Niezbyt duży harmider ulokowany w okolicach drzwi wejściowych wskazywał na pojawienie się nowego dziecka. Piątka maluchów w różnym wieku, siedząca przy stoliczku nad niedokończonymi starymi puzzlami podniosła głowę, kiedy przez drzwi zajrzała ośmioletnia Sunny.
- Widzieliście gdzieś Antonio? - Zapytała się patrząc na mniejsze.
- Tonio? - Spytała się z wyraźnym niemieckim akcentem Hannah, jej rówieśniczka. Wiadomo było, że była córką niemieckich imigrantów, którym odebrano władze rodzicielskie i od miesiąca znajdowała się w domu dziecka, ponieważ nie miała innych krewnych. Mocnym plusem sytuacyjnym był fakt, że znała język angielski, przynamniej część. Spojrzała na siedzącą obok znacznie młodszą dziewczynkę, której się zapytała a on coś powiedziała po niemiecku.- Miał iść do ogrodu, jeszcze nie wrócił. Co się dzieje?
- Niania Rose szuka kogoś mówiącego po hiszpańsku. Słaba komunikacja z nowym chłopcem.
- Tia była tu kilka minut temu - wtrącił Tom, który właśnie się podniósł z trzymanym kawałkiem puzzli co spadł chwilę wcześniej. Sunny zaraz szła ku jedynemu miejscu, gdzie jako pewnik miała się znajdować zawsze starsza koleżanka.
Sunny wraz z innymi dziećmi nie mogła zrozumieć, czemu opiekunki w zasadzie zabraniały wychodzenia Tii z ośrodka, czasem nawet z samotnego pokoju.. Nawet kilkoro pupilków nie wiedziało ale jednego byli pewni - dziewczynka nie należała do elitarnej grupy pupilków lecz pozostawała jakby nietykalna. Mało kiedy można było ją zobaczyć w ciągu dnia, głównie na posiłkach i sporadycznie podczas zabaw w grupie wszystkich mieszkańców ośrodka. Z rozmyślań wyrwało ją dotarcie do najbardziej odległych drzwi, gdyż znajdowały się tuż przy poddaszu.
- Tia, jesteś? - Zapukała do odrapanych drzwi. Zaraz po drugiej stronie ujawniła się długowłosa dziewczynka przytulająca maskotkę królika.
- Sunny? Coś się stało? - Zapytała mieszkanka pokoju robiąc duże oczy.
- Pomożesz niani Rose? Pojawił się chłopczyk z którym nie może się dogadać a pani Elodia przyjdzie dopiero wieczorem.
Tia, a właściwie Florentia już zaraz tuptała cicho na sam dół z nieodłączną zabawką, by móc zauważyć nieco młodszego od niej chłopca, który podciągał nosem zaraz przy schodach. Pani Rose kątem oka spojrzała na przybycie i wskazała na nowe dziecko.
- To jest Mateo, rozumie trochę ale mówi tylko po hiszpańsku. Powiedz mu, że zostanie tutaj i zaprowadź go do reszty.
Florentia spojrzała na nowego kolegę, musiał być o rok młodszy. Najpierw podała mu chusteczkę, którą z chęcią przyjął.
- Hola Mateo, soy Florentia pero puedes llamarme Tia. Viviremos juntos. Vamos, conocerás a algunos de los niños - odezwała się przyjaźnie. Mateo od razu rozjaśnił się na jej obecność i przekaz. Natychmiast złapał ją za rękę i dał się poprowadzić.
Dwadzieścioro dzieci obecnych w ośrodku od razu przywitało się ciepło z nowym członkiem ich społeczności, kolejna piątka miała się zjawić po powrocie z ogrodu.
- Solo tú me entiendes?- Chłopczyk zapytał się Tii w kuchni po dostaniu ciastka z rąk innej starszej dziewczynki. Pokręciła z uśmiechem głową.
- También está Antonio y la señora Elodia, también hablan español.
- Tia! Tonio już jest - zawołała z drugiego pomieszczenia Hannah. Bardzo szybko Tonio poznał się z Mateo i było wiadome, że będą dla siebie jak bracia. Jakby nie patrzeć, wszystkie dzieci były dla siebie braćmi i siostrami.
Florentia myślała o nich jak swojej rodzinie, mimo faktu, że nigdy nie była pokazywana i dopuszczana do możliwości adopcji. Nie, w zasadzie wszystkie opiekunki zawsze ją zamykały w najodleglejszym pokoju i tylko upuszczały jej krew dla cennych kamieni szlachetnych. Wyjątkiem była pani Elodia, która czasem dawała jej drobnego cukierka. Zastanawiała się nad tym siedząc z przed talerzem mleka z małą bułką. Było to normalne mleko a nie rozcieńczone z wodą, natomiast bułka była nawet miękka.
- Jeju - ucieszyła się nad żałosnym posiłkiem, który w jej oczach był obiadowym rarytasem.
Bardzo rzadko dostawała tego typu jedzenie, podobnie jak reszta dzieci, tylko ona otrzymywała jeszcze mniejsze porcje. A jednak, zaczęła jeść z uśmiechem na ustach. Trzeba było jeść bardzo powoli, żeby później brzuszek nie hałasował i robił się pusty. Często otrzymywała posiłki do pokoju i raz w ciągu dnia. Opiekunki pewnie były zbyt zalatane i zapominały dawać jej coś jeszcze do jedzenia, chociaż jak sporadycznie je widziała to zawsze grały w karty.
Wieczorem w trakcie zabawy z Biszkopcikiem, przyszła do niej ciocia Elodia. Zaciekawiło ją wspomnienie nowego chłopca - pochodzili z jednego kraju, zatem pewnie od razu miała być więź. Zaraz spojrzała na puste naczynia z obiadu, by następnie spojrzeć na dziewczynkę o ciepłych oczach. Florentia tego nie wiedziała, że ciocia widziała w niej niemal głodzone dziecko i nie rozumiała czemu to się dzieje. Rose i pozostałe dwie kobiety zajmujące się dziećmi zawsze ucinały jej temat i kazały się nie wtrącać w tą sprawę. Sytuacja była oczywista i jednocześnie tajemnicza - wyraźnie nie zamierzały pozwolić na opuszczenie sierocińca przez Florentię, a mimo to była fatalnie traktowana.
- Przekonamy jutro opiekunkę Rose by pozwoliła nam zobaczyć cyrk - postanowiła niż zapytała dziecka. Tia pokiwała głową trzymając pluszaka.
Następnego dnia, opiekunka Rose pojawiła się w pokoju dziecka z twardym wyrazem twarzy.
- Podwiń rękaw - poleciła z małym ostrym przedmiotem. Florentia nie widziała w tym nic złego. Nawet gdy po chwili jej skóra została szybko przecięta i krew poczęła opuszczać ją, która opadała w formie czerwonych diamentów, wprost do małej sakiewki.
- Mogę iść z ciocią Elodią zobaczyć cyrk? - Zapytała się podczas tej operacji. Dorosła spojrzała na nią z wyraźną niechęcią.
- Po co?
- Chciałabym zobaczyć z bliska - powiedziała po prostu. - Mogłabym? Tylko zobaczyć. Do końca roku nie będę o nic prosić, obiecuję!
- Masz być z powrotem w godzinę - powiedziała po dłuższej chwili chłodno, kiedy szybko wytarła jej rękę i niedbale nakleiła plaster na ranę.
- Mhm! Dziękuję!
Późniejszym popołudniem opuściła gmach sierocińca wraz z ciocią Elodią, której w kółko było mówione o bacznym pilnowaniu dziecka i niezwłocznym powrocie. Florentia poprawiła bordowy beret na głowie i pozbyła się kurzu z płaszczyka, naturalnie poruszając się wraz ze swoją maskotką. Trzymała się za rękę cioci podczas przechodzenia za ogrodzenie cyrku, gdzie to kręciło się mnóstwo ludzi. W pewnej chwili został w jej rękę wciśnięta mapka atrakcji cyrkowych i nakazane zaczekać w miejscu, gdzie stała, podczas gdy ciocia zniknęła w tłumie. Tia grzecznie czekała w miejscu uważnie czytając zawartość ulotki.
Minęło pięć minut, potem kolejne dziesięć, cioci Elodii dalej nie było. Wybrała też bardzo dziwne oczekiwania miejsce bo w największym tłoku ludzi, w samym sercu placu, bezpośrednio po zakończonych występach. Dziewczynka nie była głupia, ale dawała jeszcze czas. Być może to jakiś test? Kto wie. Fakt faktem, opiekunki nigdzie nie było po dłuższym czasie, nawet gdy otaczało ją coraz mniej różnych person. W końcu pozostała sama, mijały ją niedobitki lub po prostu pracownicy cyrkowi, czas powrotu już dawno minął.
"Dała ci szansę uciec" cichy głosik szepnął w jej myślach. Czy to prawda ciociu? Ale przecież w sierocińcu nie była tak bardzo źle traktowana. Przecież dostała jeden posiłek w ciągu dnia i za to dawała się haratać dla krwi. Z drugiej jednak, nigdy nie została pokazana do możliwej adopcji, opiekunki mówiły, ze i tak nikomu się nie spodoba i dlatego zostawiają ją w pokoju dla nie ranienia jej. Zresztą to byłoby dziwne tak podejść do jakiejś osoby lub rodziny i zapytać, czy jej nie adoptują.
Dlatego właśnie podeszła do przechodzącej nieopodal pracownicy i zapytała się o drogę do dyrektora. Tia z automatu pomyślała, że ktoś musi wszystkiego pilnować, jak w sierocińcu. Pracownik tylko się uśmiechnął i zaprowadził ją oświetloną ścieżką do jednego namiotu, który się łączył z kabiną chyba.
- W czym ci mogę pomóc dziecino? - Zapytał się uśmiechnięty pan Pik po przywitaniu, wymianie imion i udanej próbie dziecka zajęcia miejsca na dość wysokim krześle.
- Czy mogłabym do was dołączyć? - Zapytała się z dużymi oczyma podczas przytulania maskotki do siebie.
- A mógłbym znać powód takiej prośby? - Ponownie zadał jej pytanie, tym razem trzymając jakąś kartkę w rękach.
- Chcę należeć - odparła po prostu w swej dziecięcej szczerości.
- To bardzo miłe i ciekawe. Ale powiedz mi złotko, masz może jakieś zdolności, które przywrócą ludziom uśmiech na buziach?
Florentia zamrugała i zamyśliła się. Niby można byłoby jej krew i łzy sklasyfikować pod zdolność, ale czy przywracałaby ona uśmiech? Opiekunkom często świeciły się oczy po widoku zawartości sakiewek podczas odwiedzania dziewczynki w jej małym pokoiku. Nie była pewna, dlatego wzruszyła ramionami. Białowłosy mężczyzna posłał jej ponownie uśmiech i tym razem dodatkowo podsunął długopis i kartkę, którą wcześniej trzymał.
- Witamy cię w cyrkowej rodzinie. Napisz proszę tu jak masz na imię i nazwisko, tutaj nowe imię. Właśnie je będziemy używać.
Starając się ładnie i czytelnie wpisać siebie bez nazwiska, spojrzała na miejsce na pseudonim. Nie musiała zbyt długo się wahać - od razu do głowy wpadło jej coś bardzo krótkiego, co zapisała. Następnym ruchem przesunęła kartkę, którą obejrzał pan Pik.
- Zatem witamy cię w naszej rodzinie, Lu - pokazał jej szerszy uśmiech.
Wkrótce znalazła się ponownie na zewnątrz i już miała się zapytać dlaczego, kiedy momentalnie zjawiła się przed nią obca osoba, która od razu przykucnęła przed małym dzieckiem.
- Ty musisz być Lu, prawda? Jestem Smiley, pokaże ci co i jak - powiedziała różowowłosa. Lu kiwnęła głową z ciepłym wyrazem buzi, podczas gdy rękoma przytulała maskotkę do serca.
- Dzień dobry siostrzyczko, będę pod twoją opieką.
<Smiley?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz