17 maj 2017

Volante CD Lunativ

Tortury? Męczono go? Krzywdzono? Nikt nie powinien przeżywać katuszy. To nieludzkie, okrutne, bestialskie.
Feliksie taki jest świat i tego nie zmienisz. Nie każdy stara się dbać o chociażby motylka, tak jak ty to robisz. Ludzie to potwory. Chcą zniszczyć wszystko, czego tylko mogą dotknąć. Chcą zawładnąć nad światem. Chcą być władcami, tego, co uprzednio zrównają z ziemią. To bez sensu, ale taki jest sens ich istnienia. Cóż im z tego, że sami zginą, skoro będą mieli chorą satysfakcję z zabicia wroga?
Cóż, ze wszystkich emocji sam nie wiem jak to się stało, że po chwili stałem przytulając niższego mężczyznę. Ujmowałem jego twarz w dłoniach, gładziłem jego policzki. Wpatrywałem się w niego smutno, czując rozżalenie płynące z tej sytuacji. Gładziłem delikatnie jego włosy, które były nieco sztywniejsze od moich, muskałem miękką skórę na jego szyi. Błądziłem wzrokiem po jego twarzy, która wyrażała szczególnie zdziwienie, ale jednocześnie dziwną ulgę. Zaciekawiony zacząłem zbliżać się ku niej. Delikatnie przekrzywiałem głowę, spoglądałem to na jego usta, to w jego oczy. Czułem jego oddech na moich wargach. Ciężki, gorący, zdenerwowany.
Trzask.
Jak spłoszona sarna odskoczyłem od towarzysza i wbiłem rozbiegane spojrzenie w krzaki, z których można było usłyszeć owy dźwięk. Zmarszczyłem brwi. Ruch w zaroślach dodatkowo mnie zaniepokoił, więc nie wahając się długo, ruszyłem w tamtą stronę, wcześniej jeszcze zerkając na chłopaka i ponownie zbliżając się do niego niebezpiecznie blisko. Odsunął nieznacznie głowę.
- Masz rzęsę na policzku. - Strzepnąłem włosek i uśmiechnąłem się ku niemu. Otworzył szerzej oczy, lecz nic nie dopowiedział. Wyskoczyłem więc z wody i założyłem spodnie, by zwisały luźno na biodrach. Nie bałem się o moje bezpieczeństwo, w razie ataku mogłem przecież odskoczyć do tyłu, bądź na drzewo.
Cóż, gdy byłem już przy zagajniku dostrzegłem, że nie miałem się czego bać.
Zitao.
Ten azjatycki idiota siedział schowany w krzakach i przypatrywał nam się, uśmiechając przy tym głupio. Nie namyślając się złapałem go za szmaty i wytargałem z roślin, rzucając przy tym na piasek przy jeziorku. Podpierając boki zerknąłem na zawstydzonego Lónga, a po chwili z powrotem na drżącego ze śmiechu podglądacza. Przewróciłem znudzony oczami, bo leżący nie mógł powstrzymać się od mówienia jacy to my nie jesteśmy zakochani. Czarnowłosy palił buraka, zasłaniając ciało, gdy dalej siedział w wodzie, ja tymczasem jedynie delikatnie kopnąłem Zitao w tyłek.
- Ał? - Mruknął patrząc na mnie.
- Błagam cię, zachowuj się. - Ciche westchnięcie z mojej strony i usadowienie się na kamieniu pokrytym mchem. Odgarnąłem mokre włosy do tyłu, przy czym musiałem wyglądać jak jeden z tych ulizanych casanova, którzy znacząco przesadzają z ilością żelu na włosach. Lepsze to niż lekko wilgotne włosy. Jak te kudły lekko podeschną będę wyglądał jak rozczochrany pudel, którego właścicielka nie wie co to szczotka do włosów bądź też sierści.
- Przepraszam. - Powiedział, gdy już się uspokoił i wstał otrzepując spodnie oraz koszulkę. Kiwnąłem głową, na znak, że nie mam mu tego za złe. Zerknąłem jeszcze na Lónga, który.
No...
Dalej siedział po szyję w wodzie, mając przy tym twarz tak czerwoną jak dorodny pomidorek. Uśmiechnąłem się ciepło na jego widok, bo był co najmniej uroczy. Kiwnąłem głową na znak, by przyszedł tu do nas, on jednakże odpowiedział tylko pokręceniem swojej.
- Zitao, odwróć się. - Powiedziałem do towarzysza, który szybko poczynił to, o co prosiłem.
Szum wody, muskanie materiału, wsuwanie go na ciało. Krótka informacja o gotowości. Stał już w tym swoim mundurze, poprawiając przy tym kołnierz. Zagryzłem delikatnie wargę, bo wyglądał dobrze. Wyjątkowo dobrze. Do tego mokre kosmyki, które okalały jego twarz. Jej dobry kształt. Ładne oczy. Pełne usta. Elegancki ubiór.
"Za mundurem panny sznurem..."
Cóż, panowie też. 

<Mwah>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz