Był taki czas, kiedy lasy w okolicy wszelakich miast i wiosek pożerały dzieci. A właściwie pożerało ich to coś, co w nich siedziało każdej nocy. Od zmierzchu aż do pierwszych zbawiennych promieni wschodzącego słońca.
Minęło wiele lat, odkąd przepadło ostatnie dziecko w okolicy Avalonu, ale nadal w takie noce jak ta, gdy wieje zimny wiatr i niesie ze sobą same niepokojące dźwięki, matki mocniej tuliły swoje dzieci i przestrzegały je, żeby pod żadnym pozorem nie oddalały się zanadto od domu. Pomimo tego tajemnicze zniknięcia dalej występowały i znikało coraz więcej dzieci. Jak do tej pory, tylko jednemu dziecku udało się uniknąć strasznego losu. Pędził przez las na oślep. Gałęzie chłostały go po twarzy, stopy grzęzły w gąszczu jeżyn, a on nie wiedział już, czy słyszy własne nieporadne kroki, czy tupot czegoś śliniącego się i depczącego mu po piętach, czegoś z groźnymi białymi zębami i długimi czarnymi szponami, które próbują pochwycić skrawek jego koszuli. Kiedy z przodu wśród drzew mignęło jakieś światło, przez cudowną chwilę myślał, że udało mu się wrócić do domu. Niestety. Chwilę później wypadł na pustą polanę, na której środku stała jedynie stara świecąca się olejna lampka. Opadł na kolana, oddech miał płytki i przyśpieszony, ale mimo coraz silniej dręczącego go strachu obejrzał się za siebie. Nikogo nie było. Trudno powiedzieć, co sobie wtedy pomyślał. Nie miał siły dalej uciekać. Jednak nie brakowało mu motywacji. Zdołał po raz drugi dźwignąć się na nogi. Spojrzał przy okazji na lampkę. Zwykły przedmiot jeszcze bardziej go zaniepokoił. Chłopak zawahał się, cofnął o krok.
Z tyłu, za jego plecami trzasnęła złamana gałązka. Momentalnie skoczył na przód, nie zastanawiając się za wiele. Nagle znieruchomiał w pół drogi od skraju polany do lampy, pochwycony niczym mucha, która jeszcze ma szansę wyrwać się z pajęczej sieci. Ktoś, a w zasadzie coś złapało jego nogi. Dziwnie pozginane gałęzie zaczęły natychmiastowo owijać się wokół chłopca i go dusić. Szarpał się, chciał za wszelką cenę się wyswobodzić. Niestety na próżno. Zaczynał tracić przytomność, jego oczy stawały się coraz cięższe. Czuł, że traci coś, co od zawsze miał w swoim ciele. Czuł tę narastającą pustkę w środku, a potem już nic... Zauważył jedynie, że jakaś postać zbliżała się w jego kierunku z lampą w ręce. Gdy miał już wydać z siebie ostatnie tchnienie, całą polanę rozświetliło dziwne światło, chłopak padł na ziemię. Znów był wolny, znowu mógł normalnie oddychać i nic go nie krępowało. W ułamku sekundy, po paru szybkich oddechach, podniósł się i pobiegł dalej przed siebie. Nie wiedział już nawet, przed czym ucieka i czemu. Po prostu biegł przed siebie.
- Czyżby ktoś go uratował? Co się właściwie wtedy stało? - spytał grupkę dzieci lalkarz, który wyszedł zza swojego teatrzyku, trzymając w ręku kukiełkę głównego bohatera. Żadne dziecko nie śmiało się odezwać. - ... Jak widzę, nikt nie ma żadnego pomysłu... Cóż... Nasz chłopiec przez swoją głupotę stracił coś, co było równie ważne, jak życie i już nigdy tego nie odzyska. Nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie.
Dzieci nie były usatysfakcjonowane takim końcem, ale lepsze to niż nic, prawda? Nawet sam autor nie wie, jak ta opowieść się kończy. Nie wie nawet, co dalej się działo ze wspomnianym chłopcem... Od tamtego zdarzenia minęło już trochę czasu, a Riddle był tylko obserwatorem, którego ktoś powstrzymał od zamienienia tego dziecka w kolejny widmodrzew.
Gdy tylko jego mała publiczność się oddaliła, on sam w parę sekund zwinął swój teatrzyk. Lalki zniknęły, światła zgasły, a cyrk pomimo wieczornej godziny dalej tętnił życiem. Co prawda występ trupy cyrkowej skończył się dobrą godzinę temu, to ludzie i tak dalej korzystali z miejscowych atrakcji, zdecydowana mniejszość udała się z powrotem do miasta do swoich bezpiecznych domów, gdzie nic ani nikt nie miał prawa im zagrozić.
Demon stał w środku lasu, powoli obracając się w miejscu i szukając znajomych mu punktów orientacyjnych, a przede wszystkim zagubionej duszyczki. Drzewa były czarnymi krechami cienia. Zewsząd otaczała go cisza, mącona tylko wyciem coraz bardziej wzmagającego się wiatru i jego własnym chrapliwym oddechem. Powoli zaczął iść przed siebie, zdając sobie sprawę, że nie trafi dziś na nic interesującego. Po drodze mijał gdzieniegdzie swoje wcześniejsze zdobycze sprzed lat. Piękne wspomnienia wróciły. Kiedyś te małe naiwne dzieci dawały się bez problemu zwabić do lasu i oddawały swoją duszę po krótkiej rozmowie. Teraz trochę się czasy zmieniły. Jest o wiele więcej z tym roboty, jednak mu to nie przeszkadza ani trochę. W sumie dla niego to żadne wyzwanie.
Po dłuższej chwili tej jakże bardzo nużącej przechadzki poczuł na sobie czyiś wzrok. Stanął, rozejrzał się. Nie spostrzegł nic interesującego, więc po chwili ruszył znowu przed siebie. Jednakże daleko nie odszedł. Już po paru chwilach ciszy, oparł się ramieniem o jedno z pobliskich drzew, trzymając w ręce najprawdziwszą czaszkę, która miała dwie wielkie szramy przechodzące przez prawy oczodół.
- Mówi się czasem o "zwierzęcym" okrucieństwie ludzi, ale uważam, że wyrażając się w ten sposób, krzywdzi się niesprawiedliwie zwierzęta. - przejechał opuszkami palców po głębokich piętnach, którymi była naznaczona czaszka. Wpatrywał się w nią nieobecnym wzrokiem, a po chwili dodał: - Zwierzę nigdy nie potrafi być tak okrutne, jak człowiek, tak artystycznie, tak po mistrzowsku, tak wyszukanie okrutne... A ty co sądzisz, David? - spytał i spojrzał w górę na chłopaka, który siedział na gałęzi nad nim. Obecne oczko w głowie jego starego przyjaciela, który ponoć tymczasowo pomaga szczurom w tym cyrku. Cóż za spotkanie. Co on tu robił o tej porze, tak całkiem sam? W sumie demona to ani trochę nie interesowało. Najwidoczniej nadszedł czas, żeby stał się on kolejnym widmodrzewem w jego kolekcji.
(Robinek~? ^^ )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz