Wychyliłem łeb z przyczepy – pusto, droga wolna. Jakoś przedostałem się do bufetu, w którym zjadłem śniadanie, składające się z herbaty i dwóch tostów. Zjadłem je w kącie, specjalnie obudziłem się przed wszystkimi, gdyż jako nowa osóbka, nie chciałem, by wokół mnie zebrały się jakieś osoby i pytały skąd jestem, co umiem i tak dalej. Gdy się najadłem, wróciłem do przyczepy spać. Tak, spać. Może i potrafiłem wstawać o bardzo wczesnej porze, ale mimo to mój organizm był zbyt słaby, by energicznie przeżyć więcej, niż dwanaście godzin. Po dwóch godzinach odpoczynku, postanowiłem trochę potrenować. Zabrawszy nerkę, w której znajdowały się najpotrzebniejsze mi rzeczy, odszedłem kawałek od cyrku. Znalazłem sobie ciche, przyjemne miejsce przy jeziorze, gdzie nikogo nie było. Zamknąłem oczy i odetchnąłem świeżym powietrzem. Wyciągnąłem zapalniczkę, a kiedy pojawił się płomień, przeniosłem go na dłoń. Schowałem przedmiot i zacząłem przerzucać w dłoniach kulkę ognia. Potem zacząłem się nim bawić, robiąc kształty, ulatujące z mojej dłoni, aż na głowę. Liście, gwiazdy, kółka, kwiaty. Następnie tworzyłem małe zwierzątka, a żeby trochę coś wynieść z tej lekcji, zacząłem tworzyć nad sobą ogniste linie, wirujące w różnych kierunkach. Wyglądało to bardzo ładnie, do momentu, kiedy nie usłyszałem plusku wody. Natychmiast wszystko zniknęło, a ja spojrzałem na jeziorko, na którym nic nie było. Prawdopodobnie hałas wywołała ryba albo żaba, a ja niepotrzebnie zareagowałem. Westchnąłem i zdołowany tym, że najmniejsza rzecz potrafiła mnie wytrącić z równowagi, usiadłem na brzegu i patrzyłem na wodę, po chwili rzucając kaczki. Minęło dość sporo czasu, podczas którego znowu zacząłem się bawić płomieniem, aż w końcu wstałem i zacząłem wracać do cyrku, ciągle trzymając w dłonie płomień i robiąc z niego różne rzeczy. Gdy dotarłem na teren, moją uwagę przykuły dzieci przy wacie cukrowej, które zaczęły się tą słodkością nawzajem obklejać. Uroczo to wyglądało, ale kiedy mnie zobaczyły i pomachały, zestresowałem się. Odmachałem im, ale nagle się o coś potknąłem. Były to małe schodki. Nic by się nie stało, gdyby nie to, że płomień, który trzymałem w dłoni, wylądował nagle na kurtynie teatrzyku kukiełek, która od razu zaczęła się palić. Wstałem oszołomiony i nerwowo zacząłem się zastanawiać, co zrobić. Kiedy starałem się zebrać ogień do rąk, on mi się wyślizgał i palił kolejne części. Rozejrzałem się szybko i w końcu podbiegłem do gaśnicy, przymocowanej do ścianki jakiegoś budynku. Wziąłem ją w ręce, wyciągałem zawleczkę i ugasiłem pożar. Dopiero wtedy poczułem ulgę, która zniknęła, kiedy wokół teatrzyku zebrali się ludzie, w tym chłopcy z watą cukrową. Kiedy wszystkie oczy patrzyły na mnie, natychmiast uciekłem do swojej przyczepy i się w niej zamknąłem. Jak mogłem podpalić atrakcje cyrku…
Wyszedłem po jakiejś godzinie, kiedy większość ludzi wróciła do domu. Rozejrzałem się, każdy zajmował się swoimi sprawami, dlatego cichutko wymknąłem się z powrotem do podpalonej budki, aby sprawdzić, co z niej zostało. Niestety stał przy niej już jakiś wysoki chłopak z szarymi włosami. Z tego co zapamiętałem od Pika, gdy mówił o ludziach z cyrku, on chyba był konserwatorem, czy czymś podobnym. Poczułem się głupio, że musiał naprawiać przedmiot, który ja zepsułem. Wziąłem się w garść i do niego podszedłem.
- Cześć – odezwałem się, zwracając na siebie jego uwagę. Podniósł się i spojrzał na mnie.
- Cześć, pomóc w czymś? - zapytał miło. Wyglądał na przyjaznego.
- To ja bym chciał ci pomóc. Z tym – wskazałem na teatrzyk. Chłopak pokręcił głową i miło odparł, że sobie poradzi i nie muszę tego robić, ja jednak pokręciłem głową. - To ja to podpaliłem… przypadkiem. Chce ci pomóc.
<Powder?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz