Usłyszałam jakieś kroki dochodzące z mojej lewej strony. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam Cala biegnącego w moją stronę. Nic w tym dziwnego nie było, dopóki nie zobaczyłam gigantycznego kota. Powoli się cofałam, lecz po chwili zaczęłam biec najszybciej, jak mogłam.
Po jakimś czasie razem z chłopakiem wbiegliśmy na jakieś schody, co potem okazało się, że to nie było najlepszy pomysłem. Potwór walnął łapą i wszystkie gruzy spadły, a ja wraz z nimi. Czułam się strasznie obolała. Nie mogłam się ruszyć, ale Cal to zauważył i wziął całą uwagę monstrum na siebie, pewnie ratując mi życie. Poleżałam jeszcze przez chwilę, po czym lekko obolała ruszyłam przed siebie. Patrzyłam się za siebie, bojąc się, że znowu będę musiała uciekać. Teraz do tego zdolna nie byłam. Poprawiając fioletową grzywkę, zaczęło mnie boleć ramię. Złapałam się za to miejsce, czując coś lepkiego. Spojrzałam na dłoń i ujrzałam krew. Musiałam się nieźle walnąć. Jęknęłam z bólu, ruszając dalej. Skoro nie mogę użyć teleportu, muszę sobie sama poradzić z raną. Na szczęście zdążyłam zrobić sobie prymitywnego warkocza na której był kawałek wstążki. Rozwiązałam kokardę, by zrobić z ozdobnej tasiemki mizerny bandaż. Może nie wystarczy na cały dzień, ale z godzinę powinno wytrzymać. Owinęłam ranę najściślej, jak mogłam. Kiedy znalazłam się na jakiejś łące Czułam się, jakby energia do mnie wracała. Ulżyło mi. Z lekkim stresem użyłam teleportacji, znajdując się w swoim namiocie. Całe szczęście! Wywnioskowałam, że blokada działa tylko na określonym terenie. Wzięłam apteczkę, by przemyć ranę. Nie była głęboka, lecz nie miałam ochoty na infekcję. Kiedy kończyłam już czynność, mocno walnęłam się w czoło. Cal jeszcze tam został! Z prędkością światła opatrzyłam ranę i powróciłam tam, gdzie wszystko się zaczęło. On musi być gdzieś niedaleko.
<Cal? Vivi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz