Mimo wszystko byłem wdzięczny Lenniemu za to, co zrobił. Te dzieciaki naprawdę potrzebowały nauczki na przyszłość. Cieszę się, że mam w nim oparcie i zawsze mi jakoś pomoże. Z drugiej jednak strony jestem trochę zły na siebie, że zareagowałem aż tak emocjonalnie. Od paru siniaków się nie umiera i nie musiałem od razu zacząć płakać, ale cóż. Było to silniejsze ode mnie. Problemy z dzieciństwa powracają do mnie w dorosłym życiu. Chyba najwyższa pora się kiedyś z nimi uporać.
Do tej pory pamiętam krzyki tego chłopca, który ze łzami w oczach z całych sił zapierał się rękami i nogami, by tylko nie wyjść z samochodu i zostać na pół dnia w tym okropnym miejscu zwanym szkołą. Był inny niż reszta. Żył marzeniami, które zobaczył na filmach, gdy był jeszcze mały. Miał zupełnie inne podejście do ludzi, a na pytanie, co chciałby robić w przyszłości, odpowiadał: chce po prostu być szczęśliwy. Jak każdy pies był trochę głupi i dość naiwny, jak chodzi o relację. Chciał, żeby koledzy go akceptowali, bawili się z nim, normalnie rozmawiali. Jednak było zupełnie na odwrót. Przez to, że wyglądał tak, a nie inaczej był jedynie gnębiony i wyśmiewany. Jakoś nikt z jego rówieśników nie umiał zignorować tych psich części. Mieli go za dziwadło, a z racji tego, że najczęściej był pupilkiem nauczycieli i nie dość, że miał dobre oceny, to jeszcze grał na dwóch instrumentach (gitara, fortepian), miał piękny głos. Wszyscy dorośli stawiali go za wzór, co jedynie bardziej pogorszyło jego relacje przede wszystkim z resztą klasy. Najpierw niewinne śmiechy, ciągnięcie za ogon. Z czasem obrzucanie karmą dla psów i zwracanie się do niego jak do zwykłego kundla. Z każdym rokiem było gorzej, a gdy doszło w końcu do pierwszej tragedii, wszyscy byli w szoku. Nikt nie zauważył, żeby było coś nie tak. Nawet własna matka. Ta kobieta zawsze miała coś ważniejszego. Najpierw firma, potem kochanek, później jeszcze ciąża... Wszystko zwalała na jego charakter po ojcu, który zostawił ich jakiś czas temu. Tłumaczyła się, że i tak na pewno z tego wyrośnie. Cóż trochę się myliła. Gdy plotkowała w salonie ze swoimi przyjaciółkami na temat nowego męża, on siedział zapłakany w pokoju, oglądając otarcia i rany po drobnych przewrotkach, podczas ucieczki przed kolegami. Żeby kompletnie nie zwariować, zaczął walczyć o samego siebie, wbijając zatemperowane kredki prosto w zastrupione rany. Zadając sobie przy tym ból fizyczny, nie odczuwał tego psychicznego. To była jego walka, przede wszystkim moja, której też nikt nie zauważył. Oczywiście do czasu, bo niedługo później znalazł się ten ktoś, kto zrobił mi jeszcze większe świństwo...
Po tamtych wydarzeniach nie ma już ani śladu. Zostały tylko bolesne wspomnienia, których nie umiem wymazać. Przynajmniej teraz wiem, że nic takiego mnie nie spotka. Mam Lenniego, nie mam się o co martwić. On mnie nie zostawi. Ja jego też nie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, chwilę później słysząc:
- Gotowe. Powinny już mniej boleć. - zapewnił mój ukochany, kończąc już smarować moje poobijane plecy.
- Dziękuję. - odpowiedziałem krótko, dając mu małego całusa w policzek, a później już się podnosząc z materaca i łapiąc za szczotkę, leżącą na szafce. - Teraz mała zamiana. - oznajmiłem z uśmiechem, wracając na łóżko i siadając tuż za magikiem. - Poczesze cię troszkę. - dodałem radosnym tonem, już zgarniając jego rude kosmyki do tyłu.
- Cóż tak?
- Chciałem ci zrobić warkoczyka, już odkąd się pierwszy raz zobaczyliśmy. - przyznałem, zaczynając już go w spokoju czesać. - Te włosy się same o to proszą, a teraz w sumie nie mamy nic lepszego do roboty.
- A co z obiadem?
- Spokojnie się gotuję. - odpowiedziałem od razu, chociaż nie byłem pewny, w jakim stanie zostawiłem ten obiad w kuchni. - Za jakieś dziesięć minut pójdę sprawdzić, jak się sprawy mają. - dodałem, skupiając się już na włosach. Ich kolor był taki fascynujący i nie aż tak często spotykany, a szczególnie naturalny. Po niedługiej chwili zająłem się już ich zaplataniem, przy okazji zauważając, że Lennie przygląda się pierścionkowi. Nie da się ukryć, że wtedy poczułem małą satysfakcję z tego zakupu. - Wiesz, jakie zdanie ma na temat pierścionków zaręczynowych moja rodzina? - spytałem, chociaż dobrze wiedziałem, że nie wie. - Mówią, że przynosi pecha, jak zdejmie się ją z palca przed ślubem. - odpowiedziałem od razu trochę rozbawiony. - Moja matka, gdy go zdjęła, to zostawił ją mój ojciec i ja też dałem jej nieźle w kość. Później zdjęła drugi pierścionek od swojego nowego partnera. Ślub przeszedł bez zarzutów, ale gościa niedługo później przejechał samochód, a ona została z dwójką małych dzieci o wilczych genach i mną, który przechodził jeden wielki kryzys. Wszyscy łączą te fakty właśnie, z tym że go zdjęła i dopadł ją taki pech. - aż się zacząłem śmiać, kończąc już jego warkoczyk. To było najgłupsze przekonanie mojej rodzinki w życiu i zawsze bez względu na wszystko mnie bawiło. - Osobiście w to nie wierzę, ale przyznaj, że to trochę dziwne. - przytuliłem się od tyłu do chłopaka, który zdążył pokiwać twierdząco głową, ale za nim zdążyłem kontynuować, poczułem coś dziwnego. Od razu się wyprostowałem. - Czujesz dy... Obiad! - od razu wybiegłem z pokoju, zostawiając chłopaka z nową fryzurą.
(Mój ty tygrysie~? ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz