Nie jestem z tych, którzy solidaryzując się z resztą trupy, spędzają z nimi swoją każdą wolną chwilę. Karmią się towarzystwem innych, potrzebując świty wokół siebie jak powietrza. Nic z tych rzeczy. Wianuszek ludzi wokół, zamiast dodawać mi energii, nieprzerwanie wysysa ją ze mnie, sprawiając, że moja studnia cierpliwości do otoczenia staje się coraz płytsza. Męczy mnie usilna chęć wręcz zmuszenia kogoś do przyjaźni, której się nie chce. Zdecydowana większość z nich, ku mojej uldze, jednak jak na mój gust nadal zbyt wolno, zrozumiała, że cenię sobie swoją przestrzeń bardziej niż inni i nie próbowali na siłę zabawiać mnie swoją asystą. Początkowe, niezapowiedziane wizyty mające charakter typowo niby rozrywkowy zamieniły się w rzadkie, tylko i wyłącznie służbowe odwiedziny, po biżuterię na występ lub by po nim oddać ją tam, gdzie jej miejsce.
Pik nie do końca był z tego zbyt zadowolony, widział nas jako jedną wielką rodzinę, która powinna zacieśniać więzy, więc zdecydowanie wolałby, żebym przebywała wśród gwarnej gawiedzi na wieczorkach towarzyskich, być może zabawiając tłum. Mnie jednak za towarzystwo zamiast żywych istot, wystarczają kamienie, którymi z takim uwielbieniem się otaczam.
Jeśli na co dzień odpuścił próby socjalizacji mojej osoby, tak momenty dołączenia nowych artystów były wyjętym spod normalności wyjątkiem. Oczekiwał i surowo egzekwował, bym tak jak inni członkowie witała nowoprzybyłych. W ten sposób zawiązaliśmy niemy układ między nami, on udaje, że nie widzi, gdy po raz kolejny odsuwam się na bok, za to ja pokazuję o dziwo dość żywe, jak na mnie i autentyczne zainteresowanie za każdym gdy przedstawia nam nowy narybek. W końcu dokładnie każdy z nich może być ciekawym obiektem, na którym warto zatrzymać oko najdłużej. A nuż okaże się interesującym pionkiem. Taka niema farsa, gra, w którą ciągniemy właściwie od momentu mojego dołączenia, całkowicie odmienne motywy, bardziej lub mniej znane tej drugiej stronie stały się mostem zgodności łączącym je obie.
— Witam arystokratkę — kolejny stały element naszego dennego teatrzyku, Light, który niczym wierny giermek ślepo podąża za swoim rycerzem. Nie krył się zbytnio z niechęcią do mojej osoby, wielokrotnie tłumacząc ją brakiem szacunku do Pika, który w jego opinii jawnie ukazuję, nie integrując się z innymi. Gdy tylko zjawiał się w progu mojej przyczepy, od razu wiedziałam, że przychodzi w imieniu dyrektora naszej osobliwości, jakby za cel obrał sobie doprowadzenie mnie, zupełnie jak kat, do miejsca kaźni.
— Tym razem możesz wykazać większe zainteresowanie, zdaje się, że to będzie dla ciebie pokrewna dusza — odłożyłam na blat zdjęte z głowy okulary powiększające i poszłam z Lightem, który cały czas na mnie czekał.
Pokrewna dusza? Niezbyt. Znajoma twarz, przynajmniej w teorii, już prędzej. No bo jak duża była szansa, że był faktycznie tym, za kogo go miałam? Czy było możliwe, żeby moja pamięć płatała mi figle? Wyuczone już we wczesnym dzieciństwie wcześniej obrazy, a aktualnie fotografie przedstawiające rodziny zarówno szlacheckie jak i królewskie były utrwalone w mojej pamięci podczas bali. Jeżeli rzeczywiście mężczyzna przybyły do cyrku to był on, upadły książę bez tronu, który właściwie przepadł jak kamień w wodę, i nagle, z nieznanej nikomu przyczyny pojawił się tutaj, trzeba było przyznać, że czas nie był dla niego łaskawy. Tylko czy w ogóle istniała taka możliwość, że to był faktycznie on?
Mimo że czerń aktualnie kojarzy się z dobrym smakiem, zgodnie z etykietą nie jest w uprzejmym tonie, by na przyjęcie urodzinowe wybrać odzież w tej barwie, w końcu wielu zamiast wyrafinowania czy luksusu widzi w nim śmierć i żałobę.
Jednak nastrój we Francji już od dawna jest republikański, mimo to rządzący bezczelnie próbują przyrównywać się do magnaterii, bale, których lata świetności były za nimi, wróciły w łaski głów państwa. Za nic mając wartości tradycji, urządzają maskaradę rodem z prawdziwego cyrku. Ośmieszając dziedzictwo szlachetnych rodów, drwili sobie także z nich samych, wciągając je w swoje dziecinne rozrywki. Nawet tak trzymająca się z dala od życia towarzyskiego rodzina jak my nie mogliśmy zlekceważyć zaproszenia na jubileuszowe obchody urodzin najważniejszej osoby w kraju. Lista gości już dawno ustalona, koperty rozesłane nie tylko na terenie Francji, ale również poza jej granice.
Nie zwracałam najmniejszej uwagi na nieprzychylne spojrzenia, ani szepty, które dało się słyszeć na każdym kroku. Czerń była kolorem rodowym, barwą, która nieodłącznie podążała za członkami mojej rodziny na przestrzeni wieków i żaden bal, żadne urodziny nawet prezydenta, nie były na tyle ważne, byśmy zrezygnowali z naszej tradycji. A stojąc z boku tłumu, można wiele dowiedzieć się o ludziach, zwłaszcza to, czego starają się nie
zdradzać, coś, co chcą ukryć głęboko wewnątrz siebie, by nikt nie miał dostępu do ich tajemnicy. Jednak w ukrywaniu ich byli gorzej niż beznadziejni, wszystko z nich można było wyczytać. Byli obrzydliwie przewidywalni w swoich upragnionych mrzonkach, byli po prostu nudni. Ale nie on. Zimno rozchodzące się wokół niego było tak bardzo inne od fałszywej uprzejmości otaczającej właściwie wszystkich na sali balowej. Obojętność szczelnie zakrywała całą resztę, nie pozwalając, by maski opadły. A ja niesamowicie chciałam, żeby opadły. Musnęłam palcami wnętrze dłoni, gdzie kończył się łańcuszek delikatnej bransoletki i po raz pierwszy tego wieczoru ruszyłam w stronę tańczącego tłumu, dokładniej w jego stronę. Wyciągnięta ręka starszego brata już po pierwszym kroku zagrodziła mi drogę. Samo jego spojrzenie wystarczyło, by przekazać to, co chciał powiedzieć. Że nie mogę porywać się na coś, z czym nie mam szans się mierzyć. Że nie będzie w stanie mnie ochronić jeśli zdecyduję się rozpocząć swoją grę. Przymknęłam oczy, wzięłam dwa wdechy i z niewzruszoną miną stanęłam z powrotem u boku brata.
I właśnie teraz, wszystko wskazywało na to, że los się do mnie uśmiechnął, że to on, razem ze swoją obojętnością, stał przede mną. Lustrował spokojnie cyrkowców, jakby ich oceniał, a w momencie gdy spojrzał na mnie, miałam już pewność. Przenikający do szpiku kości chłód w jego oczach, to on właśnie upewnił mnie, że ponownie napotkałam na swojej drodze samego księcia litewskiego, Bestię Północy, otoczoną niezdobytym murem oziębłości i obojętności, który wybudował wokół siebie. Ale również murami zamku, które były właściwie nieprzeniknione. Nikt ani nic nie miało szansy dostać się niepostrzeżenie do środka, a przynajmniej nie było nikogo, komu udało się pochwalić tym wyczynem. Właściwie to do tamtego dnia, dnia, w którym bariera odgradzająca od świata upadła i niezdobyta dotąd warownia odkryła niewygodną prawdę. Nieosiągalny bóg zaczął krwawić, okazał się śmiertelny jak każdy inny. A to znaczyło, że nie jest nikim wyjątkowym.
Wcześniej nie miałam szans. Ale teraz? Teraz jest sam, bez straży na każdym kroku pilnującej bezpieczeństwa, popleczników przyklaskujących, twierdzy, która go zamykała przed światem. Jedyne co posiada to swoje wynędzniałe ciało, które z pewnością pamiętało lepsze czasy, czasy luksusu i bogactwa. Żadna frakcja go nie popiera, w swojej ojczyźnie uznany za zbiega, tchórza, który zostawił tron i poddanych. Porzucając swoje dawne życie, stał się łatwiejszym celem. Wczorajsze krwiożercze wilki stają się dzisiejszymi owcami. Rozdrażnione smakiem przeszłej porażki, cały czas czujące palący niedosyt i pouczone teraźniejszymi wnioskami dzisiejsze owce staną się jutrzejszymi bestiami. A jutrzejsze bestie mądrzejsze i niebezpieczniejsze, wiedzą, że ich czas nieubłaganie nadchodzi, nauczone pokory wiedzą też, że trochę muszą jeszcze odczekać, by łów okazał się owocny. Jestem cierpliwa, cierpliwość to cnota, która prędzej czy później zostanie nagrodzona. Bo pewnego dnia i on stanie w drzwiach do mojej kwatery.
Gdy wiedziałam już z kim mam styczność, jednocześnie nie chcąc by i on mnie rozpoznał już na samym początku, co było i tak właściwie nieprawdopodobne, w końcu dziewcząt na przyjęciach przewijało się setki, a ja dodatkowo nigdy nie zabiegałam o bycie w centrum uwagi, bez krzty emocji na twarzy obróciłam się i poszłam. Zatem więc niech rozpocznie się nasz prywatny, jedyny w swoim rodzaju bal.
Ależ oczywiście, mon prince, to czysta przyjemność
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz