Był przerażony, kiedy duchy napierały na niego, a nieznajome twarze mówiły. Pytały się o coś, czego Robin nie rozumiał, na początku nie potrafił nawet rozróżnić słów. Stał prosto i przylegał do drzewa, mając nadzieje, że ten koszmar szybko zniknie. Zamknąłem oczy i zaczął uważniej słuchać głosów. Prosiły go o słodycze, o pieski, o odnalezienie starej zabawki, o kupienie nowej lalki, o pobawienie się z nimi, o wymyślenie ciekawej zabawy, a potem wszystkie, jak jedno, zaczęli się pytać o rodziców. Robin czuł się coraz bardziej przytłoczony, ta sprawa była zbyt dziwna, by mógł myśleć racjonalnie. Zamknąłem oczy, mocno zacisnął powieki, aż łzy zaczęły mu spływać po policzkach. Głowa zaczynała go boleć, nie rozumiał skąd te dusze się wzięły i czego od niego chciały. Udało mu się wydusić z siebie jedno słówko, które w takim hałasie mogłyby się wydawać nic nieznaczące.
- Przestańcie – ale jego głos, albo słowo podziałało. Duchy przestały się odzywać, stały w miejscu i uważnie mu się przyglądały, chłopiec czuł na swoim ciele ich przeszywający wzrok. Zrobiło mu się bardzo zimno, otworzył powoli oczy. Blade twarze spoglądały na niego łagodnie, dopiero wtedy potrafił rozróżnić dzieci w jego wieku, niektóre starsze i inne młodsze. Wszystkie milczały i czekały, za nimi stał mężczyzna, który wszystkiemu się tylko przyglądał. Żadne z dzieci nie zwróciło na niego uwagi, a Robin żałował, że był w jej centrum. W końcu jednak wziął się w garść i próbował stad odejść. Kiedy dotknął jednej duszyczki, ona nagle zaczynała się kurczyć, jaśniała białym blaskiem i na końcu zmieniła się w białego motylka. Chłopak był tak zdziwiony tym, co się stało, że nie potrafił się ruszyć. Po chwili wszystkie osóbki, znajdujące się przy nim, dotknęły go i zamieniły się w tego samego owada, co ich towarzysz.
- Uratujesz nas – usłyszał cichy szept, kiedy wszystkie zaczynały krążyć nad nim. Zestresowany David przestał oddychać, po czym ruszył biegiem przed siebie, zostawiając za sobą białe motyle oraz strasznego mężczyznę. Biegł nie zwalniając ani na chwilę, aż znalazł się z dala od lasu. Usiadł na polanie i przez chwilę przyglądał się drzewom, mając wrażenie, że wyjdą z niego zaraz kolejne białe dzieci. Gdy tak się na szczęście nie stało, położył się na miękkiej trawie i starał zrozumieć sytuację. Mimo to wszystko, co przytrafiło mu się w tak krótkim czasie, było zbyt dziwne i szokujące, by mógł na cokolwiek wpaść. Jedyna opcja, jaka mu została, to podzielenie się tym z Vivi. Tym bardziej, że straszny mężczyzna, którego się bał, był w jakiś sposób powiązany z tymi duszami, a do tego znał lisa. Miał nadzieje, że dowie się czegoś od swojego przyjaciela, jednak kiedy podniósł głowę, niedaleko niego stał ciemnowłosy. W dłoni ciągle trzymał czaszkę, na którą chłopiec nie mógł patrzeć. Znowu poczuł zimno, zebrał się do siadu i uważnie mu się przyglądał.
- Czego chcesz? - wyjąkał po chwili.
- Chyba nie sądzisz, że dam ci tak po prostu uciec. Ledwo co się poznaliśmy. Nie zostawię cię teraz samego – słysząc to, chłopiec się objął i przestał na niego patrzeć. Nie rozumiał mężczyzny i tak właściwie, nie wiedział co zrobić. Siedział przez chwilę w ciszy, nawet się nie poruszywszy, aż zerknął kątem oka na cierpliwie czekającego osobnika, niedaleko niego.
- Skąd znasz Vivi’ego? - zapytał prawie szeptem, miał nadzieje, że mężczyzna go usłyszał, gdyż nie chciał się powtarzać i słyszeć, jak mu głos drży.
<Riddle? Zaciew go>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz