Na południe od skraju sosnowego lasu ciągnie się obszar mroku, miejsce, gdzie nie śpiewa żaden ptak, a cienie mają dziwnie duży ciężar. Przez tę samotną drogę podróżni zbijają się w grupki, śpiewają głośne pieśni, żywo rozmawiają. Ktokolwiek bowiem zagubi się w rozmyślaniach, może zboczyć ze ścieżki i zagłębić się w las. Jeśli dalej będzie szedł przed siebie, nie bacząc na nawoływania towarzyszy, nogi mogą go ponieść wprost na teren zwany piekłem na ziemi.
Bruk był tam poprzerastany dzikim kwieciem i ciernistym krzewami, budynki świeciły pustkami i z roku na rok, coraz mniej z nich zostawało. Dawny dziedziniec, niegdyś sławne centrum tejże osady, spowity jest wilczymi jagodami i dziwnymi korzeniami łysych drzew, które urosły tam i opatuliły sobą całe miasteczko, jak matka kołdrą swoje dziecko, kładąc je do snu. Gdzieniegdzie da się napotkać bluszcz trujący, który spokojnie rósł przy budynkach, a pojedyncze czarne wiewiórki, które przebiegają w błyskawicznym tempie z drzewa do drzewa. Już nie raz przez to wzbudziły w naszym głównym bohaterze niepokój i dreszcze. Pochłonięty przez własne myśli, doszedł właśnie tutaj. Nigdy nie słyszał o tym miejscu. Co prawda już przed samym lasem wszyscy, których napotkał, ostrzegali go przed tą ryzykowną wędrówką. Niestety biedak nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, w jakiej się znalazł. Można powiedzieć, że był już jedną nogą w grobie. Gdy tylko zauważył budynki, wśród gałęzi i krzewów, od razu chciał zawrócić, jednak gdy tylko się obrócił, okazało się, że był już za daleko, żeby się cofnąć. Poza tym nie wiedział już nawet drogi, którą tu przyszedł. Zostały za nim jedynie wysokie nie do przekroczenia ciernie.
Zdecydował się iść dalej. Strach zaczynał już mu odbierać zdrowe zmysły. Zdawało mu się, że widzi jakieś postaci w pustych oknach domu, że zimny wiatr, który siecze go bez litości, smaga niczym brzytwa sunąca po pasku do ostrzenia, brzmi jak jęki umęczonych dusz z otchłani piekła. A co jeśli tak naprawdę było? Co, jeśli wiatr niósł ze sobą najprawdziwsze jęki, a postaci w oknach to rzeczywiście duchy? Sam jednak nie był tego świadom. Wmawiał sobie, że to przez ten panujący tutaj półmrok i wiatr. O mało zawału nie dostał, gdy w pewnym momencie drogę przebiegła mu mała czarna wiewiórka. Wtedy już chciał stamtąd uciec, jak opuścić to miejsce. Czuł, że coś tu jest nie tak, że coś albo i ktoś chce jego zguby. Z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej w stronę dziedzińca. Miał bardzo złe przeczucia. Koniec z końców stanął jak wryty, widząc parę kroków przed sobą paląca się lampę naftową. Wiatr ustał... Nastała głucha cisza. Coś mu mówiło, że powinien zgasić lampę, jednak cholernie się bał. Był przerażony tym miejscem, całą atmosferą, a najbardziej paląca się lampą naftową... Ktoś tu jeszcze z nim był? Czemu lampa w ogóle się świeciła? Po co ktoś ją tu zostawił? Dręczyły go te pytania, ale wiedział, że nie ma zbyt dużo czasu na rozmyślania. Wziął lampę do rąk. Wyglądała zwyczajnie. Nic nie było w niej niepokojącego. Zaczął ją oglądać, stawiając ostrożnie kroki w przód. Gdyż tu nagle, podniósł wzrok znad lampy. Stała przed nim czarna postać o świecących na biało oczyma. Wpatrywała się centralnie w niego jak zahipnotyzowana. Wiatr się znowu wzburzył, jęki były z każdą chwilą głośniejsze. Postać jedynie wrzasnęła: "Cisza!" I wszystko ustało, a potem wyciągnęła czarną dłoń spod swojego płaszcza, mówiąc chrapliwym głosem: "Oddaj mi mój skarb."
Płomień lampy miał zostać zgaszony, by uwolnić miasto i dusze mieszkańców, które były uwięzione w drzewach. Głupi człowiek jednak ją zniszczył. Umęczone dusze i jego samego pożarł okropny płomień z dna piekła. Szatan się uśmiał, a po sosnowym lesie nic nie zostało. Dlatego tamto pustkowie zowie się piekło na ziemi. Po całym zdarzeniu zostały jedynie popioły i duch winowajcy, który zdał sobie sprawę, co okrutnego uczynił, a wyrzuty sumienia, nawet po śmierci nie dają mu spokoju, dopóki sosnowy las nie stanie się taki jak kiedyś. Podobno przez podróżnych widziany jest jako stary nieszczęśliwy i samotny siewca, który rozrzuca nasiona drzew po całym terenie pokrytym samym popiołem.
- Będzie mu to karą obok katorgi. - stwierdziłem, kończąc na tym swoją historię, której i tak większą część pominąłem. Może nadarzy się kiedyś okazja, żeby ją całą przedstawić? Wstałem z trawy, trzymając w ręku jabłko ze wbitym w nie nożem i spojrzałem na technicznego, który tuż obok, składał mój teatrzyk. - ... Porozmawiajmy. - dodałem po chwili, zdając sobie sprawę, że teraz mogę się jedynie zanudzić, a moje usta jakoś nie chciały się zamknąć. - Długo już tu pracujesz? Nie nudzi cię ta robota? - spytałem, przerzucając sobie jabłko z ręki do ręki. - Podobała ci się historia? Słuchałeś mnie w ogóle?
(Spektr~? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz