubić, choć tak na dobrą sprawę nie znamy się za długo.
Spokojny wdech przez nos i wydech przez usta. Miałem naprawdę dużo czasu i bardzo mało kreatywnych pomysłów na spędzenie czasu. Pierwszym były moje ukochane i jednocześnie znienawidzone ćwiczenia rozciągające. Miałem wrażenie, że ostatnio je zaniedbałem, a dzięki nim bardzo łatwo mi potem funkcjonować na próbie i mogę się skupić bardziej na samym ćwiczeniu, niż rozciąganiu. Swoją drogą szarfy, miałem dzisiaj na nich ćwiczyć. Jak widać, ten plan trzeba będzie przenieść na jutro. Ćwiczenia same w sobie nie były takie złe, ale podczas siedzenia u Cherubina zacząłem bardziej doceniać jednak swój namiot. Odnoszę wrażenie, że na ćwiczenia miałem tam zdecydowanie więcej miejsca i przede wszystkim nie mam tyłu rzeczy dookoła, które można tak łatwo strącić. Przekonałem się o tym szczególnie w momencie, gdy strąciłem ręką jego unikalny imbryczek ze stolika. Całe szczęście udało mi się go złapać, ale było blisko i zamarłem na moment, gdy cudem udało mi się go złapać w ręce, nim ten upadł na ziemię. Po chwili później już go odstawiłem na miejsce, a sam postanowiłem skończyć z ćwiczeniami. Z nudów rozejrzałem się po wnętrzu namiotu. Biurko, łóżko, sofa, krzesło, stoliczek i półki... Półki, których zawartość przykuła moją uwagę. Nie chciałem mu oczywiście grzebać i moim celem było przyglądanie się wszystkiemu z odległości, dopóki nie zawadziłem gołą stopą o wystające pudełko, będące na ostatniej półce, czyli tam, gdzie nawet nie patrzyłem. Było dość ciężkie i trochę zakurzone, co w sumie jasno wskazywało, że dawno nie było dotykane. Do tej pory nie wiem, co mnie podkusiło, aby je otwierać i szczerze wolałbym się nigdy do tego nie przyznawać. Sam nie znoszę, jak ktoś mi grzebie w rzeczach, a teraz sam... Książki? Mogłem się spodziewać książek po pisarzu, jakim jest Cherubin, ale osobiście nastawiałem się na coś bardziej tajemniczego.
- Hmmm, ciekawie wyglądasz. - wymruczałem sam do siebie, wyciągając jedną z książek z pudełka i siadając na ziemi, mierząc zaciekawionym wzrokiem okładkę. Tytuł taki sobie, ale przed zagłębieniem się w treść wolałem się nie nastawiać w żaden sposób. Odkąd pamiętam, zawsze ciągnęło mnie do książek. Bez względu na ich wygląd, przeznaczenie czy główny temat — zawsze potrafiłem zagłębić się w dany świat i iść tropem głównych bohaterów, czy też konsekwentnie trzymać się spisu treści i wydzielonych rozdziałów. To, co zdołałem przeczytać, nigdy nie było dla mnie czymś bezwartościowym, a wręcz przeciwnie, sprawiało mi ogromną radość i satysfakcję, że udało mi się przeczytać. Nie ważne czy była to bajka dla dzieci, książka kucharska, powieść fantastyczna czy instrukcja obsługi dołączona do nowej pralki. Z biegiem lat zacząłem sięgać po książki bardziej świadomie, kierując się tym, co w danej chwili mnie interesowało albo jaki konkretny temat chciałem bardziej zgłębić, ale jak mam być szczery to nie zdarzyło mi się niczym pogardzić i pochłaniałem wszystko z zapartym tchem.
Po tym, jak Cherubin wyrwał mnie z czytelniczego transu, ciężko mi było ponownie z takim zaangażowaniem wczuć się w książkę. Wciąż trudno było się oderwać i byłem ciekawy, co będzie dalej, ale już miałem gdzieś z tyłu głowy myśl: "to może zaczekać". Cieszyłem się przede wszystkim, że w końcu wrócił, bo naprawdę trochę na niego czekałem, choć przez samą książkę trochę straciłem poczucie czasu.
- Ten agent zawsze cię biednego tak przetrzymuje? - zagadałem rozbawiony, zamykajcie książkę. W międzyczasie, gdy dokańczałem rozdział, Cherubin już wciągnął się w swoją... Pracę? Tak patrząc z boku, to nie do końca byłem pewny, co takiego robił, ale na pewno intensywnie myślał i był bardzo skupiony.
- Rzadko się spotykamy, tak naprawdę, więc chcąc nie chcąc trochę się przedłużyło. - wyjaśnił, choć nie oderwał wzroku ani na moment od kartki. Chwilę czytał, a później coś dopisywał i tak w kółko. Z tych obserwacji mogłem łatwo wywnioskować, że praca pisarza musi być dość monotonna. - Aaa... O czym... Chciałeś porozmawiać? - przerywał, by coś jeszcze dodać do swojej pracy, a na koniec wraz z pytaniem podniósł na mnie wzrok i łagodnie się uśmiechnął. To było bardzo trafne pytanie. Miałem tyle czasu, by nad tym pomyśleć, a finalnie nawet nie wiem, od czego zacząć.
- Wiesz... Nic nowego. - odparłem, wstając i przysuwając sobie krzesło do jego biurka. - Temat z wcześniej. - dodałem z uśmiechem, siadając sobie i opierając ręce na tym biurku. - Za nim wyszedłeś, booo... Nie ukrywam, samo pytanie trochę mnie zaskoczyło. - wyjaśniłem, odchylając się bardziej na krześle i już instynktownie układając nogi w najwygodniejszej pozycji. Chciałem się niby poczuć jakoś pewniej, ale nie umiem o takich rzeczach rozmawiać. Gadanie o sobie jest o stokroć lepsze.
- Również się nie spodziewałem, że Black wyskoczy z czymś takim. - przyznał, na razie skupiając się na naszej rozmowie. Odpowiedział i czekał, aż przejdę do sedna. Nastała chwila ciszy, a ja trochę się zaciąłem, co było do mnie niepodobne. Zawsze wiedziałem, co powiedzieć, a teraz... Gdzie ta cała pewność zniknęła?
Gdy odwróciłem wzrok, cicho wzdychając, Cherubin złapał mnie za rękę i delikatnie ją gładził swoim kciukiem, cierpliwie czekając, aż się odezwę.
- Chciałbym być twoim chłopakiem, ale... - urwałem na moment, to naprawdę było dla mnie bardzo dziwne. - Sam nie wiem. Nie byłem nigdy w związku i nie uważam, żebym się do nich nadawał. - przyznałem, co było nie lada wyzwaniem. Przyznanie się do swoich słabości czy obaw. Człowiek, którego duma od zawsze blokuje. Może powinienem sobie pogratulować? - To nie tak, że nie chciałbym spróbować, ale wolę, żebyś wiedział. - kontynuowałem, co już poszło o wiele lepiej. Nawet uśmiech z powrotem pojawił się na mojej twarzy i ogólnie zrobiłem się jakiś weselszy.
(Cherubin~?)
23 sie 2022
Cherubin CD Orion
Tak naprawdę nie potrzebowałem etykietek. Moje partnerstwa "związkowe", wiązały się ze spędzanie ze sobą czasu, sypianiem, czasem zdarzył się skok w bok, z wielu przyczyn. Etykietki były dla innych, by wiedzieli, że mają nie tykać ów postaci, inaczej skończy się to potwornie. Przechodziłem przez parę związków, które kończyły się zwykle z mojej winy. Nie miałem czasu na randki albo zwyczajnie nie miałem ochoty. Nie odpisywałem, nie dzwoniłem, nie dawałem znaku życia, ignorowałem etc... Naprawdę było tyle powodów, do zrywania, że zaprzestałem stwarzać ów miłostki. Skok w bok, na jedną noc, przygoda, czy jak to różni ludzie, nazywają, była zdecydowanie lepszy wyjściem, niż miłość, szaleńcze zakochanie się czy inne bzdety.
Orion CD Cherubin
Po zaproszeniu do środka nie do końca wiedziałem, co ze sobą zrobić. Jak mam być szczery, to wolałem się ulotnić, gdy tylko zauważyłem, że nie będzie nam dane pobyć we dwoje. Niestety na to było trochę za późno. Jedyne, co mogłem zrobić, to usiąść na krześle naprzeciwko Blacka i co jakiś czas spoglądać w stronę Cherubina, który z okazji mojej wizyty przesiadł się trochę dalej, zajmując wolne miejsce za biurkiem i skupiając się na pisaniu. Ja i Black za to siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Ja zająłem krzesło, on sofę, a jedyne co nas dzieliło to niski stolik kawowy, na którym leżała paczka ciastek oraz filiżanki z dość ładnym imbrykiem. Muszę przyznać, że nigdy takiego nie widziałem oraz że Cherubin ma u siebie zdecydowanie więcej mebli i ogólnie gratów w porównaniu do mnie. Choć to może dlatego, że jestem fanem upychania wszystkiego po pudełkach i nierozpakowywania tego później.
Może w innych okolicznościach odezwałbym się, aby nawiązać choćby cień rozmowy, ale jakoś nie miałem na to ochoty. Nie wiem, od czego to zależy, ale ja i inni akrobaci jakoś nie potrafimy się między sobą dogadać, a w zasadzie ja z nimi. Rozsiadłem się na krześle w ten mój ulubiony sposób z nogami w prawdzie rozstawionymi, ale jedną z nich z czystej wygodny zgiętą pod kątem prostym i opartą kostką na drugim kolanie. Ręce za to miałem spuszczone między nogami i trzymałem obiema dłońmi za filiżankę, co z pewnością kłóci się z zasadami dobrego wychowania, które panują przy eleganckiej herbatce. Jak to było? Mały paluszek wyprostowany? Nie siorbiemy? Nie wiem, czy właśnie przez to Black co jakiś czas na mnie spoglądał, czy może miał inny powód, ale gdy skonfrontowałem go ze swoim wzrokiem, szybko sobie odpuścił i skupił się na pochłanianiu ciastek. Pierwsze parę minut było dla mnie dość niezręczne, ale z czasem przestałem zwracać uwagę na głuchą ciszę. Gdy już byłem w momencie, gdzie mogłem się ze spokojem nią delektować, usłyszałem:
- Czy jesteś chłopakiem Cherubina?
Najbardziej randomowe pytanie, z którym mógł wyskoczyć akurat w tej chwili. To pewnie temu się tak przyglądał. Wszystko stało się jasne.
- Cherubin, nic mu nie powiedziałeś? - spytałem dość nonszalanckim tonem, bardziej się odchylając na krześle i jednocześnie spoglądając na aniołka, siedzącego za biurkiem. Sam już wcześniej oderwał się od swojej pracy, co jasno mi pokazało, że sam chciałby usłyszeć odpowiedź. Ciekawe, czy tak samo, jak ja czują się kobiety, przed którymi klęka facet i pyta: 'czy za niego wyjdzie?'. Oczywiście w moim przypadku nie jest to na tyle poważne, co małżeństwo, ale co to miał być za spisek? Założę się, że wcześniej o mnie rozmawiali i o wilku mowa — przyszedłem. Ja to mam wyczucie.
- Pytam ciebie Orion, więc mógłbyś z łaski swojej po prostu odpowiadać. - wtrącił Black, a ja posłałem mu rozbawione spojrzenie.
- A co? Trafiłem na przesłuchanie, a nie popołudniową herbatkę? - odparłem, co nie było do końca dobrym posunięciem. Z reguły unikanie odpowiedzi nie wskazuję na nic dobrego, ale sam nie lubię być przymuszany, a szczególnie do takich wyznań. Rozumiem ciekawość, ale określać znaczy również ograniczać, a tego wręcz nie znoszę. Dlatego podszedłem finalnie do sprawy trochę inaczej.
- Zadawać takie głupie pytania będzie, przecież to oczywiste. - kontynuowałem, kręcąc głową i wstając z miejsca. Odstawiłem filiżankę na stolik, a sam podszedłem do Cherubina, stając za nim i całując go w policzek, jednocześnie się do niego schylając. - Gdyby głupota bolała, byłbyś już w agonii, Black. - dodałem rozbawiony, spoglądając na niego i obejmując Cherubina rękami, a policzkiem opierając się o jego głowę. Chłopak momentalnie położył jedną z dłoni na mojej ręce, a w drugiej wciąż trzymał długopis, choć odsunął się z nią od kartki. Miałem wrażenie, że gdyby nie ta pozycja, to jeszcze bardziej by się we mnie wtulił. Choć nie byłem pewny czy tego oczekiwał, jak chodzi o moją odpowiedź. Wiadome, że lepsze byłoby radosne i proste 'tak', tylko nie jestem tu by dostosowywać się do jego oczekiwań, ale czy chciałbym zranić kogoś, kto wręcz podał mi na tacy cały pakiet intensywnych doznań, za którymi gonię całe życie? Ta odrobina szaleństwa, wyrwanie ze schematu. Miałem wrażenie, że Cherubin bardzo dobrze wie, czego ja oczekuje i w pewnych momentach nawet lepiej ode mnie. Niby se.ks to nie wszystko, ale kto powiedział, że tylko tyle ma mi do zaoferowania? Samo bycie w związku może być ciekawym doświadczeniem... Mimo wszystko wiem, że jak już zostaniemy we dwoje, chciałbym z nim o tym porozmawiać i niekoniecznie się rozpraszać kolejnymi zabawami. Black za to wyglądał na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią, choć nie dało się nie zauważyć lekkiego niesmaku, jaki pozostał po moim komentarzu. Nie dziwię się, że potem chciał mi dogryźć.
- Znowu się nie nakręcaj. Rubin skończy książkę, to znajdzie sobie nowego chłopaka. - prychnął, z wyższością. - Albo tym razem dziewczynę. - dodał, by jeszcze bardziej zapiekło, choć mam wrażenie, że mógłby dolać jeszcze więcej oliwy do ognia, ale z jakiegoś powodu i tak się wstrzymał. Może niekoniecznie miał to rozpowiadać komukolwiek? Nie ukrywam, że nie za bardzo spodobała mi się ta informacja. Ten mały zgrzyt sprawił, że zacząłem kwestionować wszystko, co wcześniej sobie myślałem, lecz za nim zdołałem się zapędzić w kozi róg przez własne narastające negatywne emocje, równie szybko znowu zalała mnie fala spokoju, gasząc cały ten negatywny zapał i pozostawiając kojącą ciszę. Przecież całą sytuację z Cherubinem mam już wyjaśnioną.
- Wiem, że na początku tak miało być, ale wiem również, że plany uległy zmianie. - odparłem z uśmiechem, tym bardziej przytulając się do chłopaka. - Nie sypiam z byle kim. Chyba że jestem nietrzeźwy. - dodałem żartobliwie, a Cherubin uniósł głowę i lekko się obrócił, aby na mnie spojrzeć. "W końcu zacząłem się w tobie podkochiwać" - pamiętam bardzo dobrze jego słowa i choć było to dla mnie bardzo trudne, to na chwilę obecną postanowiłem mu zaufać w tej kwestii. Na znak tego również go pocałowałem i uznałem temat za zakończony.
(Cherubin~?)
22 sie 2022
Cherubin CD Orion
Gdy się tak przeciągnąłem, powoli upijając łyk gorącej kawy, spoglądałem na Oriona. Był jedynie w ręczniku, do tego można było powtórzyć ów noc teraz. Nawet jeśli miałem coś na dziś, można było to przełożyć na inny dzień, albo porę dnia. Odłożyłem swój kubek i partnera na stolik nieopodal, po czym przysunąłem się do niego, by musnąć wargami jego szyję. Błądzące dłonie, pozostawiłem na plecach, oraz by zsunąć z niego ręcznik i móc podziwiać widoki. Spędzona noc z osobnikiem swych westchnień była upojna i na tyle zadowalająca, że można by ją powtórzyć jeszcze przynajmniej kilka razy.
- Orion. - mruknąłem, gdyż nie czułem się na siłach, by wstać. Poza tym, gdybym opisał w kolejnej książce scenę seksu, może zebrałbym nową paletę czytelników. Dlatego też położyłem się wygodnie na materacu i wyciągnąłem łapki jak mały szczeniaczek, chcący swego właściciela. Przygryzłem wargę, nie musiałem długo czekać, by mój parter się zbliżył. Można rzec, że kolejna rundka, była swego rodzaju sprośna i dosyć eksperymentalna. Naszła mnie chęć na związanie rąk Oriona, by móc sprawić mu rozkosz, ale jednocześnie doprowadzić do obłędu. Dalsze nasze losy potoczyły się, tak jak się tego spodziewałem, z tym małym szczegółem, że gdy się uwolnił.. Poszło to nieco.. Ach plecy będą mnie boleć. Na pewno nie tylko one.
***
Aktualnie siedziałem w swoim namiocie i pisałem. Za mną siedział jeden z bliźniaków, naburmuszony do tego zjadał mi ciasteczka i burczał do siebie. Był taki, odkąd zawitałem w namiocie, do tego już tam na mnie czekał. Gdy opuściłem Oriona, bo ktoś po niego przyszedł akurat, gdy się ubieraliśmy. Nie padł żaden komentarz, ale najpewniej Orion je usłyszy. Mieliśmy się później spotkać, jednakże nie wiadomo jak to wyjdzie, gdy jeden z bliźniaków będzie nade mną wisieć.
- Gdzie byłeś? Wołałem cię, a ty nie przyszedłeś. - fuknął i dalej wpychał sobie ciasta do buzi. Westchnąłem i wyjąłem kolejne pudełko ciastek, sam biorąc cztery, by nie zjadł wszystkich sam.
- Powiedźmy, że miałem udaną noc. Tu masz więcej ciastek. - rzekłem i wróciłem do pisania po swych słowach, by ładnie móc odpowiedzieć na pytanie, jakie skierowane zostało w moją stronę. Oczywiście wiedziałem, że doczekam się kolejnych pytań.
- Moment. Uda noc? Z kim? Gdzie? Hę? - padła masa pytań niczym lawina na zimę. Musiałem zatrzymać pisanie, bo gdyby mnie chwycił, albo zaczął potrząsać, wówczas mógłbym stracić część historii, by ponownie przepisywać.
- Z obiektem zainteresowania, a z kim innym? - spojrzałem na niego i dolałem nam do filiżanek ciepłej jeszcze herbatki w unikalnym imbryczku.
- Znam go? Kim on jest? Myślałem, że twoje zainteresowania inną osobą, jest wyłącznie do książki? Zmieniło się to? - kolejna masa pytań.
- Po pierwsze znasz go. Po drugie tak często moje obiekty zainteresowań są do książki, to się nie zmieniło. Po trzecie obiekt zainteresowania, to złe określenie. Miano chłopaka jest znacznie lepsze. - rzekłem, wyliczając po kolei na palcach.
- Kim on jest? - dopytywał mnie Black.
- Black gdzie twój brat? Zgubiłeś go? - spytałem, zmieniając temat. Choć ucieczka nie była zbytnio możliwa.
- Nie zmieniaj tematu Rubin. Night poszedł na spotkanie w sprawie, nie wiem, nie słuchałem. - powiedział, po czym zaczął wiercić spojrzeniem we mnie. Jakby chciał się przewiercić i spojrzeć co ukrywam.
- Cherubin. - do namiotu wnet wszedł Orion. Posłałem mu słodki uśmiech, po czym upiłem łyk herbaty, zapraszając go, by zasiadł i wypił herbatkę z nami.
- Pogadajcie sobie, a ja wrócę do pisania. - rzekłem i skierowałem się, by ponownie zacząć pisać, delikatnie niepostrzeżenie, dotykając dłoni Oriona. Wykonywałem takie ruchy, by móc go zawstydzić, oraz nieco nakręcić Blacka.
Przez bliższy kwadrans słyszałem, jedynie jak piją herbatkę, albo jedzą ciasteczka, a tak to była cisza. W pewnym momencie Black skierował swe pytanie do Oriona.
- Czy jesteś chłopakiem Cherubina? - zatrzymałem się, by posłuchać, co Orion odpowie, na ów pytanie. Jeśli potwierdzi, że jednak łączy ich coś więcej, wówczas będzie wiedzieć, że poprzednia noc była czymś magicznym i natchnionym. Jednak jeśli zaprzeczy, będzie wiadome, że to tylko jedna nic nieznacząca noc.
Sam nie wiedziałem, czemu oczekuje, że potwierdzi, iż jest moim chłopakiem. Nie wiem, czy to coś zmieni, jednakże chce się przekonać.
<Orion?>
Shu⭐zo CD Lennie (+18)
To bardzo przyjemne uczucie, gdy wszystko idzie po mojej myśli i nie ma potrzeby, aby się czymś dodatkowym martwić. W tamtej chwili zresztą nie myślałem praktycznie o niczym. Jedynie mógłbym zadać sobie pytanie: dlaczego nie robimy tak częściej?
Rozumiem, że rodzicielstwo potrafi nieźle uderzyć do głowy, ale takie zabawy dla dorosłych są o wiele bardziej kuszące, niż ciągłe zmienianie pieluch, a też nie wydaje mi się, żebym po raz kolejny miał zajść w ciążę. Jeżeli coś takiego się zdarzy, to chyba uduszę Lenniego gołymi rękami i będę żyć do samego końca jako zakonnica. Choć jak miałbym być szczery na dłuższą metę i tak nie dałbym rady. W końcu nie uważam się za jakiegoś staruszka, aby rezygnować z życia, już będąc w takim wieku.
Orion CD Cherubin
Odnoszę wrażenie, że finalnie za bardzo wkręciłem się w tą niewinną zabawę, co nie do końca było moim zamiarem. Jednakże nie mógłbym powiedzieć, że tego żałuję. Samo doświadczenie było bardzo przyjemne, a do tego nie sądziłem, że Cherubin potrafi być taki uroczy w tym wszystkim. Każdy jego delikatny ruch, przy którym albo zaciskał palce na pościeli czy też wbijał bezlitośnie paznokcie w moje plecy, każde sapnięcie czy też jęk, przed którym ciężko mu się było powstrzymać, czy chociażby rumieńce, które uparcie nie chciały opuścić jego twarzy - sprawiało to, że ciężko mi było oderwać od niego wzrok. Było w nim coś bardzo podniecającego, co tylko jeszcze bardziej zmuszało mnie do coraz większego działania, niż do zaprzestania. Stąd też nie będę nawet próbować przypomnieć sobie wszystkiego, co działo się przez zdecydowanie większą część nocy. Jedynie co, to nie kojarzę, abym z kimś innym na tyle dobrze się bawił, by kończyć całą zabawę praktycznie blisko świtu. Czyli blisko pory, o której tak na dobrą sprawę miałem w zwyczaju wstawać i brać się za życie. Stąd też choć udało mi się zamknąć oczy i usnąć, to nie trwało to za długo. Moja głowa płatała mi niezłe figle, przez co ciągle się przebudzałem. Nie były to jakieś gwałtowne zrywy, ale za to mozolne unoszenie powiek, by po prostu nie ciągnąć "koszmaru" rozgrywającego się w mojej podświadomości. Czego w sumie też nie potrafiłem pojąć, zważywszy na bardzo fajny amulet w postaci łapacza snów, który sobie wisiał gdzieś nad moją głową. Zawsze ciężko mi było mu znaleźć fajne miejsce, a teraz mogę rozważać, czy po prostu go nie wyrzucić. Moja autosugestia już nie jest taka jak kiedyś i tak wiem, straszny ze mnie sceptyk, ale bardzo chciałbym sobie w spokoju pospać. Niestety widoki rozkładającego się ciała jakiegoś zwierzęcia, które jeszcze wbija centralnie w ciebie ten zamglony wzrok czy też obserwowanie jak ktoś bezlitośnie wbija nóż w twoje przedramię i ochoczo je rozcina, by swobodnie... Zresztą nie chce nawet kończyć. To zaledwie wierzchołek góry lodowej i ogólnie to załamać się idzie. Jednak po wielu próbach za którymś razem już dałem sobie spokój i po prostu tępo wpatrywałem się przed siebie. Przy okazji też delikatnie bawiąc się włosami Cherubina, który za to spał jak najprawdziwszy aniołek, wtulony w mój tors.
- To będzie ciężki dzień... - wymamrotałem sam do siebie, cicho wzdychając. Choć gdzieś w głębi duszy łudziłem się, że może będzie inaczej.
Mimo wszystko nie byłem w stanie tak długo wysiedzieć, a szczególnie w jednej pozycji. Nie chciałem też przedwcześnie obudzić Cherubina, więc wstawanie było dość powolnym i ostrożnym procesem. Finalnie się udało, za co mogłem sobie szczerze pogratulować. Z takich małych zwycięstw warto się cieszyć, choć to nie tak, że chciałem się od niego już uwolnić. Akurat śmiało mogę się określić misiem, jak chodzi o te sprawy, a szczególnie jeśli mówimy o przytulaniu, ale zwyczajnie nie mogłem wytrzymać. Nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje i przede wszystkim skąd te niepokojące sny. Może się komuś naraziłem i mam na sobie klątwę- ... Nie nie nie nie, to absurd. Bzdury wyssane z palca.
- Hej, aniołku. - wyszeptałem do niego. Zaczęło już się robić późno, a przecież oboje mamy pracę do wykonania. Już nawet nie będę mówić, że od pół godziny słyszę tylko desperackie: "Rubin! Rubin!" na pół cyrku, jakby co najmniej zaginął. Chyba nie muszę dodawać, jakie to było irytujące? Poszedłbym i skutecznie uciszył, ale nie powinienem się aż tak wtrącać. Szkoda tylko, że nikomu się nie chciało za mną tak wołać. Zresztą co mnie to obchodzi.
- Jeszcze pięć minut... - wymamrotał w odpowiedzi, obracając się do mnie plecami i bardziej naciągając na siebie kołdrę. Świetnie. Jeden się wydziera, a drugi ma mnie w dupie. Ja to mam szczęście.
- Ale kawa ci wystygnie, bo przyniosłem. - spróbowałem ponownie, siadając na łóżku i będąc jedynie przepasany ręcznikiem na biodrach oraz trzymając dwa kubki kawy. - Plus tak nawiasem mówiąc, twój kochaś się za tobą wydziera od dobrych trzydziestu minut. - wymamrotałem pod nosem z prędkością światła, by po prostu było, że powiedziałem. Nie będę się nawet tłumaczyć, dlaczego powiedziałem 'kochaś'. Plus nie chciałbym, żeby Cherubin tak szybko mnie zostawiał (i to dla tego tego- wrrrr...). - Nie wiedziałem, ile dajesz cukru... - kontynuowałem, już normalnym tonem, a w trakcie już chłopak się dźwignął do siadu.
- Która godzina? - spytał zaspanym tonem, przecierając jedno oko ręką. - I kto tak się wydziera? - dopytał, mimo wszystko słysząc pokłosie poszukiwań Blacka. Pierwsze co to wręczyłem mu kawę, niezbyt się śpiesząc nad odpowiedzią.
- Była dziesiąta, jak sprawdzałem niedawno... A krzyki. - machnąłem lekceważąco ręką. - Warto zignorować. - odpowiedziałem, trochę niepewnie, nie wiedząc, jak ten zareaguje. W końcu skąd mogłem wiedzieć, jakie miał plany na dzisiaj, ale po tym zamieszaniu łatwo mogłem się domyślić, że jednak coś mógł mieć i to jakoś o tej porze. Inaczej nikt by go nie szukał, chociaż mogę się mylić.
(Cherubin~?)
Orion CD Lacie
Ja pier###e... Przysięgam, że myślałem, że mnie normalnie zaraz rozsadzi. Nietrudno się domyśleć, że nie lubię być stawiany pod ścianą i grzecznie się do wszystkiego dostosowywać. Tutaj już nie chodziło tylko o głupi kamyk, a o moją urażoną męską dumę. Nikt nie będzie tak ze mną pogrywać.
- To nie ty go dostałaś, więc nie wydaje mi się. - odparłem zniesmaczony, dając sobie spokój z bezsensownym szarpaniem. Jedyne co mi to dało, to nieźle obdarte nadgarstki.
- Nie muszę niczego dostawać. - odparła, przewracając oczami. - Ja biorę to, co mi się należy i tyle. - dodała, na co parsknąłem śmiechem.
- Należy? - spytałem, brzmiąc na dość rozbawionego i tak, bawiło mnie to. Kitu mi tu nie będzie wciskać. Nie jestem głupi. - Oboje dobrze wiemy, co masz za uszami.
- Nie wiem, o co ci chodzi. - odparła chłodno, zupełnie niewzruszona, a wręcz odrobinę zażenowana moim zachowaniem. - Zastanów się dobrze, czy masz jakiekolwiek dowody na potwierdzenie swoich głupich i absurdalnych teorii.
- Tyle ludzi ostatnio zginęło... Naprawdę byli ci wszyscy aż tak obojętni? - spytałem, choć dobrze wiedziałem, że do niczego to nie prowadzi. Nie wygląda na osobę, która by żałowała jakiekolwiek decyzji, podjętej w swoim życiu. Zimna, wyrachowana i może nawet trochę szalona.
- Tyle zginęło, ale ty jakimś cudem żyjesz, a cały czas byłeś w środku. - zgrabnie odbiła piłeczkę, czego też mogłem się spodziewać. - Mając go w dłoni... - wymamrotała jeszcze ciszej do siebie, a w jej oczach przez ułamek sekundy dało się dostrzec ogromną fascynację, z jaką przyglądała się kamieniowi w swojej dłoni. Spodziewam się, że zgrabnie połączyła kropki i uznała, że to dzięki niemu żyje, choć sam do tej pory nie byłem pewien, jak to się stało. Gdyby nie kamyk, to mógłbym uznać to za jedne wielkie halucynacje i ogromne szczęście, choć przeżycie upadku z takiej wysokości albo wyjście bez szwanku ogólnie w takiej sytuacji i tak graniczy z cudem. Nie dawało mi to spokoju i obawiam się, że jeszcze trochę czasu minie za nim poznam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania w tej sprawie. Chociaż... To jest kamień, co jeśli był jej od samego początku? W końcu skąd mogła wiedzieć, że go przy sobie mam? Im dłużej nad tym myślę, tym głupsze pomysły przychodzą mi do głowy. To przecież niemożliwe, prawda? Równie dobrze to mógł być jeden wielki spisek przeciwko mnie. Biorę udział w jakiejś ukrytej kamerze?
- Miałem szczęście. Wszyscy tak uważają i ja również. - odparłem, opierając się o ścianę i przyglądając się przy okazji dziewczynie, która wciąż prześwietlała wzrokiem błyskotkę. - Ale mniejsza z tym. Bierz, co chcesz. - stwierdziłem po chwili. Nie będę się przecież wykłócać o głupi kamyk. Choć muszę przyznać, że tak samo, jak ona, chciałbym się dowiedzieć na jego temat jak najwięcej. Już sam fakt jego zmiany koloru był dla mnie zastanawiający, jednak postanowiłem podejść do sprawy na spokojnie.
- Doprawdy? Szybko sobie odpuszczasz. Przed chwilą jeszcze byłam złodziejką.
- Jestem w stanie to jakoś przeboleć. - odparłem, niezbyt zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale wiedziałem, że może mi się to jeszcze opłacić. Muszę tylko działać mniej impulsywnie. - Ręce mnie już bolą i wolałbym wrócić do siebie, niż wykłócać się o byle kamyk. To ewidentnie twoja działka i na pewno się nim odpowiednio zajmiesz.
- Myślisz, że coś zyskasz, próbując mi się przypodobać takimi tekstami? - momentalnie skontrowała. Wspominałem już kiedyś, jak bardzo ta kobieta mnie irytuje? Chyba jeszcze nikt z taką łatwością mnie nie wyprowadził z równowagi.
- Widzę, że zadufanej pani nie można nic powiedzieć. - odparłem. - Szkoda, bo to oznacza, że na kawę też byś ze mną nie poszła. - dodałem prześmiewczo, przenosząc wzrok na jej towarzysza, który przesiedział w milczeniu całą naszą rozmowę. - Chociaż może nie powinienem tego mówić... To taki twój przydupas? Nie widziałem go tutaj wcześniej. - zauważyłem i znów spojrzałem na dziewczynę z głupkowatym uśmiechem, ale mój tekst nie wywołał żadnej głębszej emocji na jej twarzy. Zamiast tego odstawiła kamyk na stolik, a wzięła z niego coś ostrego i następnie stanęła nade mną, wbijając we mnie chłodne spojrzenie.
- Za dużo gadasz, mówił ci to ktoś? - spytała, a ja w miarę możliwości odwróciłem się na tyle, aby tej było łatwiej mnie wyswobodzić.
- Możliwe, ale nie jest to coś, co bardzo mi przeszkadza. - odparłem i cicho odetchnąłem, gdy mogłem w spokoju ruszyć rękami. - Ale ty za to jesteś bardzo łaskawa. Już się bałem, że spędzę tu następną wieczność. - oznajmiłem żartobliwie, masując dłonią jeden nadgarstek, a po chwili już się podniosłem. Staliśmy naprzeciwko siebie i nastała chwila dziwnej ciszy. Nie było to coś nieprzyjemnego, ale ewidentnie oboje na chwilę skupiliśmy na własnych myślach. Lustrowała mnie wzrokiem, jakby co najmniej zastanawiała się, czy to był dobry pomysł, tak mnie wypuszczać. Ja za to myślałem o tym kamieniu. Odstawiła go na stolik, więc gdybym tak go zabrał i uciekł. Było to dość szalone i ryzykowne na tyle, że wydało mi się warte zrealizowania. Nim zdążyłem się obejrzeć, sięgnąłem ręką do stolika, co praktycznie w tym samym momencie zrobiła Lacie. Żadna z naszych dłoni nie dotknęła kamienia, ale za to obie wylądowały po obu jego stronach, będąc mimo wszystko bardzo blisko niego. Skończyło się na tym, że oboje się w siebie zaciekle wpatrywaliśmy, a kamień na stoliku zaczął w dziwny sposób się zachowywać. Jedna jego część była niebieska, druga wciąż czerwona i z czasem oba odcienie zaczęły się ze sobą mieszać, by finalnie kamień przybrał fioletowy odcień.
(Lacie~?)
Riddle CD Robin&Vivi
Przeszłość skrywa w sobie wiele tajemnic. To w niej znajdują się wszystkie minione wydarzenia, podjęte decyzje, cudze wspomnienia, jak i pierwszy poranny wdech świeżego powietrza do płuc tuż po przebudzeniu. Powszechnie również wiadomo, że to właśnie przeszłość kształtuje daną teraźniejszości. Chociażby właśnie to, co kiedyś się wydarzyło, popchnęło Riddle'a do stworzenia tego jakże przedziwnego miejsca.
- Robin, posłuchaj. - odezwał się ptaszek, będąc już na skraju ich wspólnej podróży. Usiadł na jednej z gałęzi, spoglądając na chłopaka, którego wzrok w tym momencie już dawno powędrował w zupełnie inne miejsce. Był to wyblakły namiot, ukryty wśród szarawych zarośli. - Tutaj już musimy się rozdzielić. To jest twoje wyjście. - dodał, gdy chłopak pogrążony ewidentnie własnymi myślami, postąpił parę kroków do przodu. Czuł, że droga przez namiot jest tą właściwą, choć na pierwszy rzut oka można uznać to za absurdalne. W końcu był to namiot, dla którego czas nie był zbyt łaskawy. Widać, że swoje przeszedł i najgorsze, że tak naprawdę nie wiadomo, co takiego skrywał w środku. Co, jeżeli Riddle już tam na niego czeka? Przecież był tutaj, to dlaczego wciąż się jeszcze z nim nie spotkał po raz drugi?
- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamujesz? Dlaczego nie odprowadzisz mnie do samego końca? - spytał, przerywając milczenie, popchnięty natłokiem własnych obaw. Czy w świecie stworzonym przez demona mógłby zaufać komukolwiek?
- Mój duch od momentu śmierci należy do tego świata. Ty masz ciało, jesteś wolny. - wyjaśnił w skrócie. - Nie zmarnuj tej szansy przez swój strach. Chyba chciałbyś wrócić, a nie zostać tu na zawsze?
- Cóż... Masz rację. - przyznał, postępując znowu krok do przodu. - Chciałbym wrócić. - dodał, o wiele pewniejszym głosem. Chciałby wrócić do cyrku. Chciałby wrócić do Viviego, móc go znowu zobaczyć i przytulić. Chciałby jeszcze raz zobaczyć Yukiego i porozmawiać z Shu. Dlatego też nic go nie zatrzyma przed spełnieniem tego celu. Wtedy też pewnym krokiem wszedł do środka namiotu, a w środku zaskoczyła go bezkresna ciemność. Momentalnie jego nastawienie się zmieniło, a strach powrócił ze zdwojoną siłą. Czyli jednak to była pułapka! Przerażony spojrzał za siebie na wejście. Nagle było o wiele dalej od niego, a co gorsza w zawrotnym tempie robiło się ono coraz mniejsze i mniejsze.
- Nie! - krzyknął, zrywając się do biegu w stronę malejącej dziury. Już wyciągał w jej stronę dłoń, lecz niestety ta zamknęła się tuż przed jego nosem. Nastała zupełna ciemność, pośród której to on był jedynym światłem. - Nie... - powtórzył, wpatrując się w swoją wyciągniętą to przodu dłoń. - Nie! - krzyknął, lecz dźwięk bez problemu zniknął w ciemnościach. Wszystko momentalnie runęło w gruzach. Jak on mógł do tego dopuścić? Załamany rozejrzał się dookoła za czymkolwiek, niestety bezskutecznie. Razem z tą chwilą nadeszła również głęboka rozpacz, a przede wszystkim łzy. Chłopak pod wpływem tego wszystkiego usiadł, obejmując swoje kolana i spuszczając głowę w dół. To była jedna z najgorszych chwil w jego życiu. Co biedak miał teraz począć? Jak ma się wyrwać z objęć ciemności?
| Jakiś czas później |
Wścibskie pieski dostały za swoje. Mimo wszystko ten problem i tak nie został rozwiązany, a stworzenie kolejnych dwóch marionetek niezbyt mnie zadowalało. Za dużo z tym zachodu, a nie zamierzałem się aż tak bardzo wysilać. Chwila zamętu nawet byłaby mi na rękę bardziej.
- Wiesz, gdzie jest Robin? - spytał praktycznie od razu Lennie, po wpadnięciu do przyczepy Viviego. Wyglądał na przejętego, co demon zauważył, mierząc go wzrokiem. Odchylił się na swoim stołku, odjeżdżając trochę do tyłu od leżącego na kozetce Yukito i mimo wszystko posłał rudzielcowi podstępny uśmieszek. Akurat z nim to uwielbiał się droczyć.
- Zależy, o co chodzi. - odparł krótko, brzmiąc na lekko rozbawionego, co jedynie wprawiło Lenniego w irytację.
- Nie mogę znaleźć Shu i Yukiego. - wyjaśnił krótko z założonymi rękami, jednocześnie czekając na odpowiedź. Vivi'emu od razu uśmieszek zszedł z twarzy. Wszystkie wcześniejsze myśli ponownie go uderzyły. Wszystkie te podejrzenia, niepewność, nieufność względem jego ukochanego... Przecież to jest na tyle szalone, że aż niemożliwe. Pewnie ten jego piesek jest gdzieś, chociażby w mieście, a jego rudy mężuś jest po prostu przewrażliwiony. - Hej? Odebrało ci mowę, czy jak? - odezwał się Lennie, już się niecierpliwiąc. Wiedział, że coś jest nie tak. Shuzo nie mógł sobie ot, tak zniknąć i go zostawić. Musiał go znaleźć jak najszybciej, a niestety wszystkie opcje powoli mu się kończyły. - Gdzie jest Robin?
| w międzyczasie |
Wszystko się zmieniło, gdy w pewnym momencie usłyszał dźwięk zapalających się reflektorów. Wtedy też chłopak poderwał głowę w górę, a jego oczom ukazał się ogromny namiot oświetlony tysiącami lampek, które wyłaniały się z ciemności. Od razu też się rozejrzał dookoła. Czy to był jakiś podstęp? A może jednak jego upragnione wyjście? Mimo wszystko poza wejściem do środka nic za bardzo mu nie zostało. Dźwignął się w górę i zrobił parę kroków w stronę namiotu. Przypominał mu bardzo ten, który był w cyrku. Ten największy, do którego co wieczór przychodziło tyle ludzi, by oglądać najróżniejsze występy całej trupy. Mimo wszystko nie był przekonany do wejścia. Wcześniej tego tutaj nie było, przez co w jego głowie narastało coraz więcej pytań. To miejsce było naprawdę dziwne. Jednak nie wiedział, co innego zrobić. Może po prostu za bardzo daje się pochłonąć własnej paranoi? Co, jeśli to właśnie jego droga do domu, o której mówił ptaszek?
Był zmuszony zaryzykować.
W środku przywitały go rządy pustych siedzeń oraz ogromna, oświetlona scena, ukryta za czerwoną kurtyną. Robin był tym trochę skonsternowany. W końcu powinny tutaj być trybuny oraz duża arena. Przeszedł parę rzędów w przód, uparcie rozglądając się za innym wyjściem. Może znajdzie coś na scenie? Bez zbędnych ceregieli po prostu do niej podszedł i z łatwością na nią wszedł. Jednak gdy ledwo co udało mu się dotknąć materiału kurtyny, zza niej wyjrzała starsza od niego kobieta. Chłopak momentalnie się wzdrygnął, spoglądając na nią.
- Co ty tu robisz? - spytała pretensjonalnie, wychodząc całkowicie zza kurtyny. Wtedy też Robin zobaczył ją w całej okazałości. Nie da się ukryć, że z pewnością też była duchem, jednak jej najbardziej charakterystycznym elementem poza powalającą urodą, były ogromne trzy pary skrzydeł. Zupełnie jak u anioła. - Siadaj na miejsce, jak chcesz oglądać. - odparła, idąc cały czas w jego stronę. Chłopak mimo wszystko nie chciał się z nią zderzyć i odruchowo się cofał, dopóki nie zabrakło mu gruntu pod nogami. Wtedy też spadł ze sceny, jednak nie miał bardzo twardego lądowania, bo spadł na jeden z foteli, który później momentalnie się wycofał do swojego rzędu.
- Ale-... Zaczekaj! Ja szukam... - urwał, zauważając, że kobietę to w ogóle nie obchodzi i sama już wraca się za kurtynę. Mimo to sama jej obecność zaczęła go zastanawiać. Miał wrażenie, że skądś ją kojarzył, choć był też pewien, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Dobrze pamiętał innego anioła, a w zasadzie upadłego. Już tyle czasu minęło od jego ostatniego spotkania z Castielem, ale wciąż gdzieś tkwił w jego głowie. Tak samo, jak inne wydarzenia z tamtego okresu.
Wszystkie przemyślenia przerwała mu delikatna muzyka jakiegoś strunowego instrumentu. Następnie kurtyna została odsłonięta i zaczęło się właściwe przedstawienie. Jak widać, Robin był już zmuszony, aby je obejrzeć. Może po zakończeniu ktoś raczy mu pomóc.
Na środku sceny w świetle reflektorów siedział chłopiec. Ten sam, którego spotkał wcześniej. Był skulony i obejmował rękami swoje nogi, a sama bardzo realistyczna sceneria pokazywała, jakby siedział w samym środku lasu. Miejsce było o tyle charakterystyczne, że na przód było wysunięte bardzo stare grube i pewnie już wyschnięte drzewo, gdyż nie miało na sobie żadnych liści.
- Dlaczego mi pomogłeś? - spytał chłopiec. - Nie mam już nic. Nie mam jak się odwdzięczyć. - wymamrotał dodatkowo, spoglądając na drzewo. Na jednej z jego gałęzi dało się zauważyć czarną ludzką sylwetkę, która w spokoju leży, opierając się plecami o główny pień drzewa.
- Nie martw się Fiodor. Nie chcę nic od ciebie. Jesteś tylko dzieckiem. - odparła ta postać. Po głosie bez wątpienia można było stwierdzić, że był to jakiś mężczyzna, jednak wciąż nie było możliwości, aby zobaczyć jego twarz. - Zresztą nie zasługujesz na taki marny koniec, jako uliczny szczur. - chłopiec po tych słowach, jedynie mocniej objął swoje kolana. Jak widać, los postanowił mu trochę poplątać życie i sprowadził go na samą granicę, gdzie nie zasługiwał nawet na jedzenie tego, co zwykłe świnie.
- Ludzie mówią co innego. - wymamrotał, a łzy napłynęły mu do oczu. Wtedy też tajemnicza postać, zeskoczyła z gałęzi prosto na ziemię i postąpiła parę kroków w kierunku chłopca.
- W końcu to ludzie. Ciekawe, co powiedzą, gdy będą się już smażyć w piekle. - skwitował, splatając dłonie za plecami. - Jedno słówko i we dwójkę moglibyśmy się przekonać. - dodał, brzmiąc przy tym bardzo wesoło. Chłopiec aż się uśmiechnął na jego słowa, ale finalnie pokręcił głową.
- Bylibyśmy wtedy tacy sami jak oni.
- No proszę, jaki ty mądry. - pochwalił chłopca. - Może już pójdziemy? Zresztą bardzo chciałbym ci kogoś przedstawić.
- Naprawdę? - chłopiec momentalnie się podniósł, wyglądając na podekscytowanego. - Kogo?
- Moich przyjaciół. - odparł krótko, już ruszając przodem. Fiodor od razu pobiegł w ślad za nim.
- A gdzie oni są? - spytał chłopiec, z czystej ciekawości.
- W tym lesie, ale zamknięci. - odparł krótko. - Mam zamiar pomóc im wyjść. Nie zasługują na taki los, na jaki zostali skazani. - wyjaśnił. - Zresztą ja również, ale mam sposoby na wychodzenie z takich sytuacji.
- Sam widziałem. W super sposób sprawiłeś, że te korzenie zatrzymały tamtych ludzi. Jesteś naprawdę magiczny. - odparł chłopiec, wciąż będąc oczarowany ratunkiem ze strony nieznajomego. Wiedział, że nie jest człowiekiem, ale również był świadom, że jest bardzo dobry, nie tak jak ludzie, których miał okazję spotykać na swojej drodze. - Poza tym... Jak się nazywasz?
- Cóż, imię nie ma dla mnie większego znaczenia. Jak chcesz na mnie mówić? - spytał, spoglądając za siebie na chłopca. Niekoniecznie chciał mu się przedstawiać.
- Hmmm, niech pomyślę. - zaczął się zastanawiać. - Riddle! Riddle, brzmi ładnie. - odparł, szeroko się uśmiechając.
- Heh, to niech zostanie Riddle. - odparł rozbawiony. - W ogóle jesteś może głodny? - spytał, kierując się już do zejścia ze sceny.
- Bardzo. - odparł chłopiec, podążając za nim wesołym krokiem. Wtedy też światła zgasły, a cała scenografia magicznie zaczęła się zmieniać.
- Riddle. - odezwał się chłopiec, wbiegając na scenę. Znów światła były skierowane tylko na niego, a druga postać wciąż pozostała czarną sylwetką. - Co z twoimi przyjaciółmi? Minęło już tyle czasu... Kiedy ich poznam?
- Już niedługo. To już tutaj praktycznie. - odparł, rozglądając się naokoło. Znajdowali się w dość specyficznym miejscu. Wyglądało to na stare ruiny jakiejś budowli, którymi już zdążyła się zaopiekować matka natura. Chłopiec się podekscytował na jego słowa, ale mimo wszystko cierpliwie szedł, trzymając się swojego na tym etapie — opiekuna. Idąc przez dobrą chwilę po popękanej kamiennej posadce, w końcu dotarli do właściwego miejsca. Było to częściowo już zawalone pomieszczenie, na którego środku widniał narysowany okrąg, a dookoła znajdowały się ogromne kamienne posągi przedstawiające ludzi ze skrzydłami.
- Wow. - odezwał się chłopiec, rozglądając się dookoła, a z czasem w ogóle rozbiegając się po całej sali. - Echo! - krzyknął ze śmiechem, jeszcze przez chwilę biegając na wszystkie strony. W przeciwieństwie do Riddle'a, który tak na dobrą sprawę jedynie stał i nasłuchiwał. Jakby na coś wyczekiwał.
- To jakieś za proste. - wymamrotał do siebie, a młody Fiodor w międzyczasie dostrzegł na samym środku wyrysowany okrąg.
| tymczasem w cyrku |
- Nie znalazłeś go? - spytał Vivi, zaczepiając rudego magika przy jednym z namiotów. Sam starał się znaleźć Robina, ale zapadł się pod ziemię tak samo, jak zresztą te dwie psowate istotki. Coś tutaj serio było nie tak, tylko wciąż jeszcze nie wiedział co takiego. Intensywnie jego myśli nasuwały mu Riddle'a. W końcu ostatnimi czasy bardzo się wyciszył i wręcz zniknął z jego i Robina życia.
- A wyglądam, jakbym to zrobił? - spytał, nieprzyjemnym tonem i założonymi rękami. Zdecydowanie nie był w nastroju na rozmowy. Jednak w tym momencie stało się coś przełomowego — między nimi przebiegł spanikowany Robin z płaczącym Yukim na rękach.
- Hej, uciekajcie stąd! - krzyknął, biegnąc dalej, a tamci oboje spojrzeli za nim zaskoczeni i praktycznie równocześnie obrócili głowy do tyłu. Wtedy też z jednego z namiotów, praktycznie rozrywając go w pół, wyskoczyła kilkumetrowa bestia.
- Shuzo?! - krzyknął zszokowany Lennie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W końcu jego oczom ukazała się ogromna psowata i przede wszystkim puchata kulka futra o brązowawym kolorze, a do tego gdzieniegdzie z kolorowymi pasmami.
| tymczasem u Robina |
Rzeczywiście do prostych cała wycieczka nie należała. Nim zdążyli się obejrzeć, drogę zagrodzili im strażnicy tego zapomnianego przez ludzkość więzienia.
- Cofnijcie się i odejdźcie, jeśli wam życie miłe. - oznajmiła groźnie anielica, z wycelowanym ostrzem dzidy w ich stronę. Tuż przy niej stał drugi anioł. Mężczyzna równie bacznie przygotowany do ataku, jak ona. Nietrudno było w nim rozpoznać Castiela w pełnej okazji. Jedyne co to teraz jego plecy zdobiły dostojne trzy pary śnieżnobiałych skrzydeł.
- Riddle... Może lepiej pójdziemy? - zaproponował mały Fiodor, widocznie przestraszony całą sytuacją. Riddle niestety nie mógł sobie odpuścić w takiej chwili. Miał cel do osiągnięcia i nikt mu w jego spełnieniu nie mógł przeszkodzić.
- Ja się nigdzie nie ruszam. - oznajmił, postępując dumnie parę kroków do przodu. Był bardzo dumny, jak na demona, który w pojedynkę nie miał żadnych szans. Jak widać, musiał mieć jakiegoś asa w rękawie. Castiel już miał ruszyć w jego stronę, jednak w momencie został zatrzymany przez kobietę.
- Zaczekaj, tutaj jest dziecko. Bądź ostrożny. - poleciła, a ten już po prostu odsunął jej dłoń i przeszedł do rzeczy. Riddle momentalnie odepchnął od siebie chłopca, samemu odskakując w drugą stronę. W momencie również podniszczone ściany całej sali zaczęły się niespokojnie trząść, a przez szpary zaczęła się wydobywać, coraz większa ilość korzeni razem z liśćmi. Łatwo było się domyślić, że była to sprawka Riddle'a. Jednak mimo wszystko nie miał on na tyle siły, aby skutecznie odpychać wszystkie ataki Castiela, jak i drobne asysty jego koleżanki. Po paru bolesnych zderzeniach się czy to z jednym z pomników, czy też zwykłą ścianą, ostatkami sił odepchnął tę dwójkę natrętów, zmieniając całą salę w jedną wielką dżunglę oraz bezlitośnie wszystko i wszystkich oplatając korzeniami.
- Riddle! - wykrzyczał chłopiec, gdy nastała głucha cisza, jednocześnie szarpiąc się z jednym korzeniem. Finalnie udało mu się wyswobodzić i wbiegł w cały zielony gąszcz, rozglądając się za swoim... Tak naprawdę jedynym przyjacielem w tym smutnym życiu. - Riddle... - z każdym jego kolejnym krokiem wszystkie rośliny dookoła zaczynały stopniowo wysychać i się kruszyć. Nie uważał tego za dobry znak. Koniec z końców trafił na Riddle'a, który w sumie już nie przypominał samego siebie. Ostre szpony zamiast palców, rogi, gadzi ogon, a do tego przeszywający na wskroś zimny i pusty wzrok zalany jaskrawą zielenią. Miał wrażenie, że widzi potwora, a nie swojego przyjaciela. Mimo to, od razu przy nim kucnął.
- Mówiłem, żebyśmy stąd poszli. - przytulił się do demona, pociągając nosem. - Masz mnie. Twoi przyjaciele na pewno zrozumieją, że nie dałeś rady. - dodał, starając się go odwieźć od tej bezsensownej walki. Wiedział, że może się to dla nich źle skończyć. Riddle jednak, zamiast go wysłuchać, skwitował to ponurym rechotem.
- Nie nie nie nie. - odparł, odpychając od siebie chłopca i z trudnością starając się podnieść.
- Nie wstawaj, proszę. - wymamrotał chłopiec i tak znów przy nim kucając, przyglądając się mu zmartwionym wzrokiem.
- Wiedziałem, że to się tak skończy. - zaczął, śledząc wzrokiem otoczenie. Te anioły mogły się pojawić w każdej chwili.
- Skończy? Nic się nie skończy Riddle. - zaprzeczył, łapiąc się jego ręki i starając się nie płakać, choć jego głos z każdą chwilą coraz bardziej się łamał.
- Wkrótce zwiędnę jak kwiat. - odpowiedział, a wszystkie rośliny, jakie przywołał do sali, zaczęły stopniowo usychać. - Trafię do miejsca, którego chciałem tak bardzo cały czas uniknąć.
- Co? Wcale nie. - znowu zaprzeczył, kręcąc głową. - Pójdziemy stąd razem i znowu opowiesz mi jakąś bajkę przy ognisku, zrobię ci kolejny wianek, choć wiem, że za nimi nie przepadasz. Zrobimy jeszcze tyle rzeczy. - wtedy też już nie wytrzymał i się rozpłakał.
- Heh, nic nie jest stracone. Ty wciąż jeszcze możesz coś zrobić młody. - dodał, szturchając go palcem. - Potrzebuje ciała, które mógłbym przejąć.
- Ciała? To moje, weź moje. - zgłosił się, od razu ocierając policzki z łez, na co Riddle zareagował podstępnym uśmiechem.
- Ale jesteś pewny? - dopytał, wyciągając już w jego stronę dłoń.
- Tak. Ty mnie uratowałeś, teraz ja uratuje ciebie. - wymamrotał, łapiąc go za rękę.
To przeważyło szalę na korzyść Riddle'a, który wykorzystał tak na dobrą sprawę niewinne dziecko. Ukrył się i w najmniej spodziewanym momencie uderzył.
- Castiel! - krzyknęła anielica, gdy opętane dziecko cisnęło jej kompanem o ścianę, która pod wpływem silnego uderzenia dodatkowo się zawaliła. Sama już ledwo stała na nogach. Co prawda Riddle nie dysponował wielką siłą, ale jego zagrywki były na tyle cwane, że ta dwójka nie miała szans. - Castiel, proszę... - po tych słowach, osunęła się na kolana, coraz ciężej oddychając.
- Ojeju, ale biedne aniołki. - odezwał się chłopiec, kucając przed nią. Jego głos brzmiał jak nie z tego świata, a z głowy wystawały zakręcone rogi. Kobieta była przerażona jego widokiem, choć nie była to wina samego wyglądu, a tego, co Riddle zrobił biednemu dziecku. Do czego to wszystko doprowadziło. - Dam wam spokój, jak dostanę to, czego chcę. Otwórzcie moim przyjaciołom. Na pewno chcą już od dawna wyjść.
- Po moim trupie. - wywarczała, starając się jakoś dźwignąć na nogi.
- Doprawdy? - złapał ją za podbródek, by ta na niego spojrzała. Podstępny uśmiech i tlące się w oczach szaleństwo. To dziecko już przepadło. - Da się zrobić...
- Aria! - wykrzyczał aniołek, wygrzebując się z gruzów, lecz gdy tylko podniósł wzrok, zamarł w bezruchu. - Co... Puszczaj ją, demonie! - wykrzyczał wściekły, co Riddle skomentował wesołym śmiechem. Siedział sobie przy leżącej dziewczynie, gładząc ją po śnieżnobiałych włosach.
- Jeden krok aniołku, a pożegnasz się z nią tu i teraz. - odparł z uśmiechem, zaciskając mocniej dłoń na jej włosach. - Otwierasz przejście, a ja ci ją oddaje. Czyż to nie uczciwa umowa?
- Castiel, nie. Nie wolno ci... - odezwała się słabo kobieta, co sprawiło, że aniołek jeszcze bardziej stroskany jej się przyjrzał.
- Tik-tak, tik-tak. Czas ci ucieka. - jeszcze mocniej szarpnął dziewczynę za włosy, a ten od razu się wzdrygnął.
- Okej, wygrałeś... Ale nic jej już nie rób. - odpowiedział koniec z końców, od razu się zabierając do roboty.
- Nie! Castiel, to nie może się tak...
- Cichutko. - nachylił się bardziej do niej, zakrywając jej usta dłonią. - To jego męska decyzja. - wyszeptał jej do ucha.
Wszystko nabrało rozpędu, gdy więzienie zostało otwarte. W podłodze otworzył się ogromny portal, wzniecając potężny wiatr.
- Nie! Castiel! - krzyknęła znowu kobieta, tym razem już się podnosząc, przy czym i tak się o mało co znowu nie wywróciła. - Zamknij to, proszę... - wymamrotała, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. - Castiel! - w międzyczasie dało się zauważyć, że wiele maszkar wydostaje się na zewnątrz, niekoniecznie się zatrzymując przy wyjściu. Wszyscy uciekali, jak najdalej się tylko dało, a Riddle z rozkoszą się wszystkiemu przyglądał. Za to kochany Castiel, zdążył zauważyć swoją towarzyszkę. Stała tam i wbijała w niego zrozpaczone spojrzenie. Cała obolała, słaba i płacząca, gdy nagle z portalu wyskoczył ogromny lis, chwytając ją w swoje zębiska, a następnie szarpiąc nią jak własną zabawką. To był ułamek sekundy Castiel nie miał jak zareagować, na co Riddle nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Mój drogi przyjacielu. Nie wiedziałem, że też siedziałeś w środku. - oznajmił rozbawiony, na co lis opuścił wątłe ciałko anielicy i przyjrzał się opętanemu dziecku.
- Zmalałeś coś. - zauważył, nachylając się do niego. Nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego i z wyższością zmierzył dziecko wzrokiem, po czym bez słowa się rozpłynął. Sam Castiel wcale nie miał lepszej sytuacji, jakieś inne maszkary dosłownie go otoczyły, nie dając mu przejść do swojej ukochanej. Jak widać, demony są bardzo mściwe i puszczenie go wolno było im w niesmak. Riddle mógłby bez przerwy przyglądać się, jak ten uparcie walczy o życie, ale wiedział, co się zaraz stanie, a z oddziałami anielskimi nie chciał mieć do czynienia.
W tym momencie światła sceny zgasły i opadła kurtyna, zza której wciąż dało się usłyszeć diabelskie zamieszanie. Minęła chwila, nastała głucha cisza, światła się zapaliły, a Robin trochę bardziej rozluźnił się na własnym fotelu, lecz nie trwało to długo. Ciszę przerwały czyjeś pojedyncze oklaski, dobiegające z tyłu sali. Chłopak momentalnie się spiął, mocniej wbijając palce w fotel. Mimo wszystko bardzo bał się odwrócić i przekonać się kto to był. Z chwili na chwilę oklaski zaczęły znacznie się spowalniać, a Robin, biorąc głęboki oddech, postanowił powoli spojrzeć za siebie.
- Arcydzieło. - usłyszał, jednocześnie zauważając siedzącego w ostatnim rzędzie Riddle'a, który momentalnie złapał z nim kontakt wzrokowy.
(Robin~? Vivi~? Kto się tego spodziewał?)
17 sie 2022
15 sie 2022
Doll CD Ozyrys
Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny. Gdy jednak otworzyłem oczy, cały obraz był rozmyty, niewyraźny. Na ciele czułem nocny chłód. Musiałem więc być na zewnątrz. Z czasem docierało do mnie coraz więcej bodźców. Silny ucisk na plecach i brzuchu. Czyjś głos, wołający jakby ze studni. Początkowo cichy i odległy, stopniowo wzrastał na sile.
Uniosłem słabo wzrok i rozejrzałem się wokół. Trójkąty w kolorowe pasy. Wciąż byłem na terenie cyrku. Ktoś szedł w moim kierunku. Ciemna sylwetka powoli zyskiwała męskie kształty. Wkrótce rozbłysnął przed nią płomień. Wtedy zobaczyłem pomarańczowe włosy Ozyrys’a. Szedł za mną i wołał do kogoś. Jego twarz stawała się wyraźniejsza. Tym, co wybudziło mnie z dziwnego otumanienia były fiołkowe oczy pełne strachu.
Chwyciłem ramię obcego i spróbowałem wyrwać się z jego uścisku. Nieznajomy odwrócił się gwałtownie, przez co prawie mnie upuścił. Spojrzałem na lufę pistoletu wycelowaną w Ozyrys’a, a później na ciemną postać bez twarzy. Usłyszałem szczęk odblokowanej broni. Wciąż patrzyłem w czarną plamę, gdzie powinno być oblicze obcego, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Kim był ten człowiek? Na pewno przysłał go mój pan. Znalazł mnie. Złapał mnie. A teraz chciał zabić Ozyrys’a.
Poczułem jak temperatura wokół gwałtownie spada. Nieznajomy nacisnął na spust, ale broń nie wypaliła. Kilka razy powtórzył tą czynność z identycznym skutkiem. Spuściłem wzrok na czarne ubrania obcego. Pod moimi palcami pojawił się szron. Białe plamy rozbiegły się po ciele mężczyzny, pożerając je w zastraszającym tempie.
Ozyrys podbiegł do nas i wyrwał mnie z uścisku nieznajomego tuż przed tym jak obcy zmienił się w lodową figurę. Jeszcze chwila i ja również stałbym się jej częścią.
Oplotłem kończynami magika i ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi. Nie mogłem powstrzymać dreszczy wstrząsających moim ciałem. Ozyrys zgasił ogień i położył swoją ciepłą dłoń na mojej głowie. Próbował mnie pocieszyć i zapewnić, że nic mi już nie grozi. Ale ja wiedziałem, że nigdzie nie będę bezpieczny. Znajdą mnie wszędzie. Zabiją każdego, kto stanie na ich drodze. Każdego, kto stanie w mojej obronie.
Magik wrócił ze mną do namiotu, po czym ułożył mnie do snu.
— Idę zawiadomić Pika. Zostań tu. — szepnął, przenosząc przy tym moje włosy za ucho. Uniosłem na niego wzrok, gdy zaczął się podnosić i złapałem go za rękę.
— A jeśli wciąż są na zewnątrz? — zapytałem.
— Nikogo już tam nie ma. Facet był sam. — zakończył magik. Odprowadziłem go wzrokiem, a gdy wyszedł, ukryłem się pod kołdrą. To niemożliwe, żeby na taką misję została wysłana tylko jedna osoba. Musiało ich być przynajmniej dwóch. A to oznaczało, że ktoś wciąż tam jest.
Wysunąłem głowę spod kołdry, usłyszawszy cichy trzask. Ciche, ale ciężkie kroki otaczały wóz. Musiałem uciekać.
Bezszelestnie wstałem z łóżka i zbliżyłem się do stojącej przy oknie szafki. Ktoś powoli nacisnął klamkę, ale Ozyrys zdążył przed wyjściem zamknąć drzwi. Wspiąłem się na pobliski mebel i otworzyłem okno, słysząc skrobanie w zamku.
Wyskoczyłem na zewnątrz i przeturlałem się pod wóz, ignorując błoto, którym właśnie się pokryłem. Wielkie, czarne buty weszły do środka. Krążyły po pomieszczeniu, gdy ich właściciel przesuwał kolejne meble. Szukał mnie.
Po jakimś czasie obcy wyszedł z wozu. Nasłuchiwałem jego oddalających się kroków. Gdy uznałem, że już odszedł, odetchnąłem z ulgą. Już miałem wyjść z kryjówki, kiedy nagle poczułem jak ktoś gwałtownie łapie mnie za kostkę. Spojrzałem na ciemną postać, do połowy wsuniętą pod wóz. Nieznajomy zaczął ciągnąć mnie w swoją stronę. Próbowałem się mu wyrwać, ale na próżno.
Gdy tylko zyskałem więcej przestrzeni, kopnąłem go w twarz. Natychmiast poderwałem się z ziemi i zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Co jakiś czas ślizgałem się na rozmokniętej glebie, łapałem równowagę lub chwytałem się tego, co miałem pod ręką i biegłem dalej.
W pewnym momencie wpadłem na kogoś. Automatycznie zacząłem się szarpać. Uspokoiłem się dopiero, gdyspojrzałem na twarz Ozyrys’a.
— Oni tu są. Oni tu są. — wysapałem przerażony. Magik objął mnie i rozejrzał się wokół. W tym samym momencie Pik wyszedł ze swojego wozu.
<Oz?>
10 sie 2022
Arche CD Ozyrys
Jestem typem osoby, która dużo więcej odpoczywa, niż funkcjonuje. Przez połowę swego życia albo przesiedziałem w domu, albo w szpitalu. Miałem wtedy masę zabawy, z liczeniem, rozmyślaniem, albo nawet spaniem. Potrzebowałem drzemki, dzięki której nabiorę sił. Ayo jak ten budzik zdecydował się mnie podgryzać, bym się obudził i wziął do pracy. Leniwie i sennie przetarłem oczy, ziewnąłem i się przeciągnąłem. Gdy się podniosłem i ponownie przeciągnąłem, ruszyłem powolnym krokiem, by sprzątnąć łajno koni. Zamiast ruszyć swoimi dłońmi, by wziąć widły i łopaty. Uznałem, że jest lepszy pomysł oraz że może jest to idealne miejsce, by wypróbować swoją zdolność. Od czasu do czasu staram się jakoś ją trenować, próbować nad jakąś częścią zapanować. Do tej pory udawało mi się podnieść kamienie oraz krzesła, ale to na krótki czas. Kilka razy na okrągło. Przerwy, w tym też drzemki i dalej testowanie swojej mocy.
Ayo został ze mną, by najpewniej mnie pilnować, za to Clam ruszyła obserwować poczynania Ozyrysa. Na początku występowały porażki, gdyż się nie skupiałem. W końcu jednak za którymś razem udało mi się przenieść końską kupę na łopatę, a następnie do taczki. Gdzieś w połowie, zaczynałem się męczyć i ziajałem jak wyczerpany, wyssany z energii kot. Oddychałem ciężko i brakowało mi sił. Na szczęście pojawił się jeden z pracowników.
- Ja tu dokończę, ty idź do koni. - rzekł pracownik. Pokiwałem głową po czym, gdy sięgnąłem po wodę, która została mi podana leki. Noszę przy sobie leki, by nie musieć używać inhalatora. Przez inhalator mam drobne problemy, a leki czasem mogę pogryźć i połknąć. O tyle dobrze, że działają od razu. Ziewnąłem i ciągnięty za nogawkę przez Ayo ruszyłem wziąć potrzebne przybory do czyszczenia koni, by móc się z nimi spotkać.
- Jesteś wredny Feniksie. - rzekłem. Ayo przestał, mnie ciągnąc, byłem na tyle blisko, ów osobnika.
- Siedzimy w tym razem. - rzekł, do tego wzruszył jeszcze ramionami.
- Szkoda, że tak wczoraj uciekłeś, twoje płomienie mogłyby mi pomóc. - rzekłem, bardziej do siebie niż do niego, jednakże na tyle głośno by to usłyszał.
Najwyraźniej moje słowa go zainteresowały. Nie odezwałem się więcej, gdyż podszedł do jednego z koni, którego miałem wyczyścić.
- Witaj piękna. - rzekłem do jednego z koni. Usłyszałem jedynie rżenie, po czym pogłaskałem go i otworzyłem drzwiczki od boksu, by móc wejść i ostrożnie móc wyczyścić klacz. Gdy dotknąłem ją w miejsce tuż przy szyi, zachowała się bardzo dziwnie. Przerwałem swoją pracę, po czym delikatnie odgarnąłem grzywę, by móc zobaczyć, czemu jest niespokojna. Miała tam ranę, bardzo dziwną.
- Ayo. Przynieść mi to niebieskie. - rzekłem do tygrysa, wskazując palcem. Posłusznie pupil, przyniósł mi wiaderko, w którym znajdowała się maść. Była ona nieco szczypiąca, ale pomagała. Delikatnie oczyściłem ranę, po czym zwróciłem się ponownie do tygrysa. Chciałem, by przyprowadził tutaj jednego z pracowników. Oni mu lepiej pomogą.
- Wybacz piękna, to może zaboleć. - rzekłem i stanąłem tuż przed jej pyskiem, by się przytulić. Musiała wiedzieć, że jej nie skrzywdzę. Po dosłownie chwili mogłem nałożyć maść na ranę. Gdy skończyłem i odłożyłem już zakręconą tubkę do wiaderka, mogłem poklepać klacz po boku, by wiedziała, że już po wszystkim.
Ayo przyprowadził ze sobą pracownika, a tuż za nim pojawiła się Gatta. Nie chciałem jej niepokoić, ale najwyraźniej coś ktoś powiedział. Może zauważone to zostało. Opuściłem boks, by móc wytłumaczyć co się stało oraz co zrobiłem. Zostałem obdarowany spojrzeniem, po czym ruszyłem do kolejnego z koni, by móc go wyczyścić.
Chyba gdzieś w trakcie tego zamieszania, ruszyłem w głąb zobaczyć tego młodego lewka, co się narodził. Jakoś łatwiej ze zwierzętami mi idzie niż z ludźmi. Clam znalazła się tuż obok mnie, a Ayo ułożył swój pysk na moim ramieniu, gdy tak sobie siedziałem i patrzyłem na matkę i młode.
<Ozyrys?>
9 sie 2022
Ozyrys CD Lacie
Obudziłem się w nocy z potężnym bólem głowy. Zgadywałem, że powodem tego był ciągły stres, jaki przeżywałem od krótkiego czasu, a dokładnie od dnia spotkania Lacie. Spojrzałem na sygnet, który mi dała, aby zatrzymać skutki klątwy. Patrząc na niego, zadawałem sobie pytanie "Dlaczego po prostu nie ściągnęła zaklęcia?". Chociaż nie mówiłem tego głośno, domyślałem się dlaczego: w ten sposób stawałem się jej niewolnikiem, bardzo lojalnym i skorym do zrobienia wszystkiego, czego chciała. Jeśli mi go odbierze, ból przywoła żywioł, a żywioł spowoduje kolejne problemy, a tego nie chciałem. Nie chciałem również być jej sługusem, miałem już swoje obowiązki związane z cyrkiem oraz Doll'em i mimo, iż znajdowałem czas na zadania od szefowej, nie chciałem być niewolnikiem. Owszem, byłem sprawcą podpalenia jej lokalu i tym sposobem dałem jej dobry argument do posadzenia mnie przed sądem, ale podświadomie wiedziałem, że gdyby stać mnie było na równie dobrego prawnika, a może i nawet lepszego, wygrałbym sprawę w sądzie. Podpalenie było niezamierzone, wywołane klątwą po dotknięciu przedmiotu w sklepie i gdyby odpowiednio zareagowała, zaklęcie to by mogła usunąć, jej sklep by nie spłonął i wszyscy byliby szczęśliwi.
Rozmyślając nad tym wszystkim, sięgnąłem do najniższej półki, z której wyciągnąłem tabletkę na ból głowy. Popijając ją wodą, zastanawiałem się, czemu wtedy nie zareagowała. Nie mogła? Nie potrafiła? Gdy kładłem się spać z powrotem, doszedłem do wniosku, że jej nie zależało na tym sklepie, a ja miałem zwyczajnego pecha.
Prawie się spóźniłem. Wstałem godzinę później niż zamierzałem. Doll właśnie się budził, gdy zobaczył, jak na szybko ubierałem czyste ubrania i wybiegłem z namiotu, nie zachodząc nawet do bufetu na śniadanie. Dzięki odmówieniu sobie jedzenia, zdążyłem do niej na czas. Znajdowała się w swojej przyczepie i wyglądała, jakby była na nogach już od co najmniej dwóch godzin. Gdy wszedłem do środka, dziewczyna zignorowała moje przybycie. Jej oczy przeglądały jakieś papiery na stoliku. Co chwila marszczyła brwi i zmieniała pozycję kartek. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, ale też nie chcąc jej przerywać, ruszyłem wgłąb przyczepy i pozwoliłem sobie usiąść na wysokim krzesełku bez oparcia. Gdy zaskrzypiało, dziewczyna pozostała bez ruchu, ale się odezwała.
- Nie przyszedłeś tu, by siedzieć - wstałem na równe nogi, słysząc, jak coś mi w kolanach zaskrzypiało. A może to było krzesło?
- Więc co mam robić? - spytałem trochę niepewnie. Miałem wrażenie, że przebywałem w tym miejscu nie z człowiekiem, ale z lwem, a raczej lwicą. Lepiej jej nie przeszkadzać, ale z drugiej strony należy słuchać, czego chce, bo inaczej twoja głowa wyląduje na talerzu.
Po zadaniu pytania dopiero teraz na mnie spojrzała. Jej oczy były chłodne, a mina poważna. Czułem się taki mały i przygnieciony jej osobą.
- Przejmiesz dzisiaj moje obowiązki - zaczęła mówić. - Ze stajni zabierzesz moje ozdoby, a Smiley powie ci, jakie są potrzebne na następny występ. Idź do Shuzo, on też chciał jakąś biżuterię do ubrań, ale nie zapisałam. Wszystkie ozdoby znajdziesz z tyłu przyczepy - wyjaśniła, na koniec dodając, że jeśli cokolwiek ulegnie chodźby najmniejszemu uszczerbku, pożałuje tego. Kiwając głową, wyszedłem z przyczepy i skierowałem się do namiotu Smiley.
Akrobatki nie zastałem w domu, dlatego stwierdziłem, że najpierw zawitam do Shuzo, który zazwyczaj był u siebie. Zmieniłem kierunek i po chwili znalazłem się w odpowiednim namiocie. W tej chwili młody ojciec karmił dziecko, a gdy mnie zobaczył, lekko się uśmiechając i pytajac, w czym może mi pomóc.
- Chciałes od Lacie jakieś ozdoby do kostiumów - wyjaśniłem. Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby próbował sobie przypomnieć, czy rzeczywiście tak było.
- A tak - spojrzał na dziecko, które wypiło całą butelkę. Odstawił ją i kołysając lekko bobasem, podszedł do stolika i zajrzał do jakiegoś papieru. - Potrzymaj go - podał mi dziecko, które miało zamknięte oczy. Wziąłem małego chłopca, na moment zastygając w bezruchu. Nigdy w życiu nie miałem na rękach tak małego dziecka. - Zrobię ci listę czego potrzebuje - powiedział, wyciągajac czysty skrawek papieru i długopis. Gdy skrobał niebeskim pisakiem słowa na białej kartce papieru, ja przyglądałem się małemu dziecku. Jak go nazwali? Yuki chyba. Był nawet uroczy, aczkolwiek wiedziałem, że jeśli zacznie płakać lub coś podobnego, nie będę miał pojęcia jak go uspokoić. Na moje szczęście chłopczyk spokojnie leżał gotowy do położenia go do łóżeczka, a Shuzo po chwili podał mi listę rzeczy, którą miałem mu przynieść.
- Przyniosę ci to jeszcze dzisiaj - powiedziałem oddając mu malucha, a przyjmując w zamian świstek i chowaja go do kieszeni spodni.
- Dobrze, zacznę wtedy jeszcze dziś przygotowywać kostiumy, w końcu występ już niedługo - mówiąc to, skierował się w stronę dziecięcego łóżeczka. Cicho mruknąłem, przyjmujac jego słowa do wiadomości, po czym pożegnawszy się z chłopakiem, ruszyłem do głównego namiotu, gdzie prawdopodobnie Smiley własnie ćwiczyła. Postanowiłem również zapytać ją, czy zna jakieś wiedźmy, zajmujące się zaklęciami i zdejmowaniem klątw - w końcu różowowłosa jest tutaj najdłużej.
<Lacie? Jak tobie idzie?>
6 sie 2022
Jumper CD Cherubin
Gdy nasze grono zmnieszyło się o Cherubina, Pik zarządził, aby wymyślić plan - bardziej szczegółowy i bardziej rozsądny niż ten, jaki podał trubadur. Ja co do tego pomysłu nie miałem wątów, wręcz przeciwnie, podobała mi się wizja złapania wszystkich i wymordowania, aczkolwiek wiedziałem, że Pik wolałby to wszystko rozegrać nie tylko bardziej pokojowo, ale również zgodnie z prawem. Podczas tych rozmyślań, siedziałem z boku razem z The Beast'em, ponieważ żaden z nas nie miał ochoty na zmienianie swojego miejsca. Słuchając ich pomysłów, starałem się zrozumieć, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł z wywoływaniem trzęsień ziemi. Jest tyle metod, aby kogoś porwać i nie zostawić po sobie śladu. Wystarczy dobry plan, trochę ostrożności i siły fizycznej, aby tego dokonać. Czym kierował się szef tego wszystkiego?
- Najpierw musimy odnaleźć ich kryjówke - stwierdził Pik, po czym spojrzał na każdego z tu obecnych. Reszta patrzyła w ziemię lub obserwowała przywódcę, czekając na dalsze wskazówki. To wyglądało, jakby Pik czekał na ich pomysły, jak znaleźć winowajców, a reszta czekała na ciąg dalszy jego planu.
- Tylko jak? Czekać do następnego trzęsienia i śledzić? - wtrącił Orion. Wtedy zdałem sobie sprawę o ważnej sprawie z jaką zapomniałęm się podzielić z innymi.
- Wiem gdzie jest ich kryjówka - wszystkie pary oczu spojrzały w moją stronę. - Przypadkowo znaleźliśmy z Cherubinem ich siedzibę.
- To dobrze, jak daleko to jest? - przez moment milczałem.
- Nie wiem - przyznałem. - Mogę się tam tylko teleportować - dodałem, ale Pik poprosił o dokładniejsze wyjaśnienie. Dlaczego mogłem się tam teleportować, a nie znałem jego lokalizacji? - Ponieważ teleportuje się tam, gdzie byłem, widziałem na własne oczy. A w to miejsce trafiliśmy przypadkowo, więc nie znam do niego drogi - wyjasniłem, mając nadzieje, że w miare logicznie. Pik westchnął tylko i pokiwał głową.
- Dasz radę nas wszystkich tam przenieść? - to było dobre pytanie. Teoretycznie, mogłem. Problem leżał tylko w tym, że nigdy nie przenosiłem tylu osób na raz, więc dla ich bezpieczeństwa musiałbym to robić pojedynczo. Wtedy, przy użyciu teleportacji w tak dużej ilości w tak krótkich odstępach czasu mogło się źle skończyć. Mimo tego moja duma nie pozwoliła mi pokazać, że sobie z czymś nie poradzę.
- Tak - powiedziałem. Pik lekko się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Reszta planu wygląda tak...
Gdy każdy z nas zapoznał się z planem ratowania cyrkowców i wysłania zbrodniarzy do więzienia, ruszyłem do Cherubina. Zastałem go w swoim namiocie, gdy siedział na łóżku. Zgadywałem, że nie dawno wstał.
- Chodź. Mamy zadanie - powiedziałem. - Ty i ja wracamy do jaskini i pomagasz mi uwolnić wszystkich uwięzionych, których potem teleportuje do cyrku. Resztę planu wyjaśni ci Pik - nie czekając na jego reakcje, wyszedłem z jego namiotu, aby dołączyć do pozostałych, którzy czekali już pare metrów ode mnie na teleport.
<Charubin?>
3 sie 2022
Ozyrys CD Arche
Gatta nie zamierzała nad oszczędzać. Nie byłem pewien, czy to z powodu jej charakteru, czy nie darzyła nas sympatią, czy może miała dzisiaj sporo na głowie. Dziewczyna zajmowała się tresurą zwierząt, a co za tym szło, również się nimi opiekowała. Byli od tego pracownicy, ale ona uważała, że aby wytresować zwierzę, należy się z nim poznać, jak to robią dzieci w szkołach. Poznać go, nauczyć, że jest się jego przyjacielem, a nie wrogiem, sprawić, aby ci zaufał. Dzisiaj wyjątkowo my mieliśmy przyjąć te zadania - ona miała zająć się tresurą młodego lwiątka i jej matki, a my mieliśmy się zająć sprzątaniem odchodów po koniach w stajni.
- Tam znajdziecie ubrania robocze. Coś powinno na was pasować – wskazała na magazyn. – Tylko się nie ociągać, bo potem trzeba wyczyścić wszystkie konie w stajni – dodała, po czym udała się do klatki lwicy. Przez moment obserwowałem, jak kobieta ją otwiera i mówi coś do zwierząt, aby je uspokoić. Gdy na mnie spojrzała, odwróciłem głowę i ruszyłem do magazynu, w którym znajdował się już Arche.
- Co ty na to, abym ja zajął się od razu końmi? – zapytał chłopak. Zerknąłem na niego wiedząc, co miał na myśli. Ja się miałem zająć tą brudniejszą i cięższą robotę, podczas, gdy on rzekomo będzie czyścił konie, a w praktyce wylegiwał się na sianie.
- Jeśli razem zaczniemy, to szybciej skończymy – nie chciałem być nie miły, ale nie miałem zamiaru pozwolić mu na lenistwo, podczas gdy ja, miałem pracować.
- Niby tak, ale…
- Ale czas brać się do pracy – zajrzałem do magazynu. Od razu znalazłem granatowe stroje robocze. Przerzuciłem kilka z nich, poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru, po czym zacząłem się w niego przebierać. Arche zrobił to po zaraz po mnie. Jego ruchy były powolne. Wiedziałem, że to będzie długi dzień.
Wyszedłem z magazynu i chwilę poczekałem na chłopaka, aby mieć pewność, że ruszy za mną. Pojawił się po dłuższych sekundach. Wtedy poszedłem w kierunku stajni, a on ze swoimi zwierzakami szedł za mną. Jego zachowanie tego dnia różniło się od tego, co widziałem wczoraj. Stwierdziłem, że chłopak był… dziwny.
Będąc w stajni, odnalazłem widły, łopatę oraz taczkę, którą miałem wywozić odchody na pryzmę, na zewnątrz. Gdy Arche wszedł do środka, podałem mu widły, instruując, co i jak. On tylko pokiwał znudzony głową i zaczął zbierać łajno z ziemi. Nie wyglądał na zadowolonego, kręcił nosem, marszczył brwi i mamrotał coś pod nosem. Nie dziwiłem mu się, raczej nikt nie jest chętny do takiej pracy, aczkolwiek nie zamierzałem z tym zostać sam. Zaraz do niego dołączyłem. Po kilku minutach zauważyłem, że chłopak gdzieś zniknął. Sądząc, że poszedł napić się wody albo coś podobnego, kontynuowałem. Jednak gdy jego nieobecność przeciągała się nawet do kilkunastu minut, zacząłem go szukać. Co ciekawsze, nie odszedł za daleko. Wszedł do oddzielnego pomieszczenia w stajni, w którym trzymało się wszystkie niezbędne przedmioty do ujeżdżania i czyszczenia koni. Okazało się, że chłopak położył głowę na swoim zwierzaku, okrył się kocem i… spał. Po prostu spał. Czyli, że gdy ja ciężko pracowałem, on sobie uciął drzemkę, zapewne sądząc, że wszystko zrobię za niego. Cóż, byłem miłym człowiekiem, który rzadko się odzywa, gdy ma z czymś problem, ale to nie oznaczało, że się nie denerwowałem. Wręcz przedziwnie, w większościach sytuacji, w których powinienem pokazać, że coś mi się nie podoba, ja wybuchałem złością. Podobnie jak teraz, ale zamiast skrzyczeć chłopaka, postanowiłem go zignorować.
Wróciłem do pracy. Wywalanie obornika trwało niecałą godzinę. Czemu tak krótko? Połowę tego zostawiłem dla Arche. Gdy skończyłem wyrzucać na pryzmę połowę łajna, zawitałem szybko do Gatty, informując ją, że właśnie skończyłem wyrzucać SWOJĄ część odchodów, a teraz biorę się za czyszczenie połowy koni w stajni. Nic nie powiedziałem do lenistwie chłopaka, wiedziałem, że jeśli teraz nie zrozumie (a raczej zrozumie), to stanie się to, gdy przyjdzie do stajni.
Po powrocie Arche dalej słodko drzemał w kantorku. Zawinąłem stamtąd pudło ze szczotkami i ruszyłem oporządzić konie.
<Arche? Nie ma tak łatwo>
Ozyrys CD The Beast
- Przemyślę to – powiedział już drugi raz w ciągu tak krótkiego czasu. Mężczyzna nie wyglądał na zaskoczonego moją odpowiedzią, wyglądał, jakby się jej spodziewał. Mimika twarzy się nie zmieniła, a on tylko skinął głową, poprosił o jak najszybszą odpowiedź, po czym wyszedł z namiotu. Wyszedłem chwilę po nim, kierując się w przeciwną stronę.
Przemyślenie propozycji to było za mało. Musiałem przeanalizować każde słowo. Musiałem być pewien, że zdoła mi pomóc, bo jeśli nie podoła zadaniu, ktoś na pewno na tym ucierpi. Jego pewność siebie mi nie wystarczyła, znałem wielu ludzi hardych, którym nie straszne żadne podboje ludzkości, ale gdy na ich drodze pojawiały się problemy związane z innymi ludźmi, polegali. Mężczyzna na pewno mi w pewnym sensie zaintrygował, gdy mówił i prezentował swoją moc. Mimo, iż całkowicie odbiegała od mojej, jego była równie śmiercionośna, co moja (może jego bardziej, przez ogniem możesz uciec, ale ciężko to zrobić przed nadlatującym ostrzem, który tylko mignie w blasku słońca lub księżyca, nim cię dopadnie), więc byłem pewien, że wie, co może ryzykować. Zastanawiało mnie, ile krył ran i blizn po nauce.
- O czym myślisz? – usłyszałem chłopięcy głosik, gdy siedziałem w bufecie i wbijałem widelec w gotowaną marchewkę. Uniosłem głowę, przede mną usiadł Doll.
- Dostałem ciekawą propozycję od takiego jednego cyrkowca – wyjaśniłem. Mimo, iż był dzieckiem, w jakiś sposób szybko dorastał. Może to te wszystkie problemy, z jakimi borykał się od małego sprawiły, że gdy się ich pozbył, wyglądał na bardziej dorosłego niż był. A może szybko rósł. – Zaproponował mi współpracę. On mi pomoże nauczyć się panować nad żywiołem, a ja mu urozmaicę występy – wyjaśniłem chłopcu, który właśnie przeżuwał pieczonego ziemniaka.
- Brzmi rozsądnie.
- A jak ryzykownie – chłopiec przyznał mi rację.
„Co on powiedział?”, zapytałem samego siebie w myślach. „Albo porzucę siebie i skupię się wyłącznie na mocy, albo wziąć za to odpowiedzialność”. Niedokładnie wiedziałem, jak miałem to rozumieć, ani jak porównać do mojego aktualnego stanu. Porzucić siebie? Nawet, gdybym próbował, wyplewił z siebie całe swoje dzieciństwo, wszystkie przykre wspomnienia, zniszczył chłopca Joshu’e Lucida Sardothierna i stał się prawdziwym Ozyrysem, bogiem życia i śmierci, wizje i myśli, które nie dają mi spokoju i sprawiają, że mam ochotę wziąć tabletki nasenne, powrócą w snach. Wiedziałem o tym. To było zbyt głęboko zakorzenione, prędzej odrodzę się jako nowy feniks niż usunę całą swoją przeszłość.
Więc może wziąć odpowiedzialność za to? Zmierzyć się ze swoimi lękami, zniszczyć je gołymi rękami, pokazać kto jest panem tego ciała i tej duszy oraz zawładnąć swoim darem. Brzmiało to najrozsądniej, ale… mniej możliwe niż pierwsza opcja.
- A podjąłeś już decyzje? – Doll wyrwał mnie z zamyślenia. Zauważyłem, że prawie nie tknąłem swojego jedzenia. Nie miałem apetytu, chłopiec za to wręcz przeciwnie. Chciałem mu oddać swoją porcję, ale podziękował, twierdząc, że nie może sobie pozwolić na dodatkowe kilogramy.
- Jeszcze nie – przyznałem, prostując się na krześle i odkładając sztućce.
- Gdybym ja nie podjął właściwej decyzji, prawdopodobnie by mnie tu nie było – powiedział to z lekkim uśmiechem, w którym dostrzegłem smutek, ale także dumę. Odwzajemniłem go, posyłając mu ciepły pozytywny wyraz twarzy.
- To prawda.
Doll wykonał ważny krok w swoim życiu jeszcze w odpowiednim momencie. Dla niego jest szansa na lepsze życie. Ja uciekłem z domu zdecydowanie za późno. Może, gdybym trafił tu w wieku podobnym do niego, grałbym na scenie, jako wielka gwiazda tańcząca w ogniu, ale zamiast tego, szukałem pomocy w ujarzmieniu żywiołu. Chłopiec nie zapomina o tym, co się wydarzyło. Widzę, że korzysta z tych wspomnieć, aby stać się silniejszym. Każdego dnia obserwuje, jak Doll nie tylko rośnie zbierając dodatkowe centymetry, ale rośnie jego odwaga i duma. Nie stoi w miejscu, jak ja. Idzie na przód.
- Ja bym na twoim miejscu się zgodził na każdą pomoc – powiedział po skończonym posiłku. Spojrzałem na jego bladą twarzyczkę, która w dalszym ciągu się do mnie uśmiechała. Po chwili wstał o oznajmiając, że idzie pomóc Orionowi w jakiejś bardzo ważnej sprawie, zniknął z bufetu, pozostawiając mnie z własnymi myślami.
Może to chłopiec przeważył szalę, a może to było już ustalone z góry. Potrzebowałem pomocy, chciałem jej, a oferta zaproponowała przez The Beast’a nie wyglądała na podejrzaną, a nawet na korzystną. Mi nie zależało na występach czy popularności. Chciałem tylko podziękować cyrkowi za dom, podziękować tym wszystkim ludziom, że jeszcze się mnie nie pozbyli, karmią mnie i dają mi dach nad głową. Odwdzięczyć się mogłem tylko w jeden sposób: sprawiając, że ludzie będę szczęśliwi oglądając moje sztuczki. Moim celem było uszczęśliwianie ludzi, aby widzieli więcej dobra na świecie, niż ja kiedyś.
Ale potrzebowałem do tego pomocy.
<The Beast? Czas zawrzeć współpracę>