- Shavile. - uśmiechnęłam się równie pięknie. - I radzę Ci byś w podskokach pobiegł do miasta i kupił sobie pastę, bo u mnie na sąsiedzkie przysługi liczyć nie możesz. - szepnęłam i podeszłam do towarzysza, wsuwając palce między jego puszyste kosmyki włosów. - No chyba, że za kolejny deser. Więc korzystaj z szansy póki jest jeszcze jasno, bo jutro to nie wiem czym będziesz myć te zęby.
Poczułam nagle jak chłopak łapie mnie za nadgarstek i odciąga dłoń od swoich włosów.
- Wszystko, tylko nie deser. Już powiedziałem. - odparł mężczyzna, uśmiechając się nagle szeroko i wlepiając we mnie ciekawe spojrzenie. - Więc chodź ze mną kupić pastę. Sam się zgubię, a tak, to zgubimy się we dwójkę. Poza tym, będzie mi smutno. - burknął, wydymając dolną wargę do przodu i robiąc minę zbitego psa.
Popatrzyłam się na niego z grymasem wymalowanym na twarzy. Opłaca mi się w ogóle iść do tego miasta? Przecież wszystko mam. Pastę, szampon, mydło…
- Ej! - krzyknęłam, widząc jak ten grzebie w mojej szafce nocnej. Szybko ją zamknęłam, spoglądając na chłopaka zła. - Nie Twoje to co ruszasz?
- Szukam jedzenia. Jestem głodny, boś mi śniadanie zjadła. Daj mi coś.
- Ale ja nic nie mam.
- No to świetnie. Postanowione! - mężczyzna podniósł się z łóżka, kierując w stronę wyjścia. - Ubierz się szybko. Idziemy na porządne zakupy. - odwrócił się jeszcze do mnie i puścił mi oczko, opuszczając następnie namiot.
Westchnęłam ciężko zrezygnowana, spoglądając jeszcze z nadzieją w stronę wyjścia. Tak, liczyłam na to, że zaraz wróci i powie, że to niskich lotów żart. Ale tak się nie stało, więc nie robiąc zbędnych awantur ani fochów ubrałam się w te same rzeczy, w których byłam na śniadaniu. Sięgnęłam po mały plecak, w którym zawsze był portfel z pieniędzmi i jakieś perfumy. Tak na zaś. Prześlizgnęłam się z jednego końca pokoju na drugi, zerkając jeszcze na legowisko z utęsknieniem. Po chwili opuściłam je, od razu wpadając na mężczyznę.
- No w końcu. Myślałem, że tam umarłaś. - towarzysz przewrócił oczami, a ja jedynie nadęłam policzki, uciekając od niego wzrokiem.
- Pewnie byś chciał, co? - zaśmiałam się, idąc przodem. - Ale nie zrobię Ci tej przyjemności. A jak już, to nie tak szybko~
Helsing dogonił mnie szybko i resztę drogi do miasta przeszliśmy ramię w ramię. Albo w sumie prawie, bo grzechem by było, gdybym nie przeszła się po starym, rozwalającym już murze. Oczywiście nie obyło się bez jego komentarzy, a moich dogryzek na ten temat. Może i mam 20 lat, ale żadnych zabaw czy atrakcji nie jestem w stanie sobie odmówić.
- Oh wow.. - szepnęłam do siebie, kiedy dotarliśmy do bramy miasta.
Bedord zdecydowanie jest pięknym miasteczkiem. Żywym, głośnym i hucznym. Znajdują się tu liczne sklepy, stragany, kawiarnie. Dodatkowo Bedord ma bezpośrednie połączenie z wodą, która spływa po ścianie doliny niczym wodospad. W samym sercu tej osady znajduje się ogromny plac, na którym odbywają się przedstawienia czy inne festyny.
Widząc ogrom ludzi przed sobą zrobiło mi się słabo. Schowałam się odrobinę za mężczyzną, nie mając ochoty schodzić w dół i zagłębiać się w ten tłum. Nie przepadałam za ludźmi. Nigdy nie mogłam znaleźć z nimi wspólnego języka.
- No to w drogę! Chyba nam się trochę zejdzie nim znajdziemy ten właściwy sklep. - chłopak się zaśmiał i ruszył pierwszy, a ja zaraz za nim. Nie widziało mi się zostawać w tyle. Zsunęłam jeszcze plecak z ramion, chowając go w swoich ramionach, jakby ktoś zaraz miał mi go zabrać.
Proszę, wracajmy jak najszybciej.
Pomyślałam jeszcze, idąc ze spuszczoną głową i wlepiając smutne spojrzenie w buty.
< Helsing? Wybacz, nie miałam internetu, ale już jestem Twoja B) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz