Nie wiedziałem co myśleć. Shuzo znowu się do niego odezwał, nie był opryskliwy, wziął nawet malucha na ręce i zachowywał się jak poprzednio, ale bez tych iskierek w jego oczach, które zdradzały radość i szczęście. To był ten pozytywny Shuzo, tym bardziej, że nie dostał w głowę, w końcu ich obserwowałem (szkoda, że nie słyszałem). Więc tak właściwie to co się stało? Z kim rozmawiałem? Czy mogłem czuć się swobodnie i mówić to, co chce, bez możliwości zostania wyzwanym bądź uderzonym przez towarzysza? A może to jakaś pułapka?
Nie miał dużo czasu na myślenie, co się stało. Dzień się kończył, a chłopiec dalej był bez matki. Nie potrafiliśmy jej znaleźć, dlatego gdy natknęliśmy się na spłoszonego białego konia, poczułem uderzenie nadziei i nagłego olśnienia, a jednocześnie przerażenia. Spłoszony koń bez jeźdźcy nie mógł być oznaką czegoś dobrego.
- Musimy wejść do lasu – stwierdziłem, co mi się nie uśmiechało. Nie dość, że było ciemno, więc z łatwością możemy się zgubić, to na dodatek mamy ze sobą dziecko, z którym nie wiadomo co zrobić. Zostawić? Ktoś je zabierze, sam pójdzie i się zgubi, ale się wystraszy i rozpłacze. Zanieść do cyrku? Każda minuta jest cenna, nie wiadomo co się dzieje w matką chłopca, więc nie należało tracić czasu. Zabrać ze sobą? Chociaż niesienie Yuto do ciemnego lasu, w którym być może znajdziemy zwłoki jego rodzicielki nie było najlepszą wizją, to jednak było najlepszym wyjściem. Zabrałem od Shuzo chłopca, którzy zdążył już zasnąć na jego ramieniu i położyłem do na koniu. Otworzył oczy.
- Co się dzieje? - zapytał ziewając.
- Nic takiego – poklepałem go po pleckach. - Złap się grzywy i śpij – wziąłem jego rączki i położyłem je na grzywie konia, a Yuto delikatnie zacisnął palce. Chwyciłem wodze zwierzęcia. - Chodźmy – odezwałem się cicho do czarnowłosego, po czym weszliśmy w las.
Ciągnąłem za sobą konia, który głośno oddychał. Bałem się tego, co mogliśmy tu spotkać. Było kompletnie ciemno, dlatego przyjaciel wyciągnął telefon i włączyć latarkę. Zaczęliśmy iść przed siebie z nadzieją, że na coś trafimy, ale przez długi czas nie znaleźliśmy niczego, prócz drzewa i krzewów. Yuto już słodko spał, a ja nie czułem nawet zmęczenia. Nie rozmawialiśmy z Shuzo, nasłuchiwaliśmy otoczenia w nadziei, że usłyszymy jakikolwiek dźwięk naprowadzający nas do zagubionej, ale po jakieś godzinie szlajania się po lesie, przestaliśmy w to wierzyć.
- Na dodatek chyba się zgubiliśmy – odparł pesymistycznie przyjaciel, który nie wiedział już gdzie iść.
- Idźmy przed siebie, w końcu stąd wyjdziemy – odparłem wiedząc, że żaden las nie ciągnie się przez wieczność.
Shuzo poświecił na jakąś gałąź i podszedł do niej. Potem pokierował latarkę dalej.
- Zobacz – podszedłem do niego. Wskazywał na krzewy, których gałązki były połamane. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że złamane drewienko ciągnęło się w linii prostej, tworząc kierunek, a na jednym z nich znajdował się zielony materiał. - Idziemy tędy – zarządził, chodź droga była w przeciwnym kierunku, niż my szliśmy. Bez chwili namysłu ruszyłem za nim, ciągnąc za sobą zwierzaka, który nie chętnie wlazł w krzewy. Ewidentnie był czymś zdenerwowany, bałem się, że spotkamy tutaj coś, co go spłoszyło.
<Shuzo? Wiem, okropne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz