- Pojadę z wami – oznajmiłem starszemu mężczyźnie, kierującego się w stronę drzwi. Zatrzymał mnie.
- Nie mamy miejsca. Wieczorem go przywieziemy – oznajmił. Westchnąłem i skinąłem głową. Patrzyłem, jak drzwi się za nimi zamykają. Nie chciałem go zostawiać samego, ale może tak będzie lepiej? Chodź na chwilę oboje odetchniemy od siebie.
Nic specjalnego do końca dnia nie robiłem. Zjadłem obiad, długo ćwiczyłem nogę, nawet zacząłem układać puzzle, jakie chłopak kupił, gdy wyszedłem ze szpitala, abym się nie nudził. Obecnie mieliśmy tylko połowę obrazu, przedstawiającego stado biegnących gepardów. Usłyszałem w głowie tupot małych nóżek…
Zamknąłem oczy i przez chwilę widziałem oczami wyobraźni cyrk. Znowu występowałem, ale tym razem tylko dla dwóch osób: dla mojego męża i naszego dziecka. Oniemiały tą wizją i spokojnym uczuciem, wypełnionym miłością, otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak puzzle przede mną się unoszą. Zareagowałem spokojnie. W dół, puzzle ponownie wylądowały na stole. Czasami się zastanawiałem, czy posiadałem telekinezę, konkretnie, to od czasu tego porwania. Niestety kiedy starałem się coś unieść za pomocą myśli, nie wychodziło. Dopiero kiedy chłopak się mi oświadczył, zauważyłem, że niekontrolowanie mi się udaje. Czyżby wystarczyły mi spokój i miłość, aby do tego dojść?
Przyszedł wieczór, a Shu się nie pojawił. Siedziałem w kuchni i piłem herbatę. Zrobiłem nawet drugą, specjalnie dla niego. Niestety czas płynął, a drzwi się nie otworzyły, nie słyszałem nawet kroków na korytarzu. Kiedy zbliżała się dwudziesta pierwsza, wyszedłem przed blok i usiadłem na ławce. Miałem nadzieję, że wkrótce się pojawią. Muszą.
Kiedy wybiła północ, zacząłem do niego dzwonić. Niestety nie odbierał telefonu, co mnie jeszcze bardziej zmartwiło. Miałem dwie teorię: mogli go odwieść, ten stwierdził, że pójdzie się tylko przejść i coś mu się stało. Druga była gorsza: mogli mu coś zrobić. Gdy wybiła godzina druga trzydzieści, nie mogłem dłużej czekać. Zabrawszy portfel i telefon, ruszyłem do szpitala. Wydawało mi się, że zabrali go do tego samego, co mnie. Jednak gdy dotarłem na miejsce i zapytał lekarki o Shuzo, ona pokręciła głową i odpowiedziała, że nikogo takiego nie przywieźli. Serce mi prawie stanęło, a nogi się pode mną ugięły. Chwiejnie się trzymając na nogach, poprosiłem ją, aby jeszcze raz sprawdziła. Zabrała mnie do jakiegoś pokoju, tam weszła za ladę i zaczęła przeglądać papieru. Nie mieli nikogo takiego.
- Czy mogłaby pani zadzwonić do innych szpitali? - zapytałem, kładąc dłonie na ladzie i zaciskając palce na meblu.
- Proszę pana, ja nie mam czasu…
- Błagam panią – powiedziałem łamliwym się głosem. - Jacyś obcy ludzie go zabrali i powiedzieli, że to tylko kilka testów. Że jadą do szpitala. Błagam, niech pani zadzwoni – patrzyła się na mnie jeszcze dłuższą chwilę, aż w końcu westchnęła i podniosła słuchawkę.
Minął kwadrans, chociaż dla mnie to była godzina.
- Niestety w żadnym szpitalu nie ma nikogo nazwiskiem Ishida – zamarłem. Miałem ochotę się rozpłakać, ale powstrzymałem się. Zamiast tego podziękowałem jej i wyszedłem. Zdążyła jeszcze rzucić mi propozycję, abym poszedł na policję. Na policję? I co ja powiem? Mój mąż jest w ciąży, więc obcy ludzie go zabrali na badania, o co chodzi. Wystarczy, ze wyobraziłem sobie miny policjantów w głowie. Może Shu pojawi się później?
Minął kolejny dzień, a jego nie było. Siedziałem w domu i ciągle chodziłem w kółko, pod wpływem złości i bezsilności podnosiłem meble i je opuszczałem, nie kontrolując tego. Drugi dzień go nie było… musiałem zadzwonić na policję. Zmyśliłem jednak, że chłopak był po prostu chory, źle się czuł i tyle. Policjant w słuchawce ostro mnie skrytykował, że daliśmy się na coś takiego nabrać; żadni lekarze nie chodzą po domach i nie zabierają pacjentów na „specjalne badania”. Chciałem mu odpowiedzieć, że żaden facet nie zachodzi w ciąże, ale tylko wyraziłem skruchę. Zaczęli go szukać.
Trzeci dzień, a po Shu nie było nawet śladu. Zaczynałem tracić nerwy, dlatego wyszedłem z domu, aby niczego nie rozwalić. Wałęsałem się bez celu po mieście, nawet zaszedłem do swojego ojca, który przeprosił mnie za ten okres milczenia, oraz obiecał pomóc. Miał się popytać znajomych ludzi. Tę noc spędziłem u niego, a z samego rana wróciłem do siebie. Mijał kolejny dzień, a ja nie wiedziałem co robić. Gdzie mam go szukać? Okazało się, że nazwiska, jakie podał ten mężczyzna, były fałszywe i nikt nie istniał o takiej tożsamości. Tego było za wiele i musiałem dać upust złości. Nim się zorientowałem, wywróciłem całe mieszkanie do góry nogami. Złość uciekła ze mnie za pomocą mocy, a potem tylko opadłem na kolana i zacząłem płakać.
- Shuzo, gdzie jesteś… - tak bardzo chciałem go zobaczyć, przytulić i obiecać, że już nigdy w życiu go nie zostawi z obcymi ludźmi. Już drugi raz dali się nabrać… Nie zauważyłem nawet, kiedy zasnąłem na podłodze.
Śnił mi się jakiś budynek na obrzeżach miasta. We śnie nie było w nim ludzi, a ja szedłem długim korytarzem i słyszałem głosy. Nie rozumiałem słów, potem pojawiły się krzyki, ale były ode mnie oddalone i nie wiedziałem, do kogo należały. Nagle otworzyły się przede mną jakieś drzwi. Wszedłem do środka, a białe jak śnieg pomieszczenie zamieniło się w kuchnię. Na środku stał człowiek, miał ogon i uszy. Był ubrany w białą, długą koszulę. Powoli się do mnie odwrócił… Shuzo trzymał w dłoni nóż, skierowany do brzucha. Jego końcówka dotykała skóry. Płakał i wydawał się mnie nie widzieć. Zacząłem go wołać, ale nie reagował. Zamiast tego obok mnie pojawili się nieznajomi ludzie. Mówili coś, ale ich także nie rozumiałem. Ponownie spojrzałem na Shu, chciał wbić nóż w dziecko, chciał się go pozbyć. Podbiegłem do niego i złapałem go za ramionami; moje dłonie nie znalazły oporu. Byłem duchem, którego nikt nie mógł zobaczyć, ani usłyszeć. Zacząłem płakać, położyłem dłonie na jego twarzy i ucałowałem czoło.
- Nie rób tego – zamknąłem oczy i wtedy wszystko zniknęło. - Przyjdę po ciebie, obiecuje – otworzyłem oczy i obudziłem się w naszej kawalerce. Podniosłem się z ziemi. Nie wiem jak, ale musiałem go znaleźć, nim on lub oni mu coś zrobią.
Wyszedłem z domu. Nie miałem żadnego planu, ale gdybym kierował się snem, musiałbym znaleźć jakiś budynek na obrzeżach miasta… zacząłem po prostu przed siebie iść. Zadzwoniłem w tym czasie do ojca, który niestety niczego się nie dowiedział. Potem wybrałem numer do policji, ale oni także szukali. Najważniejsze są pierwsze 48 godzin, tak? Minęło już za dużo czasu. Musiałem sam coś zrobić.
Stanąłem na środku chodnika i zamknąłem oczy. Skoro mogłem podnosić meble siłą woli, może jestem w stanie poszerzyć ten zakres umiejętności? Wyobraziłem sobie Shuzo i ten dziwny budynek. Musiałem go znaleźć… Nic nie wyszło.
Szedłem przed siebie, rozglądałem się i modliłem o jakikolwiek ślad. Ktoś mnie wysłuchał, wśród przechodniów poznałem jedną osobę; był to młody mężczyzna, ten sam, który przyszedł po mojego narzeczonego. W pierwszej chwili chciałem się na niego rzucić i wydłubać mu oczy, miałem jednak lepszy plan. Zacząłem go śledzić, nie było to trudne. Ludzi było tyle, że idealnie mogłem się wtopić w tłum. Nie spuszczałem go z oczu… aż nie dotarł do samochodu. Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Odpalił silnik i zaczął odjeżdżać. Jak go teraz miałem śledzić?
Pobiegłem i wskoczyłem mu na tylne siedzenie. Zatrzymał się i spojrzał do tyłu. W tym samym czasie wyciągnąłem z kapelusza broń; zwykł, czarny pistolet. Skierowałem go w kierunku jego twarzy.
- Masz dwa wyjścia. Albo zabierzesz mnie do niego, albo twój mózg rozbryzga się na szybie.
Oby się wystraszył, pistolet nie ma kul.
Idę po ciebie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz