27 lip 2021

Smiley DO Vogel

 Biegłam przed siebie, czułam oddech na mojej szyi jak osoba która mnie goniła była bardzo blisko mnie. Nie tyle co ta jedna osoba, a cały gang. Sama nie wiedziałam co się stało, że nagle wszyscy zaczęli mnie gonić. Nie wiedziałam co zrobiłam, że tak im podpadłam. Biegłam tyle ile sił w nogach ale oni mnie dogonili. Jeden chwycił mnie za włosy i podniósł do góry. Drugi chwycił za szyję... Mój wzrok padł na jedno z nich który stał tuż przede mną. Wysoki mężczyzna z postawna posturą, nie zobaczyłam twarzy chociaż byłam tak blisko...

Dalej nie wiem co się stało ponieważ Yuki pomógł mi się odcknąć z tego koszmaru. Mój zegarek wskazywał na trzecią dwadzieścia dwa. Pogłaskałam Yuki'ego. Nie potrafiłam zasnąć tak więc wstałam. Przygotowałam jedzenie dla Biscy która jeszcze uroczo spała. Yuki towarzyszył mi i nie odstępował ani kroku. 

- Co powiesz na poranny trening Yu? - on zamerdał ogonkiem co uznałam za zgodę. Około czwartej rano byłam już w namiocie do ćwiczeń. Zaczęłam się rozciągać. Yuki natomiast położył się na mojej bluzie i powoli zaczął zasypiać. Po rozgrzewce weszłam na linę. Sprawdzałam ja kilka razy i wszystko było dobrze. Weszłam na nią i zaczęłam swój trening. Moje myśli wciąż krążyły o tym co mi się śniło. Jakoś nie potrafiłam tego wybić ze swojej głowy. Przez to, że tak się zamyśliłam nie zwróciłam uwagi na to co robię i w jaki sposób. Może i lina była dobra jednak źle ja naprężyłam przez co mój skok na niej skończył się tym że lina pękła, a ja spadłam na ziemię. Na szczęście był materac więc miałam kilka otarć. Jednak gdy się spojrzałam nie wiedziałam jak mam to naprawić. Może i miałam wiedzę jak ja zamontować i tak dalej ale potrzebowałam do tego kluczy, nowej liny i kilku innych rzeczy... 

- Yuki gdzie znajdę jakieś rzeczy żeby to naprawić - spojrzałam się pytającym wzrokiem w stronę mojego przyjaciela. Yuki od razu wskazał mi drogę. Była już szósta nad ranem, więc miałam cicha nadzieję, że zdążę wszystko naprawić nim ktoś się zorientuje. Yu zaprowadził mnie do składnika gdzie znajdowały się wszystkie przedmioty których potrzebowałam do naprawy. 

- Dziękuję ci kochanie. Wynagrodzę ci to - weszłam do środka i zaczęłam przeszukiwać wszystkie półki. Będąc zapatrzona we wszystko co mijałam wzrokiem nie zwróciłam uwagi na otoczenie. Gdy się odwróciłam przez przypadek wpadłam na coś. Uniosłam wzrok do góry. Jak się okazało nie było to coś, a ktoś. 

- Przepraszam... - wymruczałam cicho pod nosem. 


<Vogel?>

25 lip 2021

Jumper CD. Vogel

Przyglądałem się mu przez moment. Nie miałem najmniejszej ochoty na wywiad, na rozmowę o mnie czy o tym, co robię. Dałem mu to do wiadomości, a jednak uparł się przy swoim zadaniu. Gdyby nie fakt, że on również nie był tym zachwycony, wyszedłbym stąd i po raz enty odmówił. Po za tym w pewnym stopniu nie szanowałem leniwych ludzi, idących na skróty – nawet, jeśli ja tak czasami robiłem i przez to nienawidziłem siebie jeszcze bardziej.
- Dobra, ale potem się ode mnie odczepisz – skierowałem na niego palec wskazujący, dając mu do zrozumienia, że to rozkaz. Ten tylko skinął głową i ujrzałem na jego twarzy cień uśmiechu. Wróciłem do jedzenia. Naleśniki już dawno wystygły, przez co straciły swój pierwotny smak, ale nie były takie złe. Ważne, że były słodkie. Podczas posiłku ponownie zerknąłem na kartkę, którą mi dał i dokładniej jej się przyjrzałem. Mój opis wyglądu i… kilka(naście) skarg. Nawet się nie zdziwiłem. Wszystkie uwagi dotyczące mnie były anonimowe, ale po treści potrafiłem rozróżnić niektóre sytuację. Odwróciłem kartkę, gdy po chwili mężczyzna mi ją zabrał. – Ej! – zdenerwowałem się i instynktownie chciałem mu wbić widelec w rękę, ale zdążył ją cofnąć, przez co wbiła się w stół. Przez moment między nami panowała cisza, patrzyłem ciągle na sztuciec i zastanawiałem się, co mnie tak poniosło. 
- Już rozumiem czemu tyle tu skarg – przerwał ciszę, spoglądając na kawałek papieru. Zmarszczyłem brwi i wyciągnąłem widelec. Wytarłem go o chusteczkę i zjadłem ostatni kawałek naleśnika, nie odzywając się. Wyobraziłem sobie, jak następnym razem rzucam w niego nożem. Ostatni kęs ciężko przeszedł mi przez gardło, gdy wyobraziłem sobie masę krwi pod stołem. – Chcesz porozmawiać tu, czy…?
- Chodźmy stąd – wstałem i zabrałem naczynia. Odstawiłem je na miejsce, po czym skierowałem się do wyjścia. Nie było nawet mowy o rozmowie w tym miejscu. Na pewno będę krzyczał, zdenerwuje się… lepiej darować sobie kolejne skargi. Innego miejsca, w którym mógłbym chwilę pobyć, nie miałem. Zajęcia tak samo.
Mężczyzna zaraz do mnie dołączył.
- Tak właściwie jak się nazywasz? – zapytałem jakby od niechcenia. Skoro miałem z nim gadać, niech poznać chociaż imię tego faceta.
- Vogel – wyciągnął w moją stronę dłoń. Niechętnie ją uścisnąłem.
- Jumper, ale wolę po imieniu, więc Colin – Vogel skinął głową. 
Stwierdziliśmy, że skoro i tak miał mnie zaprowadzić do Pika, najlepiej przeprowadzić wywiad w trasie. Nie miałem temu nic przeciwko. Szybko zaczęły się pierwsze pytania: czemu stwarzam takie problemy, czemu tak szybko się złoszczę, co mnie denerwuję, czemu nie umiem nad sobą zapanować, czy chce tu należeć, czy umiem się dogadać z innymi… Oczywiście większość odpowiedzi była prosta: nie wiem. Tak naprawdę nie mam pojęcia po co mnie szukał, równie dobrze mógł sam to wpisać. Nie wyczytałem z jego twarzy ani satysfakcji ani zawiedzenia z otrzymanych odpowiedzi.
- A cokolwiek wiesz? Pik chyba nie będzie zadowolony tą rozmową – stwierdził obojętnie.
- Przecież i tak do niego idziemy, co za różnica. Po za tym co ja ci będę odpowiadał na pytania, kiedy to jest oczywiste. Wkurzają mnie ci wszyscy ludzie, albo sami mi się plączą między nogami. Niech bardziej uważają, jak rzucam nożami, albo niech będą bardziej opanowani i trzymają gębę na kłódkę – przewróciłem oczami. Vogel nie zdążył nic opowiedzieć, ponieważ po chwili weszliśmy do namiotu Pika. Aktualnie czytał jakąś książkę. Szybko podniósł na nas wzrok.
- Widzę Vogel, że sobie poradziłeś – chłopak podszedł do szefa i podał mu kartkę. Przeleciał po niej wzrokiem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a wręcz przeciwnie. Jakby wiedział, jak to się skończy.
- Posłuchaj mnie Jumper. Krótko mówiąc, wiele osób składa na ciebie skargi. Jesteś agresywny i nie możesz się dogadać z innymi. Jeśli chcesz tu należeć, musisz znaleźć z resztą wspólny język. Albo chociaż nie sprawiać problemów – Pik spojrzał na drugiego chłopaka. – Vogel, możesz nas zostawić na chwilę samych? – chłopak pokiwał głową. – Ale nie odchodź, mam dla ciebie nowe zadanie – widziałem, jak ten marszczy brwi i bez słowa wychodzi. Szef znowu zwrócił się do mnie.
- Posłuchaj, to nie jest miejsce dla kogoś, kto będzie psuł atmosferę, bo ma problem z utrzymaniem emocji. Nawet, jeśli coś cię denerwuje, nie masz prawa używać przemocy, wrzucać kogoś do jeziora i… wiesz co mam na myśli – wskazał na papierek. – Jeśli jutro wpłynie na ciebie kolejna skarga lub inny donos, przemyślę usunięcie ciebie z tego cyrku. Zrozumiałaś? – ostro zaakcentował ostatnie słowa. ZrozumiałAś? ŁAŚ? Nienawidziłem, kiedy mówił do mnie w ten sposób.
- Tak - wymamrotałem cicho.
- Cieszę się. Aby mieć pewność, że nic nie kombinujesz, Vogel cię trochę popilnuje - spojrzałem na niego. Chyba zwariował, że ktoś będzie mnie niańczył... nim jednak zdołałem zaprotestować, kontynuował swój monolog o tym, po co jest ten cyrk i jacy powinni być tutaj ludzie. Niestety ja nie pasowałem do żadnego opisu. 

<Vogel?>

23 lip 2021

Lacie CD. Orion

Siedziałam i obserwowałam jak mój pupilek, bestia moja ukochana pożerała swój dzienny posiłek. Tym razem, niejako w nagrodę, przyniosłam nieco więcej surowego mięsa, co nie było takie łatwe, żeby zająć ją nieco dłużej. Rozrywane mięśnie i ścięgna, dźwięk łamiących się między zębami kości obijał się echem po kaplicy, miałam wrażenie, że kapiąca na posadzkę krew także mu wtórowała. Ale nie zwracałam na to uwagi, patrzyłam ślepo na potwora, a w głowie cały czas pracowałam nad planem, musiał być perfekcyjnie idealny, dopracowany w każdym szczególe bym mogła poznać wszystkie tajemnice, które mnie interesują, a które są tak dobrze pilnowane przez uparcie niemego potwora. Jednak wszystko jest kwestią czasu, a ja nie zamierzałam się spieszyć na siłę, pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą, jeden nieostrożny krok i można stracić wszystko, co się dotychczas wywalczyło. Dopiero później, gdy już osiągnę swój cel, będę mogła dać mu się zerwać bezpowrotnie, nieważne gdzie by to było czy kto byłby tego świadkiem.

Wykrzykujący pogróżki i słowa pogardy tłum zacieśniał krąg coraz bardziej. Ofiara wewnątrz, jak zaszczute zwierzątko, była z każdej strony otoczona i raz po raz coraz bardziej agresywnie atakowana słownie, czekałam, aż ten kumulujący się od jakiegoś czasu gniew wybuchnie i przeobrazi się w coś więcej niż kilka przykrych słów. Byłam niezmiernie ciekawa, co zrobi, zwierzę w pułapce, zapędzone w kozi róg, albo odgryzie sobie łapę, by uciec albo w desperackiej próbie rzuci się do skazanego na porażkę ataku, do walki o przetrwanie. Orion wybrał drugą opcję. Na pierwszy ogień poszedł pierwszy oprawca, którego Orion całkowicie pozbawił głosu, co przeraziło artystę. Ten dziki strach połączony z bezradnością. Szamotał się zrozpaczony i przerażony, zupełnie jak taka mała myszka zamknięta w pudelku z wężem, której są to ostatnie chwile marnego życia. Orion zmierzył tłum gniewnym wzrokiem, by w końcu zatrzymać go na mnie. Staliśmy tak chwilę, mierząc się spojrzeniem, dopiero Pik przerwał wszystko, a towarzystwo rozeszło się w pośpiechu, nie chcąc narażać się jeszcze bardziej na jego gniew, ja także bez słowa odwróciłam się na pięcie, przedstawienie dobiegło końca, więc nie było sensu nadal tam tkwić. Dostałam to co chciałam, jednak niedosyt wypełniał mnie całkowicie. Po prostu najzwyczajniej w świecie zawiodłam się, liczyłam, że zobaczę coś więcej, że on pokaże zdecydowanie więcej, coś, co mnie zainteresuje na tyle, by nie okazał się tylko krótkotrwałą zachcianką. Jednak chwilowo wszelkie zainteresowanie dotyczące jego osoby mocno przygasło, nie wypaliło się całkiem, nadal tliło się gdzieś pod grubą warstwą rozczarowania i zniechęcenia, które z powodzeniem studziły entuzjazm. Kazały przemyśleć czy aby Orion warty jest poświęcenia mu swojego czasu, w końcu wokół jest tyle innych możliwości, można przebierać do woli, zmieniać i pozbywać się jednych, by na ich miejsce stawiać kolejne. Jednak przeczucie mówiło, by nie rezygnować tak łatwo, że ten żar, który teraz ostatkiem sił się ćmił, może przeobrazić się w prawdziwą, niezatrzymaną pożogę.

Obracałam w dłoni niewielki odłamek kamienia  górskiego, niewiele większy od źrenicy, kiedy usłyszałam pierwsze uderzenie grzmotu gdzieś z oddali, jednak nikt z widowni się tym nie przejął. Każdy pochłonięty całkowicie przez przedstawienie nie zwracał uwagi na pierwsze takty zapowiedzi końca, który nieuchronnie nadchodził.
Dotychczasowe próby, jedna po drugiej były zwykłym nieporozumieniem i kompromitacją, które z dnia na dzień coraz bardziej obciążały mój rachunek. Nie mogłam odkryć tego sposobu, który zmieniał człowieka w bezrozumne monstrum. Dokładnie za każdym razem, gdy myślałam, że jestem blisko upragnionego celu, ten wymykał mi się między palcami niczym piasek. Taki sam, a nawet jeszcze mniejszy od tego co miałam w dłoni, kawałek kryształu górskiego podrzuciłam niezauważona jednemu mężczyźnie do prawej kieszeni kurtki, gdy tłum wlewał się do namiotu i zajmował swoje miejsca przed rozpoczęciem pokazu. Mnie pozostało tylko czekać i mieć nadzieję, że tym razem pójdzie nieco lepiej.

Pierwszy krzyk, natychmiast skierowałam swój wzrok w tamtym kierunku. Kobieta która krzyczała z przerażeniem przyglądała się mężczyźnie, którego kończyny zaczęły nienaturalnie wykrzywiać się w każdym możliwym kierunku, a korpus skręcać, by w końcu zacząć zmieniać się w bestię. Moją cudowną siejącą strach i nieokiełznaną bestię. Ryk rozchodzący się po namiocie zwrócił uwagę już wszystkich oglądających. I wtedy się zaczęło, jeden wielki krzyk panujący w środku, przepychający się ludzie chcący jak najszybciej oddalić się od zagrożenia tratujący siebie wzajemnie. Chwilowo stałam w miejscu i podziwiałam rwetes, który panował z każdej strony. Gdy tylko zobaczyłam, że bestia wyrywając dziurę w materiałowej ścianie wydostała się na zewnątrz, sama ruszyłam do wyjścia.
Czyżbym w końcu dopięła swego? Czy odkryłam sekret na którego od tak dawna czyhałam? Stojąc na środku dość sporego placu widziałam jak tłum w popłochu usilnie próbuje znaleźć bezpieczne schronienie. Chaos panujący wokół, krzyki i nawoływania matek szukających swoich dzieci i jeszcze deszcz, a właściwie burza, która na dobre rozpętała się dopełniała obrazu tragedii. Stojąc po środku tego wszystkiego, zadarłam głowę wysoko wpatrując się w niebo. Spadające krople deszczu już dawno mnie całkowicie przemoczyły, włosy i ubrania przykleiły się do mojego ciała, a płynąca po twarzy woda zalewała oczy. Jednak wewnątrz czułam całkowity spokój i coś na kształt szczęścia. Dumy, że w końcu mi się udało, że potwór który jeszcze przed chwilą był człowiekiem teraz szalał tratując wszystko i wszystkich na swojej drodze. Jednak to uczucie szczęścia nie trwało długo. Tak samo jak szybko się zaczęło, wszystko się skończyło. Zupełnie jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki słońce rozgoniło czarne chmury a bestia, jeszcze przed momentem szalejąca upadła na przemoczoną ziemię i zaczęła z powrotem zmieniać się w człowieka. Widziałam to z daleka, jak pojedynczy, co odważniejsi ludzie powoli i ostrożnie zaczęli podchodzić do mężczyzny sprawdzając co z nim. Wraz z upadkiem mężczyzny odeszła panika, którą przed momentem szerzył. Mnie to już nie interesowało, odwróciłam się i poszłam do namiotu cyrkowego, który już dawno opustoszał, kolejna klątwa, która mimo obiecującego początku, zawiodła na całej linii. Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że byłam blisko upragnionego celu. Bliżej niż kiedykolwiek. Przechadzając się między siedzeniami mniej więcej w okolicy gdzie początkowo siedział mężczyzna szukałam kryształu, który obłożony klątwą zmienił go, ku mojemu zawodowi, tymczasowo w potwora. Gdy w końcu go znalazłam, schowałam go do kieszeni sukienki, gdzie znajdował się ten, którym się bawiłam w czasie pokazu i ruszyłam do siebie, będąc tak blisko nie mogłam się teraz poddać.

Orion? To dopiero początek!

20 lip 2021

Lennie CD Shu⭐zo

Z chęcią wyszedłem z małym na spacer. Dawno nie spędzałem z nim czasu, tym bardziej sam na sam. Shuzo zajmie się swoją pracą i im szybciej skończy, tym lepiej. Będzie miał dla mnie czas – brzmi to trochę egoistycznie, ale tak naprawdę odkąd w naszym życiu pojawił się nowy członek rodziny, już dawno nie spędzaliśmy czasu sam na sam, a kiedy to już się zdarzało, zazwyczaj odsypialiśmy zerwane nocki albo wykończające dni. Aktualnie tak właśnie mijało nam życie. Aczkolwiek nie powiem, że mi to przeszkadzało, owszem, miałem co do tego kilka „ale”, jednak nie zamieniłbym naszego Yuki’ego na nic innego. 
- Ale się cieszysz – nachyliłem się nad wózkiem, w którym rudowłosy maluch wymachiwał rączkami w moim kierunku. Na jego twarzy na zmianę widniał szeroki uśmiech i lekkie zdezorientowanie. Pewnie gdyby mógł, już by wyszedł z tego wózka i pobiegł przed siebie. Westchnąłem, wyobrażając sobie nadchodzące dni w których Yuki będzie chodził. Z jednej strony będziemy dumnymi rodzicami, ale z drugiej wiedziałem, że opieka nad płaczącym i leżącym dzieckiem jest o wiele łatwiejsza, niż nad płaczącym, biegającym i bardzo ruchliwym. Co to będzie, kiedy się dowie, że dzięki własnym nóżkom może opuścić namiot, kiedy jego ojcowie będą zajęci pracą i na niego nie spoglądają? Chyba nie chciałem wiedzieć.
- Czemu to musi być rude? – usłyszałem za sobą głos. Nawet nie musiałem się odwracać, aby rozpoznać Vivi’ego. 
- Bo to mój syn – dziecko spojrzało na demona szerokimi oczami. Wyglądało na zaskoczone, nie bał się go, ale też nie cieszył się na jego widok tak samo, jak robił to w przypadku Robina.
- To ma jakieś znaczenie? Zawsze mógł mieć włosy po matce. Ojcu… - machnął olewacko ręką, nie miało to większego znaczenia. Po chwili wychylił się jeszcze bardziej w kierunku dziecka, któremu mina się nie zmieniała. – Chyba trzeba go trochę nastraszyć – zaśmiał się bardziej do siebie. Zmarszczyłem brwi. Chciałem mu przyłożyć, ale wpadłem na lepszy pomysł.
- Nie wiem czy Robin będzie zadowolony z faktu, że straszysz małe dzieci. I to jeszcze Yuki’ego – zerknął na mnie kątem oka i przez moment milczał. Miałem wrażenie, że zaraz wyjedzie z jakąś straszną miną, a bobas się rozpłaczę, ale on tylko wymamrotał coś pod nosem, w stylu „poczekam na odpowiedni moment”, po czym się ulotnił. – Dziwny pan, prawda Yuki? – pomiziałem dziecko po brzuszku. Maluch otworzył usta i wsadził sobie piąstkę do ust. Na ten widok wiele osób się rozczula, dla mnie jego było to obrzydliwe. Wyciągnąłem więc smoczek i mu dałem. 
Zatrzymałem się pod cieniem drzewa. Posłałem kocyk na trawie i wyciągnąłem synka na materiał, siadając obok niego. Uśmiechał się i rozglądał. Leżał na pleckach i ciągle machał kończynami. Gdy zaczął go płakać, pomogłem mu się obrócił na brzuch, a gdy po kilku minutach i tego miał dość, zabawiałem go zabawkami. Niestety nie miał ochoty na zabawę czymś, co zna. Byłem zmuszony do wzięcia go na ręce i pospacerowaniu z nim w kółko, opowiadając o tym, co widział: drzewa, kwiaty, trawa, biedronka, chmurka, czyjś namiot. Dzieci są takie ciekawe świata…
Do domu wróciliśmy nie całe dwie godzinki później. Shuzo siedział nadal nad jakimś materiałem, maszyna do szycia pracowała, a on był totalnie skupiony na swojej pracy. Kiedy do niego podszedłem, aby dać mu buziaka, ten wystraszył się, machnął głową do tyłu i przyłożył mi w nos.
- Lennie! Nie strasz mnie tak! – zbeształ mnie. – Rany, przepraszam – położył dłonie na moich policzkach, przyglądając się lekkiemu krwotokowi z nosa.
- Takiego romantycznego przywitania jeszcze nie doświadczyłem – zaśmiałem się. – Auć – w tym momencie Yuki zaczął płakać. – Rany, a myślałem, że już zasnął – powiedziałem ciszej. Shuzo zostawił mnie i wziął syna na ręce. Zaczął go tulić i kołysać. Maluch szybko zamknął oczy i umilkł. Poczułem się w tamtej chwili… zazdrosny. Przed chwilą był skupiony na mnie. – A mnie też weźmiesz na ręce? – zaśmiałem się dając mu w końcu całusa w czoło, po czym zacząłem szukać chusteczek.
- Tylko odsuń się od materiału, bo go poplamisz – przewróciłem oczami. Ja tu cierpię, a on ma to totalnie gdzieś.

Shu? Już się zaczyna zazdrość

Vogel CD. Jumper

Szedłem zapatrzony gdzieś w dal, na ostatnie stoliki mieszczące się tutaj. Jedna blondynka w szykownym stroju, zaraz przy niej rudowłosy, pulchny chłopaczyna, gdzieś kilka stolików dalej banda akrobatów, a jeszcze gdzieś samotnik, którego imienia nie pamiętam w sumie z wyglądu również. Nic jednak nie wskazywało na to, bym znalazł tę osobę, a przynajmniej nie tak szybko. Spojrzałem na papiery dokładniej przyglądając się opisowi. Niski, przeciętnej budowy, ciemne włosy i charakterystyczne nakrycie głowy. Pasowałoby to do zwykłego przechodnia na ulicy, jakiegoś dzieciaka albo cieszącego się życiem dorosłego, co by w sumie tu nie pasowało, bo każdy jest na swój śmieszny sposób oryginalny. Westchnąłem, zaczynając wachlować dokumentami by choć trochę się przewietrzyć. Nienawidzę ciepłych dni, a dzisiaj jak na uprzykrzenie jest straszliwie. Zmrużyłem oczy by móc skupić się na delikatnym powiewie, ale na kogoś niechcący wpadłem. Odsunąłem się o krok, może dwa, spoglądając na zgarbioną osobę. Przełknąłem ślinę chcąc tym samym zniwelować dziwny ból w gardle. Po niecałej chwili osoba ta zaczęła się unosić, wpierw bardzo ogólnie, a później w moją stronę. Spojrzałem pod siebie by zobaczyć, na co dokładniej wskazuję. Jak się okazało było to jedzenie, szkoda tylko że się tak zmarnowało. Wróciłem wzrokiem na postać obok mnie która nadal komentowała całe te wydarzenie. Ciemne, krótkie włosy, niska, niezbyt zgrabna postura i czapka na głowie. Szybko podniosłem papiery patrząc się na pierwsze linijki tekstu, po czym ponownie wróciłem do przypatrywania się mu.
- Czego tak się patrzysz? Powinieneś już iść po kolejną porcję - wskazał na mnie palcem, by po chwili przyłożyć go do ust - Albo nie, bo poniosę kolejne straty. Wiesz co? Nieważne, po prostu zejdź mi z drogi - machnął dłonią idąc w kierunku śmietnika, uprzednio zbierając spod stóp porozrzucane naleśniki.
Skrzywiłem się na to nie wykonując żadnego ruchu, czekając, jak to się dalej potoczy. Jak się okazało i te moje stanie w miejscu mu nie pasowało. Spojrzał na mnie spod zasłony kruczoczarnych kosmyków, wyginając usta w jeszcze większy łuk, marszcząc przy tym czoło.
- Naprawdę zamierzasz tak stać i się patrzeć?
- Żebyś wiedział - parsknąłem zstępując z nogi na nogę.
- Miło słyszeć, naprawdę...! - zrobił szybki ruch ręką, po czym wstał i skierował się do śmietnika.
W tym samym czasie podszedłem do lady zamawiając dwie porcje naleśników, a kiedy tylko do mnie podszedł, uśmiechnąłem się do niego zgryźliwie. Nie dałem mu jednak dojść do słowa bo cały czas zagadywałem starszawą kobietę na kasie, co niezbyt mu się spodobało. Po krótkim czasie trzasnął dłonią o blat zwracając tym samym na siebie uwagę. Uniosłem jedną brew pytając przy tym, czego jest taki obruszony. Niczym jednak nie odpowiedział, no może zaciskając mocniej szczękę. Zabawne.
- Proszę - po chwili ciszy odezwała się posiwiała już kobieta.
Odebrałem zamówienie skinieniem głowy nakazując nowo poznanemu wziąć drugi talerz. Z lekkim zaskoczeniem przyjął "podarek" ruszając przy tym za mną. Zasiadłem przy stoliku gdzieś pośrodku sali, przygotowując się do skosztowania przyjemnie wyglądającego i pachnącego posiłku.
- Nie sądziłem, że naprawdę mi postawisz - powiedział w końcu, na co prychnąłem.
Rozdzielając mały kawałek od pozostałej reszty, wskazałem na niego widelcem delikatnie nim ruszając na boki.
- W końcu cię znalazłem - rzekłem, kładąc nadal trzymane w lewej ręce dokumenty na stół - Mamy małą pogadankę więc postawienie posiłku to tylko część formalności. Nie przyzwyczajaj się -uśmiechnąłem się na sam koniec i to dość niemrawo, blado.
- Na jaki temat ta pogadanka? - zapytał, a ja w odpowiedzi postukałem palcem po papierach.
Chłopak szybko wziął je do ręki zaczynając tym samym czytanie. Dałem mu chwilę na przetworzenie danych, a kiedy tylko ujrzałem, że jego wyraz twarzy robi się coraz dziwniejszy, odkroiłem kolejny kawałek, zaczynając:
- Sam Pik mnie do tego zmusił, więc muszę dopełnić te zadanie za twoją zgodą, lub niekoniecznie -wzruszyłem ramionami, wkładając nadziany na widelec naleśnik.
- I co mnie to? - odrzucił od siebie kartki, na których się skupiłem bardziej - Mam tak po prostu się na wszystko godzić?
- Powiedziałem przecież, że albo za twoją zgodą, albo bez - pokręciłem nieznacznie głową, wprawiając w ruch włosy.
Ciemnowłosy prychnął głośno, opierając się o krzesło, splatając przy tym ręce na wysokości klatki piersiowej. Nieco odchylił się od stołu, bujając się przy tym, jakby był mocno zdenerwowany. Może właśnie tak jest? Niezbyt mnie to obchodziło, bo jak sam powiedziałem, dostałem takie zlecenie, którego niezbyt mogłem się ot tak pozbyć. Westchnąłem przeciągle zwieszając natychmiastowo głowę.
- Posłuchaj - zacząłem nie widząc potrzeby by się na niego spojrzeć - To potrwa tylko chwilę, więc nie pierdol tylko współgraj - w końcu skierowałem swój wzrok, patrząc spode łba na niego - Jasne?
- Chyba w snach - uśmiechnął się zadziornie.
- Masz wszystko rozpisane, więc chyba nie jest to takie trudne? Chyba że masz co nie po kolei w głowie - odwzajemniłem uśmieszek.
Widać było że się tym obruszył bo niemal od razu odwrócił głowę w drugą stronę, jakby nie mógł znieść mojego widoku. Uznałem to więc za swego rodzaju zwycięstwo, które szybko się zakończyło wraz z moim kolejnym zdaniem.
- Też tego nie chcę, ale polecenie jest odgórne i nic z tym nie zrobimy więc lepiej, jak się dogadamy. Naprawdę.
Chłopak jednak nadal nie odpowiadał. Ponownie wypuściłem powietrze, również lądując plecami na oparciu. Zdjąłem krótko po tym wzrok z jego osoby, lądując nim na swoim, jeszcze zapełnionym, talerzu. Dopiero po dłuższym oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję w końcu doczekałem się jakiś słów z jego strony, którym przysłuchiwałem się ochoczo.

Jumper?

19 lip 2021

Jumper CD. Vogel

Wiedziałem, że pech był nieodłączną częścią mojego życia, ale nie nazywałem tego „pechem”, tylko „brakiem szczęścia”, ponieważ było to za słabe, by móc nazywać pierwszym określeniem. Od tygodnia jednak twierdziłem, że pech mnie w krótce zniszczy. Zaczęło się od czegoś prostego, porwałem nowe buty, zgubiłem klucze do przyczepy, które znalazły się na drugi dzień, wylądowałem w kałuży głębszej, niż się wydawało. Kiedy wpadłem do studni, wiedziałam już, że ktoś tam na górze zaczyna się mną bawić. Czułem się jak szmaciana laleczka, której życiorys pisze naznaczony ponurymi śladami życia sześćdziesięcioletni człowiek. Tak jakby sądził, że przywołanie burzy podczas spaceru po lesie i zrzuceniu mi na głowę gałęzi sprawi, że jego zdradliwa żona rzuci kochasia i do niego wróci. Był z błędzie, tak samo jak ja, myślący, że zaraz to się skończy. 
Równie dobrze mógłbym nie wychodzić z przyczepy, jeśli chciałem przeżyć, ale pech nie mógł się ciągnąć całe życie, a nawet dłużej, niż tydzień. Musiałem ćwiczyć, aby nie wyjść z wprawy i nie stracić mojego cudownego przydomka „Nożownik”, które znali nieliczni – czyli ci, którzy chcą się mnie pozbyć.
- Uważaj jak rzucasz! – z zamyślenia wyrwał mnie damski głos. Diane spojrzała na mnie jednocześnie wkurzonym i wystraszonym wzrokiem. Znowu straciłem kontakt z rzeczywistością, zamykając się w swoim małym świecie, przez co następny nóż nie poleciał w tarczę, ale w jej różowe buciki, które trzymała w rękach. Podobne różowe baletki miała siedmiolatka leżąca ze mną w szpitalu po wypadku. Przy jej łóżku leżało obuwie. Mówiła, że jak wyzdrowieje z białaczki, zostanie słynną baletnicą. I z tego co pamiętam, raz się nie obudziła. Lekarze powiedzieli, że przenieśli ją do innej sali, ale ja wiedziałem, że tak ciężką i zimną dłoń ma tylko trup.
- Przepraszam – wymamrotałem i schowałem noże. Poszedłem po resztę wbite w tarczę, aby schować je pod płaszcz. Jeden nóż, drugi, trzeci… jak na złość czwartego nie mogłem wyciągnąć. Siłowałem się z nim dobre kilka sekund, a kiedy w końcu go wyrwałem, poczułem, jak ostrze przejeżdża mi po policzku. Przez moment to ignorowałem, krew poleci i przestanie, niestety kiedy czerwona ciecz poplamiła moją bluzę, przyłożyłem dłoń do policzka. Dobrze wiedziałem, jak ciężko jest się pozbyć krwi z ubrania. Ruszyłem w kierunku przyczepy, ignorując spojrzenia cyrkowców. Krew spływała mi między palcami i dalej lądowała na ramieniu. Przeklinając dotarłem do mieszkania, gdzie szybko zdjąłem ubranie i wrzuciłem do zlewu, odkręcając wodę. Następnie przegrzebałem szafki i wyciągnąłem szeroki plaster. Podchodząc do lustra, wytarłem dłoń i przygotowałem wodę utlenioną. Po szybkim zdezynfekowaniu szerokiej, ale płytkiej rany na twarzy, zakleiłem ją plastrem i wróciłem do zlewu, zakręcając wodę. Zasypałem krew proszkiem do prania i zostawiłam, mając zamiar zmyć to wieczorem. Ubrałem nową bluzę i wyszedłem z przyczepy. Głód odzywał się już w drodze do pola namiotowego, ucieszyłem się więc, kiedy w stołówce pokazały się naleśniki z bitą śmietaną. Nałożyłem sobie dwie porcje na talerz i przygotowałem herbatę. Stojąc przy gorącym kubku i wdychając aromatyczny zapach pomarańczy, odsunąłem się do tyłu, aby podnieść leżącą na ziemi chusteczkę. Szanujmy się i nie bądźmy syfiarzami, prawda? Okazało się jednak, że czasami lepiej ignorować takie rzeczy, ponieważ gdy odsunąłem się do tyłu, potrąciłem kogoś, jednocześnie tracąc naleśniki z talerza, które po wygięciu łokcia ześlizgnęły się z talerza. Spojrzałem z ponurą miną na mój obiad, a następnie odwróciłem się do jegomościa.
- Mam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony czego tu lazłeś, nie mogłeś kawałek dalej? No kilka centymetrów. Z drugiej mogłem zignorować tego śmiecia przy stole – tak czy siak podniosłem chusteczkę na stół. – I po obiedzie. Dobrze, że nie wyliczają każdemu z nas porcji, prawda? Chociaż nie wiem, jak tak będzie, to chyba ich pozabijam – ścisnąłem dłonie w pięść. – A ty? Czego się gapisz? Nie możesz się ode mnie odsunąć? – zadarłem głowę do góry, patrząc na wyższego ode mnie chłopaka.

Vogel? Daj trochę przestrzeni xd

17 lip 2021

Ozyrys CD. Lacie

Nie słyszał jej. Tak naprawdę nie słyszał niczego, co działo się wokół niego. Był tylko jego własny umysł i płonące dłonie. Nie umiał ich zgasić, nie ważne jak próbował i to nie była wina jego nieudolności, ale bólu. „Niczego nie dotykaj” mówiła, szkoda, że nie dodała czegoś o bólu, który wywołują jej przedmioty. Gdyby mógł w tej chwili myśleć o czymś innym, na pewno niczego by nie żałował. Albo jego ręce, albo kula roztrzaskała by się na głowie malucha. Z drugiej strony… aktualnie to nie był najgorszy pomysł, bo to nie byłaby jego wina. Nie byłby niczemu winny, a teraz, kiedy chciał pomóc, sam skończył jeszcze gorzej. Chociaż nie, „jeszcze gorzej” skończył sklep jubilerki.
Dziewczyna coś mówiła, wyganiała go ze sklepu, potem groziła, ale ten się nie ruszał. Nie potrafił i nawet kiedy chciała go wypchnąć ze sklepu, tylko upadł na ziemie i przerzucił ogień z dłonie na jakąś szafkę. Ból na moment zniknął, ale kiedy z powrotem pojawiły się płomienie na jego rękach, wrócił. Zaczął więc strząsać z nich ogień, machał dłońmi i nieświadomie rozrzucał wszędzie płomienie. Jubilerce zostało teraz patrzeć, jak wszystko, co posiadała w tym miejscu, właśnie się pali – przynajmniej drewno. Skoro potrafiła sprawić, aby po dotknięciu przedmiotu Ozyrysa przeszywał ból, mogła też sprawić, aby rzeczy były odporne na ogień. Nie wiedział o tym i nawet nie myślał na ten temat. Chciał tylko pozbyć się ognia, ponieważ wtedy ból znikał. 
Ręce dalej płonęły, a do jego nosa pochodził smród palonego drewna. Dopiero wtedy oderwał wzrok od dłoni i zobaczył wokół siebie ogień, pożerający cały sklep. Dziewczyna się już ulotniła, w środku został tylko on. Po raz enty przez ręce przeszedł ból, jednak tym razem zamiast zrzucania z siebie płomieni, chłopak wybuchnął: z jego ciała wydobyła się fala ognia, od którego cały sklep się zatrząsnął, a on sam upadł na ziemie i zemdlał.
Nie leżał długo. Otworzył oczy jeszcze przez przyjechaniem karetki, której zostały dwie minuty drogi. Ból zniknął, jego dłonie się nie paliły. Został tylko ogień tańczący między ścianami budynku. Płomienie go nie parzyły, bo był to jego własny ogień, dlatego kiedy wstał i mógł utrzymać równowagę, spojrzał na drzwi. Dostał migreny, kręciło mu się w głowie i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Drzwi się zablokowały, dlatego rozbił szybę kawałkiem palącego się drewna. Gdy wyszedł, zobaczył zbiorowisko ludzi. Teraz wszyscy wiedzieli, że to on podpalił sklep. Szybko się odwrócił i ignorując migrenę, pobiegł w stronę jeziora.

Lacie? I po sklepie

15 lip 2021

Od Vogela

Ostatnie pociągnięcie i koniec przyjemności. Spojrzałem na widocznie nadpalony filtr i ze skrzywieniem na ustach wyrzuciłem go pod swoją stopę. Robiąc to, włożyłem dłonie do kieszeni, opierając się wygodniej o drewnianą platformę, która robiła za scenę. Moim zadaniem tutaj jest sprawdzanie i ewentualne naprawianie rzeczy, a akurat tak się zdarzyło, że po ostatnim treningu jakichś gimnastyków podłoże trochę się zarwało. Odchyliłem głowę do tyłu, spoglądając tym samym na wysoki sufit, a właściwie to na otwory na samym czubku namiotu, które przepuszczały odrobinkę światła, wpuszczając je tym samym do środka. Wiązki odbijały się od ścianek sufitu, dając przy tym niemałe, ładne efekty. Nadal zastanawiałem się, co tak właściwie tu robię. Przyszedłem kilka dni temu, jak jakiś zbity pies poszukujący pomocy. Czy czegoś takiego potrzebowałem? Skądże, ale jednak trafiłem do tego miejsca po raz kolejny. Tak jakbym nie był w stanie pogodzić się z odejściem, które za każdym razem u mnie występuje. To z powodu bezpieczeństwa innych, to z własnych, dziwnych pobudek na odnalezienie siebie, aż w końcu... wielkie i znaczące pytanie, które ciśnie mi się od dawna na usta -Od czego jest życie? Co to w ogóle oznacza? Westchnąłem przeciągle, odwracając głowę w prawo. Myślałem, że to zadanie zajmie mi znacznie więcej czasu, a tu jak się okazuje, problem nie był wcale tak duży. Zacisnąłem zęby, po czym odbiłem się nogą od drewna, o które się opierałem, odchodząc przy tym kilka kroków w przód. Teraz nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. W końcu... co tutaj jest w ogóle do roboty? Będę musiał czegoś poszukać na przymus. Może jak zagadam z Pikiem, to mi coś zleci
Szedłem między ludźmi, obserwując ukradkiem każdą z przechodzących twarzy. Każdy przechodzień był zagadany, rozkojarzony albo zestresowany jutrzejszym występem przed dużą widownią, która to odwiedza nas po długiej przerwie. Akurat tak się złożyło, że na moje przybycie takie rzeczy, i chyba dobrze, bo jak na złość zaczęło się dużo rzeczy niespodziewanie psuć, co na szczęście zostało już opanowane. Ziewnąłem, zamykając przy tym oczy, nie zaprzestając jednak marszu. Nie myślałem ani o tym, by na kogoś nie wpaść, bo i tak odstraszałem od siebie każdego, w głównej mierze dlatego, że jednak byłem nowy... no, powiedzmy. Zawsze patrzą na nowoprzybyłych z lekką dozą niepewności i jakby strachu, ale nie ma się tu czemu dziwić, w końcu nie można odczytać człowieka po jednym spojrzeniu na niego. Zaśmiałem się cicho, skręcając gwałtownie w lewo, w stronę siedziby szefa tej całej cyrkowej bandy. Nudziło mi się i to straszliwie. Czy to już starość, że nie potrafiłem sobie znaleźć sam jakiegoś zajęcia?
Wszedłem do środka bez zapowiedzi, zastając przy tym Pika za tym swoim wielkim, dębowym biurkiem. Trzymał on w ręku papiery, wlepiając w nie te swoje ślepia pełne tańczących, roześmianych ogników. Skrzywiłem się na to, chrząkając przy tym głośno, tak, aby zwrócił na mnie uwagę. Poskutkowało.
- O, miło cię znowu widzieć! -uśmiechnął się szeroko, odstawiając papierki na blat -Jak mniemam zadanie wykonane? -założył nogę na nogę, splatając przy tym palce na wyżej postawionym kolanie.
- Ta -odpowiedziałem krótko, odstawiając na ziemię skrzyneczkę z narzędziami, by po chwili chwycić się za nadgarstek, który zacząłem rozmasowywać -To nic wielkiego, wszystko już działa, jak należy.
- Naprawdę? -odbił się łokciami od oparcia fotela, widocznie będąc rozweselonym -Poprawiasz mi w tym momencie humor, Vogel! Zresztą jak zwykle! -zaśmiał się, kręcąc przy tym głową -Dobrze, że wróciłeś, stęskniliśmy się -wypuścił powietrze nozdrzami, patrząc się przy tym na mnie z politowaniem.
- Doprawdy? -prychnąłem, wkładając dłonie do kieszeni spodni -Nie mydl mi oczu, tylko powiedz, czego dokładniej chcesz. Może i straciłem swego czasu pamięć, ale na szczęście znam jedne z twoich zagrywek.
- Hoo -podniósł jedną z brwi, nie zdejmując z ust tego cwaniackiego uśmiechu -Jak zwykle nie zawodzisz -skinął kilka razy głową, po czym podał mi papiery, które jeszcze przed chwilą sam trzymał.
Zanim jednak je przyjąłem, spojrzałem na niego z pytaniem wymalowanym na twarzy. Od razu zrozumiał, o co mi chodzi, więc zaczął tłumaczyć. Opowiedział pokrótce, że są to ostatnie badania jednej z tutejszych, cyrkowych duszyczek. Jaki jednak w tym mój udział? Szybko mi również i to wytłumaczył -otóż moim zadaniem jest przeprowadzić kolejny wywiad, przyprowadzić tę osobę do niego, a następnie się trochę nią zaopiekować.
Zgniotłem kartkę, zaciskając trochę bardziej dłoń na niej, posyłając przy tym w stronę mężczyzny znaczące spojrzenie.
- Zapomniałeś, kim jestem? Złotą rączką -zwiesiłem głowę, zasłaniając się częściowo włosami -A nie jakąś dobrą wróżką, czy innym stróżem uciemiężonych.
- Wiem -odpowiedział, zwracając tym samym ponownie na siebie moją uwagę -Ale mogę ci zaufać, bo wiem, że wykonasz każde zadanie, które ci polecę -oparł się plecami o krzesło, po czym wstał.
Podchodząc do mnie, podniósł rękę w znaczącym geście wzruszenia ramieniem.
- Chyba że tego nie chcesz? -zapytał, na co westchnąłem, chowając zgniecioną kartkę do kieszeni.
- To i tak lepsze od sprzątania -wypuściłem powietrze, mówiąc to nieco ciszej, niż poprzednie słowa.
Pik objął mnie ramieniem, wskazując przy tym palcem na twarz. Powiedział, że taka postawa mu się podoba i że na mnie polega, po czym powiedział, że mogę się tym już zacząć zajmować. Nie mając nic lepszego do zrobienia, bo już wszystkie zadania na dzisiaj wypełniłem, ruszyłem w stronę domniemanego pobytu tej osoby. Przed tym jednak odłożyłem swoje "zabawki" do kantorka, chcąc tym samym się odciążyć.
Wszedłem do kafeterii, rozglądając się po wnętrzu. Moim celem było odnalezienia osoby, która pasowałaby do opisu, który widniał na dokumencie. Że też się na to zgodziłem...

Ktoś? 
Przepraszam, że nijakie, ale pierwsze zawsze tak wychodzą, prawda?

Cherubin CD Smiley

- Możesz na te bardziej prywatne, odpowiedzieć tak jak to interpretujesz, albo też przedstawić to w sposób swojej bohaterki. - rzekłem, by miała nieco lżej i aż tak bardzo się tym nie stresowała. Jak nie odpowie, to nic się nie stanie. Poradzę sobie mimo to.
Dzisiejsza próba przebiegła w miarę sprawnie, choć było kilka zgrzytów. Jeden z nich np. była to nie ta melodia, kolejny raz nie ta nuta, a potem poszła struna i wparowali do namiotu jakieś osobniki, które się kłóciły. Przeprosiłem dziewczynę i zabrałem swoje rzeczy, po czym ulotniłem się z tamtejszego miejsca.
Wygląda na to, że mam coraz więcej rzeczy do roboty. Wróciłem do namiotu, by zabrać spakowane skończone książki, oraz futerał z gitarą w środku. Struna, mimo że się zerwała, stało się coś z nią jeszcze. Jednakże to już ktoś inny obejrzy i oceni.

***

Na mieście zeszło mi się długo dłużej, niż bym mógł przypuszczać. Gdy oddałem książki, choć dwie z nich musiałem wysłać pocztą, gdyż osobniki znajdują się w zupełnie innym miejscu. Już mam w zanadrzu kolejne tomiki, ale niedokończone są jeszcze. Zostało parę stron, chociaż przy niektórych mam blokadę i nie wiem jak je zakończyć. Czy może pozostawić otwarte zakończenie? Książki sprzedają się w zaskakująco dobrym tempie, chociaż są też tacy, którzy krytykują je. Dlatego podpisując się jako "Cherubin", nikt tak naprawdę mnie nie zna. Gdyż lepiej by tak było, niż by poznali moją zaskakująco zamożną rodzinę. Lepiej o nich nie wspominać.
Do odebrania gitary miałem jeszcze kilka godzin. Dlatego też udało mi się umówić z dwoma znajomymi, którzy akurat są w mieście. Zajrzeliśmy do kawiarni. Zaszyliśmy się w ustronnym miejscu, by fani tej, że dwójki się nie pojawiły. Jednakże i tak się pojawiali. Nie ma co się dziwić, każde z nich naprawdę dobrze sobie radzi w swojej branży.
Delektując się herbatą, słuchałem dyskusji, którą przeprowadzali moi sławni i znani znajomi. Kręcenie się w takim towarzystwie, jest przydatne, a dokładniej było. Wcześniej, gdy uczestnictwo w balach, czy charytatywnych spotkaniach było obowiązkowe, a nawet jeśli nie to i tak trzeba było się zjawić. Inaczej wypadniesz z grona elity i spotka cię twój własny koniec. Choć ze mną w tym przypadku jest zupełnie inaczej. W sumie nie wiem, nawet jakbym miał to wytłumaczyć.

***

Spotkanie przedłużyło się, ale nawet gdy poszedłem odebrać gitarę, ta też dwójka ruszyła wraz ze mną. Nie wiem po co, ale najwyraźniej chcieli mi dotrzymać towarzystwo, albo na własne oczy sprawdzić, czy rzeczywiście przyłączyłem się o cyrku. Najwyraźniej nie uwierzyli po oznajmieniu mojego brata. Nie poszli ze mną daleko, gdyż nagle, każde z nich musiało gdzieś uciec. Po drodze zajrzałem do innego sklepu, by odebrać odnowioną cytrę. Miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć miejsce i zagrać. Po wróceniu do namiotu zastałem w nim bliźniaków. Naprawdę nie wiem, jak oni się w nim pojawiają, ale nie przeszkadza mi ich towarzystwo. Miło jest ich widywać. Akurat, gdy miałem wyjmować swoje instrumenty, obaj zabrali mnie do jakiegoś namiotu, w którym czekała na mnie Smiley oraz nie tylko ona. Bliźniaki stanęły blisko mnie. Tak jakby miały mnie zatrzymać, gdybym chciał uciec.
- Ktoś mi powie, o co tu chodzi? - spytałem, zwracając wszystkich zgromadzonych uwagę na siebie. Nie trwało to długo, by zignorowali moje pytanie i spojrzeli gdzieś indziej, kontynuując swoją ówcześnie przerwaną rozmowę.

Smiley?

14 lip 2021

,,Wszystko, czego pragniesz...

jest po drugiej stronie strachu.” – George Addair 

Straszność wilka...

...jest wprost proporcjonalna do strachliwości kapturka

9 lip 2021

Orion CD Lacie

Nie za bardzo obchodziło mnie jej łapanie za słówka. Obracanie kota ogonem i naginanie faktów na własną korzyść. Może i sam nie popisałem się za bardzo, ale szczerze nie było czym. Ślepca nie przegadasz i nie wmówisz mu, że to, co jest czarne, ma też swoje odcienie oraz że słońce świeci i rozjaśnia mrok.
Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem. Powoli mój namiot wypełniał się najprawdziwszą czernią, którą w ułamku sekundy rozświetlił delikatny płomień tlącej się zapałki między moimi palcami. W spokoju obserwowałem, jak płomień zbliża się do moich palców, a gdy kompletnie wygasł, resztka zapałki wylądowała w szklance z wodą. Powtórzyłem tę czynność jeszcze następne osiem razy, a następnie zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech i splotłem dłonie.
- Ofiarowałem swój ból i cierpliwość. W zamian chce szczerą odpowiedź. - wymamrotałem, a potem jak gdyby nigdy nic wstałem, zostawiając szklankę na ziemi. Wszystko powinno się okazać już o świcie. W zasadzie pierwszy raz własne uczucie niepokoju nie dało mi zbagatelizować tych wszystkich wydarzeń i nie mógłbym w spokoju zasnąć, gdybym przynajmniej samego siebie nie sprawdził. Metoda bardzo dobrze mi znana i choć wcześniej wątpiłem w jej skuteczność, jakieś stare nawyki z rodzinnego domu, kazały mi się nią posłużyć. Wierzyłem, że rzuci to jakieś światło na tę dziwną komplikację zdarzeń i poda mi, choć zalążek odpowiedzi. Jeśli nie, to jestem gotów rzucić w kąt tymi wszystkimi mądrościami od własnej matki. To już będą zwykłe bujdy, tak jak mawiał mój tata.

***

Może i postanowienie takiego ultimatum nie było czymś dojrzałym z mojej strony, ale powoli zaczynałem mieć tego dość. Czułem, że coś się dzieje, a szczególnie po rozmowie z Lacie, tylko za nic nie wiedziałem, co takiego. Dzisiaj jednak razem z pierwszymi promieniami słońca miałem poznać odpowiedź. Gdy tylko usiadłem przed szklanką, zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem. Zdecydowana większość wypalonych zapałek unosiła się na wodzie, jednak dwie z nich zdążyły opaść na dno w ciągu całej nocy. Taki widok oznaczał, że mam na sobie "złe oko", czyli swego rodzaju urok bądź klątwę. Jednak z racji tego, że tylko dwie zapałki opadły na dno, znaczyło to, że urok nie był na tyle silny... Nie był albo w tym momencie na razie nie był, żeby mnie zabić. Musiałem się jeszcze tego dowiedzieć, a kolejnym etapem będzie odnalezienie sprawcy, jeśli nie zdołam sam z siebie zdjąć tego cholerstwa. Typowałem już trzy osoby i to właśnie do nich postanowiłem się dzisiaj udać, ale najpierw urok. Zamoczyłem dwa palce w szklance, a później powoli dotknąłem nimi swojego lewego ramienia. Nic się nie stało, dlatego zacząłem przesuwać palce coraz niżej, aż nie zatrzymałem się na otwartej dłoni. Poczułem wtedy niewyobrażalne pieczenie, a przez ułamek sekundy właśnie w tym miejscu również zobaczyłem oko, które gwałtownie uniosło powieki za sprawą mojego dotyku. Aż nie mogłem złapać tchu, dopóki znowu się nie zamknęło. W efekcie tych dość lekkomyślnych poszukiwań, kolejna zapałka opadła na dno. Jedyną diagnozę, jaką mogłem sobie postawić, to taką, że nie umrę w najbliższym czasie. Chyba że zamierzam tak drażnić to oko. Dałbym sobie jeszcze tak z dwa lata życia, a przy dobrych wiatrach może trzy. Jednak ostatni rok mimo wszystko będzie piekłem na ziemi. Organizm będzie wysiadać, a ja umrę skąpany we własnej krwi, jak zarzynana świnia. Jednak za nim to nastąpi, oko będzie rosnąć i za nim się obejrzę, wkroczy w moją rzeczywistość. Będzie mnie prześladować i śledzić wzrokiem każdy mój ruch za dnia i oddech w nocy, dopóki sam nie zwariuje.
Bardzo wesoło się zapowiada.
Skoro światło zostało rzucone jako tako na całą sprawę, postanowiłem opuścić namiot i poszukać winowajcy. Po przebraniu się i odstawieniu szklanki w bardziej stabilne miejsce niż goła ziemia wyszedłem na zewnątrz. Dręczący niepokój ustąpił, ale i tak czułem, że to nie koniec niespodzianek, a zawsze ufam swoim przeczuciom. Co to w ogóle miało być? Z dnia na dzień wszystko stawało się coraz gorsze. Zacząłem się tym powoli denerwować, bo ktoś ewidentnie nie daje mi swobodnie żyć, a tego nienawidzę.
- Hej, Orion! - usłyszałem za sobą i tylko tyle starczyło, żebym spojrzał za siebie. Jak się okazało było to parę artystów z dość niezadowolonymi minami. Wbijali we mnie wrogie spojrzenia, z czego sam nie byłem zbyt zadowolony. Od razu zakładając ręce na piersi, odwróciłem się do nich.
- Czego? - spytałem, choć nie za bardzo miałem ochotę się wdawać w dyskusję.
- Czego? - powtórzył drwiąco jeden z nich i wszyscy do mnie podeszli. - Nie wiesz, co zrobiłeś? - od razu słysząc to, przewróciłem oczami, nie zamierzając się odzywać. Już czułem, że to nie ma najmniejszego sensu. - Nie denerwuj mnie nawet. Przywłaszczyłeś sobie wszystkie zasługi, gwiazdeczko. - mówiąc to, śmiał mnie nawet bezczelnie popchnąć do tyłu.
- Jesteś źródłem wszystkich naszych problemów. - dodał jeszcze ktoś z tyłu, a jeszcze inna osoba się z jakiegoś powodu rozpłakała. Co im się dzisiaj dzieje?
- Egoista! - ktoś jeszcze krzyknął. Aż westchnąłem widocznie zażenowany.
- Zastąpiłem Diane na jej życzenie i słysząc wasze poparcie. - odpowiedziałem, jeszcze zachowując spokój.
- To nie zmienia faktu, że bezczelnie nas wykorzystałeś, żeby się wybić!
- To na pewno on umyślnie zrobił krzywdę Diane.
Czułem się przyparty do muru. Nikt nie dał mi nic już więcej powiedzieć. Sytuacja aż wydała mi się znajoma. Brakowało jeszcze tylko aktu przemocy, choć do tego pewnie jeszcze przyjedziemy.
Im dłużej to trwało, tym większy tłum się wokół mnie zbierał. Okazało się, że o wiele więcej osób ma jakimś cudem pretensje, a nieliczni przyszli po prostu zobaczyć, co się dzieje. Byłem trochę zdezorientowany tymi wszystkimi oskarżeniami, a głównie tym hałasem nimi spowodowanym. To oznaczało tylko jedno... Czas na ciszę.
- Dobra, słuchać mnie! - wrzasnąłem, przelatując wzrokiem po całym tłumie, a finalnie zatrzymując wzrok na osobie przede mną. - Kto nie przebiera w słowach, ten zaraz utraci mowę. - uśmiechnąłem się podstępnie, pstrykając palcami. Od razu poczułem również ślady po mojej minionej zabawie zapałkami. Nic przyjemnego. Natomiast moja ofiara zastygła z przerażeniem w oczach, gdy mówiąc coś, żaden dźwięk nie wydobywał się z jego ust. Od razu spanikowany, zaczął się dotykać po twarzy. Starał się zrobić cokolwiek, aby przywrócić swój utracony dar, a wszyscy ci, którzy to zobaczyli również zamilkli. Ogarnięci strachem, wręcz się ode mnie odsunęli. - Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć? - odpowiedziała mi cisza. - Dobrze. Zapamiętajcie sobie jedno w takim razie. - dodałem jeszcze. - Kto jest zakałą cyrkowej braci, ten w swej każe, wszystkie zmysły straci. - mówiąc to, przenosiłem wzrok na pojedyncze osoby, aż nie zatrzymałem go na Lacie, która znowu dziwnym trafem była obecna przy całym zamieszaniu i nie wydawała się tym poruszona. Przynajmniej z zewnątrz. A ja za to nabrałem dziwnej ochoty zobaczenia tlącego się przerażenia w jej oczach, ogarniającego każdego, kto ze mną zadziera. Czułem, że choć otwarcie nie za bardzo mi podpadła, to na to zasługuje. Chociażby za tą ciągłą manipulację, jaką u niej zauważyłem.
Chwilę niezręcznej ciszy przerwał nie kto inny jak Pik we własnej osobie. Oczywiście zjawił się w najlepszym momencie. Wszystkie oczy skierowane na mnie, a przede mną rozpaczająca niemowa... Czując jego wzrok na sobie, tylko niepewnie się uśmiechnąłem, a za nim zdążyłem się obejrzeć, zabrał mnie ze sobą na słówko. Poszliśmy oczywiście do jego biura, gdzie już na wstępie kazał im usiąść z odrobiną irytacji w głosie. To było dziwne uczucie i dość zabawne, ale nie na tyle, żebym miał zrobić to, czego oczekiwał. Zamiast tego oparłem się tylko rękami o oparcie krzesła, a on usiadł na miejscu naprzeciwko, głęboko wzdychając.
- W sumie chyba jest jasno wszystko napisane, hm? - zaczął, a ja już nie chciałem tego słuchać.
- To nie moja wina. - chciałem się wytłumaczyć, ale on też mi oczywiście przerwał.
- Nie za bardzo mnie to obchodzi. Muszę się kierować dobrem wszystkich pracowników i artystów.
- A to moje dobro się nie liczy?
- To nie tobie odebrano głos. - zaznaczył. - Ale ja to niestety muszę zrobić, dlatego zostajesz tymczasowo zawieszony w swoich obowiązkach. - oświadczył, co trochę mnie zaskoczyło.
- ... Jak to? Ja?!
- Nie unoś się. To tylko dopóki sprawa się nie uspokoi. Wiem, że nie zacząłeś, ale przynajmniej to skończysz.
- I tak mi się to nie podoba. Co mam niby robić w takim razie?
- Nie będziesz występować, ale pomagać już tak. Chociażby przy dzisiejszym pokazie. Przydałby się nam ktoś do obsłużenia budki z biletami. - zaproponował z uśmiechem, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę.
- Chyba cię pogięło...
- Przestań się zachowywać jak dziecko. Tak jak już powiedziałem. To tymczasowe.

***

Sytuacja rzeczywiście się uspokoiła. Wciąż wszyscy posyłali mi krzywe spojrzenia, ale ignorowanie tego nie było czymś specjalnie trudnym. Mogłem wrócić przynajmniej do pierwszego tematu z dzisiejszego dnia. Kto mógł mi sprzedać klątwę? Po dzisiejszym zajściu mógłbym w zasadzie oskarżyć każdego, więc musiałem naprawdę dobrze wszystko przemyśleć. Przynajmniej nie był to temat, który nie mógł poczekać jakiś czas. Wciąż czułem, że to nie koniec wrażeń na dziś. Ciekawiło mnie, czym jeszcze los mógłby mnie zaskoczyć, ale nie sądzę, że byłoby to coś, co przebije sytuację z rana.

Lacie~? Cel osiągnięty? XD

Shu⭐zo CD Lennie

Nie powiem, że jest tragicznie. Nie powiem też, że jest wspaniale. To coś pomiędzy. Mieszkanka wybuchowa niebywałego szczęścia i specyficznego rodzaju złości, który brał się ze zmęczenia ciągłą monotonią oraz panującej od jakiegoś czasu niesprawiedliwości.
Yuki rósł jak na drożdżach i trudno mi naprawdę uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Sześć miesięcy to już szmat czasu, a on do tego stał się bardzo ruchliwy, choć jeszcze daleko było mu do chodzenia. Lennie pewnie nawet sobie nie zdawał sprawy, jak ciężko jest teraz zrobić cokolwiek, gdy Yuki słodko nie śpi. Jednak pomimo naszej wczesnej pobudki, znowu udało mi się uspać ten nasz mały budzik i zyskałem trochę czasu dla siebie. Mogłem się w spokoju przebrać i przede wszystkim skończyć to, czego nie zdołałem skończyć wczoraj. Już robiło mi się słabo na samą myśl o zwężaniu jakichś spodni albo – co gorsza – przyszywaniu cyrkonii do stroju. Tak to już jest, gdy pracy ci się napiętrza, bo zwyczajnie się nie wyrabiasz i zamiast to nadrobić, to masz tylko ochotę paść na łóżko i już nie wstawać. Jednak nie za to mi płacą, a ciągłego wzdychania osób, które przyszły odebrać swoje odzienie, ale niestety muszą na nie poczekać, jest dla mnie nie do wytrzymania. Choć muszę przyznać, że nie wszyscy tacy są. Jedni narzekają, inni wstrzymują się od komentarza, a nieliczni jakimś cudem zauważają, że mam tu też dziecko na głowie. Jednak takich też mam już dość. Nie za dobrze odbieram taki rodzaj współczucia ani późniejsze plotkowanie, że sobie nie radzę, bo takie sytuacje również się zdarzały. W takim otoczeniu nie da się żyć w spokoju, a potem Lennie w większości wypadków obrywa rykoszetem. Nie będę ukrywać, że za każdym razem, gdy powiem coś oschłego, przyczepie się, wyskoczę z pretensjami, obrażę się albo i odsunę, to nie jest mi potem z tego powodu głupio. Najczęściej właśnie później, gdy mam okazję na chwilę refleksji, to uświadamiam sobie, jakim jestem zimnym draniem. Nawet ta sytuacja z dzisiaj... Bycie rodzicem i dobrym mężem jakoś u mnie nie często idzie w parze. Choć Lennie nie jest tak do końca bez winy. Ostatnio tylko coraz częściej się zdarza, że nie zajrzy do nas w porze obiadowej albo wróci tak późno, że Yuki już dawno śpi, a on też potrzebuje kontaktu ze swoim drugim tatą. Zauważyłem nawet ostatnio, że podczas zabawy rozgląda się za kimś po namiocie, a domyślić się nie jest trudno, o kogo może chodzić. Nasz maluch już kojarzy wiele osób i bardzo lubi się bawić, a przede wszystkim dotykać wszystko, co tylko ma w zasięgu swoich małych łapek. Do tej pory mam przed oczami ten przerażający widok, gdy schylałem się po coś nad biurkiem z nim na rękach i na szczęście w porę zauważyłem, że jak gdyby nigdy nic sięgał zaciekawiony do otwartego pudełeczka ze szpilkami. Nic mu się nie stało, ale nie obyło się bez płaczu. Trochę się wystraszył przez moją gwałtowną reakcję, a ja dostałem zawału przez jego dziecięcą ciekawość.
Aktualnie siedząc za biurkiem, właśnie chowałem to pudełko do szuflady, jak i inne niepotrzebne mi już graty. Potrzebowałem trochę miejsca, by zająć się następną rzeczą, aż tu nagle o dziwo do namiotu wrócił Lennie.
- Zapomniałeś czegoś? - spytałem już na wstępie, a ten tylko z uśmiechem pokręcił głową, po czym podszedł do mnie i wręczył jedną z najpyszniejszych rzeczy na świecie. Od razu podekscytowany odebrałem tą lukrowaną słodkość, lecz za nim zatopiłem w niej zęby, to jeszcze sceptycznie spojrzałem na Lenniego. - Co zrobiłeś? - spytałem, unosząc brew. To była dziwna sytuacja...
- Rozmawiałem z Pikiem. - zaczął, a ja już nie mogąc się powstrzymać, skubnąłem kawałek donuta i pokiwałem głową, czekając, aż będzie kontynuować. - Również wiem, że ostatnio trochę was zaniedbałem. - ciągnął dalej, a ja tylko kiwałem głową, nie mogąc się już doczekać, co takiego chce mi powiedzieć. - Dlatego stwierdziłem, że może uda się to zmienić. Może nie na stałe, ale przynajmniej na parę dni.
- Iii? - spytałem zniecierpliwiony z oponką w buzi. Widziałem, że się z chęcią ze mną droczy.
- Jak już mówiłem, rozmawiałem z Pikiem.
- Ale efekty. - już się wtrąciłem, kończąc jeść. - Rozmawiałeś i co?
- Już miałem do tego przejść. Nie przerywaj mi.
- Guzdrzesz się, Lelunie. - śmiałem zaznaczyć, wstając z miejsca i przytulając się do niego. Ten od razu również mnie objął.
- Mam parę dni spokoju i w pakiecie mnóstwo czasu dla was. - oznajmił, a ja ze szczęście aż go pocałowałem, a po chwili już się odsunąłem z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Nareszcie. - odpowiedziałem, cicho się śmiejąc i w tym samym momencie usłyszałem naszego małego aniołka, który również się śmiał. Od razu spojrzałem w jego stronę, a gdy tylko nachyliłem się nad kołyską, zobaczyłem tego słodziaka, trzymającego się obiema rączkami za stópkę i jednocześnie próbującego ją wziąć do buzi. Od razu z delikatnym uśmiechem, pokręciłem głową, widząc, co on wyprawiał. Natomiast, gdy tylko Lennie do mnie dołączył, Yuki momentalnie puścił swoją stópkę i podekscytowany wyciągnął łapki w jego kierunku.
- Ktoś się tu chyba stęsknił. - zauważyłem, a Lennie wziął malca na ręce. Yuki od razu zacisnął łapki na jego koszuli, nie odrywając zaciekawionego wzroku od jego kapelusza. W końcu był to kolejny z wielu przedmiotów, jakich nie miał okazji jeszcze dotknąć ani posmakować. W zasadzie nie była to pierwsza taka sytuacja. Młody już dawno upatrzył sobie to nakrycie głowy, ale zauważyłem, że Lennie nie jest chętny do dawania go dziecku. Jestem akurat w stanie to zrozumieć. Ten kapelusz jest naprawdę osobliwy i jestem zwolennikiem teorii, że w jego środku znajduje się jakaś czarna dziura, która wypluwa albo chłonie, co tylko chce właściciel. Lennie tłumaczył mi parę razy, jak to z tym jest, ale nie przywiązywałem do tego nigdy jakiejś wielkiej wagi, a teraz już zwyczajnie gdzieś mi to uleciało z pamięci.
Ogólnie wiadomość, że ma trochę wolnego była dla mnie czymś wspaniałym. Korzystając z okazji, że zabrał malca na ręce, wróciłem za biurko i zająłem się kolejną częścią garderoby na mojej liście. Od razu w duchu głęboko odetchnąłem. W końcu ktoś miał oko na Yukiego. To nie ja musiałem co jakiś czas zerkać w jego stronę i kontrolować czy wszystko jest w porządku. Szczególnie teraz, gdy mały intensywnie stara się robić wszystko, byleby tylko zmienić swoje położenie. Często się kręci, wierci, obraca na brzuch, a nawet próbuje siedzieć. Do tego zdecydowanie spanie już tak bardzo mu się nie podoba, jak kiedyś i bardziej od tego woli coś nowego włożyć do buzi albo pościskać rączkami... aż trudno mi uwierzyć, że tak bardzo się zmienił na przestrzeni tego czasu. Już nawet stał się bardziej komunikatywny i reaguje na to, co mówię, a nawet sam próbuje ze mną dyskutować, co jest prze urocze. Najbardziej nie mogę się doczekać momentu, gdy powie swoje pierwsze słowo, jak na przykład "tata". Wtedy to na bank się wzruszę albo wręcz rozpłacze.
On tak szybko rośnie.
Gdy zabawy stało się zadość, a młody stracił zainteresowanie tatą, jak i butelką z mlekiem, rozpoczął się mały chaos. Lennie położył go na naszym łóżku, a ten nie wytrzymał nawet chwili i od razu przewrócił się na brzuszek. Chciałem, nawet żeby go przebrał, ale młodemu zdecydowanie bardziej odpowiadało odkrywanie świata w samej pieluszce i niebieskiej koszulce z pięknym księżycem i gwiazdkami na przodzie. Przynajmniej nie było mu gorąco, a modą co się będziemy przejmować. Yuki ustanawia swoje własne trendy i koszulka od spania też nadaje się do chodzenia w dzień. Nie ma co się przebierać.
- Panowie, a może wyjdziecie sobie na zewnątrz? Słońce tak jeszcze nie praży, a trawka jest bardzo zielona i Yukiemu na pewno się spodoba. - zaproponowałem, bo chciałem się skupić i wszystko jak najszybciej skończyć.

Lennie~?

Orion CD Cherubin

Mogłem sobie szczerze odetchnąć. Miłe chwile spędzone pod gwiazdami zawsze są czymś, co z chęcią wspominam i trzymam w pamięci. Cherubin po tym wieczorku zapoznawczym również znalazł sobie szczególne miejsce w mojej głowie. Jednak trudno mi powiedzieć, jak to się w ogóle stało. Na pierwszy rzut oka widziałem w nim natchnionego i dość skrytego człowieka. Powiedziałbym nawet, że takiego prawdziwego artystę, o którego ciężko w dzisiejszych czasach. Przez całe spotkanie trzymałem się tego przekonania, ale cały czas coś mi nie pasowało w tym idealnym obrazku. Cały czas nie potrafiłem ominąć tego dziwnego zgrzytu bądź fałszu granego w tej melodii. Finalnie jednak postanowiłem się tym nie przejmować. Monie do tego sprawnie odwracał moją uwagę, a wieczór minął w zastraszającym tempie.
- Myślę, że zwierzaki mnie po prostu lubią. Tak samo, jak ja lubię je. - odpowiedziałem wtedy, wzruszając ramionami. - Taka wzajemna relacja.
- A jest coś, czego nie lubisz? - spytał, ze wzrokiem utkwionym w notatniku. Miałem wrażenie, że jest pogrążony we własnych myślach, a mimo wszystko był w stanie dalej ze mną rozmawiać.
- Coś się znajdzie. - odpowiedziałem praktycznie od razu, głaszcząc jego zwierzaka. - Nie lubię się nudzić. - dodałem jeszcze, znowu kładąc się na trawie. - Ale nie zawsze ma się na to wpływ niestety. Ostatnio skończyły mi się pomysły. - ciągłem dalej, zakładając ręce za głowę. Monie za to ułożył się na moim torsie i na razie był grzeczny, co bardzo mnie w duchu cieszyło.
- To może czegoś cię nauczę? - zaproponował po chwili ciszy. Od razu wtedy spojrzałem na niego, unosząc jedną brew.
- W sensie?
- Ostatnio przecież mówiłeś, że nie znasz żadnych piosenek. - wyjaśnił. - Choć ja sam też wolę grać, niż śpiewać.
- Zauważyłem. - zaśmiałem się cicho. - Trochę na tych próbach się było i słyszało instrumenty zamiast jakichś śpiewaków.
- Tak samo ja już nie raz miałem okazję widzieć różne sceny z twoim udziałem. - skontrował, co od razu wywołało u mnie uśmiech pełen uznania. - Niezły z ciebie awanturnik jak przychodzi co do czego.
Tym tekstem w momencie kupił sobie całą moją sympatię.
- Tak uważasz? - od razu przeniosłem na niego wzrok. - W sumie słusznie. - dodałem z widocznym rozbawieniem. Nie zamierzałem zaprzeczać oczywistym faktom. Poza tym z niczego bardziej nie mógłbym być dumny. Bronienie własnego zdania od zawsze było dla mnie czymś ważnym. Do tego nikt nie ma prawa mi mówić, jak mam żyć i kim mam być, ani tym bardziej próbować mną dyrygować. Jednak, gdy skoro ktoś tak bardzo tego chce, to niech próbuje — dostanie mu się nieźle w kość.

***

Następny dzień rozpocząłem wraz z pierwszymi promieniami słońca. Przez miniony wieczorek zapoznawczy nie spałem długo, ale mimo wszystko wstałem pełen energii i przede wszystkim chęci do działania. Nie było to nic nowego. Tak działa na mnie każdy nowy dzień niezależnie od pogody czy mojego nastroju z dnia poprzedniego. Tradycyjnie przed wyjściem z namiotu, już naciągając na siebie jedną z koszulek, zadałem sobie proste pytanie: "Jeśli miałby to być mój ostatni dzień na tym świecie... Chciałbym go spędzić na robieniu tego, co mam dzisiaj zrobić?" Odpowiedzi padały różne. Dziś na samą myśl o monotonnych ćwiczeniach miałem ochotę powiedzieć "nie", lecz po dłuższym zastanowieniu odpowiedziałem sobie dumnie "tak". Czułem, że mimo wszystko ten dzień czymś mnie zaskoczy, a ja lubię się podejmować wszelkich wyzwań. Dlatego postanowiłem cierpliwie wyczekiwać na znak, a żeby jakoś umilić sobie ten czas, poszedłem pobiegać w ramach porannej rozgrzewki.
Do bufetu zajrzałem dopiero później już po spotkaniu z prysznicem. W ręczniku na ramionach i rozpuszczonych kudłach zwanych włosami oraz z torbą na ramieniu zajrzałem do środka. Przy stolikach już zebrała się dość duża grupa osób i rozkoszowała się śniadaniem. W zasadzie nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi, co tylko utrudniało mi sprawę. Do kogo tu się dosiąść? Było tu tak wiele osób, na których z chęcią zawiesiłbym na dłużej oko, bądź pogadał... Wbrew pozorom jestem dość towarzyski, ale znowu nie wyolbrzymiajmy jakoś bardzo tego słowa. Po prostu jedzenie w samotności nie jest czymś, za czym przepadam. Szczególnie wśród osób w jakimś stopniu mi znajomym. Tak więc, po wzięciu dwóch dość apetycznie wyglądających kanapek, rozpoczęła się loteria. Przeleciałem wzrokiem po pomieszczeniu i gdy tylko miałem się ruszyć, Monie nagle wskoczył mi na ramię.
- Proszę, proszę... Kogo my tu mamy. - zerknąłem na zwierzaka, który wygłodniałym wzrokiem wpatrywał się w moje kanapki. Jednak mój wzrok zauważył przy okazji Cherubina, siedzącego niedaleko przy jednym ze stolików. Ciągle coś notował z nietkniętym śniadaniem przed sobą. Przynajmniej mój problem z zajęciem miejsca został rozwiązany. Po chwili znów spojrzałem na Moniego. - I co? - zmierzyłem futrzaka wzrokiem. Nie śmiał jak na razie tknąć mojego talerza, tylko spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Uważałem takie gesty za czystą żenadę, ale w stosunku do zwierząt nie jestem tak bardzo krytyczny, jak do własnego gatunku. Dlatego koniec z końców idąc w stronę właściciela tego urwisa, wręczyłem mu przy okazji jedną z kanapek.
- Dołączę się, jeśli ci to nie przeszkadza. - oznajmiłem, kładąc już torbę na wolnym miejscu obok swojego, a Monie sprawnie przeszedł ze mnie prosto na stół. Usiadłem już wtedy w spokoju naprzeciwko Cherubinka i w zasadzie pierwszym ruchem, jaki wykonałem, to było głębokie westchnięcie i odgarnięcie włosów do tyłu rękoma, choć część z nich i tak szybko wróciła na swoje miejsce. Zmęczyło mnie to biegnie.

Cherubin? Wybacz :<< Ten czas leci zdecydowanie za szybko

5 lip 2021

Lacie CD Ozyrys

Interesujące zbiegi przypadków mogą przyjemnie namieszać w życiu, sprawić, że zostaniemy zmuszeni spojrzeć na świat z całkiem  innej perspektywy. Wrzucą do naszego nudnego życia nieoczekiwaną zmienną, która całkowicie odwróci wynik, a wszelkie dotychczasowe kalkulacje będą się nadawały tylko na śmietnik. W tym momencie tą nieprzewidzianą zmienną była ta młoda matka z jakże irytującym i zdecydowanie kompletnie niewychowanym dzieckiem, które wpadło jak do zwykłej obory i już na samym starcie narobiło bałaganu. Jednak gdyby nie ono i zamieszanie, które stworzyło, czerwonowłosy mężczyzna, który przyszedł do mnie z siodłem, zapewne nigdy by nie próbował złapać kuli, która nieuchronnie toczyła się w stronę krawędzi półki, co nie wywołałoby właśnie tak interesujących skutków.
Doskonale pamiętam każdą klątwę, jaką obłożyłam dany przedmiot, w tym tę kulę, którą złapał, piętnujący złodzieja ból łamiących kości miał raz na zawsze nauczyć, że nikt bezkarnie nie będzie mnie okradał. W tym przypadku było to jednak nieprzyjemne, zwłaszcza dla czerwonowłosego, zrządzenie losu, z którym absolutnie nie zamierzałam się wykłócać, szczególnie że sam z siebie dostarczył mi nową atrakcję. Jednak fakt, że jego dłonie nagle zapłonęły, zaciekawił mnie. Czym zostało to wywołane? Czy celowo, chciał ogniem wypalić ból, który go trawił? A może nie kontroluje tego, tylko jedyne co jest w stanie to bezradnie czekać, aż ogień się wypali? Łącząc ze sobą poszczególne elementy układanki, tworzył się klarowny obraz, dzięki któremu zdecydowanie bardziej przychylałam się do drugiego wariantu, właśnie on tłumaczyłby stan ekwipunku na moim stole jak i to, dlaczego akurat on zjawił się w moich skromnych progach.
Czy zamierzałam mu pomóc i złamać klątwę? Niespecjalnie. To nie była kwestia tego co ja zrobiłam, tylko tego, czego on miał nie robić. Miał nie dotykać niczego pod żadnym pozorem, ostrzegałam go, nawet jeśli ona by spadła i się roztrzaskała w mak. To byłby mój problem, a właściwie matki dziecka, którą obarczyłabym z resztą niemałymi kosztami. A ból w końcu sam minie, zajmie to tydzień, może dwa i z każdym dniem będzie niezmiennie taki sam. Końcem końców to ma być nauczka, a nie chwilowe moje widzimisię, chociaż mogłabym zrobić to bez najmniejszego problemu, ale w tym konkretnym przypadku akurat byłam niezwykle ciekawa czy uda mu się w jakiś sposób ugasić swoje dłonie, czy same zgasną, gdy minie ból. No i oczywiście jak ten czas wpłynie na jego życie w cyrku.
- Jak widzisz, jest tu sporo drewna, zmuszona jestem poprosić cię o zgaszenie tych płomieni - powiedziałam chłodno, mimo iż zjawisko jak i cała sytuacja zainteresowały mnie do tego stopnia, że postanowiłam dowiedzieć się nieco więcej o swoim gościu. Jednak mimo to nie zamierzałam zmieniać swojego dość przytulnego lokum - Jeśli nie, to byłabym zobowiązana, gdybyś natychmiast wyszedł. Nie chcę, żebyś zrobił to samo z tym miejscem co z siodłem, które tu przyniosłeś?

Ozyrys? A co z tego będę mieć?

2 lip 2021

Ozyrys CD Lacie

Słuchał jej z opuszczonym wzrokiem, bojąc się spojrzeć w jej twarz, a niepotrzebnie. Nie znała go, nie wiedziała, co zrobiła, on także nie miał zamiaru się do niczego przyznać, a jednak miał wrażenie, że jeśli na nią spojrzy, zrobi się cały czerwony i zacznie ją przepraszać - za wszystko. Za zniszczenie siodła i za zmarnowanie czasu. Za usunięcie jednej z większych atrakcji w pokazach i za możliwość okaleczenia kogoś. Całkowicie niepotrzebnie, bo to nie była do końca jego wina. Wiedzieli, że ma problem z okiełznaniem ognia, że należał do grupy uczących się i nie miał prawa jeszcze występować, a jednak namówili go do wykonania jednej sztuczki, która na szczęście skończyła się bez obrażeń osób trzecich - chociaż koń był blisko poparzenia się. Był na siebie zły, uważał, że to jego wina i nie chciał posłuchać myśli, która czaiła się z tyłu głowy: To ich wina. Niestety, według niego, tylko on był winny.
- Masz pojęcie ile czasu spędzam na ozdabianie tego? - mówiła dalej, a Ozyrys tylko słuchał. Czuł się jak za młodu, kiedy nauczycielka tłumaczyła mu coś ważnego i straciła do niego cierpliwość. 
Ktoś wszedł do pomieszczenia. Rudowłosy odwrócił niepewnie głowę i zobaczył matkę z małym dzieckiem, które trzymała za rękę.
- Dzień dobry - przywitała się kobieta i ignorując ich oboje, zaczęła oglądać przedmioty. Jubilerka także się przywitała, jednak nie ściągnęła wzroku z błyszczących kryształków. Wtedy też zakończyła się jej historia ciężkiej pracy, której nikt nie doceniał i faktu, że jeśli tak dalej pójdzie, cyrk pozbędzie się wszystkich 'dekoracji'. 
Dziecko wyrwało się z ręki matki i na własną odpowiedzialność zaczęło oglądać sklep. Puszczenie takiego małego urwisa wśród szklanych i delikatnych ozdób nie było najmądrzejszym pomysłem, to też Ozyrys nie spuszczał wzroku z chłopca. Ten z szeroko otwartymi oczami oglądał wszystko, co znalazł. Powstrzymywał się od dotykania w momencie, kiedy nie natrafił na jakiś wisiorek z kryształem, w kształcie pandy. Wtedy też magik zauważył, że na koszulce miał obrazek pandy jedzącej bambus.
Ozyrys tylko na moment odwrócił wzrok, aby zerknąć jak idą prace jubilerce, kiedy chłopiec podskoczył i pociągnął wisiorek. Zamiast jednak go zerwać, poruszył szafką, z której zaraz stoczyła się kula. Mężczyzna wyciągnął rękę wiedząc, że nie złapie. Miał dziurawe dłonie i nigdy niczego nie złapał, a jednak chciał spróbować i sprawić, że kula nie uderzy w jego głowę. Wszyscy spojrzeli w stronę spadającego przedmiotu, który zatrzymał się tuż przy główce malucha, za dziwną sprawą dłoni Ozyrysa. Faniks sam się zdziwił, że udało mu się coś złapać. Zaczął się przez to trząść, mimo tego odetchnął z ulgą i spojrzał na chłopca. Ten tylko otworzył szeroko buzie ze zdziwienia i zaraz został odciągnięty od niego przez matkę, która wyglądała na bardzo zawstydzoną. Mamrocząc szybkie 'przepraszam' wyszli ze sklepu. Ozyrys jeszcze chwilę patrzył na drzwi, za którymi zniknęli, po czym odłożył kulisty przedmiot na miejsce i wrócił do jubilerki. Gdy chciał zapytać, jak jej idzie, poczuł piekący ból w dłoniach. Spojrzał na nie. Nie widział żadnej rany, żadnego poparzenia, kompletnie nic, a mimo tego czuł, jakby ktoś je w tej chwili łamał. Nim spostrzegł, niekontrolowanie zapłonęły.

Lacie? Zrzucaj klątwę

1 lip 2021

Lacie CD Ozyrys

Wyjątkowo monotonne pukanie oderwało mnie od zawieszki, w której akurat umieszczałam dość spory, czerwony kamień. Podirytowana, że przerwano mi w tym jednym z najbardziej newralgicznych, a jednocześnie finalizującym momencie tworzenia, odłożyłam spokojnie narzędzia, a okulary powiększające przesunęłam wyżej na głowę i bez pośpiechu podeszłam do drzwi. Najpierw było widoczne końskie siodło, które notabene właśnie ja nie tak dawno zdobiłam, a które teraz wyglądało, jakby ktoś dopiero co wyciągnął go wprost z pożaru. Jedna strona była praktycznie nienaruszona, drugą natomiast prawie doszczętnie strawił ogień i tylko zwęglone resztki strzemienia smętnie zwisały obok. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na bordową czuprynę, która nieśmiało wychylała się zza siodła, a raczej z tego co z niego zostało. Bez słowa przepuściłam w drzwiach mężczyznę, zostawiając otwarte drzwi, co miało być niemym zaproszeniem, poszłam w kierunku jednego ze stołów i wzięłam z niego plik kartek z przyszłymi projektami, robiąc miejsce, by tam mógł położyć nieszczęsne resztki nieszczęsnego siodła. Na pierwszy rzut oka nawet zwykły laik mógł zauważyć, że kompletnie do niczego już się nie nadaje, więc powodem, dla którego znalazło się ono u mnie, z pewnością były kamienie, które na nim umieściłam, a które przetrwały właściwie bez szwanku.
- Od razu cię uprzedzę, pod żadnym pozorem niczego nie dotykaj - praktycznie w każdym wolnym miejscu porozkładane były rozpoczęte projekty, narzędzia lub materiały, które czekały na swoją kolej. Książki także piętrzyły się w wielu miejscach pracowni, jednak każda z nich była właśnie w tym miejscu, gdzie miała się znajdować. Tylko te najcenniejsze i najbardziej wartościowe przedmioty, w tym moja księga zaklęć jak i wykonane przeze mnie błyskotki, głównie z jaspisu ze względu na jego doskonałą zdolność do pochłaniania i gromadzenia nawet nadmiarowej magii, znajdowały się w drugiej części wozu, tam, gdzie nikt oprócz mnie nie ma wstępu.
- Nie wnikam czyja to zasługa, bo mnie to kompletnie nie interesuje, ale przekaż swojemu towarzystwu, że jeśli następnym razem weźmiecie do treningu ekwipunek przeznaczony do występów, będziecie musieli nauczyć się zachwycać publikę na oklep - nie spojrzałam na mężczyznę ani nie oderwałam się od odzyskiwania błyskotek nawet na moment, musiałam być niezwykle ostrożna i precyzyjna, ogień jak i wysoka temperatura może i nie mogły zniszczyć kamieni, ale mimo wszystko mogły naruszyć strukturę metalu, a nie zamierzałam zaplatać misternego układu oczek jeszcze raz, zwłaszcza dla kogoś, kto nie docenia mojej pracy
- I będziecie musieli tymczasowo zawiesić pokazy z ósemką koni - była to chyba największa atrakcja w cyrku, idealne połączenie grupy najlepszych akrobatów oraz dostojnych zwierząt osiodłanych w tysiące błyszczących kamyczków. Przedstawienie zdecydowanie warte swojej ceny - To siodło było elementem sporego kompletu, zapasowego nie ma, bo od zeszłego tygodnia jest w równie opłakanym stanie co to tutaj. Byłabym wdzięczna gdybyście chociaż trochę szanowali mój poświęcony czas i pracę.  

Ozyrys? Przyznasz się do winy?