Miałem dziwny sen… że wzniosłem rebelię. Na początku działo się to w szpitalu, gdzie leżałem na łóżku, przypięty pasami. W pewnym momencie zabrali mnie na salę operacyjną, gdzie zaczęli mi rozcinać brzuch. Sen, jak to sen, nie czułem bólu, tylko strach, który zniknął w momencie, w którym do sali przywieźli kolejne dwie osoby. Były to znane twarze, ale nie potrafiłem określić, kim oni byli. Wtedy zdałem sobie sprawę, że coś mi tu nie gra. Całkowicie zapomniałem, co tu robiłem, dlaczego i co najważniejsze, czemu dałem im się tak łatwo pokroić. Po prostu wstałem z łóżka, żadne pasy już mnie nie przytrzymywały i powiedziałem „Rzucam to”. Podszedłem do przywiązanych ludzi i pomogłem im wstać. Od tego momentu cały budynek zaczął drżeć, ludzie zaczynali walczyć między sobą, a ja zdałem sobie sprawę, że kogoś mi brakuje. Takiej małej, natarczywej istotki z psimi uszami i ogonkiem. Gdzie on był? Wyszedłem z sali i nie zwracając uwagi na tocząca się walkę wokół, spokojnie przeszedłem przez korytarz, aż nie usłyszałem… beczenia owiec? Stanąłem i się odwróciłem. Zobaczyłem białe puchate stworzonka z rogami i w moich kapeluszach, które biegły w moją stronę. Zacząłem przed nimi uciekać, ale tak czy siak mnie dogoniły i stratowały. Przez chwilę biegały po mnie, a ja się czułem, jakbym był obtaczany w wacie cukrowej, ale nie kleistej. Beczenie nagle ustąpiło, a kiedy podniosłem głowę, zobaczyłem nad sobą znajomą twarz, której szukałem. Rzuciłem się na Shuzo i zamknąłem go w swoich objęciach. Zaraz jednak się okazało, że nie przytulałem jego, ale bardzo, bardzo miękką owcę, która beczała mi w twarz… otworzyłem oczy.
Pierwsze, co zobaczyłem, to biały przedmiot. Już myślałem, że to owca, ale okazało się, że to poduszka. Podniosłem się powoli i rozejrzałem po nieznanym mi miejscu.
- Chcesz się napić? - usłyszałem znajomy głos. Zerknąłem w bok i zobaczyłem młodego chłopaka. Poznałem w nim kierowcę, który pokazał mi, gdzie trzymali Shuzo.
- Chcę. I gdzie jestem? - zapytałem, dalej się rozglądając. Wtedy zdałem sobie sprawę, że kogoś mi brakuje. - Gdzie Shuzo?! - momentalnie wstałem na równe nogi, czego pożałowałem. Dostałem zawrotów głowy i musiałem się przytrzymać fotela.
- Na dworze, w zagrodzie owiec. Trzymaj – mężczyzna mówił spokojnie, jakbyśmy byli zwyczajnymi gości, którzy go przed chwilą odwiedzili. Podał mi szklankę wody, wypiłem ją jednym haustem. Nie wiedziałem, że byłem tak bardzo spragniony. - I jesteś u mnie w domu.
- Jak? - odstawiłem szklankę na stolik i podniosłem poduszkę, którą wywaliłem na ziemię i położyłem ją na fotelu.
- Zabrałem was spod szpitala, oboje byliście nieprzytomni – wyjaśnił.
- Myślałem, że nie chcesz się w to mieszać.
- To mają być podziękowania? - prychnął. Przez chwilę milczałem, rezygnując z dowiedzenia się przyczyny, dla której zmienił zdanie.
- Dziękuje. Pójdę do Shuzo – powiedziałem i się odwróciłem.
- Za godzinę będzie obiad – oznajmił. - I nie przeciążaj się. Miałeś kulkę w piersi, ramieniu i coś mniejszego przy łopatce. Uleczyłem cię, ale ból i tak zostanie – pokiwałem głową.
- Więc jeszcze raz, dzięki – delikatnie się uśmiechnąłem. Chciałem już wyjść, ale byłem ciekawy jeszcze jednej rzeczy. - Tak właściwie, to czemu przytulałem poduszkę? - zapytałem. Chłopak lekko uśmiechnął się rozbawiony.
- Bo nie chciałeś puścić chłopaka, więc dostałeś w zamian poduszkę – poczułem, jak robię się czerwony ze wstydu, dlatego szybko się odwróciłem, po czym wyszedłem z pokoju. Chwilkę błądziłem po nieznanym mi domu, w poszukiwaniu wyjścia. Ból, jaki promieniował w niektórych miejscach ciała, był do zniesienia. Na prawdę mnie zastanawiało, czemu nam pomógł i kto nas wyciągnął z budynku. Dobrze pamiętam, że nie zdążyłem z niego wyjść. Może to ten olbrzym? Ciekawe, jak im poszło.
Otworzyłem drzwi i wyszedłem na werandę. Przede mną rozciągało się nieduże gospodarstwo. Stodoła, szopa, jeszcze jeden budynek, którego nie rozpoznałem, a w oddali zagroda dla owiec, które w tej chwili krążyły przy jakiejś postaci. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy Shuzo podniósł głowę i zamieniając się w psa, ruszył biegiem w moją stronę. Powoli zszedłem po schodach. Gdy chłopak był już blisko mnie, na wyciągnięcie ręki, skoczył i zamieniając się w człowieka, wylądował w moich objęciach. Mocno go przytuliłem. Chłopak objął ramiona wokół mojej szyi i schował twarz w jej zgięciu. Energicznie machał swoim ogonkiem.
- Widzę, że już się z nimi zaprzyjaźniłeś – powiedziałem cichutko, zamykając oczy i rozkoszując się chwilą. Nareszcie, po tych czterech dniach rozłąki oraz jeszcze większej ilości czasu, w którym mieliśmy się dość, teraz naprawdę się cieszyłem, że miałem go przy sobie. - Tęskniłem za tobą – wyszeptałem mu do ucha, powstrzymując łzy. Tak bardzo się bałem, że go skrzywdzą.
- Ja za tobą także – powoli się ode mnie odsunął, aby spojrzeć mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że lekko go podnosiłem, przez co stał na koniuszkach palców.
- Już nigdy, przenigdy cię nikomu nie oddam – obiecałem i namiętnie go pocałowałem. Tak bardzo mi go brakowało. Zapomniałem nawet, jak smakowały jego miękkie usta.
Shuzo zaprowadził mnie do owiec, które nie widząc psa, podeszły do nas. Weszliśmy do środka, czarnowłosy kucnął obok mnie, a wtedy jedna z owieczek do niego podeszła i dała się pogłaskać.
- Mógłbym tu zostać – westchnął, kiedy usiadłem obok niego, obejmując go. - Tu jest tak ładnie, tyle drzew, świeże powietrze. I owieczki – kolejne do nas podeszły. Jedna z nich szturchnęła mnie w ramię, pogłaskałem ją przez chwilę, była taka puszysta. Nagle poczułem, jak coś znika z mojej głowy. Podniosłem się i zauważyłem, że jedna z nich zabrała mój kapelusz.
- Ej! Oddawaj! - podbiegłem do niej i zabrałem jej mój kapelusz. Wytarłem go ze śliny i dla jego bezpieczeństwa, położyłem go za płotem. Wróciłem do chłopaka, który się zaśmiał. - Możemy wrócić do cyrku – zaoferowałem, kiedy usiadłem z tyłu i go przytuliłem. Być może w tej chwili byłem okropną przylepą, ale chciałem mieć pewność, że to nie sen.
<Shu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz