- Wszystko w porządku, dzięki tobie. Uratowałeś mnie – powiedziałem łagodnym tonem, czułem, jak moje płuca jeszcze płoną, a w ustach i nosie czułem ohydny smak i woń wody. Przetarłem twarz kawałkiem ubrania i kichnąłem. Miałem tylko nadzieję, że się nie przeziębiłem.
- Ty zrobiłeś to jako pierwszy – zauważył i dopiero teraz przypomniałem sobie, jakim sposobem znalazłem się w jeziorze. Muszę zapamiętać, by następnym razem albo uciekać szybciej, albo znaleźć schronienie, albo rzucać dalej. W tym przypadku sam mogłem wskoczyć do wody, nabrałbym powietrza i przez chwilę siedział pod wodą, a następnie się wynurzył. Miałem szczęście, że nie byłem tu sam, inaczej zakończyłbym swój żywot.
Gdy zacząłem wstawać, chłopak pomógł, pozwalając się na nim opierać. Stałem na własnym nogach i posłałem mu wdzięczny uśmiech.
- Przydałby się jakiś nawigator, który mówi o obecności potworów – powiedziałem kierując się w… nie wiadomo jaką stronę. - Słowo, kolesia, który by to wymyślił, uściskałbym i wycałował mu stopy – na ostatnie słowa towarzysz głośno się zaśmiał, zawtórowałem mu. Po chwili zorientowałem się, że wracaliśmy do cyrku. - Shuzo – odezwałem się ponownie, gdy oboje ucichliśmy. - Od zawsze zamieniałeś się w… psa? - zapytałem ciekaw.
<Shuzo?> Krótkie, po urlopie wyszłam z prawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz