28 maj 2018

Nice CD Lennie

Cieszyłam się, iż chłopak chociaż odrobinę wyspał się i nie był już tak bardzo śpiący jak wcześniej. Jedzenie smakowało mu co było kolejnym powodem do uciechy. Zastanawiałam się nad pewna rzeczą. Chciałam się zapytać chłopaka o coś. Jednak problem tkwił w tym, że kompletnie zapomniałam pytania! Jaka ze mnie zapominialska - pomyślałam w duchu.
Lennie chciał oddać mi pieniądze, ale zaprzeczałam, wypierdalam się ich jak tylko mogłam i udało mi się. Tak, udało mi się go nakłonić, że nie ma oddawać mi pieniędzy.
- Opowiedz o swoim ciekawym wspomnieniu - usłyszałam z ust chłopaka ciche wypowiedziane słowa.
- Wiem chyba już o jakim wspomnieniu mogę ci opowiedzieć! - po chwili ciszy, wyskoczyłam energicznie że swoimi słowami.
- No to słucham - uśmiechnął się delikatnie chłopak. Nie potrafiłam się oprzeć jego uśmiechowi. Wyglądał z nim tak uroczo.
- Ale po mnie nadejdzie czas na ciebie, co nie? - chciałam się upewnić, aby nie zabierać jako jedyna głosu.
- Tak - odparł krótko, a ja siadając w siadzie tureckim spojrzałam się na niego.
- Poznałeś już Mirai, więc moje najciekawsze wspomnienie będzie właśnie o niej - zaśmiałam się wracając tym samym do tamtego dnia. - Zacznijmy może od tego w jaki sposób to znalazłam moją kotkę. A więc, będąc małym dzieckiem zawsze wymykałam się z domu przed swoim rodzeństwem. Nie wiem czy to zauważyli, ale mniejsza o to. Kochałam i wciąż kocham odkrywać nowe miejsca. Tamtego dnia wyruszyłam w stronę rzeki do której zabronione było mi się zbliżać - odrobinkę się zakłopotałam, ale nie miałam się czego obawiać. Wreszcie już taka byłam i zmienić się nie mogłam. - Przez kilka dłuższych minut biegnąc wzdłuż rzeki usłyszałam ciche miauczenie kota. Na samym początku myślałam, że to mały kotek, który został porzucony. Pobiegłam więc za odgłosem małego kotka, aż do momentu w którym nie napotkałam się na skrzynkę, która dryfowała po wodzie. Po środku rzeki, był stary pień przez co skrzynka zaczepiła się i nie popłynęła dalej. Wskoczyłam do rzeki, aby uratować kociaka. Wzięłam tego małego kotka wraz ze skrzynią do domu. Tam każdy się przestraszył i zaczął wypytywać się co mi się stało. Gdy im powiedziałam, że ratowałam małego kotka i jest w skrzyni nie chcieli mi uwierzyć. Mój brat spojrzał od razu do skrzyni, biorąc ja w swoje ręce. Od razu ją wypuścił, gdy zobaczył co w niej było. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać. Nie dałam na siebie walczyłam o toż aby Mirai mogła zostać ze mną. Moi rodzicie oraz rodzeństwo byli przeciwko. Dlatego też wzięłam Mirai i się "wyprowadziłam" z nią z domu - na samą myśl o mojej wyprowadzce śmiać mi się chciało. - Wiesz moja wyprowadzka była poważna, gdyż wyprowadziłam się aż pod pobliski most. Co prawda przez te kilka dni przez które namawiałam ich, abym mogła ją zostawić budowlaną więź z kotka. Co jak co, ale uparta była. Nie chciała mi zaufać. Podczas naszej "wyprowadzki" zaufała mi, gdy to jacyś bezdomni ludzie chcieli mi ją odebrać, aby sprzedać. Ucieknie mi z nią na rękach nic nie pomogło, bo jak na tygrysa była odrobinkę, ale tylko odrobinkę ciężka. Skończyło się to wreszcie tym, że upadłam na ziemię i pokaleczyłam sobie dłonie oraz kolana w dodatku porwałam swoje ubrania. Mirai stanęła w mojej obronie, a ja cała zapłakana po raz pierwszy i ostatni wolałam o pomoc swojego opiekuna... Po dziś dzień nie wiem jak to się stało, ale on przyszedł mi z pomocą. Wróciłam do domu wraz z nim. Po kilku dniach później rodzice zgodzili się na to, abym mogła zatrzymać Mirai. Każdy dzień po dzisiejszy dzień spędzamy ze sobą. Będąc jeszcze mała zawsze ucinałam sobie z nią drzemki w jakimś spokojnym miejscu - zaśmiałam się na samą myśl o tamtych dniach. - To chyba moje jedyne miłe wspomnienie. Resztę wspomnień najlepiej chciałabym wymazać, a stracony czas odnowić - powiedziałam ciszej. - To teraz czas na ciebie - nie mogłam się doczekać jego historii.

<Lennie?> ^ω^

27 maj 2018

Mefoda CD Akuma

Poluźniłem lonżę, oddalając się od klaczy na odpowiednią odległość. Następnie zacmokałem, długim batem nieznacznie poruszając przy niej. Ruszyła do przodu, powolnym i leniwym krokiem. Okay, dam jej tak dwa kółka, potem niech się kobyłą trochę wysili, bo się spasie.
- Nie wolałbyś na niej jeździć? - spytał Akuma, a ja spojrzałem na niego ukradkiem. Wyglądał uroczo, gdy podczas zadawania pytania przestał głaskać psa, który wepchnął mu nos w policzek. Uroczo? Serio, Antek? Serio??? Odwróciłem wzrok, by ukryć lekkie zakłopotanie. Jak na złość byłem teraz przodem do niego. Dalej, Wołga, pośpiesz się...
- Na razie ją lonżuję. Po pierwsze, nie chce mi się, po drugie ostatnio ciągle coś jej odwala podczas jazdy i chcę poćwiczyć, a po trzecie, lonżowanie też jest potrzebne od czasu do czasu koniowi - wytłumaczyłem, a on pokiwał głową. Po chwili jednak postanowiłem zadać pewne pytanie. Czerwonowłosy wydawał się niezwykle zżyty z jego psem. Jakby łączyła ich jakaś niewidzialna, wyjątkowa więź. Nie wiem, czy to dlatego że znają się od dawna, czy razem dużo przeszli, być może po prostu rozwinęła się i nich taka więź. Ale być może mógłby mi pomóc. Tak bardzo nienawidzę prosić o coś kogokolwiek... Prawie nigdy tego nie robiłem. Ale tłumaczyłem się teraz tym, że tak naprawdę proszę o radę, a nie pomoc. Tak, dokładnie tak.
- Wiesz, wydajesz się niezwykle zżyty z...- ponownie zapomniałem imienia jego psa. Niewypowiedzialne. -...z twoim psem. Jak ty to zrobiłeś? Wiesz, chodzi mi o to, że mam Wołgę od niedawna. Góra tydzień. Chciałbym się do niej zbliżyć, ale ona ciągle mnie nie słucha, nie wykonuje poleceń, często też zachowuje się naprawdę chamsko, przykładowo gryzie mnie w ramię, nie daje się osiodłać, podczas jazdy stara się mnie zrzucić... - wytłumaczyłem mniej więcej sytuację, mając nadzieję, że Akuma mógłby mi jakoś doradzić. Co prawda to ja tutaj znam się na koniach, ale to on zdaje się znać na zwierzętach i ich uczuciach. Zamyślił się na chwilę, odwróciłem się, by na niego spojrzeć - mrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Spojrzał na mnie niepewnie.
- Wiesz, moja znajomość ze Shiro nie jest typowa. Zaczynałem z nim bardzo ostrożnie, musiałem na nowo nauczyć go zaufania. Spędzałem z nim mnóstwo czasu. Załóżmy, że Shrio to koń. Nie wsiadałbym na niego od razu. Najpierw posiedziałbym z nim na jednym pastwisku, chodził na spacery, starał się zdobyć zaufanie. Robiłbym tak, by chodził za mną bez tego całego kantara, by w końcu na mój widok sam do mnie podchodził, bo wiedziałby, że wypłyną z tego korzyści - czy to jedzenie, czy to głaskanie, czy też po prostu ciekawe towarzystwo. Więź polega na zaufaniu i przyjaźni, jeśli tego nie zbudujesz, nie masz co liczyć na to, że koń będzie cię słuchać. Możesz też przejażdżki zaczynać stopniowo. Najpierw sam stęp i kłus, na następnej dołączasz galop, na jeszcze następnej jakieś przeszkody, potem mógłbyś pojechać w teren...- słuchałem jego słów uważnie. Miał chyba rację... Nie zyskam niczego, jeśli nie dam czegoś od siebie. Że też o tym nie pomyślałem. Jednak nie potrafiłem mu przyznać racji. Zamiast tego zaśmiałem się głośno.
- Wow, nie wiedziałem, że znasz takie słowa jak stęp, kłus, galop, czy przeszkody lub teren - kpiłem sobie z niego. Wiem, jestem okropny. Ale nie potrafię dziękować. Pokazał mi środkowy palec, parsknąłem śmiechem. Nakazałem Wołdze przejść do kłusa, ta zrobiła to, ale z ociąganiem. Jakby miała zaraz podejść, kopnąć mnie, po czym odbiec i dalej żreć sobie trawę. Je*ana krowa.
< Akuma? Aha, to teraz wolisz konika od mefody? A będziesz czegoś chciała ;-; >

Smiley CD Ace

Chłopak mnie mile zaskoczył. Już myślałam, że jest bardziej samotnikiem i nie jest za bardzo zadowolony, aby być wraz ze mną. On jakby nigdy nic zaczął bardzo energicznie na wszystko reagować. Chyba Bisca i Yuki mi pomogli, aby go obudzić i doprowadzić go do takiego stanu z dużą ilością energii. W pewien sposób mnie to ucieszyło. Co prawda pytanie o tym czy nie oddałabym jednego ze zwierzaczków zbiła mnie z tropu, ale nie miałam o co się gniewać.
- Przykro mi, ale nie są one do oddania jednak o ile ci nie przeszkadza to mogą ciebie odwiedzać - uśmiechnęłam się, a w jego oczach zaczęły się jarzyć małe, wesołe iskierki.
- Naprawdę? - zapytał się zaskoczony, a ja nie potrafiłam się oprzeć i wybuchnęłam śmiechem.
- Tak. Jak coś to się nie gniewam, że się mnie o to zapytałeś. Dużo osób się pyta czy nie chciałabym jednego z nich oddać. Nie jestem w stanie tego zrobić. Za bardzo je kocham. Poza tym moje występy bez nich nie miałby już takiego uroku - skierowałam sobie na zwierzaki. Wzięłam Yuki'ego na kolana. On ułożył się we wygodny dla niego sposób i zamknął swoje urocze oczka.
- Dlaczego nie weźmiesz pod opiekę jakiegoś zwierzaka? - zapytałam się z ciekawości.
- Rodzice mi nie pozwalali - odpowiedział upijając kolejny łyk ciepłej herbaty.
- Mieszkasz teraz w naszym cyrku co nie? - zapytałam się bez zastanowienia. Po dłuższym przyglądaniu się chłopakowi, pasował mi do chłopaka opisywanego przez wszystkie osoby z cyrku, które rozmawiały o nowej osobie w naszej rodzinie.

<Ace?>

Akuma CD Mefoda

Spojrzałem na parujący kubek. Poczułem momentalnie mdłości, czując zapach tejże herbaty. Odstawiłem go na blat, jeszcze chwila a zwymiotuję. Chociaż zbytnio nie mam czym. Stłumiłem ziewnięcie, nadal opierałem się o blat. Nie wiem, dlaczego nie usiedliśmy. W sumie chyba nam obojgu nie przeszkadzał fakt, iż nie zajęliśmy żadnego miejsca przy stole spośród tylu dostępnych. No tak, postoimy sobie objadając się, na pewno będziemy fit. No bo przecież stoimy, a nie siedzimy - spalamy kalorie. Boże, zaczynam myśleć jak typowy anorektyk.
- Aż tak nie lubisz zielonej herbaty? - spytał z lekkim uśmiechem, pokiwałem głową.
- Ja nie wiem jak ty to możesz pić - prychnąłem, patrząc się na parującą zawartość naczynia. -  Gościu, ty mnie chyba tym otruć chciałeś... - dodałem po chwili czując, że mój żołądek niebezpiecznie się skręca. Od tego zapachu nawet zaczęła mnie boleć głowa. Ewentualnie od tego, że nie palę prawie tydzień, a wcześniej paliłem codziennie. Aż tak ze mną źle? Zaśmiałem się w duchu. Zabawne.
- Mam taki pomysł, pójdziesz teraz spać, odpoczywać czy coś, a wieczorem znowu się spotkamy i pójdziemy coś zjeść. Naprawdę zasypiasz na stojąco - zaśmiał się, również parsknąłem śmiechem, nie wiedziałem, że tak to wygląda. No ale nie będę ukrywać, naprawdę jestem zmęczony. Nie wiem jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłem.
- Dobra, może być. To ja chyba już pójdę... - oznajmiłem. Byle jak najdalej od tej obrzydliwej herbaty! Poszedłem wolno przed siebie, po czym przy drzwiach odwróciłem się i pomachałem do Mefody. Uśmiechnął się do mnie, pijąc kawę. Moją kawę. Z mojego kubka. Nikomu wcześniej nie dałem się z niego napić. Nikomu. Pasuje mu mój kubek.
Shiro szedł obok mnie. Muszę przyznać, wygląda groźnie nawet wtedy, gdy po prostu się przechadza. Jego smukłe ciało, całe pokryte bliznami, daje do myślenia. Bystre, jasne oczy ciągle błądzą po terenie. Mięśnie gotowe do rzucania się na swoją "ofiarę". Uszy postawione do góry, jakby ciągle czegoś nasłuchiwał - być może też tak było. Był dość wysoki, być może nie jest czystej krwi, że tak powiem. Wzrostem różni się o dobre 10-15 centymetrów od przeciętnego dobermana. Być może to też jakąś choroba lub po prostu taki wzrost - czy to w ogóle możliwe?
Nie myślący nad tym dłużej, poszedłem do swojego namiotu. Pierwsze co zrobiłem, to sen.  Dosłownie, rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Nie byłem pewien, ale obok chyba położył się Shiro. Taki mój anioł stróż.
Obudziłem się po jakimś czasie. Nie byłem w stanie stwierdzić jakim, a na telefon nadal nie było mnie stać. Poszedłem się umyć, zostawiając psa w namiocie. Nie żebym się przy nim krępowałz no ale błagam - chodzić z psem pod prysznic? To prawda, jesteśmy do siebie przywiązani, ale nie aż tak. Wszystkie czynności higieny osobistej zajęły mi najwyżej dwadzieścia minut. Odświeżony, w czystych ubraniach, postanowiłem się przejść. Słońce nadal było wysoko na niebie, gorąc chyba opanował cały świat. Nie licząc tych miejsc, gdzie nie dotarł. Czekaj, co?
Idąc z Shiro wśród namiotów, stwierdziłem, że sen i prysznic wiele mi dały. Czułem się świeżo i bardziej wypoczęty. Ból głowy jednak nie zniknął, po raz kolejny jednak pojawiła się chęć zapalenia. Wiem, że tylko przez to podupadam na zdrowiu, ale bądźmy szczerzy - i tak umrę młodo. Astma, całe życie przy sumie, podejrzenie raka płuc... To nie potrwa długo. I to na moje własne życzenie. Eh.
Przechodząc obok pastwiska zauważyłem, że na łące za nim jest Wołga oraz Mefoda. Uniosłem brwi. Chce mu się? Zacząłem iść w ich kierunku, miałem zamiar poinformować o moim przybyciu jakimś fajnym tekstem, ale oczywiście ten mały małpiszon mnie wyprzedził i podbiegł do ich dwójki. Mefoda od razu zareagował - zaczął rozglądać się na boki, aż w końcu odwrócił się. Widząc mnie uśmiechnął się szeroko.
- Długo to ty nie spałeś - oznajmił, uśmiechnąłem się jedynie. Promienie słoneczne raziły mnie w oczy, przez co musiałem je przymknąć. Podszedłem, obserwując poczynania chłopaka. Nadal nie wiedziałem ile na lat. Postanowiłem przeczekać ten temat.
- Co robisz? - spytałem, a on pokazał mi naprawdę długą linę. Ma zamiar powiesić tego konia, czy jak? Popatrzyłem na niego z niezrozumieniem, gdy przewrócił oczami, ja jedynie uśmiechnąłem się niewinnie i wręcz promiennie, po czym poruszyłem ramionami w geście "No to mnie naucz, profesorze".
- To jest lonża. Przypinam ją tutaj - pokazał gdzie, po czym właśnie ja podpiął - i lonżuję konia. Biega on sobie po prostu w kółku. - Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. W prawdzie widziałem parę razy jak lonżuje się konia, ale nie wiedziałem, że on ma zamiar to zrobić. - Chcesz to możesz zostać i popatrzeć, bo dopiero zaczynam i nie mogę jej dzisiaj odpóścić - zaproponował.
- Czemu nie - powiedziałem, po czym zastanowiłem się na moment. - To co ja mam robić? - spytałem, nie wiedząc zbytnio, gdzie powinienem się udać, by nie przeszkadzać.
- Możesz usiąść tam na trawie. Chyba że chcesz stać obok i kręcić się w kółko, bi jakbyś siedział to bym cię podeptał. Chociaż...nie ważne z kusząca propozycja - pokazałem mu środkowy palec, udając się we wcześniej wskazanym kierunku. Shiro przyszedł po chwili do mnie z przestając wąchać nowego przyjaciela. A raczej przyjaciółkę.
 <Mefoda? Wracamy do konika <333 >

Ace CD Smiley

- Niee, nie mam uczulenia - urwałem zerkając na futrzaki.
Zamrugałem, a na moje oblicze mimowolnie wkradł się uśmiech.
- One są takie urooocze!
Zanim się obejrzałem już klęczałem przy zwierzakach. Ostrożnie podrapałem pieska za uchem. Był taaaki puszysty... Pomachał ogonem. Moją uwagę jednak przykuł lis. Powoli wyciągnąłem do niego rękę. Jednak śnieżno-biały lis zdawał się nie ufny więc ją cofnąłem.
- To są dwie one prawda? - Spojrzałem na dziewczynę podekscytowany.
- Uh... Yuki to lis, ale Bisca to sunia.
Gdy się bardziej przyjrzałem dziewczynie wydawała się zbita z tropu moją nagłą reakcją. Ostrożnie podniosłem suczkę i posadziłem ją sobie na kolanach.
- A jaka to rasa? - Ponownie zerknąłem na dziewczynę.
- Ona jest psem pasterskim.
- Ooh no kto jest najśliczniejszym piesiem na świecie no kto? - Cały czas głaskałem psinke.
Nie mogłem inaczej. Miałem słabość do małych i uroczych zwierząt. Takich jak kotki, pieski nawet lisy czy inne zwierzęta. Własnego nigdy nie posiadałem, ponieważ moi rodzice zawsze byli na nie.. Jednak przecież teraz nie mieli mi nic do powiedzenia... Spojrzałem pieskowi w oczy. Sunia przechyliła głowkę mrugając przy tym.
- Nie mam pojęcia gdzie ty znalazłaś takie słodziaki... - Zaśmiałem się i ściągając psa z kolan i wstając. - Aż ci ich zazdroszczę.
Pokręciłem głową i akurat zauważyłem tacę z ciastkami, herbatą i kakaem.
- No popatrz nawet nie zakodowałem, że już je przyniosłaś... Dzięki - wziąłem sobie filiżankę z herbatą i przysiadłem na podłokietniku fotela.
Spojrzałem na parująca ciecz. Westchnąłem zamykając oczy i upijając łyka. Moim zdaniem herbata była dobra, chociaż może bym ją odrobinę dosłodził...
- I jak? - głos Smiley wyrwał mnie z zadumy.
- Hm... Co jak... A herbata! Dobra bardzo dobra. Serio. Eeej swoją drogą nie wiem czy wypada mi się zapytać, ale czy mógłbym wziąć jednego z twoich zwierzaków?
Spojrzała na mnie zszokowana.
Spuściłem wzrok na herbatę. Nie byłem tak zdesperowany... Jakoś mi się tak wymsknęło. Jednak teraz żałowałem, że w ogóle otworzyłem usta.

<Smiley?> Sorki ,że późno i ja wiem to nie jest arcydzieło ,niestety miałam zabiegany tydzień

26 maj 2018

Mefoda CD Akuma

Martwiłem się o niego, nie da się ukryć. Nie wiem jakim cudem, ale tak było. Być może i znamy się krótko, ale mam serce, a do tego polubiłem tego czerwonowłosego cymbała. W każdym razie, mam zamiar dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Odkryć prawdę - co kryje się za jego postacią, dlaczego jest taki a nie inny, co ukrywa. Być może potrzebuje pomocy, ale nie ma od kogo jej otrzymać, gdyż po prostu nie ma kogo o nią poprosić.
Nie znalazłem jeszcze żadnego kompana w cyrku. Być może mógłbym spędzać czas z nim, wydaje się naprawdę spoko i w dodatku dowiedziałbym się o nim nieco więcej. W każdym razie, nic na siłę. Jakoś też nie jestem ogromnie dobroduszny i jeśli nie bezie chciał, to nie będę w to brnąć za wszelką cenę. Jak na razie jeszcze nie nakręciłem się na tyle, by tak postąpić.
- A więc, jeśli ty nie chcesz jeść, to może skołujemy coś dla twojej bestii? - spytałem z nadzieją, że nie odbierze tego jako zaczepki. On jednak spojrzał na psa, który wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z Auschwitz.
Akuma poszedł w stronę jakichś drzwi. Jeszcze tam nie wchodziłem. Poszedłem za nim, woda jeszcze się nie zagotowała. Postanowiłem zapytać o psa, który dreptał obok swojego właściciela.
- Mam takie pytanie - co się stało twojemu psu, że ma tyle blizn? Był bezpański, wziąłeś go ze schroniska, wdał się w bójkę, czy jak? - zadałem pytanie, które odbijało się w mojej głowie echem od początku naszej znajomości.
Akuma nawet się ni odwrócił, tylko machnął ręką na znak, że to temat do zbycia.
- Szkoda strzępić ryja - oznajmił, a ja parsknąłem śmiechem. Nie wiem, co było zabawnego w jego wypowiedzi, ale cóż...mam porąbane poczucie humoru. Znaleźliśmy się w jakimś pomieszczeniu pełnym przypraw, owoców, warzyw i innych tego typu rzeczy. Naszym oczom ukazała się półka z wędlinami, kiełbasami i wszystkim, co mogłoby zasmakować psu. Akuma wziął do ręki długą kiełbasę, Shi-cośtam podszedł i od razu zrozumiał, że jest przeznaczona dla niego. Zdziwiło mnie to, z jaką łatwością porozumiewa się on ze swoim zwierzęciem. Jakby między nimi istniała jakaś wyjątkowa więź. Dałbym wiele, żeby było tak ze mną i z Wołgą, ale posiadam ją od niedawna i w dodatku jest ona wręcz dzika. Wstyd przyznać, ale spadłem z niej podczas każdej jazdy. Czasem nawet nie tylko raz. Co prawda słucha poleceń, chodzi poprawnie, ale w pewnym momencie jej odbija, nie wykonuje poleceń, dwa razy próbowała mnie zrzucić. Próbowałem zrozumieć o co chodziło, nawet dzwoniłem do stadniny, w której spędziła sześć lat swojego życia, jednak nie dowiedziałem się niczego przydatnego.
Chłopak zabrał jeszcze jedną taką samą kiełbasę, pewnie na zapas, po czym wyszliśmy z pomieszczenia. Po drodze złapałem jeszcze gruszkę.
- Jabłka lepsze - oznajmił, wymijając mnie. I kosz pełen jabłek. Ten człowiek naprawdę robi się coraz dziwniejszy. - Zwłaszcza zielone - dodał po chwili, gdy przechodził już przez drzwi. Rozejrzałem się na boki. Nigdzie nie widziałem zielonych jabłek. Albo je tylko jedno, albo też naprawdę nie ma apetytu.
- Ja tam jem wszystko pod ręką - wzruszyłem ramionami, wgryzając się w twardy owoc. Soczysty, chłodny, słodki - perfekcyjny smak. Podszedłem do czajnika, który właśnie się wyłączył, po czym zalałem oba kubki do nieco ponad połowy wrzątkiem. Wymieszałem łyżką ( łyżeczka by się utopiła ) zawartość dzbana i dolałem mleka. Piję kawę tylko z mlekiem.
- Z mlekiem najlepsza - powiedział Akuma, obserwując moje ruchy oparty tyłem o blat stołu. Wyglądał na wyczerpanego życiem. Chyba naprawdę sen dobrze mu zrobi.
- Zdecydowanie - przytaknąłem, po czym spróbowałem napoju. Uniosłem brwi. Boże, jakie to dobre! Nigdy nie piłem podobnej kawy. Spojrzałem znacząco na Akumę, który wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Znowu odpadł? Spojrzałem na jego psa. Wysoki, dobrze zbudowany, a tak okropnie oszpecony. Przypominał mi Azoga z Hobbita.
< Akuma? >

Akuma CD Mefoda

Westchnąłem tylko. Nie jestem głodny. W ogóle odkąd tak schudłem, nie jem prawie w ogóle. Gdy jem jabłko, nie potrafię dojeść nawet połowy, bo zbiera mi się na wymioty. To już może podchodzić pod jakąś chorobę, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Przeczesałem włosy zastanawiając się nad wyborem. Zgodzić się, czy nie? Pewnie skończy się na tym, że będę klęczał nad kiblem i wywoływał wymioty, bo będę się czuł tak źle po posiłku.
- Kawa wystarczy - powiedziałem zgodnie z prawdą. Pewnie i tak ją wyleję. Za duży kubek. Z przyzwyczajenia już go wziąłem, zapominając o tym, że już nie odżywiam się tak jak kiedyś. Ale kawy nie piłem od ponad połowy roku. PONAD POŁOWY ROKU. A kiedyś piłem ją codziennie. To naprawdę dołujące, jak bardzo wszystko się zmieniło. Jak bardzo zmieniłem się ja, przede wszystkim. Inaczej spoglądam na świat, inaczej się zachowuję, nawet inaczej wyglądam. Gdy zobaczył mnie Pik, nie poznał mnie. I nie chciał uwierzyć, że jestem tym, kim jestem. Dopiero teraz moja ksywka zaczyna mi pasować. Akuma, czyli demon. Kiedyś chciałem być fajny, i dlatego nadałem sobie taki pseudonim. Odkąd jednak zacząłem stawać się tym demonem, już nie było tak fajnie. To jeszcze bardziej mnie dołuje - powoli staję się tym, za kogo się uważam.
- EJ- odezwał się, machając mi dłonią przed nosem. Odruchowo odchyliłem głowę, przestraszony tym gestem. Zamrugałem wielokrotnie powiekami. Co??? - Mówiłem coś do ciebie. Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - spytał oburzony Mefoda. Spuściłem wzrok.
- Wybacz, zamyśliłem się. Co mówiłeś? - przybrałem pogodny wyraz twarzy. Zmierzył mnie wzrokiem. Jego spojrzenie wręcz wypalało we mnie dziurę. Niczym jakiś laser.
- Mówiłem, żebyś coś zjadł bo jakiś blady jesteś. W każdym razie, wszystko okay? - spytał, a ja się zdziwiłem. A dlaczego miałoby nie być okay? Dobra, może i nie jest, ale no przecież on nic nie wie, nic mu nie powiedziałem... Aż tak źle wyglądam? Albo zachowuję się zbyt podejrzanie? Sam nie wiem.
- No tak, po prostu chyba jestem zmęczony. Ostatnio kiepsko sypiam - oznajmiłem.
- To po jakiego ci ta kawa? Gówno ci to da, idź się wyśpij - powiedział, wzruszając obojętnie ramionami. Westchnąłem, gdyby to było takie proste... Nagle naprawdę poczułem się zmęczony. Czy to tak będzie działać? Wyobrażam coś sobie, a to się dzieje po jakimś czasie? Zabawne, doprawdy.
- Zjedz coś, serio mówię. I wypij coś, ale normalnego. Kawa odwadnia, wypij wodę - poczujesz się lepiej, serio. Będziesz lepiej funkcjonował. Albo się zamieńmy - ja wypiję kawę, ty moją herbatę. Wiesz, zielona herbata nawadnia lepiej niż woda - wyjawił, a ja tylko pokiwałem głową. Poczułem skurcz w żołądku. Nienawidzę zielonej herbaty. Ale po kawie bym wymiotował. Dlaczego muszę odkładać coś przyjemnego na rzecz tego, co mi nie pasuje? To naprawdę niedorzeczne i denerwujące. Współczuję ludziom, którzy przeżywają podobne chwile. Szczere kondolencje.
- Nie zjem nic, nie jestem głodny - powiedziałem twardo. Nie mam zamiaru jeść tylko dlatego, że komuś się tak uwidziało. Usłyszałem głębokie westchnięcie. Naprawdę? Jeszcze będzie się fochać o to, że nie robię tego, co mi każe? Świetnie, po prostu zajebiście. Gościu, lubię cię, ale jeśli będziesz się tak dalej zachowywać, to się wypchaj. Poczułem narastającą irytację, tak naprawdę bez większego powodu. Ostatnio łatwo mnie wyprowadzić z równowagi.
- Dlaczego nie chcesz jeść? - spytał.
- A po co ci to wiedzieć? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, nie siląc się na coś innego niż szorstką odpowiedź. Popatrzył na mnie również zdenerwowany. Nie lubię rozmawiać o swoich problemach. No, może nie tyle nie lubię, co nie potrafię o nich mówić.
Ponownie westchnął.
 - Dobra, sorry. To nie moja sprawa. Po prostu wyglądasz naprawdę kiepsko. Cały czas tracisz koncentrację i wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć - powiedział. Przewróciłem oczami.
- Jestem taki blady z wyglądu - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Wydajesz się wręcz biały - oznajmił. Wzruszyłem ramionami.
- Taki już mój los - skończyłem temat, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
< Mefoda? Lol, nie chciało mi się pisać o jedzeniu XDD >

Mefoda CD Akuma

Westchnąłem jedynie na koniec. Wydawał się faktycznie żałować swojej pewności. Ale to, co powiedział potem, totalnie zbiło mnie z tropu.
- Dzieciaczku? Jestem od ciebie starszy, kretynie - powiedział naburmuszony. Podniosłem wysoko brwi. Ach tak? Prychnąłem pod nosem.
- Na ile ci niby wyglądam? - spytałem, oczekując odpowiedzi z założonymi na piersi rękoma. Zmierzył mnie od stóp do głów. Skanował mnie wzrokiem jeszcze parę sekund, aż w końcu udzielił i odpowiedzi, które już kompletnie mnie zaskoczyła:
- Max. dwadzieścia dwa lata - kopara mi opadła. Maksymalnie dwadzieścia dwa? To ile on ma, że wciąż uważa się za starszego??? Ja bym mu dał osiemnaście, a nawet i siedemnaście lub szesnaście! Chyba pobladłem na twarzy, poczułem się dziwnie.
- To ile ty masz lat? - spytałem, oczekując odpowiedzi. Spojrzał na mnie wyniośle. Poczułem się dziwnie mały, przytłoczony i...młody? Chyba tak. Zwykle przebywałem w towarzystwie w swoim wieku, trochę lub bardzo młodszym i nieco starszym - dużo starszych było mało.
- Dwadzieścia pięć - odpowiedział. Zatkało mnie. Dwadzieścia pięć? Czy ja dobrze usłyszałem??? Dobra, może i jest wysoki, ale przecież on jest dwa razy chudszy ode mnie! Dobra, może i kiedyś trenowałem i nabyłem trochę mięśni, no ale błagam! On ma przecież niedowagę... Poczułem się strasznie, przez co on musiał przechodzić, że się doprowadził do takiego stanu? Być może to też wina choroby... W każdym razie, przecież gdybym objął jego ramę w miejscu przy obojczyku, zostałoby mi chyba z trzy centymetry wolnego miejsca! - A tobie co? - spytał, marszcząc czoło.
- O ja pierdo*ę - powiedziałem na jednym wdechu, cofając się. Po chwili jednak podszedłem do przodu, zbliżając się do niego. Ściągnął brwi, patrząc się na mnie intensywnie. Zastanawiał się o co mi chodzi. Ile on mógł ważyć? Sześćdziesiąt kilo?
- O ch*j ci chodzi? - spojrzał na mnie zirytowany. Opuściłem wzrok. Nie będę nic mówić. A jeśli choruje na jakąś chorobę psychiczną i swoimi komentarzami tylko pogorszyłbym jego stan? Może ma anoreksję? Może nie akceptuje siebie i gdybym powiedział to, co myślę, załamałby się?
- Po prostu wyglądasz na dużo młodszego i tak też się zachowujesz - odparłem. - Mniejsza z tym. Zgłodniałem. Wyprowadzamy ją i idziemy coś zjeść? - spytałem. Spojrzał na mnie podejrzliwie, aż tak było widać, że kręcę? Mam zamiar wepchać coś w niego na siłę, nawet jeśli nie miałby apetytu. Przecież moja ręka to jego łydka, a nawet i udo...
- Bez czyszczenia kopyt? - spojrzał na mnie zmieszany. Poczułem się pod jego spojrzeniem nieswojo, odwróciłem wzrok. Potruchtał do nas jego pies, jak on tam miał? Shibo? Sheba? Mniejsza. Wołga opuściła łeb na tyle, na ile pozwalał jej sznur. Pies wyciągnął głowę do góry, zwierzęta zetknęły się "nosami", po czym doberman usiadł. Nadal jego blizny były dla mnie ogromną zagadką.
- Bez - oznajmiłem.
Wyprowadziliśmy klacz na ogrodzone pastwisko. Koń od razu zaczął biegać i wierzgać, galopować i kłusować - korzystał z wolności.
- Ona tak zawsze? - spytał Akuma, naprawdę mało wie o koniach. Pokiwałem głową.
- Po całym dniu w małym pomieszczeniu zachowywałbyś się podobnie - wyjaśniłem, a on tylko skinął głową z półuśmiechem. Skierowaliśmy się do jadalni. Weszliśmy do namiotu, skierowaliśmy się w stronę wielu szafek. Pierwsze, co zrobił chłopak, to wyjął mleko, kawę, cukier oraz wygrzebał z szafki kubek.
- Mój ukochany - przytulił się do przedmiotu, a ja parsknąłem. Nadal miał tu swój kubek? W dodatku tak się stęsknił? Dlaczego go ze sobą nie wziął? Tyle pytań, a szkoda ich zadawać. Włączył wodę, ja także wyjąłem kubek, pierwszy z brzegu. Jego był ogromny. Dwa razy większy od mojego. Być może nawet i trzy... Zaczął szykować sobie napój, ja po prostu wrzuciłem torebkę z zieloną herbatą.
- Jaja sobie robisz? - spytał, wskazując głową na mój kubek. O co mu chodziło? - Przecież to jest obrzydliwe.
- Obrzydliwa to jest twoja twarz - wypaliłem, nim zdążyłem się powstrzymać. Rozszerzyłem nieco powieki zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłem. Brawo! Ty idioto, czy ty w ogóle myślisz??? Gadasz z chłopakiem, który może mieć anoreksję, problemy ze sobą, a jeszcze mu ich dokładasz! - Żartowałem tak tylko - powiedziałem szybko, gdy opuścił wzrok. Pokazał mi środkowy palec. Uff, co za ulga.
- Wiesz, nie bierz mnie na poważnie, często mówię głupoty, zanim pomyślę - oznajmiłem. Pokiwał głową, patrząc przed siebie. Ponownie poczułem się nieswojo, to naprawdę okropne uczucie. - Ale teraz możesz wziąć mnie zupełnie poważnie. Co jemy? - spytałem z szerokim uśmiechem, by poprawić dodatkowo atmosferę. I chyba mi się udało, gdyż zaśmiał się lekko.
< Akuma? Mefoda wciśnie ci wszystko xdd >

Akuma CD Mefoda

Poczułem narastającą panikę. Co robić, co robić, co robić??? Ból był duży, ale nie jakiś niewyobrażalnie ogromny. Szczypanie roznosiło się po całej długości ręki, nawet tam, gdzie nie było ran. A co, jeśli on każe mi faktycznie zdjąć bandaż? Cały posrany schowałem ręce za siebie widząc, że bandaż na lewej ręce przybrał w paru punktach czerwony odcień. Błagam, żeby plamy się nie rozrosły! Jak on to zauważy to już na bank mi nie opuści... W ogóle co on się tak dziwnie zachowywał? Pierw to podejście od tyłu, teraz ta ogromna troska czymś tak błahym?
- Już nie boli - skłamałem.
- Nie potrafisz kłamać - powiedział prawdę. Potrafię kłamać, ale ostatnio mi to w ogóle nie wychodzi. Czyli potrafiłem kłamać, ale już nie? Chyba tak, właśnie tak.
- Nie chcę - powiedziałem czując, że zaraz się chyba popłaczę. Jaki normalny dwudziestopięciolatek płacze z takiego powodu? Zacząłem drżeć na całym ciele, wszystkie wspomnienia zaczęły wracać. Każde spojrzenie pogardy rzucane w moją stronę, każde słowo zapewniające mnie w przekonaniu, że jestem nikim. NIKIM. Nigdy nie byłem kimś, a jak mi się tak wydawało, to było to zwykłe złudzenie, nic więcej. Jakim cudem dostrzegłem to stosunkowo tak niedawno?
- Dobra, skoro nie chcesz, to nie naciskam, już jest dobrze - spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Już jest dobrze? On nic o mnie nie wie. Nie ma prawa mówić, czy jest dobrze, czy nie. Zacisnąłem szczęki, próbując się opanować. Uśmiechnąłem się blado.
- To ja wyczyszczę ci konia - powiedziałem, a on uśmiechnął się z ulgą.
- Mój koń jest zaszczycony - poszerzyłem uśmiech, sprawa wyglądała już dobrze.
Mefoda pokazał mi, jak mam zająć się jego wierzchowcem, by był czysty. Jaka szczotka do czyszczenia przykładowo błota, a jaka do kurzu. On tak rzadko czyści konia, że on jest zakurzony? Czy jak? Bo nie rozumiałem tego w ogóle... Czy to jest w ogóle możliwe, żeby zwierzę było pokryte kurzem? Maskra, współczuję mu tego wszystkiego. I Wołdze i Mefodzie. Ja bym tak chyba nie wytrzymał, naprawdę.
Wracając do kwestii krwawiących rąk - chyba nie zauważył plam wielkości jadalnej części orzecha ziemnego, które po jakimś czasie już się nie rozrastały. Ewentualnie udawał, że ich nie widzi. W każdym razie, olał sprawę, jak go prosiłem. Byłem mu za to naprawdę wdzięczny, tłumaczenie tego wszystkiego przerosłoby mnie.
- Skończyłem - zawołałem, gdy klacz aż lśniła. Po paru sekundach ujrzałem uśmiechającego się od ucha do ucha chłopaka, z sianem ( albo słomą? ) w kształcie prostopadłościanu w rękach. To chyba musiało być ciężkie... Wrzucił to siano ( słomę? ) do boksu, po czy, podszedł. Zacmokał parę razy językiem.
- Wow, nieźle. Gdyby mi się tak chciało... Zaraz... czy ty wyczyściłeś jej kopyta? - spytał, patrząc na ziemię ,gdzie mieściły się wyciągnięte z pudełka przyrządy. Skrzywiłem twarz.
- Nie - wyznałem zgodnie z prawdą. - Nie potrafię podnosić nogi - dodałem po chwili, kładąc dłoń z zakłopotaniem na tył głowy. Uśmiechnął się lekko.
- Nie szkodzi. Patrz, musisz zrobić tak - ustawił się tyłem do konia. W sensie bokiem. Ale jednocześnie tyłem. Nie ważne... Następnie położył dłoń około dziesięć centymetrów nad kopytem i lekko popchał, przynajmniej tak mi się zdawało. Ku mojemu zdziwieniu, klacz posłusznie podniosła nogę. Jak go kopnie to ja stąd uciekam do Ameryki.
- Dzięki - mruknął, udając oburzenie. Co? Powiedziałem to na głos? Ocholerajasna.
- Nie ma sprawy. To teraz odsuń się, ja też chcę - powiedziałem pewnie siebie. Wykonał moją "prośbę", po czym to ja zająłem jego miejsce. Zacząłem naśladować jego ruchy.
 - Jeśli go kopnie, to uciekam do Afryki - powiedział, a ja parsknąłem śmiechem. Jego wersja lepsza, zdecydowanie. W pewnej chwili kobyła podniosła kopyto. PODNIOSŁA TO ZASRANE KOPYTO.
- Podaj szczotkę - powiedziałem, udając, że noga nie jest za ciężka. Jakim cudem on ją potrafił utrzymać???
- Co? - dławił się śmiechem. O co mu chodzi?
- Podasz czy nie? - niecierpliwiłem się. Ręka mi odpadała. Wybuchnął śmiechem.
- Szczotkę? Naprawdę? Szczotkę? - nie wytrzymał. Spiorunowałem go spojrzeniem, znawca koni się znalazł.
- Zamknij się i podaj mi to czyścidło - syknąłem w jego stronę, ponownie odwracając do niego wzrok. Gościu, zabiję cię zaraz i ten twój środek transportu ci już nie pomoże.
- Czyścidło? To takie słowo istnieje? Już wiem co ci kupię na urodziny - słownik - droczył się. No nie, zaraz mi ręka odpadnie. Jednak bardzo musiałem schudnąć, skoro nie potrafię zrobić czegoś tak błahego jak utrzymanie nogi konia. Chociaż te zwierzęta ważą nieraz po pół tony... Niosę właśnie pół tony. Ocholerajasna.
- Chodziło ci o kopystkę? - spytał, gdy nie odpowiadałem. No tak, zamyśliłem się. Co? Kopystkę? A co to? Przecież ja nawet tego wymówić nie potrafię...
- Tak, właśnie tak, wyleciało mi z głowy - powiedziałem. Prychnął tylko, podając mi jakiś przedmiot. Podał mi coś przypominającego grzebień. Przybliżyłem to do do kopyta.
- Nie! - złapał mnie za rękę, a ja miałem chyba zawał. Upuściłem niezdarnie kopyto na ziemię. Co tym razem?
- Po pierwsze, dałem ci dla jaj grzebień. Grzebień, powtarzam! Ty chyba nie wiesz co robisz, dzieciaczku. Po drugie - gdybyś przejechał jej po TEJ części kopyta, zabolałoby ją - wytłumaczył. Och.
< Mefoda? >

Mefoda CD Akuma

- Jestem pierwszy w kolejce, okay skarbie? - spytałem, poruszając sugestywnie brwiami.
- Oczywiście kochanie - odparł, wysyłając mi całusa w powietrzu. Gdy się odwrócił, pozwoliłem sobie na otworzenie szeroko oczu i ust. Albo udaje geja, albo też nim jest. Mniejsza z tym, jeszcze chwila, a się zakocham. Głośny śmiech. 
- A więc, trzeba wyczyścić Wołgę, boks oraz wyprowadzić ją na pastwisko, dać siano, słomę i wymienić wodę. Bo ta jest dziwnie zielona - powiedziałem.
- Wyrwę ci jaja, jeśli ją otrułeś - przytulił się do końskiej szyi. - Ja cię nie zostawię z tym złym panem, kochanie - przybrałem rozgniewaną minę. Powstrzymałem śmiech, ten widok naprawdę mnie rozwalał. Zakład o ile, że konia na żywo widzi pierwszy raz w życiu?
- Ej, jeszcze przed chwilą to ja byłem twoim kochaniem!- zawołałem, starając się zabrzmieć jak najbardziej zazdrośnie.
- Kobiety są zmienne - odparł, trzepocząc rzęsami. Je*nę przy nim.
- Mniejsza z tym, do roboty - powiedziałem, a on otworzył zamknięte na moment oczy. Popatrzył się na mnie zabójczo.
- Nie przeszkadzaj nam w takiej chwili - prychnąłem. On także. - Nigdy nie zrozumiesz naszej miłości. Choć kochanie, wyczyścimy cię - powiedział. Podniosłem wysoko brwi. Zagrodziłem mu drogę, uśmiechając się sprytnie.
- Po pierwsze, kto powiedział, że to ty będziesz ją czyścić? Po drugie, jakim cudem chcesz ją wyprowadzić, skoro nawet nie ma kantara? - spytałem, a on otworzył szeroko usta. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie takiej odpowiedzi:
- Co to kantar? - wybuchnąłem śmiechem. Jaki debil! I on nazywa Wołgę swoim kochaniem? Przecież on nawet nie potrafiłby jej z boksu wyprowadzić! - I z czego rżysz? - jego niski, obrażony głos rozbawił mnie jeszcze bardziej, powodując wciąż nasilający się rechot. Otarłem łzy.
- Chodź, pokażę ci - powiedziałem, łapiąc za przedmiot wiszący na gwoździu przybitym do desek zamkniętego wejścia do boksu. Akuma zbliżył się, powiedziałem mu, żeby patrzył się na to, co robię. Powoli, aczkolwiek pewnie siebie, zacząłem zakładać na koński łeb kantar. Starałem się robić to tak, żeby wszystko zobaczył. Gdy skończyłem, odezwałem się:
- Potem przypinasz tutaj - pokazałem na metalowy okrąg - taki fajny sznur, dzięki czemu możesz konia potem podpiąć gdziekolwiek i zacząć go czyścić. - Ściągnąłem kantar, przekazałem go czerwonowłosemu. Kocham farbowane włosy, dlaczego ja takich nie mam?
 - Teraz ty - oznajmiłem. Odwrócił się do mnie gwałtownie.
- Ja nie potrafię - wyjąkał. - A co jak mnie ugryzie? - spytał, a ja powstrzymałem śmiech. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Wtedy będę się śmiał - zgromił mnie spojrzeniem. Podniosłem ręce w obronnym geście - no dobra, dobra już...upie*doli palce - uśmiechnąłem się cwanie, na co on pokazał mi środkowy palec. Jeśli dalej będzie tak robił, naprawdę koń go ugryzie. Boże, ale bym się śmiał, o jaaa... Zaczął powoli, starając się naśladować moje wcześniejsze ruchy. Klacz jednak podniosła łeb do góry, unikając zwinnie małego więzienia. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy powtórzyło się to kolejne trzy razy. Podszedłem do niego od tyłu, łapiąc za nadgarstki. Zabijałem się w myślach za nieczyste wyobrażenia, gdy cały spiął się pod moim dotykiem. Nienawidzę swojej orientacji.
- Spokojnie, nie zgwałcę cię - zaśmiałem się mimo wszystko. Pokiwał jedynie głową, widziałem kątem oka jak przełyka ślinę. Zacząłem delikatnie kierować jego dłońmi, tak, by nie zrobić mu krzywdy moim dotykiem. Z jakiegoś powodu jednak te bandaże nosił, prawda? Wykonując odpowiednie ruchy, udało mi się nałożyć koniowi "ubranie" na pysk.
- Mówiłem, że dam sobie radę - powiedział radośnie i  odwrócił się szybko, puściłem go, na co koń zarżał. Spojrzałem na niego surowo widząc, że syczy z bólu. Ja mu to zrobiłem?
- Nie tak prędko, straszysz konia - oznajmiłem już łagodniej, wyciągając rękę przed siebie. - Pokaż - zażądałem, a on spojrzał na mnie jak na idiotę. Odruchowo czy też nie, schował ręce za siebie. Westchnąłem, zachowywał się jak dziecko.
- No pokaż, mogłem ci coś zrobić - oznajmiłem, czując wyrzuty sumienia, że przeze mnie chłopak cierpi. Co prawda to on się odwrócił, ale to ja nie poluźniłem uścisku.Tkwił w bezruchu, patrząc na mnie niczym osaczone zwierze. - Nie zachowuj się jak dziecko, pokaż to - zażądałem. Zero reakcji. Miałem ochotę uderzyć w coś pięścią. Co on odwala?! Jeśli to faktycznie poparzenia, to przecież mógł się zranić. Zwłaszcza, jeśli są świeże.
< Akuma? >

Akuma CD Mefoda

Nie spodziewałem się, że będzie mi się z kimś tak luźno rozmawiało. Gość nie wnikał w szczegóły, dał mi wolne pole do tematu, że tak powiem. Wydawał się też takim, który nie ocenia ludzi zbyt szybko, nawet po wielu wiadomościach na temat danej osoby. Ale cóż, kimże byłbym ja, gdybym już go właśnie ocenił? Nic o nim nie wiem, ale moje przypuszczenia zdawały mi się być jak najbardziej trafne. Szedł luźnym i spokojnym krokiem przed siebie. Na stajnię? Cholera to tutaj mamy stajnie? Uśmiechnąłem się pod nosem. Jednak jeszcze wiele przede mną.
- A ty? - spytałem. Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem. Zanim zadał pytanie typu "Co ja?", kontynuowałem - co robisz w cyrku? Długo już tutaj jesteś? - dopytałem.
- Ahhaaaa - powiedział przeciągle, odwracając głowę przed siebie na znak, że już rozumie. To dobrze,nie chciało mi się znowu tłumaczyć. Zastanowił się na moment, odpowiedział w końcu, lekko krzywiąc twarz:
- Wiesz, góra miesiąc. W każdym razie, jestem tutaj głównie dla źródła dochodu. Pełnię funkcję takiego typowego pracownika, który lata za każdym i podciera dupę. Gdy ktoś występuje przy lwie i nie chce mu się nim zająć, robię to ja, gdy ktoś ma kija w dupie i nie potrafi się schylić, żeby pozamiatać scenę z confetti po występie, robię to ja - wytłumaczył. Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Ciekawe, doprawdy.
- Czyli teraz idziemy zająć się końmi? - spytałem, chcąc znać powód naszej wędrówki. Zaśmiał się cicho pod nosem.
- Zabrzmię teraz jak pedał, ale idziemy zająć się koniem. Moim koniem - zaśmiałem się, po raz pierwszy od dawna szczerze. Co ty ze mną zrobiłeś??? Faktycznie, pedzik. - No, znaczy, IDĘ się zająć. Ty nie musisz jeśli nie chcesz, bo chodzi po prostu o wyczyszczenie boksu i inne tego typu pierdy - dodał po chwili. Zdziwiłem się, czyli chciał po prostu mi tak bezinteresownie pomóc? Wow, Rysiek Lwie Serce.
-  Aleś ty dobroduszny - wyznałem z udawanym zachwytem.
- Mów dalej - odparł w niemalże tym samym momencie. Parsknąłem śmiechem, pokazując mu środowy palec. Nie wiem, jakim cudem zdobyłem się a taki gest już po paru minutach znajomości. Wydało mi się po prostu, że mogę to zrobić, i jak się okazało, był to trafny gest, gdyż odwdzięczył mi się tym samym. Zaśmialiśmy się w tym samym momencie.
- Przeznaczenie - powiedziałem.
- Wow - wyrwało mu się w tym samym momencie. Ponownie się zaśmialiśmy. Po raz pierwszy poczułem się jak u siebie i zapomniałem o stracie Rue. Na krótką chwilę, ale mi się udało. W tej samej chwili zauważyłem, że jesteśmy już na miejscu. Weszliśmy do środka, Shiro potruchtał od razu do przodu, wąchając wszystkie konie po kolei. Było ich parę, ale i tak się ucieszyłem. Kocham zwierzęta bardziej od ludzi. O kurde, ludzi w ogóle nie kocham. I jak ja śmiem zwać się katolikiem?
- Który jest twój? - zaśmiał się, ja także. Teraz to ja rzucam dwuznacznymi tekstami.
- Zostawmy to może na dalszy okres znajomości, co? - spytał, a ja mrugnąłem do niego okiem zalotnie. Zaśmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Również parsknąłem śmiechem. Wow, czułem się przy nim tak niezwykle lekko. Jakbym spotkał człowieka o równym zrąbaniu umysłowym, co ja, z podobnym podejściem do życia. Taka różnica, że ja go przez jakiś czas nie miałem.
- Ta kruszyna - powiedział, podchodząc do boksu konia o ciemno gniadej sierści. Klaczy. Tak, patrzyłem. - Nazywa się Wołga - oznajmił, a ja podniosłem do góry brwi. Jak stare auto oraz stara rzeka? A jaka rzeka nie jest stara, idioto? - A twoja bestia jak się nazywa? - spytał, a ja się zaśmiałem. Czy naprawdę jesteśmy już na tym etapie, że sprośne teksty są już dla nas czymś normalnym i nie zwracamy na nie większej uwagi?
- Shiro - skrzywił twarz.
- Bardziej dziwnego imienia nie znalazłeś? McDonald's był zajęty? - kpił sobie.
- Serio? - spytałem z udawanym oburzeniem i lekkim niedowierzaniem, tym razem szczerym.
- Serio. - westchnąłem tylko. Wsunął się do boksu, dając znak dłonią, bym zrobił to samo. Oczywiście doberman pchał już się przede mnie, ale nakazałem mu ogarnąć dupę i siedzieć na niej. Dosłownie. Co dziwne, ogarnął o co mi chodzi, bo pozostał w bezruchu. Przez całe półtorej sekundy, potem znowu poszedł wąchać wszystko. Przewróciłem oczami. I tak go kocham.
- Wiesz, nie za bardzo potrafię się obchodzić z końmi...- wyznałem.
- To dlatego masz takie chude ręce - powiedział, a ja jedynie się uśmiechnąłem pod nosem. To wszystko zaczyna mi się zdawać coraz bardziej na miejscu i normalne. Boże, kogoś ty mi zesłał? - Na początek, wyciągnij dłoń przed siebie. Daj jej do powąchania, potem możesz ją pogłaskać - powiedział. Postąpiłem zgodnie z jego wskazówkami. Chrapy zwierzęcia poruszyły się, wciągając mój zapach ( XD tak to się pisze koniareczko? XDD ) Pogłaskałem ją, gdy odsunęła głowę. Uznałem do za znak zgody.
- Wow, chyba zostanę zaklinaczem koni - oznajmiłem. Prychnął.
< Mefoda? Lubię zboczone opowiadania lol > 

Mefoda CD Akuma

Obserwowałem właśnie jakiegoś gościa. Jaki idiota, z Pikiem nie wygra. Być może pomógłbym... Chociaż, zabawnie się patrzy na tą dwójkę. Szef mający niezłą radochę z tortur, na jakie skazywał pracownika oraz właśnie ów pracownik, który miał ochotę strzelić sobie w łeb. No, bo przecież cały czas pracował. Zwłaszcza przez ostatnią godzinę. Siedząc i głaskając poturbowanego psa. Biedny, kto go tak urządził?
- Właściwie to Akuma miał mi teraz pomóc, proszę pana - powiedziałem posługując się ksywką, którą usłyszałem dzisiaj już parokrotnie, podchodząc. Ch*j, że sam mam zamiar się obijać. Szczęka opadła nieznajomemu, powstrzymałem śmiech, ale uśmiechu już nie dałem rady ukrywać.
- Doprawdy? - usłyszałem. Głuchy jesteś, cieciu? Mina Akumy? Bezcenna. Zdawała się wyrażać błaganie typu "Nie rób mi tego, stary. Nie skazuj mnie na pracę". Ciekawe, jak długo uciągnie bez przykładania się do roboty. Swoją drogą, kim on jest w cyrku? Wiem tylko tyle, że powrócił. Po dość długiej przerwie. Wnioskuję to po trzech osobach, które się z nim witały. O kurde, mam do czynienia z gwiazdą Hollywood? Autografy na lewo, zdjęcia na prawo.
- No, tak. Obiecał mi, w zamian za opiekę nad jego bestią - powiedziałem, wskazując ruchem głowy na psa. Czerwonowłosy wybałuszył oczy, patrząc na mnie jak na skończonego idiotę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało. Starałem się więc uratować sytuację-  Wie pan, jak to z psami, zwłaszcza podczas męczącej pracy - zaakcentowałem ostatnie słowa. Gdy Pik nie patrzył, mruknąłem do niego.
- Tak, Shiro boi się ognia - oznajmił szybko. Ognia? Człowieku, czym ty się zajmujesz? To dlatego twój pies wygląda jak zjarany węgiel?
- No dobrze... A więc miłej pracy, chłopcy - oznajmił Pik, po czym pomachał na pożegnanie. Jaki szef macha na pożegnanie, no błagam??? Gdy on odszedł, zadałem pierwszy pytanie.
- Serio twój pies boi się ognia? - co? Nie to chciałem powiedzieć! Ledwo powstrzymałem dłoń od facepalma.
- Nie, zwykle goni za ogniem jak popie*dolony i próbuje go zjeść - powiedział śmiertelnie poważnie. On tak na serio, czy poznałem fana sarkazmu i ironii? Mój Boże, wreszcie ktoś normalny. - A tak serio, to dzięki za tamto. No wiesz, widziałem cię parę razy jak tędy przechodziłeś, więc pewnie wiesz, że dużo pracy za sob ą nie mam - uśmiechnął się krzywo, a ja zaśmiałem się głośno.
- Mój głośniej - parsknąłem tylko, wyciągając dłoń przed siebie - Mefoda - powiedziałem dumnie. Gdyby ktoś znał znaczenie tego słowa, uciekłby w podskokach.
- Akuma, ale to już chyba wiesz - uścisnął dłoń. O Boże, ile bandaży... Ledwo zacisnąłem dłoń na jego dłoni, by nie zrobić mu przypadkiem krzywdy. Chyba zauważył, że przyglądam się jego opatrunkom. Wzruszył ramionami.
- Pracuję przy ogniu i ogólnie rzeczach, które mogą poparzyć, zdarza się - mruknąłem przeciągłe "uhm". Dlaczego skłamał?
- Wiesz, jeśli chcesz, możemy pójść do stajni. Miałem się tam właśnie wybrać, a lepiej, żebyśmy przynajmniej na jakiś czas trzymali się razem. Nie wiadomo, ile ludzi donosi Pikowi, co kto robi o jakiej porze i z kim - wytłumaczyłem, a on tylko przytaknął ruchem głowy. Ruszyliśmy we właściwym kierunku.
- A więc, byłeś wcześniej w cyrku. Dlaczego odszedłeś? I w ogóle, dlaczego wróciłeś? - zacząłem temat. Spiął się. O co mu znowu chodzi? Epilepsję ma, czy jak? Pies idący obok wywalił jęzor na wierzch. Uroczo.
- Sprawy rodzinne. Wróciłem, bo to jest mój dom. Ponadto mam tutaj przyjaciół - pokiwałem głową, czując lekkie ukłucie. Zazdroszczę mu, ja swoich musiałem zostawić. - Chociaż większości już nie ma - dodał po chwili ciszy. Spojrzałem na niego ukradkiem oka, jego mimika twarzy nie wyrażała zbyt wiele.
- Ale czym mam się przejmować, ludzie mnie kochają, każdy jest moim przyjacielem - prychnąłem, on zaśmiał się cicho. Spoko gość.
< Akuma? >

Od Akumy

Ale dziwnie chodzić tak ponownie po cyrku. Tyle nowych osób, tyle nowych twarzy... Nie ma w nich twarzy Rue, co naprawdę wprawia mnie w dziwny nastrój. Czuję się nieswojo za każdym razem, gdy spoglądając na las nie widzę jej wychodzącej spośród drzew, gdy nie słyszę jej śmiechu obok siebie, gdy wchodząc do jej namiotu, by ją obudzić wiadrem wody, przypominam sobie, że przecież jej już nie ma. Nie ma, i nigdy nie będzie. Zacisnąłem szczęki, ponownie przyłapując się na tym, że spoglądam z wyczekiwaniem na stołówkę. Czekając na jej wyjście z jedzeniem w dłoni.
Tak dużo razem przeżyliśmy, naprawdę trudno uwierzyć w to, że tego już nie ma. Te wszystkie przygody, pościgi, zabójstwa, porwania, zabawy, rozmowy, zwierzenia, śmiechy, wygłupy,... Tego wszystkiego już nie ma. I nie będzie. Mam nadzieję, że jest bezpieczna. Że nie walczy teraz o życie, nie jest poszukiwana. Że leży teraz z Miką na kolanach, pod ciepłym kocem, czytając coś tak zajebistego, że będzie myślała tylko o tej jednej książce do końca życia. Długiego, szczęśliwego, bezpiecznego życia.
 Shiro wepchnął swój pysk w mój policzek, domagając się pieszczot. Otrzymał je, bo jakbym mógł postąpić inaczej? Brzydzę się sobą za to, co mu zrobiłem. Zwłaszcza, że teraz za każdym razem, gdy odchodzę, wiem, że on już wyczekuje mojego powrotu.
Jakim cudem psy są tak bardzo mądre, wspaniałomyślne i po prostu idealne, że przebaczają wszystko?
Nadepniesz mu na łapę - będzie przepraszał za to, że dał się nadepnąć i prosił i wybaczenie. Cholernie smutne.
- Witaj z powrotem, Akuma - przywitała się ze mną Smiley, kiwnąłem jej głową z szerokim uśmiechem. Udawanym uśmiechem. Jestem debilem. Shiro załkał błagalnie. No tak, zapomniałem głaskać, a jego domagania się o to nie dostrzegłem. Boże, kocham psy. Kocham mojego psa.
No i proszę, jaki dzisiaj ze mnie poeta. Poczułem ciarki na ciele, przypominając sobie, jak dawno nie trzymałem żadnej książki w ręku. Najpierw podstawy, jak karma, ubranie, koc, a potem przyjemności.
Co prawda zdobyłem już jakąś odzież, ale jakby to powiedzieć... nie zajmuje nawet jednej trzeciej plecaka. Tak, mam plecak. Nie wiem jakim cudem go znalazłem. Wstałem powoli, przeciągając się ostrożnie. Stłukłem sobie chyba żebra, bo każdy szybszy ruch kończył się bólem w ich okolicach. Parę dni temu w ogóle nie mogłem się ruszać.
- Do roboty, Akuma - usłyszałem za sobą znajomy mi głos. Pik, ty durniu, nie przeszkadzaj mi w tej chwili. Chcę iść spać. Odwróciłem się, przybierając naturalny wyraz twarzy. Radosna buźka przywitała mnie tak bardzo ciepło, że aż poczułem uderzające gorąco. Czekaj, co?
- Ale dopiero co skończyłem - skłamałem, na co dostałem groźbę palcem. Mimo wszystko on nadal się szeroko uśmiechał, jakbym go tym rozbawił. Nie. Karz. Mi. Teraz. Czegokolwiek. Robić.
- W takim razie może mi pokażesz, co zdołałeś dzisiaj wykonać? - powiedział cwaniacko. Moja mina? "Ocholeracojamamterazrobić".
- Właściwie to Akuma miał mi teraz pomóc, proszę pana - uśmiechnął się jakiś gość. Poczułem, że robi mi się słabo. No następny? Jaja se chyba robicie??? Ja nigdzie nie idę!
No, chyba że spać.
Tak w ogóle, kim ty jesteś?
< Ktoś? >

Od Akumy - Czas nieobecności

NOTKA POD POSTEM
Czas, w którym musiał opuścić cyrk był jednym z najgorszych w jego życiu. Czuł ogromną rozterkę, musząc pozostawiać to wszystko. Myśl, że być może odchodzi, by już nigdy nie wrócić, zabijała go od środka. Decyzja była jednak właściwa - sprawy, jakie miał na głowie, były zbyt wielkie, by mógł sobie z nimi poradzić w cyrku. Odszedł więc, bez słowa wyjaśnienia. Pik wiedział jedynie, że sprawy rodzinne skłoniły go do zniknięcia. Nie powiedział nic ani Rue, swojej najlepszej przyjaciółce, ani nikomu innemu. Nie podejrzewał, że gdy wróci do cyrku, jej już nie będzie... tak jak i wielu innych. W ogóle nie podejrzewał, że wróci do tego miejsca.
Szybko znalazł się już daleko od cyrku, Londynu, Anglii. Japonia to był jego cel. Śmieszne było to, że chciał się tam dostać nie posiadając wielu pieniędzy. Sprzedawał wszystko, co miał - od książek, aż po ukochane słuchawki. Pracował tam, gdzie tylko i jak tylko mógł. Jednak robota w ciągłej podróży... bywa po prostu trudna. A nawet i niewykonalna. Wkrótce zaczął dotykać go głód. Heddo, jego wierny pies, również nie miał pełnego żołądka. Jednak on mógł liczyć na pobliskie kaczki, szczury oraz inne potencjalne dania. Ale jak pies, który spędził pół życia w schronisku, mógł bez problemu zapewnić sobie wyżywienie?
Coraz większa samotność zaczęła go powoli dobijać. Dociskać do muru, nie pozostawiając wyboru. Parokrotnie sięgał po alkohol - pokazując w barach swoje zdolności mógł liczyć na wybawienie w postaci butelki czterdziestoprocentowej wódki. Alkohol nie był dobrym pomysłem, zwłaszcza, gdy kończył mu się czas, ale humor nie dopisywał mu już w ogóle, a myśli krążyły wokół paru kwestii. Czuł się, jakby znikał - znaczył coraz mniej, coraz mniej zwracano na niego uwagę. Pojawiał się i znikał, niczym duch.
Po dwóch miesiącach życia w ten sposób, uzyskał potrzebną kwotę pieniężną na samolot. Zapewnił sobie lot, jednak dalszą podroż przebył już sam - Heddo, jego jedyna podpórka, został zagryziony przez bezpańskie psy. Był to dla niego ogromny cios, stracił kolejną ważną "rzecz" w swoim życiu. Kolejnego przyjaciela. Jednak nie było czasu na opłakanie strat, miał przecież zadanie do wykonania.
W Japonii, po dwóch lotach, łącznie trzech miesiącach od opuszczenia jego małego domu pełnego wielkich artystów, jego wędrówka rozpoczęła się na nowo, tym razem zasady się zmieniły. Tutaj ludzie nie szukali rozrywki, a pomocy. Czy to w polach uprawnych, czy to w gospodarstwach - tak uzyskiwał pieniądze potrzebne na utrzymanie. Do domu miał dwieście kilometrów. Tygodniowo przechodził po około pięćdziesiąt - już bez żadnego plecaka, własnych ubrań, poematów, muzyki. Brak muzyki dobijał go tak bardzo, że zaczął miewać myśli mówiące, że jego życie jest nic nie warte. Co prawda był to jeden z czynników, które się do tego przyczyniły, ale to właśnie ten wszystko zapoczątkował.
Po jakimś czasie dotarł do ostatecznego celu - wymęczony, chudszy o dwanaście kilogramów, brudny, na skraju wyczerpania psychicznego. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat ujrzał rodziców - nieco starszych, jednak w ogromnie gorszym stanie. Ich niegdyś czarne włosy posiwiały, byli agresywni wobec siebie, chociaż wcześniej tak nie było. Jeśli chodzi o dom, to... odpadały dachówki, jedno okno wybite - zasłaniały je deski, te dwie rzeczy rzuciły mu się w oczy już od pierwszego wejrzenia.
Ludzie patrzyli się krzywo na jego bliskich. Wiedział dlaczego - z listu, który otrzymał tydzień przed opuszczeniem cyrku. Jednak jak dotąd wypierał sobie myśli, że to wszystko mogło okazać się prawdą.
Do dzisiaj ten obraz widnieje w jego głowie - puste butelki po alkoholu walające się po domu, posiniaczona matka, a nawet i ojciec, wszystko w ruinie - i rodzina, i życie, i dom.
Pierwsze, co zrobił po przybyciu, to sen. Spał niemalże całą dobę, zanim nie obudziły go trzaski. Czuł się o wiele lepiej, na lepszy stan nie mógł liczyć. Przynajmniej nie wtedy. Okazało się, że ojciec po prostu wyszedł z mieszkania, chyba pijany, gdyż przez okno dostrzegł, jak się chwieje idąc drogą. Wiedział, że daleko nie zajdzie, a więc nie warto po niego się ruszać. Tymczasem lekko załamany, zaczął sprzątać - zbierać butelki, zamiatać pety leżące na podłodze, zmywać stos naczyń w zlewie ( były też w wielu innych miejscach ), myć zaśmierdziałą łazienkę, szorować podłogę, która pokryta była warstwami niezidentyfikowanych plam. Niektóre od krwistej czerwieni, aż po nieskazitelną biel. Wszystkie te zajęcia zajęły mu cały dzień - pierwsze co zrobił po ich skończeniu, to kolejny, głęboki sen. Następny tydzień wyglądał podobnie, aż w końcu każdy z domowników mógł ubrać coś czystego, mógł oddychać świeżym powietrzem i spokojnie siadać na krześle bez obawy, że trafi na rozbite szkło.
Potem przyszły do zapłacenia rachunki. Aktualne i zaległe. Podjął się wielu prac, zanim nie znalazł stałej - w restauracji. Liczne nadgodziny, praca bez wytchnienia - żył tym prawie miesiąc. W końcu stać go było na spłacanie długów.
Wtedy zaczęły się inne problemy - teksty rodziców typu, że bez niego żyło się im lepiej, żeby nie udawał takiego dobrodusznego, bo skoro mógł odejść bez słowa, to ich los go wcale nie obchodził. Pamiętał dokładnie wiele rozmów. Ojciec namawiał go do palenia, matka chciała go upić wciąż powtarzając, że nie może go znieść trzeźwego.
- No weź - powiedział kiedyś ojciec, przykładając mu pod usta papierosa. Odmówił tłumacząc się, że nie ma ochoty. - No dalej...- nalegał, aż w końcu włożył go do jego ust. Zaskoczony zaciągnął się i ze zdziwieniem stwierdził, że go to odprężyło. Chociaż kaszlał dobrą minutę, zadziałało. Od tej chwili wpadł w nałóg.
Zdarzało się, iż był wyzywany, gnojony. Rodzice nie chcieli jego pomocy, w ogóle nie chcieli utrzymywać z nim kontaktu. Gdy ojciec go uderzył, po raz pierwszy zrobił sobie krzywdę - szkłem z rozbitej butelki.
W końcu jego prośba została wysłuchana - rodzice zostali przyjęci do szpitala psychiatrycznego na odwyk. Wcześniej nie chciano ich przyjąć, jednak po paru miesiącach właściciel się zgodził, przyznając rację Hayato - rodzice wymagali opieki. Potrzebował do tego siedmiu wizyt specjalistów w ich domu.
Miał zamiar przejąć dom po rodzicach i poczekać na ich wyleczenie. Tak też zrobił. Jednak gdy tylko "wyzdrowieli", wywalili go za próg twierdząc, że gdyby był ich prawdziwym dzieckiem, nie traktował by ich tak, nie zostawiał by ich samych, zaopiekowałby się nimi. Miał nadzieję na ujrzenie ich uśmiechniętych, na podziękowania i dalsze życie w zgodzie. Łatwo się domyślić, skąd wzięły się kolejne blizny na jego ciele.
A więc uciekł, coraz bardziej jego psychika podupadała. Sytuacja się nie polepszyła, gdy trafił na walki psów. Nielegalne, rzecz jasna. Sam startował z jakimś przybłędą z ulicy - białym dobermanem. Miał on niezwykły potencjał, jeśli można to tak nazwać. Sam Akuma nie mógł go dotknąć, bo zostałby pogryziony. Pies atakował każdego, kto wykonał zbyt gwałtowny ruch w bliskiej odległości, a o innych psach już nie było mowy. Szybko zyskał pokaźną sumę, jednak zaślepiony ciągłymi sukcesami nie dostrzegł, jak bardzo cierpiał i on, i pies. Podczas pewnej walki, doszło do czegoś "niespotykanego". Po raz pierwszy od siedemnastu razy, to Shiro ( "biały" z j. japońskiego ), jak niektórzy go nazywali, padł po raz pierwszy na ziemię, nie mogąc powstać. Krew pokrywała jego śnieżnobiałą sierść, jak i wszystko wokół. Dopiero wtedy Akuma zauważył, do czego doprowadził i jego, i siebie. Kazał wtedy odciągnąć potężnego mastifa i sam rzucił się w stronę swojego psa.
- No dalej, młody, dalej...- mówił do niego, nie próbując nawet się zbliżyć bliżej, niż na metr- już i tak pies na niego warczał. - Nawet nie nadałem ci imienia... Od dzisiaj jesteś Shiro - zauważył swoją głupotę, pociągając nosem. Jak mógł tak zranić żywe zwierzę? Zwłaszcza, będące pod jego opieką, już i tak wiele cierpiące??? Nie mógł sobie tego wybaczyć, zaczął postrzegać siebie jako potwora. "Na jakie ścieżki zaszedłem?" - pytał się siebie ciągle.
Po jakimś czasie, Shiro wyzdrowiał. Stale podpięty na łańcuchu do drzewa miał dostęp do miski z jedzeniem, wodą i cienia. Dopiero po połowie miesiąca starań Akumy dał się dotknąć. Z początku po prostu wykonywał swoje podstawowe czynności, nie zwracając uwagi na psa, potem jednak siedział w pewnej odległości od niego. W końcu kusił go poprzez rzucanie kawałków mięsa do podejścia. Udało się.
Dzisiaj są wręcz nierozłączni. Gdy nie spędzają ze sobą min. godziny dziennie, czują się, jakby nie widzieli się latami.
Gdy Akuma wrócił do Anglii, wcale nie spodziewał się napotkać znowu cyrku. Jakim cudem on wciąż tam tkwił? Jego zaskoczenie było tak bardzo ogromne, że trudno było to wyrazić. Po prostu napotkał plakaty w mieście dotyczące występu cyrku. Gdy wrócił na miejsce, gdzie wcześniej rozstawione były namioty, napotkał je w takim samym stanie, jak niegdyś. Jakim cudem? Pierwsze, co zrobił, to udał się do namiotu Rue. Pusty. Całkowicie pusty. Przeszukał pozostałą część cyrku, aż w końcu napotkał Pika. Po pewnym czasie rozmowy dowiedział się, że ona również odeszła z cyrku. Był to kolejny kop w dupę w ciągu tamtej połowy roku. Jeden z boleśniejszych. Co prawda nie liczył na to spotkanie, ale gdy dowiedział się o jego dawnej trupie, nadzieja zapaliła się w nim na nowo, niczym latarnia. Zgasła ona bardzo szybko, zatapiając kolejne statki.
Mimo wszystko, dołączył do cyrku na nowo.
Mimo wszystko, poczuł się ponownie jak u siebie.
Mimo tego, że wiele osób było nowych, wciąż widział i widzi znajome twarze.

Zastanawiałam się, czy czasem nie zatytułować "Od Akumy - Nieobecność", ale stwierdziłam, że co niektóre osoby zeszłyby na zawał i że nie będę taką sadystką XDD
Witam was wszystkich na nowo, naprawdę się stęskniłam ;'(
Mam nadzieję że przeżyję na nowo wspaniałe chwile w tym blogu - tym razem z zupełnie innymi osobami xx
POZDRAWIAM ♥

24 maj 2018

Lennie CD Nice

Pokiwałem twierdząco głową. Po drzemce zdecydowanie lepiej się czułem, ale było mi trochę nieswojo z myślą, że zasnąłem przy niej (tak się nie powinno robić) i na dodatek zrobiłem to na otwartej przestrzeni. W takich momentach powinienem się opalać lub oglądać chmurki na niebie, a nie korzystać z miejsca jako dyskretny pokoik do spania. Śmiesznie by było, gdybym zaczął chrapać (a jaką mam pewność, że tego nie robię?) i mówić przez sen.
- Może powinienem chodzić wcześniej spać. Tam jakoś... o dziewiętnastej? - powiedziałem bardziej do siebie. Wziąłem do ręki kanapkę.
- Powinno ci wystarczyć osiem godzin - Nice także chwyciła kanapkę.
- Nawet jeśli prześpię dwanaście, trzeba odjąć połowę.
- Dlaczego? - na chwilę zamilkłem.
- Ludzie często mają złe sny. Mnie nawiedzają dość często.
Oboje zaczęliśmy się zajadać kanapkami, popijając soczystym sokiem z pomarańczy. Następnie wzięliśmy się za objadanie słodyczami, owoce zostawiliśmy na później. Siedząc pod cieniem drzewa i oglądając drugą stronę malutkiego parku. Ludzie zazwyczaj wychodzili tutaj na spacery z pupilami, ale równie dużo można było spotkać przyjaciół czy par. To miejsce było piękne o tej porze roku, a dzień idealny do spędzania go na świeżym powietrzu. Wyjąłem po jakimś czasie portfel i wyjąłem z niego banknot. Podałem go Nice.
- To chyba chłopak powinien kupować damie pyszności - stwierdziłem. Nice najwidoczniej nie chciała tego przyjąć.
- Nie musisz mi oddawać. Zrobiłam to z własnych chęci - zapewniła mnie odsuwając moją rękę od siebie.
- Które w połowie zjadłem - odparłem z uśmiechem. Dziewczyna pokręciła głową i nie pozwoliła mi na oddanie pieniędzy. Nie chciałem się z nią kłócić, to nie było potrzebne, znałem lepsze metody. Schowałem banknot do rękawa, a za sprawą czarów sprawiłem, że znalazł się on w kieszeni dziewczyny. Nie wyglądała na taką, która poczuła się dziwnie czy coś w ten deseń, nic nie zauważyła, poczuła. W namiocie powinna znaleźć pieniądze, które mam nadzieje, pokryją chociaż połowę jej wydatków. Spokojnie mogłem wrócić do pięknego dnia.
- Opowiedz o swoim ciekawym wspomnieniu.

<Nice? Wybacz, że czekałaś>

22 maj 2018

Smiley CD Vogel

Kołysałam sie z jednej na drugą stronę w dodatku nucąc sobie różne piosenki pod nosem. Zapewne przeszkadzało to Vogel'owi, ale nie chciałam zasnąć i to właśnie z tego powodu robiłam wszystko, aby nie myśleć o śnie. Ostatecznie przysnęłam, nie wiedząc nawet kiedy. Chłopak obudził mnie. Przeprosiłam za to, że przysnęłam, ale on się na mnie nie gniewał. Przyjęłam jego dłoń, aby wstać na równe nogi. Gdy tylko usłyszałam, że zrobił mi warkocza, jak najszybciej pobiegłam do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze. Wróciłam od razu do Vogel'a dziękując mu za to co dla mnie zrobił. Gdy wspomniał na temat spotkania się z moim bratem po plecach przeszły mnie dreszcze. Nie wiedząc co powiedzieć, przytaknęłam głową. Chłopak się chyba obwiniał, ale nie miał o co. Zgodziłam się z uśmiechem na twarzy, aby pójść na spacer i przy okazji wejść do kawiarenki. Jak też Vogel powiedział, ja się zgodziłam, tak my oby dwoje zrobiliśmy. Weszliśmy do kawiarenki, gdzie złożyliśmy zamówienie. Mieliśmy szczęście, że dużo ludzi w niej nie było. Zjedliśmy, wypiliśmy kawę, miło spędziliśmy czas, po czym nadszedł ten moment w którym szliśmy obecnie w stronę mojego dawnego domu, a obecnie znajduje się tam mój brat.
- Vogel, a co jak mój brat mnie nie pozna? A co jak ja się mu nie spodobam? A co jak powiem coś źle? A co jak... - dłoń chłopaka wylądowała na mojej buzi.
- Spokojnie, nic nie wydarzy się takie. Musisz po prostu pozytywnie myśleć. Pomyśl o czymś miłym - uśmiechnął się do mnie, zdejmując mi z buzi swoją dłoń. Wzięłam głęboki oddech następnie wydech.
Sama nie wiedziałam jak to możliwe, że czas tak szybko minął, a my się znaleźliśmy w nieznanych mi okolicznościach już przed drzwiami do sierocińca. Chciałam zapukać, ale nie potrafiłam. Po krótkiej chwili zdecydowałam się, uderzyłam się w policzki swoimi dłońmi i otrząsnęłam. Używając kłódki która przyczepiona była do dużych, drewnianych drzwi, zapukałam nią trzy razy. Nie musieliśmy długo czekać, a jedna z zakonnic otworzyła nam drzwi. Nie musiałam nic mówić, a ona po prostu poprowadziła nas do jednego z pokoi, gdzie wszyscy byli już zgromadzeni.
- Witaj Akane oraz jej przyjacielu, zajmijcie wolne miejsca - ta zakonnica mnie przerażała. Zawsze będąc wredną na mnie, nagle stała się potulna i miła.
- Nie siadajmy Vogel - wyszeptałam.W pokoju nie widziałam nigdzie mojego brata. Zaczęłam się rozglądać do okoła za nim, ale w tym pokoju byłam tylko ja, Vogel, zakonnica oraz pastor.
- Twój brat za chwilę przyjdzie. Mam nadzieję, że zrobisz tak jak mówiłam - spojrzałam się na nią zezłoszczona.
- Siostrzyczkaaa!!! - usłyszałam za sobą, nie zdążyłam zareagować, gdy nagle ktoś wziął mnie w objęcia i zaczął mocno przytulać się do mnie. Jakoś udało mi się wyślizgnąć z jego uścisku, chowając się od razu za plecami Vogel'a.
- Vogel ratuj mnie! - powiedziałam w jego stronę będąc kompletnie w szoku. Nie wiedziałam co się dzieje do okoła mnie. - Ja nie wiem o co tutaj chodzi, ale oni mnie wszyscy przerażają - wyszeptałam, wychylając się zza pleców chłopaka, aby przyjrzeć się dokładnie osobie, która mnie tak mocno przytulała.
- Aki nie poznajesz swojego braciszka? No weź, nie bądź taka - uśmiechnął się w moją stronę, próbując zbliżyć się do mnie.

<Vogel?> Wybacz, że tak długo czekałeś...

18 maj 2018

Vogel CD Smiley

Po tym, jak usiedliśmy na łóżko, zacząłem suszyć jej długie włosy. Co chwila, ruszając suszarką, przyglądałem się jej włosom z uwagą. Nie dość, że były długie, to jeszcze gęste, przez co pewnie niejedna dziewczyna jej zazdrościła. Właśnie w tym momencie pomyślałem o tym, żeby trochę się nimi pobawić. Rozejrzałem się po pokoju, lecz nie mogłem nigdzie dojrzeć szczotki dziewczyny. Raz jeszcze spojrzałem w jej stronę.
- Smiley mogę cię o coś prosić? -zapytałem, wyłączając przy tym suszarkę.
Dziewczyna spojrzała na mnie przez ramię z wymalowanym na twarzy pytaniem.
- O co chcesz prosić?
- Czy mogłabyś poszukać swojej szczotki? Mógłbym również coś zrobić z twoimi włosami, mam na myśli spięcie ich -zaproponowałem, na co dziewczyna szeroko się uśmiechnęła.
- Jasne! Jestem za! Poczekaj tylko chwilkę -powiedziała prędko, po czym pognała do swojej torby.
Będąc przy swojej walizce, w pośpiechu szukała przedmiotu, o który ją poprosiłem. Wtedy już na dobre przekonałem się, że drzemie w niej jeszcze wiele z czasów dzieciństwa, co mi przypomniało, że jest to jeden z niewielu sytuacji, w których pokazuje mi się od tej strony. Z zamyśleń wyrwała mnie Smiley, która trzymając w ręku szczotkę, czym prędzej do mnie podeszła. Zaśmiałem się cicho, biorąc tym samym przedmiot od niej. Poprawiłem swój siad i czekałem już tylko na dziewczynę, która również dłużej nie czekając, usiadła przede mną wyprostowana. Pokręciłem głową, uśmiechając się przy tym, a następnie chwyciłem kilka z jej kosmyków, włączając przy tym suszarkę. Kiedy włosy wydawały mi się już w miarę suche, zabrałem się za ich rozczesywanie. Powoli przejeżdżałem końcówką od góry do dołu, delikatnie na nie naciskając. W międzyczasie zauważyłem, że Smiley tak się rozmarzyła, że już nawet nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Jedyne co robiła, to się uśmiechała i raz po raz sobie coś nuciła, co było dosyć zabawne. Przez kolejne kilkanaście minut zastanawiałem się nad fryzurą, którą mogłem jej zrobić. W końcu się zdecydowałem na jeden warkocz z czterech pasm. Co prawda robiłem tę styl co najwyżej trzy razy i nie do końca go pamiętałem, ale jej to chyba nie przeszkadzało, tym bardziej że im dłużej będę jej układał włosy, tym będzie dla niej lepiej. Nie czekając, zabrałem się za robotę, która tak jak myślałem, na początku nie szła, tak jak chciałem. Układanie tej stylizacji zajęło mi około pół godziny, a kiedy już skończyłem, przez kolejne kilka minut przypatrywałem się swojemu dziełu, szukając miejsc, w których coś nie wyszło. Na szczęście takowych nie znalazłem. Kiedy w końcu miałem pewność, że skończyłem, poklepałem Smiley w ramię, lecz kiedy się nie odwróciła, przesunąłem się bliżej niej.
- Halo, halo! Wstajemy, nie śpimy -powiedziałem cicho, klepiąc ją tym samym o ramię.
Czując moją rękę, otworzyła powoli oczy i zdezorientowana spojrzała się w moją stronę. Kiedy w końcu wróciła jej świadomość, od razu ożywionym głosem, powiedziała:
- Vogel! Już skończyłeś? -w odpowiedzi skinąłem głową.
- A ty, droga księżniczko, jak gdyby nigdy nic, zasnęłaś -zaśmiałem się, wstając przy tym na równe nogi.
- Naprawdę zasnęłam? Przepraszam -przymknęła oczy, uśmiechając się przy tym.
- Niby za co? Nie twoja wina, że odleciałaś -ponownie się zaśmiałem, podając jej przy tym rękę, żeby pomóc jej wstać -zrobiłem ci warkocza, więc teraz nie powinny ci przeszkadzać -dodałem, kiedy tylko stanęła naprzeciw mnie.
Ta tylko skinęła głową, po czym prędko pognała w stronę łazienki, w której to miała zamiar się przejrzeć. Kiedy już to zrobiła, podeszła do mnie rozpromieniona.
- Dziękuję!
- Nie ma za co -odpowiedziałem, a następnie dodałem, trochę poważniej -Czyli co... dzisiaj idziesz się z nimi spotkać?
Dziewczyna jakby od pstryknięcia palcem spoważniała. Przez chwilę niczym nie odpowiedziała, aż w końcu skinęła twierdząco głową. Widziałem, że znowu obleciał ją strach, za co się skarciłem. Przymknąłem na chwilę oczy, rozmyślając nad rzeczą, która na nowo mogłaby ją uszczęśliwić. Na szybko pomyślałem więc o krótkim spacerze do kawiarni nieopodal. Szybko jej to zaproponowałem, na co się zgodziła.

<Smiley?>

Smiley CD Ace

Do mojego namiotu doszliśmy szybko. Skróty jakie odkryłam nie tak dawno bardzo się przydały. Weszliśmy do mojego namiotu, a na zewnątrz zaczęło kropić. Z drobnego, małego deszczu zrobiła się ulewa. Poszłam zaparzyć herbaty. Patrząc na wyraz twarzy chłopaka od razu widać było, że był zły. Zaczęłam się rozmyślać jakbym to mogła go pocieszyć. W czasie gdy woda na herbatę się grzała, ja otworzyłam swoją szafę. Tam wyciągnęłam bluzę oraz jakieś dresowe spodnie, które zostawił u mnie nie dawno Vogel.
- Przebierz się nim zaparzę nam herbaty - podałam mu ubrania. - Tam możesz się przebrać na spokojnie - wskazałam na parawan. - Wiem, że twoje ubrania są prawie suche, ale może jak się przebierzesz to poprawi ci się trochę humor - odeszłam od chłopaka, gdyż czajnik dawał mi wyraźny dźwięk, że woda jest już gotowa. Wlałam wodę do kubków gdzie były saszetki z herbatą. Przykryłam je na pewien czas wierzch kubków małym talerzykiem, aby wydobyć smak herbaty jeszcze bardziej. Miałam szczęście, że wczoraj upiekłam kilka ciastek. Włożyłam ciasteczka do małej miseczki. Postawiłam wszystko na tace. Do mojej głowy wpadł pomysł na to, aby przygotować również gorące kakao. Pomyślałam i tak też zrobiłam. Mając na tacy cztery kubki i miseczkę z ciasteczkami, wróciłam do chłopaka.
- Mam nadzieję, że herbata poprawi ci humor tak samo jak i kakao. - postawiłam tace na stoliku z uśmiechem na twarzy. - Wybacz, zapomniałam ci przedstawić Yuki'ego i Bisce - wskazałam dwa zwierzaki, które podeszły do nas. - Masz może alergię? Wiesz, nie chciałabym, aby coś ci się ponownie stało i to z mojego powodu - dodałam chcąc się upewnić.

<Ace? Wybacz że takie krótkie i nudne...>

Ace CD Smiley

Zmarszczyłem brwi zerkając na dziewczynę. Może i miała rację. Byłem przemoczony i zmarznięty. Jednak nie zmieniało to faktu ,że to przez nią wyladowałem w wodzie. Hm chociaż mogła mi to tym wynagrodzić... Podparłem się pod boki.
- No niech ci już będzie przynajmniej nie jest daleko. - Mruknąłem wyciskając wodę z ubrania.
Skinęła głową.
- Chyba w domu będę mieć coś do przebrania.
Coś do przebrania? Słysząc to odrazu sie rozpromieniłem.
- No to chodz już bo naprawdę nie mam ochoty łazić w tych mokrych ubraniach.
Spojrzałem na nią wyczekująco. Ockneła się i poszła przodem. Szedłem za nią nadal odrobinę naburmuszony. Gdy już doszliśmy na miejsce zaczeło kropić.
- Ah idealnie - Przeciagnąłem się wchodząc za dziewczyną do środka. - Hej tak wogóle weź mi powiedz... Przedstawiłem ci się?
Pokreciła głową.
- Skoro nie to jestem Ace - Wyciagnąłem do niej rękę.
- Smiley - Odpowiedziała łapiąc moją rękę i nią potrząsając.
- A teraz wracając do tych ubrań na przebranie... - Przygryzłem wargę.
Przecież nie założę czegoś z damskiek garderoby...
- Przyzwyczaiłem się, i tak moje już prawie wyschły - Dodałem szybko.
- Skoro tak to może byś się chciał napić czegoś ciepłego... No nie wiem herbaty?
- Herbaty? Tak ,tak z chęcią - Akurat gdy skończyłem mówić nazewnątrz zaczęło lać. - Eeeh... To chyba tu utknąłem...
Usiadłem na ziemii wzdychając. I tak oto nie mogłem już uniknąć interakcji z ludźmi.

<Smiley?>

Nice CD Lennie

Po krótkiej wymianie zdań chłopak zasnął, a ja się uśmiechnęłam pod nosem. Wyglądał uroczo gdy spał. Patrząc na jego twarz jedyne co mi przyszło do głowy to to, że wygląda jak małe bezbronne dziecko. Mój wzrok utknął na niebie. Było błękitne, pojedyncze chmury tworzyły różne kształty.
- Jedna chmurka, a może mieć tyle znaczeń - pomyślałam sobie. Wpatrując się tak w niebo, zasnęłam. Obudziłam się po krótkim jak dla mnie czasie. Godzina mówiła jednak coś innego niż moje wyobrażenia. Duża wskazówka zegara wskazywała prawie pierwszą po południu. Spojrzałam się na chłopaka. Jemu chyba się bardzo dobrze spało. Zobaczyłam mały sklepik. Poszłam do niego, aby kupić coś do jedzenia. Co jak co, ale z pewnością chłopak będzie głodny jak się obudzi. Jak na taki mały wlep to asortyment mieli bardzo dużo. Wzięłam soki, które były świeżo wyciśnięte oraz kanapki. Do tego wzięłam coś słodkiego oraz owoce. Zapłaciłam, a gdy ruszyłam w stronę miejsca gdzie chłopak spał, zobaczyłam, że już się obudził.
- Kogo tak wypatrujesz? - zapytałam się, a on spojrzał się na mnie.
- Więc tutaj jesteś - powiedział wciąż zaspany.
- Kupiłam coś na ząb dla nas. Co jak co, ale jest już popołudnie, a myśmy wciąż nic nie zjedliśmy - usiadłam na kocu, tym samym rozglądając wszystkie zakupione przeze mnie rzeczy. - Wybierz coś dla siebie. Nie wiedziałam za bardzo co lubisz prócz naleśników więc wzięłam wszystkiego po trochę.
- Czujesz się lepiej po drzemce? - spojrzałam się w jego stronę z uśmiechem na twarzy.

<Lennie?>

17 maj 2018

Lennie CD Nice

Prośba dziewczyny mnie zaskoczyła. Poduszkę i kocyk? Czy ona chciała mnie uśpić i wrzucić do oceanu? A może wsadzić do ust jabłko i piec na wolnym ogniu dla swojego kotka? Lekko się uśmiechnąłem i usiadłem obok dziewczyny. Była bardzo bystra i spostrzegawcza jak i bezpośrednia.
- Mam mały problem ze snem, ale nadrabiam go drzemkami - stwierdziłem.
- Ale to chyba nie zdrowe - machnąłem ręką i odchyliłem głowę do tyłu, odkładając kapelusz na koc. Poczułem promienie słońca na twarzy, delikatny chłodny powiew wiatru i spojrzałem na błękitne niebo. Idealna pora na drzemkę...
- Ale lepsze, niż brać tabletki nasenne - zauważyłem wyobrażając sobie taką noc; mi się śni koszmar, biegnę wiecznie po pustej ulicy, uciekając za samochodem i nie mogąc pozbyć się uczucia strachu i bezsilności. A dlaczego to wszystko byłoby trwałe? Bo bym nie mógł się obudzić i był bym zmuszony do oglądania, sekunda po sekundzie, w zwolnionym tempie, jak rozjeżdżam chłopaka, który po chwili przybiera moją twarz.
- Jak w taki piękny dzień drzemać... - Nice westchnęła i się położyła na poduszkę, która jej podsunąłem. Sam założyłem sobie za głowę ręce na krzyż i wpatrywałem się w niebo, z pojedynczymi białymi obłokami puchu.
- Ludzie właśnie czekają na takie dni. Ciepłe, ale nie gorące, pod cieniem, na leżaku, wpatrzeni w okularach słonecznych w niebo... - rozmarzyłem się.
- Lub wylatują specjalnie po te rzeczy - zamknąłem na chwilę oczy i odleciałem. Przez chwilę nie kontaktowałem, nie słuchałem Nice i nie byłem pewny, czy coś mówiła. Po prostu zasnąłem, a gdy się obudziłem, dziewczyny nie było obok.

<Nice? Krótkie i nudne...>

16 maj 2018

Smiley CD Vogel

Poszłam się wykąpać. Co prawda trochę to zajęło, ale nie żeby Vogel musiał na mnie czekać ze trzy godziny. Wyszłam z łazienki. Stanęłam za chłopakiem, który to obecnie siedział na łóżku. Był zmęczony w dodatku się sam do tego przyznał. Ruszył do łazienki, a ja zaczęłam osuszyć swoje włosy ręcznikiem. Ta czynność nie należała do tych łatwy i krótkotrwałych. Może i miałam suszarkę, ale suszenie włosów też zajmowało mi dużo czasu. Położyłam się na środki łóżka. Patrząc się w sufit wlanie mnie oświeciło. Ten pokój posiada tylko jedno łóżko, a nas jest dwóch. Nim się obejrzałam, Vogel był już wykąpany.
- Zmęczona? - uchylił się nade mną. Nasze oczy się spotkały.
- Problem mamy - powiedziałam spokojnie.
- Jaki? - spojrzał się pytającym wzrokiem na mnie.
- Tutaj jest tylko jedno łóżko, a nas dwóch - wytłumaczyłam chłopakowi w skrócie na czym polega nasz problem.
- Później nad tym pomyślimy - odparł, kładąc się tuż obok mnie. Oczywiście zrobiłam mu miejsce. - Twoje włosy są jeszcze mokre - powiedział.
- Tak wiem, ale nie chce mi się ich suszyć, więc poczekam, aż same wyschną - uśmiechnęłam się delikatnie. Nasz wzrok zawisł na białym suficie.
- Wysuszę twoje włosy, tak więc wstawaj - usiadł Vogel na krańcu łóżka.
- Nie musisz, same wyschną - nie miałam chyba zdania, czyż chłopak spojrzał się na mnie wzrokiem rozkazującego taty. - Już wstaje - dodałam bez koniecznych już słów zrzędzenia.
Po połączeniu suszarki do kontaktu, ciepły strumień powietrza chłopak skierował w stronę moich mokrych włosów. Czułam się jak małe dziecko, które nie potrafi sobie poradzić. Jednak uczucie jakie towarzyszyło mi w obecnej chwili było bardzo przyjemne.
- Jak małe dziecko - powiedział Vogel, gdy zaczęłam się logować to na prawy to na lewy bok.
- Bo nim jestem - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.

<Vogel?>

13 maj 2018

Smiley CD Ace

Dzień jak dzień był taki sam jak trzy dni temu. Pochmurne niebo, wilgoć unosząca się w powietrzu i w dodatku deszcz padał w mniej odpowiednich momentach. Poszłam do miasta, aby tam coś kupić do zjedzenia. Nim się tak naprawdę spostrzegłam wpadłam na jakiegoś mężczyznę.
- Co ty robisz?! - spojrzał się na mnie wściekłym wzrokiem mężczyzna o czarnych włosach.
- Szefie, może pójdzie ona z nami. Jest taka urocza - dodał drugi mężczyzna o blond włosach.
- Chyba masz rację - czarnowłosy chwycił mnie za rękę, a ja jak najszybciej się uwolniłam.
- Nigdzie z wami nie idę! - krzyknęłam i zaczęłam biec. On na mój niefart zaczęli biec za mną. - Że też to zawsze ja mam takiego pecha - powiedziałam pod nosem.
Biegnąc tuż obok fontanny, nie wiedząc jakim to sposobem to zrobiłam, ale przeze mnie chłopak wpadł do fontanny. Stanęłam w miejscu, chwytając się za głowę.
- Co ty niby wyprawiasz?! Patrz jak biegasz!! - był zły i to bardzo. Rozumiałam jego złość, a sobie samej nie mogłam wybaczyć, że to przeze mnie wpadł do fontanny. Spojrzałam się za siebie, aby zobaczyć czy tamta grupka wciąż za mną podąża.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - skłoniłam się w pół w ramach przebaczenia. - Naprawdę ciebie przepraszam - wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą przyjął. Blond włosy chłopak wyszedł z fontanny, a ja zaczęłam oglądać się do okoła, gdy przed oczami nie przemknęła mi się jedna z wcześniejszych postaci, która mnie goniła. - Czas uciekać - chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam wraz ze sobą. Miałam szczęście, że w pobliżu znajdował się park. Będąc pod jakimś drzewem, puściłam dłoń chłopaka, a sama wdrapałam się na drzewo. - Proszę stój tak przez chwilę, aż oni sobie pójdą - spojrzałam się na twarz chłopaka błagalnym wzrokiem. On tylko głęboko odetchnął, a ja się uśmiechnęłam.
Idźcie sobie już, no dalej... idźcie sobie... zaczęłam powtarzać sobie pod nosem. Nie lubiłam takich ludzi jak ci mężczyźni. Po kilku minutach oni zrezygnowali, a gdy odeszli ja zeskoczyłam z drzewa.
- Przepraszam za to, że wpadłeś przeze mnie do fontanny i teraz jesteś mokry. Dziękuję ci, że mi pomogłeś chociaż mnie nie znasz - skłoniłam się w pół. - Jestem Smiley - przedstawiłam się chłopakowi. Po przyjrzeniu się zauważyć już mogłam, że jest kompletnie mokry, a w dodatku sądząc po zachmurzonym niebie już wiedziałam, że będzie padać. - Mój dom znajduje się jakieś dziesięć minut drogi stąd, chodźmy do niego nim się rozpada, a ty przeze mnie się rozchorujesz...

<Ace?>

Nice CD Lennie

Chłopak chyba był zmęczony. Z jego oczu wyczytać można było to, że chłopak marzy o tym, aby położyć się spać. Nie tylko oczy, ale i twarz oddawała z siebie spore zmęczenie. Ciemne cienie pod oczami były również dostrzegalne. Spojrzałam się na chłopaka, gdy ten podczas swoich sztuczek, dał szanse mi na to, abym powiedziała mu co ma wyczarować.
-...Albo...- na chwilę powstała cisza, ale gdy wpadłam na pomysł, odpowiedziałam radośnie mu.
- Albo koc i poduszkę, poproszę - chłopak spojrzał się na mnie pytająco.
- He? Poduszkę i koc? - chyba go to zaskoczyło.
- Zaufaj mi - chciałam go jakoś przekonać do swojego wyboru.
- No dobrze, niech ci będzie - odparł, a ja się uśmiechnęłam od ucha do ucha. W jego rękach pojawiła się poduszka oraz koc.
- Dziękuję - wzięłam z jego dłoni rzeczy.
Rozłożyłam koc na trawie tuż pod drzewem, aby było trochę cienia. - Co powiesz na to, aby trochę odpocząć nim wrócimy do cyrku? Zapewne, gdy wrócimy będziemy musieli zgłosić ten incydent do Pik'a, a jak dla mnie to za długo będzie to trwać, znając jego - usiadłam na kocu, wskazując tym samym na miejsce obok siebie dla chłopaka. - Chyba mi się wydaje, że nie wyspałeś się za bardzo dzisiejszej nocy, a trochę odpoczynku nikomu nie zaszkodzi - uśmiechnęłam się, czekając tym samym na decyzję jaka to podejmie chłopak.

<Lennie?> ^ω^

10 maj 2018

Vogel CD Smiley

Nadziałem kawałek ciasta na widelec, lecz kiedy już go podnosiłem w stronę ust, Smiley odezwała się, prosząc tym samym o kawałek mojego dania. Przyglądałem się jej twarzy, robiąc przy tym pierwszy kęs. Kiedy zacząłem już rzuć, uśmiechnąłem się dziarsko, krojąc przy tym kolejny kawałek. Biorąc następnego na widelec, otworzyłem delikatnie usta.
- Jakie jest to pyszne! -powiedziałem, fałszywie się zadowalając.
Objąłem wolną dłonią swój polik, jeszcze bardziej zatapiając się w smaku. Kiedy kolejny kawałek wylądował w moich ustach, uchyliłem powieki, spoglądając tym samym na nią. Była trochę naburmuszona i zasmucona, przez co bez celu kręciła kółka łyżką w swoim kielichu z kolorowymi lodami, opierając przy tym głowę o prawą dłoń. Była naprawdę niezadowolona. Widząc ją w takim nastroju, nie mogłem się powstrzymać, przez co parsknąłem śmiechem. Ta, zdezorientowana, wbiła we mnie swój smutny wzrok. Otarłem teatralnie kąciki oczu, tak jakby leciały mi z nich łzy i spoglądając na nią, oparłem się łokciami o stolik. Uśmiechnąłem się w jej stronę złośliwie, mrużąc przy tym podejrzliwie oczy.
- Masz za swoje, przez to, że mnie oszukałaś z tymi swoimi wydatkami -sięgnąłem po raz kolejny widelcem po naleśnika, tym razem z truskawkową polewą, i odciąłem niewielki kawałek.
Podniosłem go na wysokość swoich oczu, a po chwili z nieschodzącym, chytrym uśmieszkiem, podałem go jej. Przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno go wziąć, czy tylko się z nią droczę. Kiedy spojrzała na mnie, wzruszyłem ramionami.
- No cóż, jeżeli nie chcesz... -powiedziałem sztucznie zaskoczony, oddalając sztuciec, lecz ona prędko mnie zatrzymała, chwytając mnie za dłoń, tym samym zabierając z jego końca jedzenie.
Kiedy tylko przełknęła, uśmiechnęła się radośnie.
- Dziękuję! -zaczęła mieszać swoje lody, by po chwili wyciągnąć z nich pełną nich łyżkę, którą skierowała do mnie -Masz może ochotę?
Podniosłem otwartą dłoń przed siebie, uśmiechając się delikatnie.
- Spokojnie, zjedz je -z powrotem położyłem rękę na stoliku, biorąc się ponownie za jedzenie -Dzisiaj wyjątkowo nie mam ochoty na lody -zamknąłem oczy, biorąc kolejną porcję do ust.
- Na pewno? -na jej pytanie skinąłem twierdząco głową -Och... no dobrze -dodała po chwili i zapewne dłużej nie czekając, wzięła się za swój deser.
W restauracji spędziliśmy jeszcze trochę czasu i tak jak powiedziała, zapłaciłem za nas oboje. Wychodząc na zewnątrz, zdecydowaliśmy się pójść do parku leżącego nieopodal naszego hotelu. W sumie wypadałoby tam za niedługozajrzeć, tym bardziej żee jest on opłacany nie z naszych pieniędzy, a w ogóle z niego nie korzystamy. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy w parku, a następnie udaliśmy się do naszego pokoju, gdzie przygotowaliśmy sobie coś ciepłego do picia, a dokładniej Smiley zrobiła sobie herbatę, a mi kawę. Usiedliśmy przy malutkim stoliku i znów zaczęliśmy rozmawiać, tym razem na temat bardziej przyziemny, a dokładniej na temat tego, co dokładniej ma zamiar zrobić, kiedy w końcu pójdzie się z tym wszystkim zmierzyć. Rozmawialiśmy tak przez około godzinę, co rusz schodząc na inne, mniej poważne tematy. Kiedy jednak skończyliśmy popijać nasze napoje, Smiley zdecydowała, że pójdzie pod prysznic. Gdy ta weszła do łazienki, ja podszedłem do wielkiego okna w naszym pokoju, dzięki któremu nie tylko wpadało pełno światła, ale także mieliśmy widok na ulice, która z chwili na chwile robiła się coraz to bardziej ruchliwa. Oparłem się o ściankę i ze skrzyżowanymi rękoma, zacząłem rozmyślać, a wtedy ujrzałem dosyć podejrzaną postać stojącą na chodniku po drugiej stronie ulicy. Nie byłoby to jednak nic ciekawego, gdyby nie to, że czemuś się mocno przyglądała, a dokładniej rzecz ujmując, spoglądała na niebo. Aż sam z zaciekawieniem skierowałem w tamtą stronę oczy, lecz niczego nie dostrzegłem. Zmieszany, powróciłem spojrzeniem na mężczyznę, lecz ten, zamiast spoglądać dalej na niebo, teraz patrzył się w stronę tego budynku. Nie. Mógłbym wręcz powiedzieć, że patrzył się na mnie, chociaż że zakrywały mnie zasłony. Zmarszczyłem brwi, po czym przetarłem oczy, lecz po tym już go nie ujrzałem.
- ... Vogel! -usłyszałem ciche wołanie za sobą.
Odwróciłem się w kierunku, z którego wydobywał się głos, a gdy tylko usłyszałem go ponownie, odpowiedziałem krótkim przytaknięciem.
- Mógłbyś, proszę, podać mi szampon? Oczywiście zostawiłam go na szafce, ale go ze sobą nie zabrałam -w jej głosie pojawiła się nutka śmiechu.
Rozejrzałem się po pokoju, a gdy tylko znalazłem obiekt, o którym mówiła, westchnąłem ciężko. Podszedłem do niego i łapiąc go szybko, pomaszerowałem w stronę łazienki. Zapukałem dwa razy.
- Chyba mam twoją zgubę.
- Dobrze, to zostaw opakowanie przed drzwiami! -powiedziała spokojnie.
Skinąłem głową i tak jak kazała, zostawiłem szampon przed drzwiami, sam wycofując się z powrotem do głównego pokoju. Przetarłem raz jeszcze oczy, ponownie podchodząc do okna, tym razem jednak oparłem się o ścianę przedramieniem, przylegając przy tym do ręki głową. Rozejrzałem się po ulicy w poszukiwaniu tego dziwnego mężczyzny ubranego w szary płaszcz, jednakże tak jak wcześniej, nigdzie go nie było. Wypuściłem powietrze ze świstem.
- Pewnie mi się przewidziało... -odwróciłem się w stronę pokoju, jedną dłonią chwytając się za kark.
Rozmasowując go delikatnie, podszedłem do łóżka, by móc na nim usiąść. Siedziałem zgarbiony z zamkniętymi oczami i powoli czułem, jak oddalam się w nicość, a sen przejmuje nade mną kontrolę. Niestety trzask drzwi skutecznie mi ten sen odebrał. Spojrzałem nieprzytomny przed siebie, a tam ujrzałem Smiley w beżowej sukience do kolan. Ziewnąłem krótko, po czym szybko się wyprostowałem.
- To teraz czas na moją kolej, bo zaraz sen zwali mnie z nóg -stwierdziłem, a następnie czym prędzej wstałem, mijając przy tym dziewczynę, której włosy jeszcze mieniły się kolorami od kropel wody.
Stanąłem obok niej i uśmiechnąłem się do niej, po czym dłużej nie czekając, zabrałem ze sobą ciuchy i wszedłem do łazienki, w której to spędziłem kolejne dziesięć minut.

<Smiley?>

OD Ace

Nie mając co robić przechadzałem się znudzony po mieście. Pogoda była taka sobie jak to częst w Londynie. Niebo było zasnute chmurami a w powietrzu unosiła się nieprzyjemna wilgoć. Zatrzymałem się na moście o spojrzałem w dół na Tamize. Jej woda była ciemna. Pokręciłem głową.
- Równie dobrze mogłem zostać w łóżku... - Wymamrotałem do siebie.
Powoli ruszyłem dalej. Wolałem się ani troche nie spieszyć. Ponownie się zatrzymałem pare przecznic za mostem. Rozglądnąłem się i ziewnąłem. Mój wzrok powędrował do kawiarenki naprzewciw. Może bym wstąpił na kawe... Nie namyślając się długo przeszedłem przez ulice i wślizgnąłem się do kawiarenki. Wybrałem najbardziej wysunięty na bok stolik i wzdychając usiadłem. Oparłem głowę na ręce czekając na kelnera. Jednak zamiast kelnera do mojego stolika podeszli jacyś chłopacy. Niechętnie podniosłem na nich wzrok. Zaś będzie to samo.
- Co taka śliczna panienka robi tu sama?
Przewrociłem oczami i niezadowolony się podniosłem.
- Też coś - przepchnąłem się między nimi.
Uniosłem dumnie głowę i wydając z siebie ciche phi wyszedłem. Odwrócili się patrząc za mną zmieszani.
- Tsk tak mi popsuć dzień... - potrząsnąłem głową.
Takie sytuacji nie należały do rzadkości ,ale nauczyłem się je ignorować. Usiadłem na brzegu jakiejś fontanny i szybko się rozejrzałem. Dużo osób nie było no i dobrze. Skrzyżowałem ręce na piersi i zmarszczyłem brwi. W sumie mogłoby nawet zacząć padać jak dla mnie. Nagle ktoś przebiegł obok potrącając mnie przy tym. Zanim się spostrzegłem wyladowałem w wodzie. Zaraz sę zerwałem na nogi.
- Co ty niby wyprawiasz?! Patrz jak biegasz!! - syknąłem na osobe która mnie potrąciła.

<Ktoś?>

Ace

"Nie martw się, że coś się skończyło. Ciesz się, że się wydarzyło"

9 maj 2018

Smiley CD Vogel

Tak naprawdę nie miałam zamiaru wykosztować Vogel'a na śniadanie. Po prostu małe droczenie się z nim sprawiało, że nie mogłam przestać się śmiać. Zawsze jego gesty oraz wyrazy twarzy mnie rozbawiały. Przez drogę do jakiejś restauracji rozmawialiśmy na przeróżne tematy tym samym dobrze się bawiąc. Weszliśmy do pierwszej lepszej restauracji. Gdy tylko zasiedliśmy przy stoliku, kelner podszedł do nas wraz z kartą menu. Otworzyłam czerwoną książkę z menu w środku. Przejrzałam wszystkie strony. Vogel miał cały czas skierowany na mnie wzrok, a gdy tylko zapytałam się czy coś chce, kazał mi dalej wybierać. Poprosiłam kelnera o podejście. Vogel złożył zamówienie po czym nadeszła kolej na mnie.
- A dla panienki? Czy już wybrała? - zapytał się kelner na co ja przytaknełam głową. Spojrzałam się w menu, aby podjąć ostatecznie swoją decyzję co do wyboru.
- Tak więc, ja poproszę o lazanie jako danie główne, na deser lody, a do picia poproszę o zimny koktajl owocowy - kelner uśmiechnął się, tym samym zabierając od nas karty menu. - Czy coś się stało Vogel? - zapytałam, gdy zobaczyłam jego zaskoczony wyraz twarzy.
- Ja chyba ciebie nigdy nie pojme - odetchnął, a ja tylko się zaśmiałam. Nasze dania przyszły, a ich zapach rozniósł się koło nas. Podziękowałam kelnerowi za obsługę. Zaczęliśmy jeść.
- Ale to dobre! - uśmiechnęłam się po spróbowaniu pierwszego kęsa. - A jak twoje spaghetti? - spojrzałam się w stronę Vogel'a.
- Również dobre - odparł. Zabraliśmy się za kontynuowanie naszego dania. Po kilkunastu minutach nasze talerze były puste.
- Idę do łazienki, więc poczekaj na mnie z deserem. Jestem ciekaw co sobie zamówiłaś - uśmiechnął się Vogel, na co ja skinęłam głową z uśmiechem na twarzy. Kelner podszedł do mnie, zaczął zbliżać się do mnie coraz to bliżej.
- Przepraszam, ale czy mógłby pan odejść ? - zapytałam się trochę speszona.
- Przyniosę dla państwa deser - powiedział gdy tylko Vogel wrócił do stolika.
- Vogel... - zaczęłam robiąc oczka małego szczeniaka.
- Co jest? - spojrzał się na mnie.
- Czy mogę spróbować twoich naleśników? - zapytałam się lekko podnosząc kąciki swoich ust.

<Vogel?>