Słuchałem
go. Cały czas. Każde jego słowo odbijało się echem w mojej
głowie, co nie pozwalało na to, aby jakikolwiek szczegół zdołał
mi umknąć. Każda kolejna prawda jaka do mnie docierała była jak
dodatkowy gwóźdź, który wbijał się w moje serce. Czułem, jak
oddech płycieje, oczy stają się wilgotne, a powietrze coraz
cięższe. Całe moje ciało zaczęło drżeć... nie wiem, czy ze
strachu czy ze stresu. Mimo to stałem i słucham wszystkiego z uwagą
i powagą. Nie dodawałem żadnych komentarzy. Odebrało mi mowę.
Skończył
i stało się to, co się stać musiało. W powietrzu zawisła ta
cisza, która jest w stanie sama w sobie zabić relacje, które
budują się latami, ale zbyt często miałem z nią do czynienia, by
nie wiedzieć, jak sobie z nią radzić. Wziąłem głęboki oddech,
by dać znak, że jeszcze nie uciekłem jak tchórz. Montgomery miał
głowę nisko spuszczoną i milczał. Ja zacząłem głęboko
oddychać. Nie mogłem postępować pochopnie, mimo że coś kusiło
mnie srodze do tego, aby naubliżać jasnowłosemu jak tylko się da,
ale... ta strona, której należało się słuchać mówiła z goła
co innego. Nakazywała spokój, zastanowienie i analizę wszystkich
możliwości. Postarałem się więc rozluźnić i uspokoić.
Opanowałem drżenie ciała. Podszedłem do ukochanego. Był moim
pierwszym prawdziwym partnerem, który chciał być ze mną i z
którym ja chciałem być. Mimo swojego strachu nie mogłem go źle
potraktować ani porzucić. Moje uczucia zawsze można jakoś
nakierować, zaś Midas... Midas był posypany, pokruszony jak wazon
byle jak posklejany taśmą klejącą. Wystarczyło jedno
szturchnięcie łokciem, żeby wszystko znów stało się gruzem.
Ująłem delikatnie jego dłoń. Na początku nie wiedział, jak ma
zareagować. Czy się wyrwać czy poddać, ale koniec końców poddał
się. Wziąłem go ze sobą i usadziłem na łóżku. Usiadłem obok
niego. Nadal na mnie nie spojrzał. Nie wiedziałem kompletnie, co
powinienem mu powiedzieć... nie! Ja nie wiedziałem od czego mam
zacząć, bo... tylu rzeczom należało zaprzeczyć, że nie
wiedziałem, co powinno być pierwsze. Sam czułem, że się gdzieś
tam znowu sypię, że to dla mnie za dużo i najchętniej zająłbym
się sobą i swoimi uczuciami, ale... kiedy pojawia się silne
uczucie do drugiego człowieka to pragniemy zrobić wszystko, aby był
z nami szczęśliwy.
Zbliżyłem
się do niego najbliżej jak tylko mogłem, ale on na to nie
zareagował nawet najmniejszym westchnięciem czy pomrukiem. Jedną
dłonią trzymałem jego dłoń, a drugą sięgnąłem do jego głowy.
Delikatnie przejechałem po jego delikatnych, aksamitnych włosach.
Były takie miłe w dotyku...i zawsze przyjemnie mnie łaskotały,
kiedy mężczyzna był blisko mnie. Zaczesałem je do tyłu i
zobaczyłem jego bladą, spuchniętą twarz. Na sam ten widok
zachciało mi się płakać, ale zagryzłem wargi i postanowiłem, że
muszę być dla niego silny. On potrzebował pomocy bardziej niż ja.
Nie mogłem go zawieźć. Tak dużo już dla mnie zrobił i tak wiele
już o mnie wiedział...można z łatwością powiedzieć, że był
pierwszym mężczyzną, z którym odbyłem swego rodzaju bardzo
intymny stosunek, który... bardzo mi się podobał. Nigdzie na
świecie nie znalazłbym już takiego wspaniałego partnera jak
on...nie mogłe go porzucić za żadne skarby świata.
Przejechałem
dłonią po jego wilgotnych policzkach. Zdenerwowałem się na
siebie. Schowałem honor w buty i postanowiłem. Jednym zgarbnym
ruchem wpakowałem mu się okrakiem na kolana. Spojrzał na mnie
przerażony.
-
Co ty... - zaczął, ale nie dałem mu skończyć. Spokojnie... wcale
nie miałem nastroju na pieszczoty ani tym bardziej odwagi, ale
wiedziałem, że bliskość to najlepsze, co mogłem mu dać.
Przytuliłem jego głowę do swojej klatki piersiowej, a swoją
oparłem o jego. Przez kilka sekund był sztywny jak beton, ale po
chwili jego ciało się rozluźniło, poczułem jego ciepły oddech
grzejący moją klatkę piersiową, a także dłonie sunące od moich
ud przez pośladki i wkrótce oplatające się nisko w moim pasie.
Mruknął cichutko i wtulił się bardziej w moje ciało. Zacząłem
czule gładzić go po plecach. Byłem zupełnie rozluźniony, mimo że
cały czas łzy spływały mi po policzkach. Zupełnie nie
wiedziałem, co mam robić, jak mu pomóc i co może się jeszcze
wydarzyć. W głowie biło mi się mnóstwo myśli i mnóstwo trosk,
na które szukałem rozwiązań.
-
Nie poddam się – pomyślałem – Po moim trupie.
Egzystowaliśmy
tak bardzo długą chwilę. A może to były długie minuty,
godziny... straciłem rachubę czasu od kotłujących się w głowie
myśli, jednak obecność partnera motywowała mnie do tego, aby
wszystko przemyśleć, o wszystkim pomyśleć i na wszystko wymyślić
rozwiązanie.
-
Jest już późno... - zaczął słabym głosem Midas i podniósł
swój wzrok na moją twarz i dodał - ... skarbie... - och, aż mi
się zakręciło w głowie, kiedy to jedno wspaniałe słowo zostało
skierowane w tak czuły sposób. Mimowolnie uśmiechnąłem się
wdzięcznie. Wciąż każdy komplement z ust jasnowłosego wywoływał
u mnie przyjemne dreszcze.
-
Idziemy spać? - szepnąłem. Mężczyzna mruknął z aprobatą i
pociągnął mnie za sobą na łóżko. Zachichotałem, kiedy zaczął
mnie miziać noskiem po szyi. Zaraz potem zaciągnął na nasze ciała
ciepły koc i przyciągnął mnie mocno do siebie. Kąciki jego ust
były uniesione w lekkim, sympatycznym uśmiechu. Cieszyłem się.
Bardzo. Zaraz potem pod wpływem ciepła i bliskości zasnąłem,
jednak nie zapomniałem o tym, że muszę przejąć pałeczkę, żeby
nic złego nie spotkało mojego misiaczka.
Obudziłem
się niechętnie. Coś absolutnie niepokojącego wybiło mnie ze snu.
Wokół panowała absolutna cisza, a ciemność nie pozwalała mi
zobaczyć nawet własnej dłoni, więc... można powiedzieć, że
obudziłem się w zupełnie dziwny i niezrozumiały sposób. Posnułem
dłonią obok mojego miejsca, ale nie wyczułem żadnego ciała obok.
Midasa nie było obok mnie. Podniosłem się do siadu i rozejrzałem,
ale nic nie zauważyłem poza ciemnością. Moje oczy mimo długiego
okresu nie przyzwyczaiły się do ciemności, co mnie zaniepokoiło,
ale mimo to podniosłem się zupełnie z łóżka. Szedłem bardzo
powoli i po omacku, ale... dosyć długo zmagałem się z dojściem
do wyjścia. W końcu kiedy poczułem materiał kotary ulżyło mi,
ale nadal nie mogłem wyjść. Szedłem jej śladem wspak do ruchu
wskazówek zegara, aż natrafiłem na otwór. Wyszedłem. Uderzył
mnie bardzo dziwny aromat powietrza. W sumie... nie wiedziałem nawet
czy to powietrze ma jakikolwiek aromat. Nie wiał żaden wiatr.
Panowała absolutna cisza. Na niebie nie było widać ani księżyca
ani gwiazd. Zupełna pustka na nieboskłonie i na ziemskim padole.
Mimo to widziałem krajobraz wokół mnie, choć ficzynie było to
nie możliwe. Brak lamp i księżyca sprawiał, że ziamia spowita
była ciemnością. Na bosaka wszedłem w las, jakby coś nakierowało
mnie właśnie tam z jakiegoś powodu. Zaufałem swojemu instynktowi.
Nie wiem, jak długo kuśtykałem słabo wydeptaną ścieżką. Wiem,
że po drodze nie natrafiłem na żadne gałązki ani inne
przeszkody. W końcu drzewa zaczęły rzednieć, aż w końcu ukazała
mi się leśna polana, na której ktoś był. Coś robił, lecz
polana była tak duża, że nie byłem w stanie zidentyfikować
czegokolwiek. Bez zastanowienia poszedłem więc dalej. Postać
stawała się przerażająco podobna i znajoma. Skakała wesoło w
kółko wspak wskazówkom zegarka. Rzucała coś na ziemie. Za nią
szedł ten znajomy tygrys, lecz... szedł bardzo nienaturalnie jak na
czworonożne zwierzę. Podchodziłem powoli coraz bliżej. W końcu
zauważyłem obiekt wokół którego postać wesoło skakała. Była
to kupa nieokreślonych obiektów. Zatrzymałem się i przyglądałem
z zaciekawieniem, co robi mój partner.
Złoto
to środek do celu,
złoto to cel sam w sobie,
złoto nauczyło wielu,
złoto też pokaże tobie,
złoto daje poziomem damom rozkosz,
złoto daje pozory władzy bożkom,
złoto ma moc, przyciąga jak magnes,
złoto jest piękne,
złoto jest powabne,
złoto sprawi, że będzie Ci łatwiej,
złoto idiotom pobudza wyobraźnię do pragnień,
złoto ma moc gdy mgła zaćmiewa umysł,
wściekły blask rozjaśnia noc,
złoto to cios,
jedne serca kamienieją inne broczą krwią,
złoto, złoto, złoto, złoto ...
złoto to cel sam w sobie,
złoto nauczyło wielu,
złoto też pokaże tobie,
złoto daje poziomem damom rozkosz,
złoto daje pozory władzy bożkom,
złoto ma moc, przyciąga jak magnes,
złoto jest piękne,
złoto jest powabne,
złoto sprawi, że będzie Ci łatwiej,
złoto idiotom pobudza wyobraźnię do pragnień,
złoto ma moc gdy mgła zaćmiewa umysł,
wściekły blask rozjaśnia noc,
złoto to cios,
jedne serca kamienieją inne broczą krwią,
złoto, złoto, złoto, złoto ...
Zaczął
śpiewać. Nadal nic mi to nie powiedziało. Podszedłem bliżej i w
końcu udało mi się rozpoznać obiekty tworzące stos. Jedyne, co
poczułem to to, jak powietrze ze świstem dostaje się do moich
płuc, a potem... nie mogę oddychać. Nie mogę złapać oddechu.
Czułem, że zaraz zacznę się dusić. Na środku było mnóstwo
ciał pokrytych złotą poświatą, z których wylewała się złota,
czerwona i czarna ciecz. Spojrzałem pod swoje nogi i zobaczyłem
rozsypane palce, uszy, języki, nosy i oczy. Wszystkie były
zamienione w lśniący metal. Podniosłem głowę, a przede mną
pojawiła się twarz Monty'ego. Uśmiechał się do mnie
nienaturalnie. W oczodołach nie miał oczu. Jedynie pustkę, zaś
usta pozbawione były zębów i języka. Próbowałem krzyczeń, ale
straciłem również głos. Powietrza brakowało mi coraz bardziej.
Dusiłem się, a jego twarz zbliżała się coraz bardziej. Nagle
została pociągnięta w górę jakby za pomocą magicznego sznurka i
dopiero wtedy zobaczyłem, że na szyi mojego ukochanego był sznur,
który niewidzialna siła szarpnęła do góry. Jego ciało zadrżało
nienaturalnie. Z całych swoich sił próbowałem krzyczeć i złapać
choć trochę powietrza.
Ocknąłem
się. Nadal nie mogłem złapać powietrza, lecz byłem już w
namiocie Midasa. Dotknąłem go ręką, żeby mi pomógł, gdy nagle
spod koca wyszła ta sama postać, która w moim śnie zawisła.
Puste oczodoły i usta wywołały u mnie tak niesamowity spazm
strachu, że moje ciało zaczęły wykonywać absolutnie nienaturalne
ruchy. Stwór zaczął mnie dotykać chudymi, zimnymi palcami i
czułem, że za chwile mnie zabije. Jedyne co mogłem robić to
rzucać się w niepochamowanym szale. Tak bolały mnie płuca...
-
ED!!! ED, OBUDŹ SIĘ DO CHOLERY! - obudziły mnie krzyki i mocne
bóle na całym ciele. Gdy tylko otwarłem oczy, zerwałem się do
siadu i wziąłem pierwszy porządny wdech. Moje ciało opanowały
spazmy duszności, zacząłem kaszleć, jakbym co najmniej umierał z
powodu raka płuc. Nie mogłem w ogóle opanować swojego ciała, ale
z czasem wszystko zaczęło słabnąć. Nadal mną rzucało jak
lalką, ale powietrze zaczęło docierać do wszystkich komórek, a
ciało zaczęło powracać z krainy mar. Spojrzałem umęczonym
spojrzeniem na Midasa. Z jednej strony czułem ulgę, a z drugiej
przerażenie. Widziałem go już normalnie, a to znaczyło, że się
obudziłem, ale jego twarz nie wyglądała wiele lepiej od tej z
koszmaru. Była blada, jakby w jednej chwili ktoś zassał całe
życie z mężczyzny, oczy były wilogtne od łez, a ciało drżało,
jak jeszcze nigdy. Cały chodził z nerwów.
-
Midas... - zacząłem i od razu wybuchnąłem tak przeraźliwym
szlochem, że chyba w życiu jeszcze nigdy tak nie wyłem, jak
właśnie wtedy. Kiedy sobie uświadomiłem te wszystkie przerażające
rzeczy, rzuciłem się na niego drapieżnie i oplotłem tak
szczelnie, że nie miał absolutnie żadnej możliwości wykonania
jakiegokolwiek ruchu.
-
Nie popełniaj samobójstwa! Nie rób mi tego! Nie zostawiaj mnie!
Bo... bo...bo ja wtedy też umre, też się zabije! Coś się stanie!
Ja to wiem! Coś okropnego, ale nie wiem, co! Ja Cię nie zostawie!
Nikt mi Cię nie zabierze! Nikt, rozumiesz?! - zacząłem rzucać
wiązką zupełnie przypadkowych słów i stwierdzeń. Byłem tak
roztrzęsiony, że nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje.
Przylegałem tylko coraz mocniej do mężczyzny, jakbym się bał, że
zaraz zupełnie zniknie. Zamilkłem. Oddychałem szybko i wydawałem
zupełnie nie ludzkie dźwięki. Ni to do szlochu podobne ni do jęku.
Czułem się trochę jakbym był nienormalny.
-
Tak się cieszę, że żyjesz – wydusił jedynie, a ja poluźniłem
uścisk. On od razu to wykorzystał i objął mnie mocno swoimi
silnymi rękami. Teraz to on mnie przyciskał do siebie, jakby się
bał, że zniknę – Tak się bałem, że umrzesz. Dusiłeś się i
nie mogłem się dobudzić – dodał pełnym ulgi głosem.
<
Misiek? Trochę nie konkretnie, ale... na dalsze przygody ty możesz
dać śmiało pomysł ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz