Żołądek podszedł mu do gardła, gdy usłyszał strzał. W pierwszej chwili myślał, że dostał prosto w serce i zostało mu jeszcze parę sekund, a może i mniej, życia. Gdy jednak uświadomił sobie, kto tak na prawdę wystrzelił, poczuł ulgę. No tak, teraz zaczął myśleć w ten sposób - jeśli on nie dostanie, a ktoś inny tak, to jest okay. Odepchnął od siebie jednak poczucie winy, gdy poczuł na szyi ucisk - podczas gdy się odwrócił, by spojrzeć na okaleczonego w dłoń mężczyznę i zgarnąć leżący parę metrów dalej pistolet, nie zauważył, jak jeszcze przed chwilą powalony na posadzkę wróg zdążył już wstać i obezwładnić go. A raczej dążyć do tego, bo na razie Akuma próbował się bronić jak najlepiej umiał. Próbował trzymaną w dłoni częścią prysznica uderzyć go w głowę, jednak zamiast tego zdawał się odganiać natarczywą muchę, nie mogąc jej dostrzec za sobą. Z każdą chwilą czuł coraz większy skutek braku powietrza, więc w końcu porzucił plan o uderzeniu przeciwnika w głowę - i tak by tego nie zdołał zrobić. Zamiast tego nagle zgiął nogę i tak jak przypuszczał, kopnął go prosto w krocz piętą. Tak jak przypuszczał - głośnemu jękowi zmieszanego z przekleństwem towarzyszyło rozluźnienie dłoni, co od razu wykorzystał. Wolną dłonią ściągnął z siebie łapska mężczyzny i mógł zacząć na nowo oddychać Płuca nadal go paliły, ale poczuł ogromną ulgę, gdy mógł ponownie zacząć oddychać. W tym samym momencie powietrze przeszył kolejny strzał. Nie miał czasu się nawet popatrzeć, czy okazał się celny, gdyż musiał ponownie zająć się wciąż cicho jęczącym idiotą. Tak, właśnie tak myślał o nim za każdym razem, gdy wzrokiem pełnym nienawiści na niego patrzył. "Idiota". Głośno oddychając oburącz podniósł swoją broń i uderzył nią w tył głowy owego idioty. Następnie błyskawicznie okręcił się wokół własnej osi i powiódł wzrokiem po otoczeniu. Rue walcząca z jednym typem, drugi stał w oddali i zbierał się po strzale w dłoń. I to właśnie on stał się jego nowym celem. Spojrzał na podłogę, pistolet nadal znajdował się w miejscu, w które wcześniej upał. On najwyraźniej przejrzał jego zamiary, bo ruszył pośpiesznym krokiem w stronę czarnego przedmiotu. Akuma zrobił to samo, tyle, że z pełną prędkością. Miał do przebycia niemal trzy razy większą odległość i nie mógł sobie pozwolić na to, by nie być pierwszym. Wtedy nie maiłby żadnych szans na przeżycie. Żadnych. Usłyszał strzał, który mocno nim wstrząsnął, jednak nie zatrzymał się - być może przeciwnik Rue chciał odwrócić jego uwagę i dać tym samym większe szanse swojemu wspólnikowi. Nadal nie kapował, który to Tobias, o ile on tam jest i nie wysłał swoich ludzi, samemu zostając w bezpiecznym miejscu w oddali. Tak jak myślał, to on pierwszy dotarł do swego celu, jednak nie miał się czym cieszyć, gdyż gdy tylko uskoczył w tył, rosła postać już wyrosła tuż przed nim. Bez zastanowienia podniósł strzelbę i nie mierząc zbytnio długo, strzelił. Krwawy kwiat zdawał się wykwitnąć na jego piersi. Starał się nie myśleć o tym, że właśnie postąpił przeciwnie całemu swojemu życiu. Nigdy nie chciał zabijać i nigdy też nie miał zamiaru tego robić, a wszystko to zniszczył tą jedną, jedyną chwilą. Jednak szybko się ogarnął - nie wiadomo skąd, zauważył jeszcze dwójkę, biegnących prosto w jego kierunku. Zacisnął szczęki, podnosząc swoją broń z zamiarem wystrzału. Zamiast tego usłyszał świst czegoś obok ucha - i właśnie w tej chwili zorientował się, że oni także do niego strzelają. Bez zastanowienia posłał dwa pociski, jeden po drugi. Tylko jeden trafił w cel, i to jeszcze niedokładnie. Trafił w pistolet jednego z biegnących, a celował w brzuch. Tyle dobrego, że teraz jeden nie ma broni. A przynajmniej tak myślał do momentu, gdy nie zauważył noża wyciąganego z kieszeni spodni. Miał ponownie wycelować jednak nie wziął pod uwagę jednego istotnego faktu - dzielił ich niecały metr i wkrótce poczuł na sobie uderzenie - to zamaskowany chłopak ( tak, chłopak, niewiele większy od niego ) przygwoździł go do ściany. Przyłożył mu pistolet do skroni, jedna w chwili, gdy nacisnął spust, nic się nie zdarzyło. Akuma zaśmiał się szyderczo mimo ,iż jeszcze parę sekund temu umierał ze strachu. Trzymanym w dłoni pistoletem uderzył go w tył głowy, powalając na ziemię przynajmniej tymczasowo. W pewnej chwili coś sobie uświadomił - przecież napastników było dwóch, a nie jeden. Spojrzał przed siebie. Na podłodze leżał nieprzytomny - a przynajmniej tak mu się zdawało - zamaskowany mężczyzna. Rozglądał się po pomieszczeniu i ku swojemu przerażeniu i jednocześnie radości, nie ujrzał nikogo. Nikogo, kto się ruszał. Nigdzie wśród leżących nie zauważył Rue. Krzycząc jej imię, podniósł z podłogi jeszcze jeden pistolet i wyszedł na zewnątrz z bijącym głośno sercem.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz