Byłbym idiotą, gdybym nie zauważył, że ten chłopak stał się dla mnie kimś bliskim, dlatego muszę mu pomóc za wszelką cenę. To tak działa, prawda? Więc w czym problem? Ach, no tak. Bo, ja się chyba w nim zauroczyłem. Ale, do chuja, ja nie jestem gejem! Bi też nie mogę być! Boże w co ja się w pakowałem... Gdy widzę jego uśmiech, mam ochotę uśmiechać się do końca życia. Gdy jest blisko, czuję się dobrze. Gdy trzymałem go w objęciach, miałem wrażenie, jakbym trzymał w nim mój największy skarb. Ale, do ku*wy, przecież ja jetem hetero! HETERO! Może to coś w stylu bromance? Albo stał się dla mnie po prostu bardzo bliskim przyjacielem? Boże... Czemu uczucia muszą być takie trudne?
Schodziłem ostrożnie drabiną, gdy w końcu postawiłem bezpiecznie nogi na ziemi. Akumie zostało może z dziesięć szczebli. Poczekałem na niego, chcąc się upewnić, że bezpiecznie dotrze na grunt, a nie poprze spadnięcie, czy coś. Spojrzał na mnie na nowo mokrymi oczami, a ja poczułem ukłucie w sercu. Dlaczego on ciągle płacze?
- Coś się stało? - spytałem, podchodząc. Pociągnął nosem, nie odpowiedział. Bez słowa przytuliłem go, obejmując nieco mocniej, niż wcześniej, jednak wciąż zachowując ostrożność. Przecież on jest taki kruchy, taki niewinny. Chciałbym obronić go przed wszystkimi złymi rzeczami i ludźmi, przed nim samym. Przed wszystkim, co mogłoby zostawić choć rysę na jego ciele, duszy, sercu i psychice. No, proszę, jaki ja jestem poetycki dzisiaj. Gdy poczułem, jak jego ciało zaczyna się ponownie trząść, przytuliłem go mocniej.
- Nie zostawię cię, obiecuję. Od teraz będzie już tylko lepiej. Popracujemy nad tobą, będzie dobrze, zobaczysz. Jeszcze będziesz się szczerze uśmiechać codziennie - ugryzłem się w język, gdy miałem powiedzieć "skarbie". Do dziewczyny tam mogę, ale do chłopaka? Jeszcze by mnie uznał za pieprzonego homosia. Ehhh...
- Jaką mam pewność, że nie odejdziesz jak inni? - spytał, a ja poczułem, jakby ktoś dźgnął moje serce nożem. On mi nie ufa? Nie mogąc uwierzyć w jego słowa, stłumiłem w sobie krzyk i po prostu pozwoliłem, by parę łez wydostało się na światło dzienne.
- Każdy kiedyś odejdzie. Prędzej, czy później. Jednak możesz wiedzieć, że nie ważne, gdzie bym nie był, i tak będę z tobą. Nigdy cię nie opuszczę, zwłaszcza w potrzebie. Jeśli innym zależało na tobie, również nigdy cię nie opuszczą. Jeśli jednak opuścili, to chuj im w dupy, ja tego nie zrobię, możesz być pewien - zakończyłem swój monolog, a chłopak oderwał się od siebie, spoglądając mi prosto w moje oczy. Złoto jego tęczówek było teraz tak głębokie, jak złoto w świątyniach egipskich.
- Dlaczego płaczesz? - spytał, a ja uśmiechnął się smutno. Chciałem przejąć choć trochę jego bólu na siebie. Był taki niewinny, a taki silny, znosząc to wszystko. Jednak ile jego wątłe ciało może znieść, skoro tak silna psychika zaczęła się poddawać?
- Chyba po prostu martwię się o ważną dla mnie osobę i jednocześnie cholernie cieszę, że postanowiła mi zaufać - oznajmiłem ściszonym głosem, ponowie się do niego przytulając. Uśmiechałem się teraz jak głupi, bo właśnie przed chwilą, ON SIĘ UŚMIECHNĄŁ. Uśmiechnął się. Nie wymuszanie. Szczerze. Po raz pierwszy. Boże, on ma taki piękny uśmiech.
A ty debilne myśli.
< Akuma? No to się proobiłooooo >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz