Ciemność. To wszystko, co mogłem dostrzec. Strach nie pozwalał mi skupić myśli. Co się stanie? Czy Ozyrysowi nic nie będzie? Jak uciec? Gdzie uciec?
Czując powoli zastygające błoto na moich włosach i skórze, myślałem o swoim położeniu. Jak długo będę musiał uciekać? I co z cyrkowcami? Pech był moim cieniem i szedł za mną wszędzie. Przechodził na każdego, z kim miałem styczność. Jak zaraza. Niszczył wszystko na swojej drodze – przyjaźnie, rodziny, odbierał wszystko, również życie.
Wkrótce Ozyrys zajrzał do kufra. Szybko wyciągnął mnie z niego, chwycił rzuconą niedbale na stolik ciemną perukę i zaczął zakładać mi ją na głowę.
— Ozyrys, co ty robisz? — zapytałem zdezorientowany. Dlaczego chciał się bawić teraz w przebieranki? Byłem cały w błocie.
— Policja tu jedzie. — odpowiedział szybko. W jego głosie wyczułem coś jakby strach.
— To chyba dobrze... — wciąż nie rozumiałem tego pośpiechu.
— Nie mogą cię znaleźć. — odparł, pospiesznie układając rozczochrane włosy.
— Dlaczego? — dopytywałem.
— Nie ma czasu. — magik zaczął ciągnąć mnie w stronę drzwi. Pociągnąłem go za rękę, zniżając go do mojego poziomu. Chwyciłem jego twarz w umorusane dłonie.
— O co chodzi? — powtórzyłem z naciskiem.
— Jeśli cię znajdą, oddadzą cię do tamtego faceta. — wysapał.
— Dlaczego mieliby to zrobić? — zapytałem zdziwiony jego tokiem rozumowania.
— Tamten facet tak powiedział...
— Zanim zaczął uciekać przed policją? Ozyrys, on nie ma niczego, żeby potwierdzić, że do niego należę. Niewolnicy nie mają dokumentów. Ja nie istnieję.
— Co? — magik znieruchomiał osłupiały.
— Czy gdyby to co powiedział było prawdą, zakradaliby się tu w środku nocy czy wezwaliby policję? Okłamał was, żebyście zrobili dokładnie to, czego chciał. Chciał, żebyście mnie ukryli, żeby policja mnie nie znalazła i żeby mogli tu przyjść znowu, gdy Pik będzie się tłumaczyć za bezpodstawne wezwanie.
W szeroko otwartych fiołkowych oczach Ozyrys’a widziałem, że wszystko zaczyna do niego powoli docierać. Puściłem go i zdjąłem perukę.
— Pojadę z nimi i będę zeznawać. Czas z tym skończyć. Nie tylko dla mnie, dla innych też.
— A jeśli ma tam swoich ludzi? — zapytał nagle magik.
— Bardzo możliwe. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Ale nie martw się, dam sobie radę. — powiedziałem z uśmiechem. Bałem się, że mężczyźni w radiowozie lub na komisariacie są opłacani przez mojego pana, że odwiozą mnie do rezydencji, żeby otrzymać nagrodę. Ale nie mogłem dać tego po sobie poznać. Ozyrys i tak był kłębkiem nerwów.
— Jadę z tobą. — wypalił nagle.
— Co? Po co? — zapytałem zaskoczony.
— Możesz potrzebować pomocy. — odparł, idąc ze mną do drzwi — Lub zwyczajnie wsparcia... — dodał ciszej. Uczepiłem się jego dłoni obiema rękami. Biło od niej przyjemne ciepło.
Przy wejściu do namiotu czekał na nas Pik. On również był przejęty całą tą sytuacją. Uspokoiłem go i powtórzyłem wszystko, co przed chwilą powiedziałem Ozyrys’owi.
— Przepraszam za to całe zamieszanie. Nie chciałem nikogo narażać... Po prostu...nie miałem gdzie pójść... — dodałem ciszej. Magik objął mnie ramieniem w milczeniu. Pik natomiast przez chwilę analizował całą sytuację. W końcu westchnął ciężko i spojrzał na mnie.
— Czyli jedziesz teraz z nimi?
— Tak. Muszę to zakończyć. — powiedziałem już pewniej. W końcu tylko to było właściwe w tym momencie.
— Powodzenia, młody. — odparł Pik, czochrając moje włosy — A ty? — zwrócił się do magika.
— Pojadę z nim.
— Dobrze. Nie powinien zostawać sam, póki nie nauczy się bronić. — powiedział Pik, zawijając ręce na piersi.
Razem udaliśmy się w stronę wozów policyjnych. Wyjaśniliśmy całą sytuację. Zdecydowano o zabraniu mnie na komisariat.
— A ty czego tu? — zapytał policjant, gdy Ozyrys wszedł do radiowozu za mną.
— J-Ja... — zająknął się magik.
— Jestem nieletni. Mam prawo do zabrania ze sobą opiekuna. — uciąłem.
— To twój ojciec czy matka? — zażartował drugi mężczyzna.
— Przypominam, że opiekun nie musi być rodzicem. Tutaj jest nim Ozyrys. — odparłem, kończąc rozmowę. Następnie przysunąłem się bliżej magika i oparłem głowę na jego ramieniu.
— Dzięki, Oz. — powiedziałem cicho.
***
Zatrzymaliśmy się w połowie drogi, jak to powiedział policjant za kierownicą, na stacji paliwowej. Spojrzałem przez okno jak tankuje radiowóz, a następnie idzie w stronę sklepu, by za chwilę zniknąć za jego automatycznymi drzwiami. Drugi mężczyzna również wysiadł, żeby wykonać telefon. Przeszedł na drugą stronę wozu i co jakiś czas zerkał na mnie podczas rozmowy. Było w tym coś podejrzanego. Powoli zacisnąłem dłoń na ręce Ozyrys'a.
— Musimy stąd wyjść.
— Co? Dlaczego?
— Coś tu nie gra.
Policjant, widząc, że zamierzamy wysiąść, natychmiast wsiadł do radiowozu i zablokował wszystkie drzwi.
— Gdzie się wybierasz, Jamie? Słyszałem, że byłeś bardzo niegrzeczny. — powiedział, patrząc na mnie przez lusterko z obrzydliwym uśmiechem na ustach.
< Oz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz