Obiad był bardzo smaczny, dlatego nie żałowałem sobie dokładki. Dopiero teraz czułem, jaki po tym wszystkim byłem głodny. Gdy siedziałem z Shuzo na kanapie, przymknąłem oczy i pozwoliłem sobie na chwilę odpłynąć. To, co się działo jakiś czas temu, teraz było takie nierealne… zły sen właśnie prysnął. Mogliśmy wrócić do siebie, do domu, do cyrku. Czułem, że już mogłem. Porozmawiałem z ojcem szczerze, wiedziałem, że żyje i ma się dobrze, a nam chyba wystarczy tego życia w mieście, tym bardziej, że odkąd opuściliśmy cyrk, ciągle wpadamy w jakieś kłopoty, a teraz najważniejszy dla Shuzo i naszego dziecka jest spokój. Nie miałem pojęcia i nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak to wszystko przebiegnie, a nawet jak taki maluszek ma zrozumieć, że nie ma mamy, tylko dwóch ojców. Jednak czy w świecie, w którym ludzie umysłem unoszą przedmioty, wyciągają z kapelusza różne rzeczy, rozmawiają ze zwierzętami, potrafią latać, panują nad ogniem i wodą, są w stanie telepatycznie się porozumieć – czy w takim świecie mamy się dziwić temu, co nas spotkało? Może to właśnie jest wynagrodzenie za te wszystkie złe rzeczy?
- Powiesz mi coś ciekawego? - z własnych myśli wyrwał mnie głos Shuzo. Otworzyłem oczy i spojrzałem na jego jasną, uśmiechnięta twarz, z zamkniętymi oczkami i z uszami położonymi na głowie. Pogładziłem go po włosach, a potem mu uszach.
- Coś ciekawego? Hm... Psy pocą się jedynie na opuszkach łap, ale aby się realnie schłodzić po prostu dyszą – powiedziałem spokojnie.
- To nie jest ciekawe. Tak działam, jak się zmienię w takiego sierściucha.
- To jest ciekawe, jako pies też masz trzy powieki? - nachyliłem się nad nim i otworzyłem mu jedno oko, cicho się śmiejąc.
- Wolę to zostawić bez odpowiedzi. Jestem cudakiem i tyle informacji mi wystarcza – odparł trochę naburmuszony.
- A mi nie – odgarnąłem mu włosy z czoła. - Wiesz co? - otworzył oczy i spojrzał na mnie. - Nim wrócimy do domu, pójdziemy do Chinatown – jego oczy zabłysnęły
- To świetnie. W końcu się doczekałem – powiedział uradowany.
- Tylko najpierw pójdę do ojca, dobrze? Pewnie się martwi – Shuzo przyjął tą informację bardzo spokojnie. - Pójdziesz ze mną – w dalszym ciągu trzymałem dłoń na jego brzuchu. Na wieść, że tym razem ma mi towarzyszyć, lekko się skrzywił. - Wiesz co? Jakiś większy się zrobiłeś – powiedziałem wsadzając mu dłoń pod koszulkę i dowiadując się, że nie ma już tak wklęsłego brzucha, jak wcześniej, gdy leżał.
- Głupek! - chwycił poduszkę, która leżała obok i uderzył nią we mnie.
Gdy przyszedł na nas czas, pożegnaliśmy się z mężczyzną, którego imienia w dalszym ciągu nie poznaliśmy, a kiedy go o nie zapytaliśmy, stwierdził, że teraz już po nic jest nam potrzebne. Wsiedliśmy wszyscy do auta, chłopak miał nas podwieźć do miasta, a potem mieliśmy złapać autobus i wrócić do domu. Robiło się już późno. W czasie drogi Shuzo opierał się o moje ramię i co jakiś czas zasypiał i zaraz się budził. Kiedy już dotarliśmy do miasta, mężczyzna nas wysadził na przystanku autobusowym i podał numer, jakim dojedziemy na naszą ulicę.
- Jeszcze raz ci dziękuje, może się kiedyś spotkamy, tak za dwadzieścia la – zasugerowałem, ale on tylko się cicho zaśmiał i życzył nam powodzenia.
- I jeszcze jedno – spojrzał na nas w lusterku. - Znasz odpowiedź, jakim cudem on zszedł w ciążę? - zapytał, a ja tylko pokręciłem głową. Shuzo położył po sobie uszy i otworzył drzwi, aby wyjść. - To ja ci powiem – zaraz przybrał rozbawioną minę. - Jesteś magikiem, to magiczna sperma – słysząc to określenie, uśmiechnąłem się i powstrzymałem śmiech. Jeszcze raz mu podziękowałeś, dodając, że ma u nas wielki dług. Wyszliśmy z auta i czekaliśmy na autobus.
- Co o tym myślisz? - szturchnąłem czarnowłosego, kiedy auto zniknęło za skrzyżowaniem.
- O czym? - zerknął na mnie.
- O tym, co powiedział – nagle się zarumienił i tylko się cicho zaśmiał.
- Wszystko jest możliwe.
Siedząc w autobusie, obiecałem mu, że jutro z samego rana pójdziemy do Chinatown i spędzimy trochę czasu na rozrywkach, aby ten wyjazd był jakiś udany, gdyż na razie zaliczyliśmy kłótnie, wypadek, gips, porwanie i ciążę. Zgodził się.
- A dzisiaj jeszcze zajdziemy do mojego ojca – chłopak tylko pokiwał głową. Chciałbym do niego teraz zadzwonić, albo chociaż wysłać SMS, że jesteśmy cali i zdrowi, ale żaden z nas nie miał telefonu. Shuzo wszystko zabrali w szpitalu, a ja mój się zepsuł, był cały zbity i wątpiłem, aby udało mi się go naprawić. - Mogę cię o coś zapytać? - zapytałem nagle. - Tylko odpowiadaj szczerze – chłopak pokiwał głową. - Tylko ty jesteś w rodzinie pół psem? - bardzo chciałem się czegoś dowiedzieć o jego rodzinie i przeszłości, gdyż na razie wiedziałem tyle, że nikt się nim nie interesował.
- Tak. Odziedziczyłem to po ojcu – mówił, wpatrzony w szybę. Trzymał go za rękę.
- Wiesz, gdzie on teraz jest? - wzruszył ramionami.
- Był typem faceta, który wracał na chwilę i wychodził. Jak miałem pięć lat, po prostu nie wrócił. Wtedy matka poświęciła się karierze, dopóki nie poznała kolejnego gościa. Wzięła z nim ślub, jak miałem dziesięć lat.
- Mówiłeś, że miałeś dwóch braci.
- Przyrodnich. Młodsze bliźniaki, ich ojciec zginął zaraz po ich narodzeniu. Pamiętasz, jak ci opowiadałem o pierścionku? - pokiwałem głową i na tym się temat urwał. W końcu wysiedliśmy na przystanku i ruszyliśmy piechotę do domu mojego rodziciela. Przez drzwiami zatrzymałem się i odwróciłem do siebie chłopaka.
- Miło będzie, jeśli się z nim pogodzić, w końcu wyjeżdżamy – powiedziałem z uśmiechem. Shuzo położył po sobie uszy. - Proszę cię, zabiorę cię jutro gdzie tylko ze chcesz – wziąłem w dłonie jego i posłałem mu proszące spojrzenie zbitego psiaka.
<Shu? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz