Być może rzeczywiście dobrze się stało, że mój namiot się zawalił? Przynajmniej nie musiałem nie legalnie jechać furgonetką. Generalnie to raczej wątpię w to, abym trafił na kontrolę i musiał okazać prawo jazdy, ale lepiej dmuchać na zimne i cieszyłem się, że nie musiałem się jednak narażać. Autem jeździłem dobrze, ale od kiedy pamiętam wyłącznie bez prawka, ale wydaje mi się, że miałem większe poczucie odpowiedzialności za siebie i innych niż niektóre osoby, które to prawo jazdy posiadały. Obecność mężczyzny mi nie przeszkadzała. Od powrotu dużo czasu lubiłem spędzać z innymi lub na pracy i przede wszystkim robiłem wszystko, aby być maksymalnie zmęczonym i jak najmniej myśleć o tym, co już za mną. Rozpamiętywanie tylko sprawiłoby mi więcej cierpienia.
Targ od rana żył własnym życiem. Głośno jak na kleparzu. Kobiety ledwo rozpakowały towar do sprzedania, a już krzyczały i wykłócały się między sobą. Mężczyźni zmęczeni tym biadoleniem uciekali na pobocze czekając na otwarcie pierwszych barów i karczm. Sprzedawano owoce, jarzynę, wyroby ręczne i oczywiście zwierzęta. W oddali w końcu zobaczyliśmy prawdopodobnie mężczyznę, od którego miałem zakupić konie do cyrku. Tak jak było ustalone, czekał na poboczu tak, aby nikt go nie zaczepiał w sprawie kupna, bo już miał swoich kupców. Wydawał się być bardzo zniecierpliwiony, mimo że spóźniliśmy się tylko pięć minut. Wydawało mi się, że jest zdenerwowany i zestresowany. Miał około 40 lub 50 lat, wydawał się być doświadczony w swoim fachu, ale nie wiało od niego dobrą aurą. Wyglądał na takiego, który lubi przekręty, ale to było dopiero wrażenie optyczne. Miałem nadzieję, że się pomylę. Zobaczyliśmy też dwa rosłe i zgrabne wierzchowce pstrokatej maści. Takie właśnie chciałem kupić, żeby wyróżniały się na scenie. Popatrzyłem na Powder’a porozumiewawczo i podeszliśmy bliżej.
- Dzień dobry – powiedziałem pierwszy. Mężczyzna wzdrygnął się lekko i spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem i wolą walki. Wydawało mi się, że był cholernie spięty, jednak jak zobaczył naszą dwójkę lekko złagodniał.
- Witam, panowie po konie? – upewnił się.
- Tak, jestem Le Bleuet, trener zwierząt – podałem mu rękę, on ją energicznie uścisnął. Wydawało się, że wrócił do siebie. Na twarzy zagościł sympatyczny uśmiech i rozluźnienie – A to przedstawiciel cyrku, Powder – przedstawiłem, a on również jemu podał rękę.
- Bardzo mi miło – odpowiedział handlarz – Ale dość uprzejmości, przejdźmy do interesów – zagaił. Znów poczułem jego stres – Nie będę ukrywał, że troszkę mi się spieszy – dodał.
- Gdzie mu się tak spieszy? – pomyślałem, ale nic na ten temat nie odpowiedziałem – Rozumiem, to w takim razie chciałbym się im dobrze przyjrzeć – spojrzałem na konie.
- Ale przecież wszystko było ustalone – powiedział mężczyzna – Przecież widać, że są zdrowe i młode. Mi się naprawdę spieszy – ponaglał. Skrzywiłem się. Od czasu powrotu byłem dosyć drażliwy. I nie lubiłem się z niczym spieszyć, szczególnie z tak ważnym zakupem.
- Proszę Pana, nic mi Pan o tym ostatnim razem nie powiedział. Gdybym był świadomy, że Pan będzie się spieszył umówiłbym spotkanie wcześniej. Nie kupię kota w worku – powiedziałem ostro. Mężczyzna skrzywił brwi i odpowiedział agresywnie.
- Bez łaski! Znajdę sobie innego kupca – obruszył się.
- Jak Pan znajdzie kogoś kto da Panu za te konie 50 tysięcy Oru, to dla mnie nie ma problemu. Jestem w stanie wytrenować nawet konie kupione prosto od rolnika – prychnąłem i odszedłem od koni z zamiarem powrotu do cyrku. Nie mogłem sobie pozwolić na szybki i pochopny zakup. Albo dokładny albo żaden. Powder patrzył na mnie trochę zdezorientowany, ale widać było, że rozumie moje decyzje.
- Nie no… nie, dlaczego się Pan tak unosi? – zapytał już spokojnym i miłym tonem, oczywiście wymuszonym – Nie wątpię, że jest Pan uzdolnionym treserem, ale z pewnością łatwiej tresuje się konie przystosowane do cyrku – wyjaśnił. Spojrzałem na niego wymownie.
- Jeśli chce Pan dobić ze mną targu, mam mieć czas na to, aby koniom się przyjrzeć. W przeciwnym razie ich nie kupię, a Pan znajdzie na nie kupca, który da zaledwie 20 tysięcy Oru – fuknąłem. Widać było po nim, że jest wściekły, ale założył maskę niewiniątka, abym kupił po prostu te konie.
- Ile Pan potrzebuje czasu? – zapytał nie ukrywając tego, że gdzieś się spieszy.
- Potrzebuję 20 minut – odrzekłem, zaś handlarz zrobił wielkie oczy.
- Aż tyle?! – uniósł się. Spojrzałem na niego wściekle i już nic się nie odezwał. Jak tylko ciężko westchnąłem i zabrałem się do oględzin. Konie nie miały żadnych widocznych wad w posturze, były młode i dobrze odżywione. Naprawdę ktoś włożył wiele trudu w opiekę nad nimi. W końcu próbowałem z nimi rozmawiać, ale okazało się, że mówią w innym języku, który dla mnie był kompletnie nie zrozumiały. Ciekawostka – zwierzęta też mają dialekty i inne języki, jednak było ich mniej niż ludzkich. Brzmiał bardzo egzotycznie, co mnie zdziwiło, ale i tak postanowiłem je nabyć. Miałem nadzieję, że w zrozumieniu ich pomoże mi ktoś z cyrku, kto jeszcze rozumie zwierzęta.
- Kupujemy – oznajmiłem już mocno zniecierpliwionemu mężczyźnie. Wyglądało to dla niego jak zbawienie z nieba – Czy transporter też Pan sprzedaje? – zapytałem.
- Nie! Oczywiście, że nie. Potrzebuję go do transportowania innych kon… - tu urwał – Mam jeszcze 3 konie na sprzedaż, ale one są już stare, więc pewnie pójdą na rolę – dopowiedział. Nie podobało mi się jego zachowanie. Wyglądał jakby coś ukrywał, ale nie mogłem się tym kierować, dlatego że cyrk potrzebował się rozwijać i nie będę go tego pozbawiać dlatego, że mam jakieś nie poparte dowodami przeczucie.
- W porządku. Mamy swój – powiedział Powder, kierując wzrok głównie na mnie – Teraz załadunek? – spytał.
- To może po rozliczeniu? – spytał handlarz. Naprawdę ten jego pośpiech mi się nie podobał.
- A przepraszam, dokąd się Pan tak spieszy? – wkurzyłem się – Jestem skłonny pomyśleć, że te konie nie są pańskie? Ma Pan papiery na te konie?
- Oczywiście, że mam! – żachnął się – Co Pan mi w ogóle zarzuca?! Spieszę się na pociąg, bo jadę do żony i dziecka, ale taki żółtodziób nie zna czegoś takiego jak odpowiedzialność za rodzinę – uniósł się. Miałem już dość tej relacji i w ogóle tej dyskusji. Chciałem to zakończyć jak najszybciej.
- Powder, możesz przygotować pieniądze? – spytałem, na co mężczyzna skinął głową – My szybko wykonamy formalności – powiedziałem do kupca. Na furgonetce podpisaliśmy umowę kupna sprzedaży, do mnie trafiły rodowody i papiery na ogiera i klacz. Do mężczyzny trafiły pieniądze w walizce. Przeliczył szybko i pobieżnie. Pożegnał się bardzo szybko, wsiadł do swojego grata i odjechał z piskiem opon. Skrzywiłem się i westchnąłem, ponieważ miałem przeczucie, że to była zła decyzja, ale już od jakiegoś czasu miałem gdzieś swoje przeczucie, bo tak czy siak życie i tak mi się nie układało.
Miałem zły humor, ale musiałem go jakoś stłumić. Odetchnąłem głęboko i zabrałem się za wprowadzanie koni do transportera. Pierwsze podejście było bardzo ciężkie. Klacz za nic nie chciała wejść i miałem pewne wątpliwości co do tego czy na pewno pierwsze skrzypce grał tutaj strach przed wejściem do ciasnego pomieszczenia. Wydawało mi się, że ta dwójka w ogóle nie chce nigdzie jechać, ale musiałem jakoś zachęcić je, żeby weszły do przyczepy. Powder chciał pomóc, ale nie było jak. Siłą nie chciałem tego robić. W końcu nie miałem wyjścia, musiałem iść szybko na targ i kupić dwa kawałki materiału, żeby zwierzętom zawiązać oczy. Pozostawiłem Powder’a na uboczu, a sam zajrzałem do pasmanetrii i za ostatnie grosze jakie miałem wtedy przy sobie kupiłem dwa kawałki czarnej muślinowej tkaniny. W pośpiechu wiązałem je na oczach zwierząt i na szczęście dało to jakiś efekt, choć i tak było trudno. Szczególnie, że ani ja ich nie rozumiałem, ani one mnie. Jednak dotyk i spokój były rozumiane w każdym języku, dlatego z czasem miałem nadzieję, że konie nabiorą zaufania. Może i były zdrowe, ale bardzo strachliwe. Bałem się, że będzie z nimi więcej pracy, niż mogłem się spodziewać.
W końcu oboje wsiedliśmy do furgonetki. Byłem znów wyciszony. Myślałem o tym, co powiedział mi mężczyzna. Żółtodziób, dobre sobie. Dla miłości mojego życia mogłem zrobić wszystko, ale on… wybrał kobietę, swoją pierwszą miłość i miał zamiar założyć z nią rodzinę. Ja zostałem sam, zupełnie sam. I myślałem o tym, jak człowiek człowieka może skrzywdzić nie myśląc o tym, że absolutnie każdy z nas ma plaster albo nawet kilka plastrów na sercu. Nie ma na świecie kogoś kto nie przeżył jakiejś tragedii, a mimo to sami sobie wyrządzamy krzywdę. Zbyt było to dla mnie zagmatwane…
< Powder? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz