- Nie mogę w to uwierzyć - rzucił szybko, chrapliwym głosem. - A ja jej zaufałem - miał wrażenie, że się rozpłacze. Czuł łzy piekące w oczach, mogłoby to być także spowodowane przez lekkie niedotlenienie. Przynajmniej tak się tłumaczył tym, że zamiast planować ucieczkę albo i już ją realizować, walczy ze łzami jak jakiś ciota.
- I to był błąd, także z mojej strony. Ale powiedziała przecież, że weźmie dużo ludzi i nas uzbroi i wystawi tylko jako przynętę - oznajmiła. Wszechobecny chłód tylko się zasilił. Co? Skończył słyszeć na tym, jak odpowiedziała, że się zgadza, ale musi omówić wszystko dokładnie ze swoimi ludźmi i po 10 minutach oddzwoni. Poczuł wyrzuty sumienia. Ile już tutaj leży? Każda sekunda jest bezcenna. Czy poświęcona na ucieczkę, czy na podsłyszenie rozmowy agentów ze sobą oraz z tym, kto wyświetlał się na ogromnym telewizorze. Miotał w umyśle najgorszymi przekleństwami, lecz gdy usły
usłyszał łagodny głos Rue, uspokoił się. Myśl, że jest przy nim, już sama w sobie była kojąca.
- Już ci lepiej? - nie pamiętał, by kiedykolwiek słyszał taki ton i taką barwę głosu. Nie tylko u niej, w ogóle. Czuł się tak, jak gdyby to jego mama siedziała obok i trzymała go za dłoń zapewniając, że z tego wyjdzie, jak zwykle. "Dzięki, mamo" - pomyślał. A może powiedział? Nie czuł ruchu warg. Niewiele czuł. Poruszył powiekami, otworzył oczy. Z początku widział oślepiające światło. Potem długi brązowy warkocz, potargany, lecz wciąż ładny.
- Zemdlałeś - wytłumaczyła spokojnie, miał wrażenie, jakby słyszał głos anioła, dobiegał z oddali, choć zdawał się bliższy. Pokiwał głową.
- Czuję - wymamrotał. Jeśli wcześniej wspominał o swojej matce, doskonale to ukrywała. Spróbował wstać. Głowa niemiłosiernie go bolała, jakby jeszcze przed chwilą dostał w nią z cegły. Ku jego uldze, Rue go.nie powstrzymała. Usiadł chwiejnie na brzegu łóżka. Coś mokrego spadło na jego kolano. Spojrzał w tamtą stronę. Ujrzawszy zmoczony papier toaletowy, uśmiechnął się lekko.
- Tamtego ręcznika wolałam nie dotykać - zaśmiała się cicho.
- Dzięki - powiedział słabo. Zmarszczył brwi. - Co w końcu postanowili? Wiesz? - spytał. Bezsilność i furia zaczęły rodzić się w nimna nowo.
- Poszłam tam jeszcze na parę minut i podsłuchałam coś - normalnie opieprzyłby ją zdrowo za to, że poszła tam sama i tym samym naraziła się na... cokowiek, ale siedział dalej, wlepiając nadak nieco zamglony wzrok w jej oczy. - Chcą nas wystawić na przynętę. Taki pokaz - mówiła szeptem, kamery i pluskwy - zajmą się resztą. Niedługo pewnie przyjdą. Z tego, co zrozumiałam, wróg myśli, że transakcja odbędzie się bez przeszkód. Mają zamiar zaatakować odsłoniętego i skłonić tym samym innych do wyjścia z kryjówek. O ile w ogóle będą... - i o ile nie kłamią i o ile wróg wyjdzie z ukrycia. Sądząc po tym wszysrkim, co się zdarzyło, nie kiwnęliby nawet palcem. Chyba, że chodzi o strzelanie.
- O - jej mina mówiła wyraźnie, że to niw takiej odpowiedzi się spodziewała. Ale myśl, że prawdopodobnie oboj umrą, przybiła go. Naciągnął kołdrę na plecy, chcąc zachować resztki ciepła. - Robimy z tym coś? - spytał. Normalnie sam spróbowałby coś wymyślić, ale nie miał na to sił. Chciał iść spać.
< Rue? Weny brakk :/... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz