Dom luster okazał się całkiem sporym labiryntem wypełnionym ścianami z krzywych zwierciadeł, sprawiającymi, iż goście czuli się jeszcze bardziej zagubieni. Ich karykaturalne wersje łypały ze wszech stron, sprawiając osobliwe i nieco zabawne wrażenie. Ruszyli przed siebie, ostrożnie badając odnogi głównego korytarza, jednocześnie pilnując, aby nie rozdzielić się na dłużej. Co jakiś czas zdarzało im się natknąć na innych ludzi, z którymi wymieniali informacje odnośnie do drogi w labiryncie. Dopiero po półgodzinie błąkania się i rozmawiania udało im się wpaść na dobry trop do wyjścia. W końcu stanęli na zewnątrz, uwolnieni od niewątpliwie dobrej atrakcji.
- Tego się nie spodziewałem – przyznał się długowłosy. Młodszy chłopak posłał mu szeroki uśmiech.
- Ja też nie – zgodził się krawiec. Chwilę potem losowali kolejną atrakcję.
- Diabelski Młyn – oznajmił Montgomery, uśmiechając się lekko. Lubił tego typu atrakcje, widok z góry najczęściej bardzo mu się podobał. Na takiej wysokości ludzkie problemy i zmartwienia zdawały się mało istotne, zostawały gdzieś na dole, odpuszczając sobie na chwilę, co jak najbardziej mu odpowiadało. Kolejka do atrakcji nie była zbyt długa, większość osób wolała wyszaleć się na zatrważająco szybkich rollercoasterach, sprawiających, że żołądek podchodził do gardła. Sam Midas nie bardzo widział w tym przyjemność, nie miał lęku wysokość, jednak miotanie nim w każdą możliwą stronę nie należało do szczytu marzeń.
Skasowali bilety i wsiedli do niewielkiej, przeszklonej kapsuły, w której było nieco miejsca do stania i wąska ławeczka. Urządzenie ruszyło do góry leniwie, powolnie wtaczając się do góry. Kołysało się i drżało przy tym delikatnie, ale nie było to nic anormalnego. Stanął przy czystej szybce i wyjrzał na zewnątrz. Ludzie maleli w jego oczach systematycznie, barwne stragany zmieniały się już w kolorową, świecącą plamę.
- Chyba widzę stąd światła cyrku – stwierdził Montgomery, przyglądając się jasnym planką za oddalonym lasem. Obejrzał się na młodego krawca, który z pobladłą twarzą kurczowo trzymał się wąskiej rurki oddzielających kabinę od szyby. Monty przyjrzał się mu zmieszany, czując, jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi wzdłuż jego kręgosłupa.
- Wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie. Edward spróbował wykrzesać z siebie wyblakły uśmiech, jednak na jego miejscu pojawił się jedynie spłoszony grymas.
- Jest okej, tylko – wykonał niesprecyzowany ruch w kierunku szyby – nie sądziłem, że będzie aż tak wysoko – dodał z cichym westchnieniem. Mężczyzna przeczesał nerwowo swoje długie włosy.
- Czemu nie powiedziałeś wcześniej, że masz lęk wysokości? – mruknął i wyciągnął ręce w jego kierunku. Ed bez wahania skorzystał z okazji, wtulając się w Midasa. Pobladłą twarz ukrył w koszuli starszego, przywierając do niego nieomal kurczowo. Dopiero teraz Monty mógł wyczuć jak mocno i szybko bije serce krawca. W uspokajającym geście pogłaskał jego plecy.
- Jeśli chcesz, to zaraz możemy wysiąść. Jak tylko kapsuła zjedzie na dół – pocieszył go. Cóż, nie miał zamiaru trzymać go na wysokości, skoro ewidentnie się bał. Edward odsunął się minimalnie, żeby móc spojrzeć na mężczyznę niepewnie.
- Myślałem, że lubisz takie kolejki – powiedział, na co Midas prychnął cicho.
- Jeśli masz się tu męczyć, wolę zejść – stwierdził zdecydowanie.
Nagle kapsuła zachwiała się lekko i stanęła w praktycznie najwyższym punkcie koła. Monty zauważył, jak oczy Eda rozszerzają się mimowolnie ze strachu.
- Spokojnie, to tylko ktoś wysiada albo wsiada na dole – uspokoił go. Podniósł rękę i ostrożnie dotknął policzka niższego chłopaka. Pogładził delikatnie aksamitną skórę. – Zaraz znowu ruszymy – zapewnił. Nie wydawało mu się, że kolejka mogłaby mieć w tym momencie awarię. Wesołe Miasteczko rozstawiło się stosunkowo niedawno, a przed dopuszczeniem do użytkowania atrakcje na pewno były niejednokrotnie sprawdzane.
Czułym gestem odgarnął z buzi krawca niesforne kosmyki. Chłopak wydawał się już mniej przestraszony, jednak Midas z całą pewnością nadal widział w jego oczach niepewność. Nie dziwił się mu zresztą, sam na miejscu Eda z całą pewnością nie czułby się komfortowo. Ba, najprawdopodobniej kategorycznie odmówiłby wejścia na atrakcję.
W głowie rozpaczliwie szukał jakichś słów pociechy, błyskotliwej uwagi, która odwróciłaby uwagę chłopaka od wysokości. Nie umiał znaleźć jednak nic, co skutecznie zajęłoby jego myśl. W końcu, po denerwującej chwili zawahania, pochylił się nieco i ostrożnie pocałował czoło Edwarda. Poczuł, jak krawiec momentalnie nieruchomieje zaskoczony.
Monty przymknął oczy, ciesząc się bliskością Le Bleueta i jego niemal upajającym zapachem. Z początku naprawdę chciał to zakończyć, przestać nim zupełnie się zatraci. Nie powinien się jednak tak paskudnie okłamywać, zbytnio pragnął bliskości osoby tak zaskakująco bliskiej jego sercu. Zszedł drobnymi, pieszczotliwymi pocałunkami niżej, obdarzając uwagą najpierw nosek, a następnie policzki. Jak przez mgłę zarejestrował ciche westchnięcie chłopaka i jego przymknięte oczy. Kompletnie umknął mu też fakt, iż kapsuła zdążyła nieśpiesznie ruszyć do przodu, zjeżdżając po wielkim kole na dół. Wargami musnął kącik ust krawca, a zaraz potem wyznaczył pocałunkami linię jego szczęki. Miał też cichą nadzieję, iż młodszy nie wyczuwa mimowolnego drżenia jego dłoni.
W końcu odsunął się minimalnie od zaskoczonego Edwarda i zerknął przez szybę, chociaż widok za nią był teraz ostatnią rzeczą, jaką chciał na dłuższą metę oglądać.
- Jesteśmy już praktycznie na dole – stwierdził cicho, ponownie wbijając spojrzenie w swojego towarzysza.
< Le Bleuet? :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz