- Dobra idziemy, Riddle. Niechaj wiedzie nas szlak! - skierował szablą w stronę istnej dżungli, która ewidentnie jeszcze nie została zaszczycona obecnością żadnej ludzkiej stopy.
- Jaki szlak?
- Ten, który tu przetrzemy. - oznajmił jakoś dziwnie podekscytowany, jednocześnie przenosząc się bliżej roślin i parę z nich już obcinając swoim ostrzem. Jednak na nic się to zdało, bo za nimi kryła się gruba skała. Nastała chwila ciszy, a Vivi po chwili wskazał na inne rośliny. - Tam przetrzemy ten szlak! - pobiegł już w ich kierunku. - Robin, już niedługo cię znajdę! - drugi demon, słysząc to obwieszczenie, jedynie ciężko westchnął i pokręcił głową. Z nim naprawdę jest już źle. Przez tę tęsknotę odbiło mu już na całej linii. Nie ma to, jak sceptyczne nastawienie, jednak koniec z końców ruszył niechętnie za Vivim. W końcu co mu innego pozostało?
Droga się wciąż dłużyła, a sama dżungla ciągnęła się kilometrami. Lisi demon wciąż dzielnie brnął do przodu, trzymając mapę. W końcu jednak też nastał taki moment, gdzie musieli się zatrzymać, bo genialny nawigator miał "chwilę zwiechy", jak to sam określił. Riddle w tym czasie oparł się o jakąś odstającą skałę. Widać, że takie piesze wędrówki niezbyt dobrze działają na jego zdrowie, a wysoką temperaturą i połączeniem jej z jego ubiorem należy się nie czepiać, ponieważ odczuwał niewyobrażalny chłód już na plaży. Ta chora ręka mąci mu już w całym ciele.
- Tędy! - schował mapę, zmienił się w lisa i pełen gracji wskoczył w jakieś zarośla, nie dbając o Riddle'a, który wciąż stał, gdzie stał. Jednak nie minęło parę chwil i znów się pojawił. Tym razem wyskoczył z zarośli za skałą. Od razu przemienił się w człowieka i zamyślony znów zaczął przeglądać mapę. Riddle jedynie zdziwiony popatrzył na niego, a później na zarośla, do których najpierw wskoczył. Szybko go oświeciło i w przeciwieństwie to tego narwańca, zauważył, że ktoś tu znowu źle trzyma mapę. Nawet nie warto się łudzić, że to był pierwszy raz. Stracili mnóstwo czasu przez takie błędy. Bezceremonialnie wyrwał mu tę mapę, przekręcił i znów oddał. - Ooo. To już wszystko wiem. Mówiłem ci, że odnajdziemy Robina raz-dwa? - schował znów mapę. - Już niedługo. - ruszył znów przodem.
- Mówisz tak od dwóch godzin. - mruknął Riddle, tym razem idąc już za nim.
Kolejną atrakcją, która trochę urozmaiciła ich podróż była rzeka, a jedyne przejście, które umożliwiało bezpieczną przeprawę na drugą stronę, było pokryte istnym gąszczem tego nic znaczącego zielska. Vivienne od razu użył swojej kochanej szabli, ale szło mu to dość wolno. Drugiemu demonowi już puszczały nerwy. Nigdy by nie przypuszczał, że będzie taki niespokojny oraz że tak szybko będzie chciał już dotrzeć na miejsce. Wykazał się tym razem kompletną lekkomyślnością i wskoczył do tej wody. To było aż do niego niepodobne. Sam Vivienne widząc to, zamarł na chwilę, będąc w lekkim szoku. Później natomiast jedynie się skrzywił.
Riddle poniósł bolesne konsekwencje w postaci parunastu pijawek na plecach i to nie takich zwykłych. Po wypiciu jego krwi, parę z nich było trochę zmutowanych i jednocześnie parę razy większych. Trudno powiedzieć komu tu bardziej współczuć: Riddle'owi, dla którego ból od wyrywania tych pijawek okazał się sto razy gorszy od cholernej ręki? Czy może jednak Viviemu, który musiał tych czarnych dżdżownic dotykać i wyrywać z pleców drugiego demona z widocznym obrzydzeniem na twarzy, niż satysfakcją, że tamten cierpi, a on nie? Może przy innych okolicznościach by tak było.
- Głupi ma zawsze szczęście. - podsumował całą sytuację Riddle, a Vivi zaczął się jedynie śmiać.
Popołudniu zaczęła się trochę psuć pogoda i oba demony zaskoczył dość porządny deszcz. Z początku obaj schowali się pod jednym z większych liści, jednak obaj się pod nim przepychali i każdy chciał zagarnąć, jak najwięcej miejsca dla siebie, by czasem nie być mokrym.
- Nie przepychaj się tak. - syknął Riddle, przy okazji obrywając w twarz jednym z ogonów. Vivienne jak zawsze nie potrafi ich schować w kryzysowych sytuacjach i tradycyjnie macha tyłkiem przed jego twarzą.
- O wybacz, że nie chce być po prostu mokry. - odwarknął, wciąż się rozpychając na wszystkie strony, trzymając obiema dłońmi za liść i starając się go wyrwać Riddle'owi. To chyba już oczywiste, że w życiu się nie dogadają (taka informacja dla tych, którzy kiedykolwiek myśleli, że może być inaczej).
Deszcz ustał, ruszyli dalej. Riddle z każdą chwilą coraz bardziej drastycznie opadał z sił. Klątwa zaczęła go zżerać od środka. Można podejrzewać, że zaczynał żałować swojego czynu, ale wiedzcie, że ani przez chwilę nie przyszło mu to do głowy. Zawsze trzeba pocierpieć w imię wyższych i ważniejszych celów. W końcu tak wypada, a za darmo też nic nie ma.
Podczas mijania kolejnych dwóch punktów na mapie, Vivienne był zmuszony już mu pomóc dalej iść.
- Widzisz cholero, do czego sam się doprowadziłeś? - mruknął, pomagając mu, na co ten słabo się zaśmiał.
- Uwierz mi, Vivienne... czasem... warto trochę pocierpieć, by uzyskać wybawienie. - odpowiedział spokojnie. - Ty zawsze starałeś się je uzyskać bezboleśnie. - ruszyli dalej, lisi demon milczał, a Riddle chciał mu tylko jasno zakomunikować, że jeśli nie zmieni taktyki, nici z zakończenia życia po życiu. - Może to najwyższy czas się pożegnać? - dodał w końcu, czując, że mógł przecenić swoje możliwości i tym razem nie podołać. Aż nie mógł uwierzyć, że dosięgły go takie ludzkie wątpliwości. Może po prostu chciał zająć sobie czymś czas albo zasiać w swoim drogim "przyjacielu" ziarnko niepewności? Vivi dość długo się nie odzywał. Obaj czuli, że zbliżają się do celu.
- Nie gadaj takich głupot. - rzucił na odchodne, Vivienne, a później obaj zniknęli wśród zarośli.
Wiedzieli, że niepewna przyszłość zaraz stanie się rzeczywistością.
Dotarli na miejsce wraz z ostatnim promykiem słońca. Ostatni punkt na mapie, ogromne kamienne głazy na środku tak w zasadzie niczego. Riddle uniósł jedynie sceptycznie brew, odchodząc od lisiego demona w stronę jedynego głazu na tym pustkowiu z wyrytymi na nim znakami.
- I gdzie masz tego bachora, Vivienne? - spytał lekko rozbawiony, stając przed głazem. Drugi demon jedynie z niedowierzaniem gapił się na mapę. Wyglądał na zawiedzionego.
- Ale... Nie. Castiel na pewno tu był i znowu gdzieś uciekł z Robinem. - nawinie sobie to tłumaczył, rozrywając mapę na małe kawałeczki, które zaczęły zmieniać się w najzwyklejszy popiół.
- Jak i z resztą tutejszych głazów? A to drań. - zaśmiał się cicho, jeżdżąc opuszkami palców zdrowej ręki po wyrytych znakach. - Może po prostu nie umiesz czytać map i jesteśmy w złym miejscu.
- Ten dzieciak nas oszukał. To jedyne wytłumaczenie. - mruknął poirytowany, zmieniając się w lisa i rozejrzał się dookoła. Przez mgłę dostrzegł w oddali jakąś postać. Do złudzenia przypominała Robina, zaczęła machać w jego stronę, przez co Vivi bez zastanowienia, jak również słowa, ruszył w jej stronę. Riddle został sam, nie interesował go teraz ten nieudacznik Artemis. Bardziej interesował go twardy zimny głaz. Nie da się ukryć, że był teraz pełen podziwu, co do tego dzieciaka od mapy. Znalazł w dwadzieścia cztery godziny to, czego on szukał od dawna. Niestety jego zachwyt nie trwał długo...
Gdy tylko postanowił się odwrócić, jego oczom ukazał się Castiel we własnej osobie. Wyprostowany oraz gotowy do walki niczym najprawdziwszy wojownik. Twarz kamienna, oczy pałające złością, wbite prosto w przeciwnika i delikatny wiatr, targający jego śnieżnobiałe włosy, spięte w dziewczęcy kucyk. Ubrany w byle prymitywny strój każdego z łowców, dzierżył dumnie włócznie w jednej z dłoni, ukrytej pod grubą rękawicą. Riddle ledwo co zdążył drgnąć i już w jego stronę nadeszła najprawdziwsza fala energii, która wbiła go prosto w skałę, której się tak jeszcze niedawno przyglądał. Praktycznie od razu osunął się na kolana. Przeklęta ręka zaczęła się odzywać i emanować swoją mocą na resztę ciała, które pokryły czarne pęknięcia, z których gdzieniegdzie wypływała czarna maź. Na miejsce białej czapki, pojawiła się para czarnych zakręconych rogów, a końcówki palców stały się ostrymi jak brzytwy szponami. Za nim zdążył się podnieść, wbił wzrok emanujących fioletowym światłem oczu prosto na zbliżającego się anioła. Mimo bólu dźwignął się do góry, zostając wciąż lekko przygarbionym. Castiel w tym momencie się zatrzymał, obserwując go uważnie. Wbił włócznie w ziemię parę kroków przed sobą, po czym jeszcze parę się cofnął. Złapał rąbek swojej peleryny jedną ręką, posyłając demonowi wyzywające spojrzenie i lekko pochylając się do przodu, gotowy do biegu. Na twarzy Riddle'a pojawił się wredny uśmiech. Wyczuwał już wyraźne palenie w żyłach, które doprowadzało go to do istnego szaleństwa. Chciał na moment o tym zapomnieć, podejmując się wyzwania. Wydał z siebie nieludzki rechot, parę razy przejechał stopą po podłożu, a zza jego pleców zaczęły wyrastać pnącza cierni, które już po paru sekundach zaatakowały aniołka. Ten, zamiast uciekać, wybiegł im naprzeciw, w ostatniej chwili łapiąc za włócznie i przecinając je w pół. Odcięte pnącza zamieniły się w czarną śliską maź, która szybko zaścieliła całe pole walki. Mgła robiła się coraz bardziej gęsta, a Castiel nieubłaganie brnął do przodu. Riddle nie zmienił swojego położenia, a dzikie pnącza nie przestawały się odnawiać. Gorączka, która go ogarnęła była nie do wytrzymania. Czuł się strasznie zdezorientowany, trucizna zaczęła go zabijać od środka, a rany na skórze ciągle coraz bardziej się otwierały. Syczał z bólu, starając się nie tracić czujności oraz kontaktu z rzeczywistością. Wszystkie wspomnienia migały mu teraz przed oczami. Walka ucichła, Castiel zniknął. Niepewnie stawiając każdy krok, rozglądał się dookoła na wszystkie strony. Czuł, że słabnie z każdą chwilą, a jego siła i moc, obracają się przeciw niemu.
- Przeklęty. - usłyszał gdzieś z boku, momentalnie gwałtownym ruchem kierując tam część pnączy. Jednak nikt tam nie stał. - Znienawidzony! - usłyszał z drugiej i z niepewnością na twarzy oraz lekko umalowanym strachem, wykonał ten sam ruch i wciąż nic. Gdzie nagle zniknęła jego pewność siebie? Co się stało z demonem, który zawsze miał jakiegoś asa w rękawie? - Wszędzie przez wszystkich. Na zawsze.
- Zamknij się! - krzyknął zdezorientowany, słaniając się na nogach i dławiąc się powoli własną brudną krwią. Żył sam, walczył sam, sam radził sobie z bólem. Umrze też sam...
- O, jak wielka będzie trwoga, gdy przed ścisłym sądem Boga stanie. - od razu splunął, słysząc kolejną bzdurę z ust własnego wroga, który nagle postanowił się ujawnić.
- Przejdziesz może w końcu do konkretów. Zaraz ten drugi ci zwieje na dobre, bo chyba... Nie wierzysz w lojalność pewnego współbratymcy? - chciał się jakoś uratować rozmową. W końcu dobrze znał jego plan.
- Nie myśl, że wyciągniesz mnie w dyskusje, demonie. - po tych słowach, Riddle znów miał niezbyt przyjemne spotkanie z kamienną ścianą. Nie zdołał zareagować. Wszystko mu się w oczach troiło i dwoiło. Teraz to już w sumie mogło się wydawać jasne, że już nie wstanie. Zaczął kaszleć krwią, która wypływała z każdej części jego ciała, a za nim w ogóle zdołał się zorientować, okazało się, że miał przebity brzuch tą całą anielską włócznią.
- Ooo. - uśmiechnął się, patrząc słabo na swą ranę.
- Jakieś ostatnie słowa?
- Porozmawiamy w miejscu mojej kaźni. - odpowiedział, odwracając głowę i zamykając oczy.
- Chyba nie wiesz, co mówisz.
- Jestem gorszym bytem od samego Lucyfera. Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? - po tym równie retorycznym pytaniu, Castiel zabrał swoją włócznię, wyszarpując ją z rannego demona, którego ludzka powłoka zaczęła się rozpuszczać, a niedługo później pod głazem został sam ludzki szkielet z zapaloną lampą naftową przy swoim boku.
(Robinkowo-Viviowa części witaj. Moja samotna, żegnaj ozięble XD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz