Czuł, że już kompletnie jego życie się zawaliło. Miał ochotę się pociąć, na krótki moment na jego usta wpełzł uśmiech, gdy przypomniał sobie o tych wszystkich memach z podpisem podobnym do "Pociąć się? Dam ci gratis mydło!", jednak szybko uświadomił sobie na powrót z beznadziejności obecnej sytuacji. Leżał na ziemi, nie potrafiąc się ruszyć. Śnieg zasypywał go z każdą chwilą coraz bardziej, zaczął trafiać do nozdrzy i zatykać je, poczuł, jak krztusi się chłodną wodą, rozpuszczającą się niezwykle powoli. Próbował podnieść nogę, potem rękę, ale nic nie wychodziło. Nawet poruszenie chociażby jednym palcem przechodziło jego możliwości. Może i mu się to udało, ale nawet nie wiedział, czy to prawda. Czuł się okropnie, nie dość, że wszędzie panował chłód i świadomość, że drgawki już minęły, zaczęła go przerażać. Ciało w ten sposób oszczędza energię. Czyli jest już bardzo źle. Do tego nie ma bladego pojęcia, co z Rue. Czy jest gdzieś obok w podobnym stanie? Nie potrafił się odezwać. Sprawdzić. I czuł się z tym tak bardzo źle. Być może leży nieprzytomna. Wykrwawia się na śmierć, bo złamała sobie kość, która przebiła skórę na tętnicy ( czy to w ogóle możliwe? Nie był pewien, ale najgorsze scenariusze zdążył już sobie przedstawić ). Nawet pojedyncza łza zdążyła zamarznąć na jego policzku, a przynajmniej stanęła w miejscu i czuł się tak, jakby polał policzek stróżką wosku, który zaschnął. Zaczął odczuwać coraz to silniejsze obawy, zmęczenie, poczucie winy i strach. Za to jedyną rzeczą, jaka z każdą chwilą wręcz malała, to świadomość. Przytomność. Zamykając oczy widział wciąż świat go otaczający. To nie jest normalne, ale nie zwrócił na to uwagi. Przecież to przez niego się tutaj znaleźli, gdyby jak jakiś skończony idiota nie otrzymał tej paczki i jak dziecko nie otwarł jej od razu, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Mógł od razu zauważyć kartkę. Mógł odpowiednio zareagować, spalić ją, pudełko wyrzucić, naszyjniki zakopać. Talizman. Czuł jedyne ciepło emanujące od niego,. Aż dziwne, że się nie zerwał podczas lotu. O tak, leciał, i to przez dobrą minutę. Porwany przez wiatr, ciśnięty o skały wraz z wichurą, musiał coś sobie zrobić. Albo po prostu ta cholernie śmieszna gra mu coś zrobiła. Nie potrafił się ruszyć. Odezwać. Przełknąć śliny, która z rozchylonych w z początku bolesnym, później już coraz bardziej desperackim i depresyjnym grymasie, skapywała na śnieg, którego warstwa wciąż się zwiększała. Niektóre płatki topiły się w kontakcie ze skórą Akumy, ale i tak cała byłą pokryta białym puchem. Jeśli nic nie zrobi, udusi się. I w tej samej chwili poczuł, że traci siły. Chciał umrzeć, doczekać swojego końca w tej samej minucie. Uświadomił sobie, jak wiele zła czynił. Zabił ludzi, sprowadził śmiertelne niebezpieczeństwo ja swoją przyjaciółkę, tak wielu znienawidził i nienawiścią obdarzył. Czy ktoś kiedykolwiek usłyszał z jego ust miłe słowa? Te czyste, pochodzące z głębi serca, a nie z rozumu? Nie. I właśnie to bolało najbardziej. Poczuł silną potrzebę wyznania Rue tego, co do niej czuje. Że gdyby nie ona, wielokrotnie już by zginął. Że stałą się dla niego wszystkim, młodszą siostrą, którą ktokolwiek tknie, jest już na celowniku. Takim oczkiem w głowie, którego należy strzec. Delikatną różą podobnej do tej z
Małego Księcia, ale po stokroć piękniejszej i bardziej wartościowej. Spróbował rozszerzyć wargi, ale nie był w stanie. Czucie żałości stało się dla niego tak głębokie, że zatopił się w nim całkowicie zaraz przed tym, jak wszystko stało się jednym.
Obudziła go silna woń dymu i ziół, jakby ktoś podpalił kadzidło i ustawił obok niego. Ból głowy doskwierał mu tak bardzo, że zamiast otworzyć oczy, by zobaczyć to, co kryje się za powiekami, zacisnął je, sycząc cicho. Jego pięści również się zamknęły, jakby trzymał w nich swój cały dobytek, którego nigdy nie odda. Miał wrażenie, że jego mózg kurczy się i rozszerza na zmianę, jakby w tak poloneza.
- Budzi się - usłyszał głos. Nieznany, szorstki, jakby niezadowolony ze stwierdzenia właśnie wypowiedzianego na głos. Wyczuł w nim tyle wyrzutu i chłodu, że natychmiast przypomniał sobie, że już go nie odczuwa. Nie fizycznie. Jest w ciepłym miejscu. A więc ktoś go uratował. Czy to jest ta sama osoba, którą przed chwilą usłyszał?
- Tak, masz rację, Logan - usłyszał. A więc ten ktoś to Logan. Poczuł, jak tajemnicze ciepło zbliża się do jego nosa, wchłonął przyjemny i wręcz kojący zapach całym sobą. Nieprzyjemne pulsowanie znacznie się zmniejszyło, ale przez jeszcze paręnaście sekund nie przestawał kuracji. W końcu, gdy niemal całkowicie czuł się NORMALNIE, rozchylił powieki. Rue. Musi ją znaleźć.
- Witaj wśród żywych - powitał go mężczyzna około pięćdziesiątki, z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną, spiętymi w niski kucyk i zarostem, który przycinał chyba sam, najprawdopodobniej nożem myśliwskim. Skąd te podejrzenia? To mu właśnie masowało.
- Dzięki - jedynie te słowa wydostały się z jego gardła, ciche, niemrawe, szorstkie w wymowie, nawet przyjazne w znaczeniu. Rozejrzał się, podnosząc się do pozycji siedzącej. Może się ruszać! Jakim cudem? I... - Kto mi pomógł? - spytał, mając lekkie wyrzuty do tego kogoś. Powinien go zostawić.
- Ja - odezwał się blondyn z nieco dłuższymi złocistymi włosami ( dałby głowę, że farbowane ), wciśniętymi za uszy. Jego głębokie, srebrne oczy lustrowały chłopaka całą swoją mocą, kości policzkowe były wyraźne, usta pełne, choć tego samego koloru co cała reszta ciała, szczęki zaciskały się i rozluźniały zupełnie tak, jak jego głowa wcześniej. Zamurowało go, po raz pierwszy pomyślał o chłopaku, że jest przystojny. Boże, dlaczego??? I dlaczego LOGAN?
- Gdyby nie on, umarłbyś. Mogłeś zostać w stanie śpiączki na zawsze - wyjaśnił starszy mężczyzna. - Jestem Blair, można by powiedzieć, że medyk - oznajmił.
- Podziękujesz później. A teraz wstawaj, musisz coś zobaczyć - rozkazał blondyn. Akuma spoliczkował się w myślach gdy stwierdził, że uroczo mu w czarnej skórzanej kurtce, czarnych jeansach, czarnej bluzce bez żadnego nadruku i czarnych butach. Po prostu czerń.
< Rue? Noże, ja nie wiem, co ja mam do gejów <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz