3 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Cieszyłem się, że w końcu udało mi się tu przyjść z Lenniem. Widząc fascynację w jego oczach, utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że było warto tu przyjść. To było takie małe zderzenie mojego świata z jego. Z łatwością poprowadziłem go przez tutejszą dzielnicę. Może i wybrzydzał, jak chodzi o niektóre potrawy, ale nie przeszkadzało mi to. Skupiłem się bardziej na własnym żołądku, który wciąż krzyczał, że chce jedzenia. Jedynie wzdychałem, gdy uderzała mnie myśl, jaki będę okrągły przez tę ciążę.
- Tutaj na festiwal? - od razu oderwałem się od jedzenia, by na niego spojrzeć i trochę się skrzywiłem. - Polecam bardziej bezpośrednią wycieczkę do Chin czy mojej rodzinnej Japonii. - wzruszyłem ramionami i od razu spojrzałem gdzieś w bok, słysząc, że ktoś gada w moim rodzimym języku, przy okazji nie przerywając zajadania się krabem. Po chwili znów obróciłem się do Lenniego. - Na przykład w Japonii wielkimi krokami zbliża się Aoi Matsuri. - powiedziałem z pełną buzią.
- Czyli co? - spytał, trochę zdziwiony i jednocześnie zaciekawiony.
- Festiwal kwiatów malwy. - skrzywiłem się na widok tych krabów. Już miałem ich dość. - Kwiat malwy, czyli aoi, miał ochraniać mieszkańców Japonii przed klęskami żywiołowymi. Jest wtedy parada, ludzie przebierają się w tradycyjne stroje z epoki Heian. - wyjaśniłem, już zaczynając się rozglądać za czymś innym do zjedzenia. Dalej byłem głodny.
- Brzmi ciekawie. - stwierdził, a ja już wstałem z miejsca, wciąż się rozglądając. Nie widziałem już nic ciekawego do zjedzenia.
- A to tylko jeden z wielu festiwali. Osobiście ukochałem w sobie Bon Matsuri. Święto ku czci zmarłych, ale zwane jest również Festiwalem Lampionów. - spojrzałem na niego bardziej podekscytowany. - Pamiętasz, jak zabrałeś mnie na łódkę i puszczaliśmy te lampiony? To jest coś podobnego. - oznajmiłem, znów siadając na tyłku. Lennie od razu pokiwał głową. - Tylko wiesz, wspomina się swoich przodków, odwiedza się ich groby i składa się ofiarę z sake albo ryżu, a pod koniec święta wypuszcza się te lampiony. A czemu? W tradycji jest, że mają one pomagać duchom, przybywającym w tym czasie na ziemię, bezpiecznie powrócić do ich dalekiej krainy. Poza tym pięknie wyglądają i zawsze lubiłem je puszczać z myślą, że ten mój lampion jest specjalnie dla moich dziadków. Reszta przodków kompletnie mnie nie interesowała. - uśmiechnąłem się i nawet cicho zaśmiałem na to wspomnienie. To były piękne czasy. Czasem w sumie zastanawiam się, czy nie za szybko dorosłem i... Czy nie skupiając się na samych minusach, ominęły mnie te wszystkie małe rzeczy. Teraz przynajmniej jestem na dobrej drodze.
- To może rzeczywiście wybierzemy się tam kiedyś. - zaproponował, wzruszając ramionami. Na chwilę obecną byłem dość sceptyczny co do tego pomysłu, ale może z czasem zmienię zdanie. Po prostu skinąłem głową.
- Chciałbym lody waniliowe. - błyskawicznie zmieniłem temat, nie mogąc patrzeć już na te wszystkie orientalne potrawy. Mój brzuch krzyczał o te lody.
Nie spędziliśmy całego dnia na jedzeniu. Lennie rzeczywiście zabrał mnie wszędzie, gdzie tylko chciałem i mogę powiedzieć, że to była dla mnie najlepsza nagroda w życiu. Nie dość, że dostawałem praktycznie to, co chciałem (czyli na przykład te lody), to jeszcze w ogóle się między sobą nie kłóciliśmy. Spędziłem z nim wtedy cudowne chwile i nie da się ukryć, że trochę mi tego brakowało. W końcu nikt nas nigdzie nie porwał, nie było żadnych wypadków, krwi, kłótni. Zero szpitali i przykrych słów. Tylko ja, mój narzeczony i tworzące się piękne wspomnienia. W zasadzie byłem tak skupiony na tym, co tu i teraz, że nie myślałem nawet o tym, że jestem w ciąży. Dopiero gdy mieliśmy już wracać, zaczęło się ściemniać, zemdliło mnie parę razy i wtedy już dobrze wiedziałem, o co chodzi. Kiedy te nudności w ogóle się skończą? Przydałoby się poczytać w necie na ten temat. Szkoda tylko, że żaden z nas nie ma telefonu.
- Już dobrze? - spytał Lennie, gdy odsunąłem się od budynku, za którym zostawiłem część zawartości swojego żołądka.
- Tak, tylko maluje ściany na inny kolor. - wymruczałem, opierając się o niego. Już byłem serio zmęczony, a tu trzeba wrócić, jeszcze się spakować, wstać wcześnie. Powinienem też jakoś się skontaktować z właścicielką tej wynajmowanej kawalerki. Ktoś musi jej powiedzieć, że jednak rezygnuje i wyjeżdżam. Jeszcze było tyle do zrobienia, a czasu coraz mniej. Na samą myśl robiło mi się jeszcze słabiej. Jak mam w ogóle w takim stanie przeżyć podróż powrotną? Tyle pytań i tak mało odpowiedzi. Trzeba to po prostu przeżyć. Inaczej nigdy się nie dowiem.
W autobusie postanowiłem sobie, że nie zmrużę oka, ani na chwilę, dopóki nie będę pewny, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Za nim dojechaliśmy na miejsce, zacząłem Lenniemu wyliczać to, co musimy zrobić. O dziwo ten był dość spokojny w tej kwestii. Cierpliwie mnie słuchał i kiwał głową.
- Trzeba iść do tej babki od wynajmu, pogadać z nią, spakować się, ogarnąć to mieszkanie, wyspać się, wyrobić się na siódmą. - wyliczałem tak, opierając się o jego ramię i patrząc na własne dłonie. Może i nie było tego widać, ale w środku już totalnie targały mną emocje. Tyle do zrobienia, a już tak późno. Z każdą chwilą było coraz ciemnej. Przynajmniej ten mały stres mnie pobudził do działania. Nie czułem już takiej senności.
- To ja do niej pójdę, a ty już się zajmij pakowaniem. Później, gdy wrócę, w miarę tam ogarniemy. - powiedziałem, gdy już wyszedłem pierwszy z autobusu. Od razu zacząłem iść w stronę naszej kawalerki. Na szczęście właścicielka mieszkała w sąsiednim bloku. Lennie po chwili mnie dogonił.
- Tak jest. - odpowiedział rozbawiony. Czemu on nie bierze tego na poważnie jak ja?!
- To nie jest czas ani miejsce na żarty. Ja mówię śmiertelnie poważnie.
- Shu. - zatrzymał mnie i odwrócił do siebie. - Damy ze wszystkim radę. Wbrew pozorom nie ma tego dużo. - pocałował mnie. W sumie nie zrobiło mi się lepiej po jego zapewnieniach. Gdy już ruszył dalej, ja zostałem w tyle. Nagle najzwyczajniej w świecie stanąłem i zacząłem płakać. Lennie od razu do mnie wrócił. - Co się dzieje?
- Bo... Bo to smutne, że jutro już musimy stąd jechać. - od razu się do niego przytuliłem, a gdy tylko się uspokoiłem, to z uśmiechem na niego spojrzałem. - Jednak zmieniłem zdanie. Wracamy do cyrku! Już się nie mogę doczekać! - puściłem go i wesoło podskakując, ruszyłem w stronę naszego bloku. W końcu po tym wszystkim wrócę do swojej ukochanej pracy. - Chciałbym już być na miejscu. - oświadczyłem, odwracając się do Lenniego i przez chwilę idąc tyłem. - Znowu będziesz czarować, a ja robić kostiumy. Będziemy szczęśliwi. Potem nasze dziecko też. - uśmiechnąłem się, już trochę rozmarzony. - Najpierw ślub oczywiście. - zaznaczyłem po chwili, przypominając sobie o oświadczynach. Wtedy też wylądowałem tyłkiem na ziemi, potykając się o coś.

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz