Może i byłem zaspany, a oczy mi się kleiły, ale nie potrzebowałem okularów, aby widzieć, jak chłopak znowu wbiega do łazienki i zaczyna wymiotować. Wszedłem do środka i stanąłem obok niego.
- Wyjdź stąd – odezwał się, gdy skończył. - Nie chce, byś teraz mnie widział. Sio – podniósł głowę i wstał, chcąc mnie stąd wyprowadzić. Zaparłem się kul
- Nie bądź jak dziecko – mruknąłem trochę zły jego zachowaniem. Nagle wybuchnął płaczem, ale nie dał się przytulić. Zamiast tego podszedł do zlewu i oblał twarz zimną wodą. Położyłem mu dłoń na plecach. - Idziemy do lekarza – to nawet nie była prośba czy pytanie. Niestety Shu, jak to Shu, musiał się upierać.
- Nie ma powodu, jestem zdrowy.
- A ja nie mam nogi w gipsie – prychnąłem. Shuzo skierował się do drzwi, po czym z nich wyszedł. Ruszyłem za nim, przeklinając ten gips. - Przecież widzę, że dzieje się z tobą coś niedobrego.
- Nie wiem, o co ci chodzi – chłopak poszedł do kuchni, gdzie nalał sobie wody do szklanki i się napił. Skrzywił się na chwilę, czując ten ohydny smak zwróconej kolacji.
- Nie udawaj durnia. Najpierw żresz za siedmiu chłopów, a potem wymiotujesz. Może masz bulimię? - zasugerowałem, ale on się tylko krótko zaśmiał.
- Prędzej anoreksje.
- Też dobry powód, by odwiedzić szpital – stanąłem w drzwiach, aby tym razem mi nigdzie nie uciekł. - Poza tym ciągle jesteś zmęczony, spałeś nawet na stole. Miałeś gorączkę i kręciło ci się w głowie. Musisz się zbadać – nic do niego nie docierało.
- Lennie, muszę się zbierać do pracy – popatrzyłem na niego zszokowany, ale też zły, że tak bardzo był obojętny na swoje zdrowie. Zatrzymałem go w progu, gdy szedł się przygotować.
- Nigdzie nie pójdziesz – powiedziałem ostro.
- Lennie! - zaczął krzyczeć. - Jestem zdrowy, daj mi spokój! - wyglądał, jakby zaraz miał się popłakać.
- Nie! - teraz i ja zacząłem krzyczeć, byłem na niego okropnie zły. - Masz do nich zadzwonić i powiedzieć, że dzisiaj nie przyjdziesz – powiedziałem stanowczo, a on nagle wybuchnął płaczem. Co się z nim działo? Miał straszne wahania nastroju, przez które teraz poczułem wyrzuty sumienia. Przytuliłem go, a kiedy chciał się wyrwać, mocniej zacisnąłem uścisk obiema dłońmi, stojąc na jednej nodze i modląc się, aby nas nie wywrócił na ziemię. W końcu przestał się szamotać. - Dobra, zrobimy tak. Jutro mają mi zdejmować gips, więc, tak czy siak, pójdziesz tam ze mną. Jeśli do jutra ci się polepszy, to nie będziesz się musiał badać – chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. - Ale jeśli ma ci się polepszyć, to musisz odpocząć w domu. Jak będziesz pracował, może ci się pogorszyć i na pewno cię zmuszę do zbadania się. Umowa stoi? - Shu pokiwał twierdząco głową i pociągnął nosem. - Świetnie, to teraz leć do łóżka, a ja zrobię śniadanie – ucałowałem go w czoło.
- Ale…
- Masz odpoczywać – przerwałem mu, po czym wrócił do łóżka. Też miałem na to ochotę, ale nie chciałem ryzykować, że ja zasnę, a on pójdzie do pracy.
O godzinie jedenastej miałem być w szpitalu na zdejmowanie gipsu. Zadzwoniłem dwie godziny wcześniej do ojca, aby nas do niego zabrał. Co do Shuzo: nieważne jak bardzo by się upierał przy swoim, wcale mu się nie poprawiło. Może był weselszy, kiedy spędziłem z nim cały dzień i starałem się go rozbawić, jednak wory pod oczami i bladość twarzy nie zniknęła. Ponadto latał do łazienki z trzy razy, aby zwymiotować i jadł dalej tak dużo, chociaż przy tym płakał i marudził, że zaraz oponkami tłuszczu obrośnie. Oponka to tylko mi się zrobiła na brzuchu i na początku byłem tym faktem okropnie zażenowany i niezadowolony, potem jednak stwierdziłem, że dość zabawnie macha się na wszystkie strony. Postanowiłem, że podczas rehabilitacji schudnę, bo inaczej się nie zmieszczę w swój strój magika. Właśnie… od tak dawna nie czarowałem. Jedynie wyciągałem z kapelusza potrzebne rzeczy jak mikser, markery, czy lubrykant. Tak bardzo brakowało mi cyrku, ale nic nie powiedział Shuzo, aby go nie martwić. Poza tym, zauważyłem dość ciekawą rzecz… kiedy dłużej przyglądałem się jakiejś rzeczy i się na niej skupiałem, ona zaczynała lewitować. Robiłem to nawet bez problemu, kiedy chłopaka nie było w domu. Nie musiałem wstawać, aby zrobić sobie herbatę.
- Nie możemy autobusem pojechać? - zapytał Shuzo, kiedy pomagał mi ubrać spodnie.
- Daj spokój, przecież nie będziesz go całe życie omijał – westchnąłem.
- W sumie dałoby się to zrobić – powiedział cicho, bardziej pod nosem.
- Poza tym już z nim rozmawiałem i już nie ma z tym problemu. Przynajmniej otwarcie.
- Duże pocieszenie – w dalszym ciągu był bardzo niezadowolony z faktu spotkania się z moim ojcem.
- Nie marudź, tylko się ubieraj.
Od jakiegoś czasu oboje byliśmy poddenerwowani i nie mam pojęcia, czy było to winą męczących tematów ojca lub choroby, ciągłym siedzeniem w domu czy jego wybuchami i zmianami nastroju. Może to wszystko na nas za bardzo oddziaływało, ale coraz więcej czasu spędzaliśmy osobno. Z jednej strony to było denerwujące, jednak z drugiej oboje potrzebowaliśmy chwili samotności. To małe mieszkanko z czasem stało się jeszcze mniejszą klitką. Jednak mimo wszystko nigdy nie pozwoliłem mu spać nigdzie indziej jak w swoich objęciach, chociaż potrafiliśmy się teraz kłócić minimum trzy razy na dzień.
Kiedy ojciec przyjechał, przyszedł do mieszkania. Oczywiście musiało panować między nim, a Shuzo nieprzyjemne napięcie, które zniknęło, kiedy chłopak poszedł znowu do łazienki wymiotować. Nic mu się nie polepszyło.
- Chory jest? - zapytał mężczyzna, kiedy stanąłem obok niego. Wzruszyłem ramionami.
- Może to zatrucie żołądkowe, lekarz go zbada i zobaczymy.
Podróż do szpitala przebiegła bez problemu. Uparłem się, by siedzieć z tyłu, chociaż ojciec bardzo chciał, abym usiadł z przodu. Nie chciałem zostawiać Shuzo samego, by nie dostał czarnych myśli. Poza tym, kiedy ruszyliśmy, on sobie przysnął na moim ramieniu. Po przyjeździe do szpitala poczekaliśmy chwilę na lekarza, który po przyjściu zajął się gipsem. Rozciął go i poinformował mnie, że noga się dobrze zrosła i jeśli będę regularnie ćwiczyć, za miesiąc wrócę do całkowitego zdrowia. To była dobra wiadomość, nareszcie mogłem stanąć na obydwu stopach! Prawie, w dalszym ciągu musiałem mieć przy sobie kulę, przynajmniej tak się upierał lekarz.
- To wszystko – oznajmił, wstając.
- A panie doktorze, może pan go jeszcze zbadać? - zatrzymałem go, a Shuzo posłał mi niezadowolone spojrzenie.
- A co dolega? - spojrzał na czarnowłosego.
- Nic takiego – przerwałem chłopakowi i sam przedstawiłem jego symptomy. Lekarz patrzył na nas z lekkim uśmiechem.
- A może pańska partnerka jest w ciąży? - to było najgłupsze zdanie, jakie usłyszałem podczas całego mojego leczenia. Zaśmiałem się cicho.
- Ale to mężczyzna – wyjaśniłem. Mój chłopak był zawstydzony, a ojciec zażenowany. Po chwili się nade mną nachylił i oznajmił, że pójdzie do kawiarenki wypić kawę. Kiedy wyszedł, lekarz w dalszym ciągu patrzył na nas przepraszającym spojrzeniem.
- W takim razie zbadam go. Chodź chłopcze – szybko się odwrócił, aby ukryć zawstydzoną twarz. Jak lekarz mógł popełnić taki błąd? To zabawne. Wstałem z łóżka i przytuliłem narzeczonego.
- Zobacz, co mam – wyciągnąłem pierścionek, który trzymałem w dłoni. Nareszcie, po takim czasie miałem go w ręce. Shuzo go wziął i nałożył mi na palec. - No już, nie dąsaj się – ucałowałem go w czoło. - Dość ciekawie by było, gdybyś był w ciąży – położyłem mu dłoń na brzuchu i połaskotałem.
Kotek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz